Kibic i kibol
Kibic i kibol w jednym stali domu,
na różnych piętrach, jak skądinąd wiemy.
Kibic spokojny, nie wadził nikomu,
ale ten kibol wciąż stwarzał problemy.
To w łeb, to w zęby, to kopa w podbrzusze,
to transparenty o tym, kto do gazu,
zabić gotowy był za czapkę gruszek,
zelżywych wiąchą rzucając wyrazów.
Znosił to kibic, wreszcie dość miał trochę
i do kibola suplikę zanosi:
przestań odstawiać wreszcie taką wiochę,
bo będę musiał z tobą zrobić cosik.
A kibol na to: weź sp….aj, koleś,
bo ci przyj…bię, k…a, tym bejsbolem!
Cóż było robić? Kibic, już wkurzony,
myśli: a może by zamknąć stadiony?
Wielkie się przez to zaczęły rozróby,
polityk jeden zrobił minę mądrą:
ten kibic chyba chce kiboli zguby,
a to Narodu przecież zdrowe jądro.
Inny ktoś krzyknął: bzdury kibic plecie,
my opiszemy go w Polskiej Gazecie,
ostrzem krytyki go będziemy chlastać,
bo wszak potęgą kibol jest i basta!
Nazajutrz kibol smacznie sobie kima,
bo po południu dopiero zadyma,
więc kibicowi jeszcze nic nie grozi,
lecz gdy się zacznie, to – rączki do bozi.
Optymistyczny morał nie nadchodzi,
na próżno szukać go w następnym zdaniu.
kibol panoszy się w Warszawie, w Łodzi,
w Gdańsku, Krakowie, Bytomiu, Poznaniu…