Klasa polityczna
Wstaje klasa polityczna, oczęta przeciera:
coś w tym kraju nadwiślańskim nudno jak cholera!
Trzeba myśli kreatywnych uruchomić wyciek,
by wyborcom ukochanym czymś ubarwić życie.
A wiadomo, co ucieszy kobitę i chłopa –
nie ustawy czy programy, lecz medialna szopa,
nie dobrobyt albo niezłe na przyszłość widoki,
tylko brednie i obelgi, puste słowotoki,
zarzucanie, oskarżanie, wdeptywanie w bagno…
Jasna sprawa, że rodacy tego właśnie pragną.
Gdy staruszka się nawinie lub staruszek który,
zawsze krzyża z mgłą pożąda, nie emerytury,
takoż i z przedsiębiorcami oczywista gadka,
wolą słuchać o zamachach niźli o podatkach,
z tymi, którzy do pierwszego dociągają z trudem,
o budżecie czy zasiłkach mówić psu na budę
bo natychmiast zniesmaczeni zaczynają sarkać:
honor tylko ważny, głupcze, a nie gospodarka.
Pasażerów mnogie rzesze, w zmartwień innych braku,
do ministra od transportu piszą „więcej MAK-u!”,
pacjent się z boleści łoża zrywa, nagle żwawy,
wyleczony tym, że umarł godnie ktoś dla Sprawy,
bezrobotne panie domu, gdy już kurze wytrą,
proszą by im opowiedzieć bajkę o in vitro,
od rolników kornych błagań chór się niesie gromki,
by im dalej byt poprawiał ten cały Potiomkin
i w ogóle, od mazurskich jezior do Sudetów,
naród chciałby bicia piany, nie żadnych konkretów.
Więc się biedzi nasza klasa od samego świtu,
patrząc, jak tu dostosować podaż do popytu,
lecz wyborca to niewdzięcznik… Nagle coś go trafia,
i zaczyna – że idioci, że nieroby, mafia,
że to całe polityczne chrzani sado-maso
i chce jakiejś innej klasy. Byle była z klasą.