Rządy kotów
Szanowny Kocie Mordechaju!
Gdyby rządziły Polską koty,
walutą byłby w naszym kraju
bażanta funt, nie polski złoty.
Ryby by były bardzo tanie,
dzieci by były bardzo miłe,
moher by służył za posłanie,
a nie za polityczną siłę.
Ciepło by było w każdym domu
i raczej sucho, poza miską,
w której by rosół był, nie komuch.
Komu szkodziłoby to wszystko?
Pod miękką łapą kociokracji
twardych by zasad powstał zbiorek,
wiedziałby każdy w naszej nacji,
czego pod żadnym – ach! – pozorem
robić nie wolno, wstyd i głupio,
a co wskazane i chwalone,
co mówić kotom, kiedy tupią
i czemu brzydko jest tłuc żonę.
Żadnym nie byłaby problemem
kwestia do waleriany dopłat
i nikt by nie był bity w ciemię
za to, że wyjął kurę z kotła.
Natychmiast w rządzie, w parlamencie
myszy przestałyby tańcować
w jednym by zjawił się momencie
świeżutki polityczny towar,
bo kot się nieświeżego nie tknie
i nie namówisz go sloganem.
Prędzej w imadło ogon wetknie,
niż zje kotlety odgrzewane.
Szczęśliwie żyłaby Warszawa,
Suwałki, Chodzież oraz Nakło,
dla melomanów, jasna sprawa,
kociej muzyki by nie zbrakło.
Do tego grzbiet wygięty w pałąk
i futra kaszmirowy dotyk…
no, komu by to przeszkadzało,
gdyby rządziły Polską koty?