O mowie polskiej
O, mowo polska! Istoto nie z pierza.
a z mięsa, którym stale ktoś cię szmaci.
Nie z wieszczów twa codzienność, nie z pacierza,
ale z bezkresnych łanów takiej maci.
Wystarczy seta albo marne piwo,
byś wszelkich granic zbyć się była w stanie
i wybuchała wiąchą obelżywą
w stronę bliźniego per – płciowy organie!
Takoż i rodak trzeźwy, nienaprany,
w zanadrzu wiązek różnych ma na kopy,
więc lecą ciągle nędze-kurtyzany,
po wszystkich kątach kraju i Europy.
W pierwszym odruchu, w ostatniej godzinie,
kiedy coś wnerwi, ucieszy, zaboli,
z ust czysto polskich bez żenady płynie
ta mać nieszczęsna i coś o jej doli.
Lecz biada temu, który obcy grosik,
chciałby zarobić macią na tiszertce:
powstaje Polak, dumą się unosi,
krzyczy, że hańba i nóż prosto w serce.
Bo nie czyn wstydem, nie język plugawy,
nie mózg zamglony winem marki wino,
nie młócka żony po mszy, nie te sprawy.
Hańba tym, co to widzą – takim synom!