Doktor Rydzyk
Przychodzi baba do doktora
i doń w te słowa z płaczem leci:
na duszy ciężko jestem chora,
uwiera bowiem mnie berecik.
Doktor w tonsurę się podrapał
i rzecze: sprawa oczywista
laika tu nie starczy zapał,
tu jest potrzebny egzorcysta.
Się zajmie sprawą naukowo
(bo nie wezwiemy wszak partacza),
moher obada i da słowo,
że szatan w sprawie palce maczał.
A skoro szatan to i komuch,
bezbożnik, pomiot złej Europy,
liberał (na łeb jego pomór)
i takich innych wręcz na kopy,
co nucą odę do radości
i językami mówią z rana,
więc nie ulega wątpliwości,
że wszyscy dziećmi są szatana.
Z pomocą moją i doktora
wyprzemy jednak złego ducha,
bo naszej władzy przyszła pora
(wie każdy, kto radyjka słucha).
Berecik będzie znów pasował,
na główce leżał jak ulany
i baba wreszcie będzie zdrowa,
gdy miazmat zniknie z bazy danych.
Tu doktor aż z radości skoczył:
mój człowiek! Jegom właśnie szukał!
Narodzie! Widź na własne oczy,
jaką potęgą jest nauka!