Kandydaci do PE
Rysio i Zbysio, równe chłopaki,
gdy ich krajowe znudziły draki,
po szerszych chcieli popływać wodach
(w kręgach niektórych świeża to moda),
więc, mimo lekkiej na szerszość fobii,
spytali kumpli jak to się robi.
A kumple radzą: prosta to sprawa,
trza mieć gadane, to jest podstawa,
Dużo obiecać (potem nic nie dać),
bo obiecanki dają się sprzedać,
a do zakupów nasz lud jest skory,
nawet jak one zwą się wybory.
Rysio i Zbysio, nie w ciemię bici,
po wszystkich kątach posłali wici,
że już na miejscu nie chcą brać batów
i by ich wpisać na kandydatów
do parlamentu, któremu chodzi
o to, by biednej Polsce zaszkodzić,
bo na szkodzeniu, od Tatr do Gniezna,
nikt od nich przecież lepiej się nie zna.
Już na zakupy ciemny lud wyszedł –
obywatele! Dajcie po dysze,
lub po tysiącu waszych głosików!
One potrzebne nam do wyników.
Kto żyw, kto z nami, kto dosyć durny,
niech na wyprzódki bieży do urny!
My z was, my swoi, myśmy kość z kości,
więc nas wygodnie trzeba umościć.
Oddane głosy. I widać snadnie,
że kto swój chłopak, ten nie przepadnie,
bo jest w narodzie taka potrzeba,
żeby tych obcych wcale się nie bać,
żeby pokazać takim owakim,
gdzie tak naprawdę zimują raki.
Więc by nie zawieść, by nie dać tyłka,
by nie rzekł o nich nikt „to pomyłka!”,
Rysio ze Zbysiem, nie myśląc wiele,
szable chwytają w dłoń: na Brukselę!
Dać do wiwatu tej tam Europie!
Jak nie my – kto jej zdrowo dokopie?
A ty podziwiaj tylko, narodzie –
mądry to sobie będziesz po szkodzie.