Opcja ukryta
Kupił Polak opcje, szlachetne i prawe,
starym obyczajem wetknął je pod ławę,
po czym – jako że go głód jął dręczyć srogi –
udał się do kuchni gotować pierogi.
A tymczasem Niemiec, podstępna gadzina,
już się do blitzkriegu rychtować zaczyna,
do chałupy wpada, nos pod ławę wtyka…
Oj, jak nic z tych opcji Polaka obcyka.
Polak zdrów i wesół powraca z obiadu,
patrzy, a po opcjach nie ma ani śladu,
ni jedna nieboga nawet nie została,
wszystko zrabowała germańska nawała.
Dumnie więc przemawia: Niemcze, skurczybyku,
pokaż zaraz, co masz w twoim nachtkastliku!
Niech mi grubą nicią zaszyją rozporek,
jeśli swojej opcji szablą nie odbiorę!
Na to Niemiec z miną buńczuczną i sytą:
mam ja twoją opcję, lecz dobrze ukrytą
i nie zdradzę nigdy, póki tylko dycham,
czym ją w Katowicach schował, czy też w Tychach.
Odczep się ode mnie, spadaj, czyli spływaj –
ta opcja się teraz niemiecka nazywa,
i nic jej po twoich niezdarnych karesach,
a jak mi nie wierzysz, spytaj się Prezesa.
Wrócił Polak do dom smutny jak cholera,
trudno, wszak z Prezesem się nie będzie spierał,
któż od niego słuszniej osądzić potrafi,
czy opcja jest z własnej, czy z cudzej parafii,
któż wie lepiej, kogo i z kim łączą więzy,
i że śląska gadka to nie żaden język…
A czort gdzieś na boku zaciera rączęta:
już Polak tę opcję sobie popamięta.