Pomnik Chrystusa
Posłuchajcie cni ludkowie, co wam dziadek powie,
własne zaś to będą słowa, nie żaden gotowiec:
w Świebodzinie, mieście cudnym, powiatowym oraz,
kiedy dobra się w historii nadarzyła pora,
stanął pomnik, mocny straśnie, bo z siatkobetonu,
ode ziemi się rozciągał aż do nieboskłonu,
z dołu kopiec mu wielgaśny spody stóp spowijał,
za to głowy by nie sięgnął żaden cienias z Ryja.
Chrystus Król to był rodzimy, polski niby orzeł,
któren większy był nad wszystko, co być tylko może
więc królował nad Ojczyzną i nad światem nawet,
przez co wkrótce sobie wszędzie słuszną zyskał sławę.
Dowiedziały się o Królu cudzoziemskie pany,
chytre Miemce i Chrancuzy, sprytne Brazyliany,
a już Putin prawosławny jak zobaczył fotkę,
to chciał ruszać na Świebodzin z nuklearnym młotkiem.
Zazdrość wzięła ich okrutna, że nie ich to dzieło
i większego mieć nie będą, choćby ich pogięło,
jęli zaraz więc spiskować z okropnym wysiłkiem,
jak Chrystusa z ziemi naszej zaharapczyć chyłkiem.
Mami Chrancuz go, że u nich cudem by zasłynął,
dali by mu tę Sek-wannę ichnią zmienić w wino,
z przepisami wcale by tam się nie musiał szarpać,
bo w Paryżu nawet nie wie nikt, co znaczy PARPA.
Tutaj Miemiec się podsuwa z wyrodnym zamiarem:
my ci wskrzesić pozwolimy ile chcesz dojczmarek,
przy okazji zaś szatana pokonać podłego,
bo te eura, jasna sprawa, to jest wymysł jego.
Putin się za głowę łapie i mówi: towariszcz,
wy olejcie, z przeproszeniem, ten Berlin i Paryż,
bowiem właśnie nam kablówką nadał anioł pański,
że na rozmnożenie czeka kawior astrachański,
to sieriozna propozycja, korzyści niemałe,
więc porzućcie ten Świebodzin, stańcie nad Bajkałem.
Brazyliańczyk szeleszczącą na to puszcza gadkę
i Chrystusa w swoją stronę popycha ukradkiem,
że to niby jeden Chrystus to tak jakby mało,
a jak dwóch jest, to już sobie mogą rżnąć w makao
i robienia cudów wcale nie będzie przymusu,
bo czyż może być cud większy niźli dwóch Jezusów?
Słuchał Chrystus tych poganów, tarł ze złości skronie,
aże mu się krew burzyła w tym siatkobetonie,
wreszcie wrzasnął, poprawiając na nogach onuce:
choćby i królowa przyszła, ziemi tej nie rzucę!
Nie namówi cudzoziemiec żaden mnie obłudny,
żebym zdradził polską sprawę i Świebodzin cudny,
tkwić tu będę póki szabla i co koń wyskoczy,
a żem wielgi, to tym lepiej, niech was kole w oczy,
niech z zawiści skręci Ruskich, Miemców oraz Chrancję,
że we świecie miejsca taką Polska ma gwarancję!
Idźcie z Bogiem lub do diabła, mnie to ganc pomada,
bo mi z waszych propozycji żadna się nie nada,
jakbym ja mógł spojrzeć w oczy Wandzie, co nie chciała,
gdybym z wami się tu zadał? Guzik, nie i wała!
Poszli Miemcy z Chrancuzami ciężko zawstydzeni,
Putin młotek nuklearny schował do kieszeni,
Brazyliańczyk tylko wyjście znalazł honorowe –
spłynął nucąc obojętnie swoją bosą nowę.
I tak skończył się ten skandal oraz cały zamęt,
Chrystus Król zaś w Świebodzinie został się na ament,
z czego morał dla narodu radosny wynika,
że moc żadna mu niegroźna, gdy mocny w pomnikach.