Pełzajaca apostazja
Już się abepe w łożnicy układa do spania,
a tu szura coś po kątach nie do wytrzymania,
sunie ruchem robaczkowym od lewa do prawa
i włos jeży na łysinie, co na cud zakrawa.
Skoczył abepe, aż mu się rozlała małmazja:
coś mi pełza po pałacu, czy to apostazja?
Teren mój od tej gadziny ponoć miał być czysty,
po tom przecież za usługi płacił egzorcysty,
a tu kicha, ta cholera jakaś niepokorna,
zamiast zwiać przed egzorcyzmem, chce mi wleźć pod ornat
i na mszę ogonem dzwonić. Niech no znajdę lagę,
zaraz ja tej apostazji pokażę apage!
Więcej światła tylko trzeba mi do takiej akcji,
bo po ciemku niewygodnie… gdzie dojście do trakcji?
Którym pstryczkiem polskie słońce włączyć jak na rozkaz,
co nacisnąć, by świeciła jasno Matka Boska?
O, znalazłem! Pstryk i światło, proste to jak drucik.
Teraz, w świetle, już spokojnie mogę klątwę rzucić,
czy suspensą w bydlę ciepnąć, może się wystraszy
i zrozumie, że biskupom trudno pluć do kaszy.
Jak nie poskutkuje, skoczy się na łeb, na szyję,
po tożsamość narodową z bejsolowym kijem,
a ta to już zrobi swoje i każdego drania
po wiek wieków i na ament oduczy pełzania!