Pomnik Chrystusa – dodatek
Myślał Chrystus, że już życie będzie miał bezpieczne,
a tu coś się alienuje z przestrzeni powietrznej
i tak głośno leci w swoim latającym spodku,
że się z tego Chrystusowi miętko robi w środku.
Już ląduje i ze spodka dziwny typ wyłazi,
głowę całą ma z zielonej rozglamdzianej mazi
i nic więcej oprócz głowy, ni brzucha, ni zadka,
aż dziw jak potworę taką urodziła matka.
Do Chrystusa sunie w dyrdy i nawija z krzykiem,
że jest z Gwiazdy Kasjopei ważnym wysłannikiem,
że tam straszne bezkrólewie wespół z bezhołowiem,
aż od tego hadko każdej kasjopejskiej głowie,
więc zachodzi taka wyższa konieczność niestety,
by Wszechświata Król wsiadł szybko do tej tu rakiety.
Jak się Chrystus nie odwinie, jak nie walnie dziada,
cedząc przez mocarne zęby jedno słowo: „spadaj!”
i dodając po namyśle: „nie lecę, a gdzieżby!
Milsze mi od waszej glamdzi są płaczące wierzby,
a już bycie waszym królem wcale mnie nie wzrusza,
bo nie macie w tym kosmosie Ojca Tadeusza”.
Na te słowa jęknął alien „o, okrutny świecie,
teraz widzę, czego brak nam na naszej planecie,
teraz widzę, kto wszechświatu bardziej się zasłużył
i na króla sposobniejszy, choć nie taki duży.
To nie będę już, Chrystusie, głowy ci zawracał,
a odszukam Dyrektora w tych jego pałacach
i poproszę – z rewerencją, bo to ważny gościo –
by był królem naszej glamdzi razem z przyległością.
Wsiadł do spodka, w żadną więcej nie wdając się scysję
i odleciał do Torunia swą wypełnić misję,
Chrystus zaś rozłożył ręce i krzyknął radośnie:
Hura! Wreszcie konkurencję spławię gdzie pieprz rośnie!