Ballada o pomniku
Wierzyli w pewnym mieście święcie
mężowie zacni i ich żony,
że Koń dla miasta był zwierzęciem
w najwyższym stopniu zasłużonym.
By jego pomnik w miasta środku
stanął, zgadzała się publika
i nie żałował nikt nagniotków
w marszu poparcia dla pomnika.
Lecz bardzo szybko gdzieś na tyłach
ostra zaczęła się rozgrywka
i wkrótce o rząd dusz się biła
Partia Karego z Partią Siwka.
Krzyczeli jedni: górą białe!
karych rozgniecie się na pastę,
a dla pomnika materiałem
będzie bielutki alabaster!
Wołali drudzy: precz z siwkami,
białość to hańba i obraza,
nie damy nią idei splamić,
na koński posąg tylko bazalt!
Poszły w ruch cegły i brukowce,
łaźnia spłonęła i remiza,
skopały czarne białe owce,
kundle poczęły się zagryzać.
W tej sytuacji tłum się zebrał,
który skandował z błyskiem w oku:
niech na cokole będzie Zebra,
a w mieście wreszcie święty spokój!
Już hasło podchwycili radni,
rzeźbiarz statuę zrobił śliczną
i morał też by wyszedł ładny,
gdyby nie pewna okoliczność.
Znowu tłum, zwarty i gotowy,
niosąc pochodnie twardo krzyczy:
żądamy, by był pomnik Krowy,
a z Zebrą to my się policzym…