Andsol spasiony
Udał się andsol w bobikowe strony,
przyjechał chudy, wyjechał spasiony,
bo się pogoda nagle tak zepsuła,
że miast spaceru była z boczkiem buła,
z kiełbasą szynka, z deserem przekąski,
i jeszcze kielich pigwówki niewąski.
Zmęczył się andsol jako siebie tragarz
i postanowił nadać się na bagaż,
lecz na lotnisku rozłożyli ręce:
nad normę ma pan tonę albo więcej,
widać, że jadł pan obiad u Bobika…
Co na to powie pańska magnifika,
co pocznie synek, kiedy będzie musiał
w pielesze z trudem dotoczyć tatusia?
No a na przykład sąsiedzi za płotem –
czy na ten widok nie padną pokotem?
Pomyślał andsol „Racja, mociupanie,
wrócić nie mogę do domu w tym stanie,
więc by nie straszyć zwierzyny i ludzi
muszę spróbować szybko się odchudzić”.
Minęło lato, jesień, przyszła zima,
po świecie fruwa śniegowa zadyma,
a andsol siedzi i powtarza „muszę
gdzieś zgubić wreszcie tę cholerną tuszę”.
Z tej opowiastki morał smętny wieje:
chcesz do dom wrócić, u Bobika nie jedz.