Straszna Baba
Spali już w Ciemnych Wodach giermkowie i pazie,
spały kury i święci spali na obrazie,
tylko tam, gdzie chowano koronne klejnoty,
ciche kroki rozległy się jakiejś niecnoty.
Król, co właśnie śnił słodko o władzy uroku,
przetarł oko i nieco uniósł się na boku:
słucha i złość go chwyta – cóż to za przechera
bez wątpienia do skarbca właśnie się dobiera?
Porwał się szybko z łóżka, drąc szlafmycę w gniewie
i wrzasnął: co to znaczy?! Święty Tupolewie,
nie dopuść, żeby licho albo inne peło
nam imponderabilia wzięło i drutnęło!
Z kąta groźnie łypnęły strachu ślepia blade,
pojął Król, że koniecznie trzeba zwołać Radę.
Mniejsza o to, co rzekną woje i biskupy,
ale jak strach, to raźniej zebrać się do kupy.
Siadła Rada w piżamach, odpędza ziewanie,
a tu strażnik zdyszany wbiega, krzycząc: Panie
i wy Wielce Szanowni! Na własne oczęta
widziałem, że się Baba koło skarbca pęta.
Taka Baba samopas straszna jest, że rany,
wątrobę ma przegniłą, i tyłek nieprany,
i zamiary podstępne, bo ta sztuka chytra
jak nic się zamierzała dorwać do in vitra.
Jęknął Król, a biskupom aż opadły brody:
Baba z naszym in vitrem? Na to nie ma zgody!
Damy odpór hultajkom, zołzom i psiajuchom,
co zrabować chcą klejnot, by napaść swe brzucho.
Nikt nie powie, że plemię jesteśmy niemrawe,
kiedy my tę lewaczkę załatwimy prawem –
srogim i nieugiętym, nie tam hocki klocki,
wywiedzionym z tradycji czysto ciemnowodzkich.
Sam Król prawo natychmiast pochwycił pod pachę,
pomknął i pod nos Babie podstawił z rozmachem,
mrucząc: a tom bohater! Pozna każdy swojak,
że wcale przed nijaką Babą nie mam boja.
A Baba, nie zważając na pozy satrapy,
huknęła: czniaj się, Królu, precz ode mnie łapy!
Wierzgnęła i diabelskim majtnąwszy ogonem,
odleciała z chichotem gdzieś w Europy stronę.
Ponoć tam rozebrana siedzi do rosołu,
konsumując in vitro z aborcją pospołu
i kary na nią nie ma. Król zaś syczy: szkoda,
tak bym ją chętnie prawkiem łupnął w Ciemnych Wodach!