Zeen na palu
Na palu zeen sterczy, pieśń śpiewa radosną,
nareszcie ma to, co tak lubi,
z wysoka ogląda Dzierżoniów i Krosno,
i Rypin, i Leżajsk, i Gubin.
Na palu błahostka nie rusza już człeka,
przyciasny cuś pas, czy łeb siwy,
bo czym tu się martwić i na co narzekać,
gdy takie się ma perspektywy.
Jak dobrze, zeen myśli, żem pyszczył na przekór,
żem ostry był niby wasabi,
bo gdybym publiki nie przywiódł do wścieku,
na pal by mnie Bobik nie nabił.
Ktoś inny to leży jak drewno pod piecem,
lub kłapnie coś raz i po balu,
a ja takim wichrem przez blogi przelecę,
że nieraz ląduję na palu.
Ludziska jak mrówki biegają gdzieś w dali,
za małe są, żeby mi fikać,
lecz jeden jest feler: gdy nie ma co palić,
to nikt mi nie poda pecika.
Więc tkwienia tam w górze są plusy dodatnie,
lecz także minusy ujemne
i na pal się pchając niejeden się natnie,
gdy sądzi, że to tak przyjemne.