Matołek z martwym pniem
Śmierć pnia mózgu nie istnieje,
więc Matołek, sprytna rasa,
dał drapaka z prosektorium,
by z pniem martwym żywo hasać.
Bał się bowiem, że w kostnicy,
tak ni z gruszki, ni z pietruszki,
jacyś straszni bezbożnicy
mu na przeszczep wezmą różki.
No a która koźla dama
potraktuje z sentymentem
niepełnego osobnika,
co ma różki w pień wycięte?
Już miał wybiec poza szpital,
zgubić się w ulicznym ruchu,
wtem zobaczył, że go ściga
groźna banda łapiduchów.
„Dawaj różki!“ – głośno krzyczą
i puszczają w ruch skalpele.
„O, takiego!“ – beknął Kozioł,
„krójcie sobie jakieś cielę,
nie Matołka, który z ultra-
katolickiej perspektywy
nawet po mózgowej śmierci
jest jak Lenin, wiecznie żywy“.
Łapiduchy coraz bliżej,
Kozioł zakosami zmyka,
nagle widzi jakąś postać,
wielką niby pontyfikat.
Sam Profesor to nadbiegał,
by Matołka wziąć w obronę
i ocalić jego różki,
a jak Bóg da i ogonek.
Wielka bitwa na skalpele
rozgorzała pod szpitalem,
a Koziołek na to patrzył
i się nie przejmował wcale.
Wiedział, że w tej sytuacji
nie tknie jego nikt poroża,
bo nad Wisłą z wszelką wiedzą
zawsze wygra wola boża.
Jak przewidział, tak się stało,
bezbożnicy uszli w stepy
i nie było już nikogo,
kto by robić chciał przeszczepy.
Kozioł nasz Profesorowi
trzy talary dał w podzięce,
a i ze dwadzieścia dałby,
lecz Profesor nie chciał więcej.
„Nie majątek mnie rajcuje
– ze znaczącym rzekł pomrukiem –
tylko czysta satysfakcja,
żem pokonać mógł naukę“.
Rozanielił się Koziołek,
rozradował się szalenie,
widząc, że i profesorów
dotknąć może zmatolenie.
Po czym szukać dalszych przygód
ruszył w tempie ekspresowym
i do dziś wesoło bryka,
z całkiem martwym pniem mózgowym.