JMR-show
J’accuse!
A ze mną moja córa,
co imię ma Literatura.
Cóż, że ojcostwo dzielić muszę
z Osipem oraz Owidiuszem
(a jeszcze Gucio, kawał pawia,
tu na czwartego się podstawia)?
Mydłków pobiję tych na głowę,
kiedy wygłoszę moją Mowę.
Po niej już faktem będzie pewnym,
kto Ojcem, kto dalekim krewnym,
po niej redaktor pewien (dupek!)
będzie się tarzał u mych stópek,
żebrząc: litości, Jarosławie…
Ha! Dobre sobie! W tej rozprawie
twierdzą mi będzie każde zdanie,
litości żadnej nie mam w planie,
siec będę mieczem obnażonym,
póki nie krzyknie „jam skończony!”
ten parch z formacją jego całą.
Na romantyczne wstąpię działo,
marsowo czknę w okopach Woli,
sobaczyć będę i pi…tolić,
piętnować, zdjęty wieszczym dreszczem,
aż cały naród krzyknie: jeszcze!
Niech Michnik szybko stąd spiernicza,
my chcemy wielbić Rymkiewicza,
on naszą chlubą i nadzieją!
Chociaż się w necie z niego śmieją,
on sobie nie da wsadzić knebla,
tylko do skutku będzie bleblać.
On to, poeta i bohater,
potrafi rąbnąć noster pater
taki, że wstyd jak gejzer tryska,
na liberalnych siejąc pyskach
wysypkę hańby…”
Tak, narodzie,
me słowa w domu i w zagrodzie
wygrają, zanim je wykrztuszę,
a oligarchów na katusze
narażą, bo wśród trwożnej drżączki,
od moich zdań im uschną rączki.
Mógłbym słów więcej w spiżu wykuć,
lecz skromnie, jak to mam w nawyku,
nieśmiertelnością czółko zdobię
i do procesu znikam sobie.
Literatura! Chodź do taty!
Chcesz by ci Michnik sprawił baty?
Uważaj lepiej ty z tym czortem
i trzymaj się ojcowskich portek,
choćby „elita” pyskowała,
a dobrze na tym wyjdziesz, mała.