Prorocy we własnym kraju
W znanej kawiarni „Prawi kontra Lewi“,
w zbożnej intencji pomocy ludowi,
nad czarną kawą siedział prorok Newim,
nad białą zasię prorok drugi, Ktowim.
Zagaił Ktowim: łatwo być prorokiem,
bo mój kandydat na pewno nie skrewi.
– Ja na to patrzę całkiem innym okiem,
mój będzie górą! – krzyknął na to Newim.
Eee – burknął Ktowim – z badań wszak wynika,
że ku mojemu lud się cały skłania.
Guzik wiesz o tym, czym jest polityka
– rzekł Newim – i masz fałszywe badania.
Sam jesteś głupi, rudy i fałszywy!
– zakrzyknął Ktowim tonem Piotra Skargi.
U ciebie żaden idiotyzm nie zdziwi!
– odwarknął Newim, wydymając wargi.
Księżyc już wzeszedł, psy, a także myszy,
usnęły sobie pod osłoną nocy,
nie bacząc na to, że w wyborczej ciszy
po głowach siwych piorą się prorocy.
Przyszłość z oddali spojrzała wymownie
na to zacięte, wściekłe naparzanie,
po czym olała wszelkie sondażownie
i nastąpiła – tak, jak miała w planie.
A lud, gdy mroki już rozjaśnił ranek,
mruknął pod nosem: o, niech to cholera,
bez tych proroków, krzyków, naparzanek,
ileż by można rozsądniej wybierać!