Bitki narodowe
Wciąż Duch Dziejów nam serwował
w narodowym sosie bitki,
twierdząc, że z nich ziemia, mowa,
oraz inne są pożytki.
Uwierzyła ludność cała,
że to z bitek naród wielki
i za Chiny już nie chciała
żadnych ruskich czy brukselki.
Bo od takich tryndów nowych
można przecież, panie dzieju,
całkiem się wynarodowić
i urazić Ducha Dziejów.
Choć już w dżinsach, bez kontusza,
choć z biletem do Berlina,
bitki pragnie polska dusza,
nie knedliczka albo blina.
Byle sos był jak się patrzy –
trochę soli, trochę roli,
trzech powstańców, dwóch tułaczy
i spirytystyczny stolik.
Ducha stracić to rzecz przykra,
jeszcze się przejadą na tym
ci, co pod unijny dyktat
z ostryg obgryzają gnaty.
„Daliśmy się zrobić w konia!
Kto tak w głowach nam zabełtał?“
jęknie durny makaroniarz
i niedobry, wrogi Teuton.
„Po cośmy tę żabę jedli?“
spyta kiedyś Francuz brzydki…
A my spoko, wiatr spod jedli
i te same ciągle bitki.