Tajny Wysłannik
Wprawdzie uchyliłem już gdzie indziej rąbka tajemnicy, ale tutaj zdradzę ją w całości, ponieważ uznałem, że nasza społeczność ma prawo poznać prawdę o andsolu i jego blogu. Otóż, jak donosi kilka wyspecjalizowanych szarych komórek, osobnik znany pod nickiem andsol jest tajnym agentem renesansu w dzisiejszych czasach, zarejestrowanym jako TW Andsoleonardo. Ze względu na jego wydajność w wielu różnych dziedzinach został skierowany do rozpracowania zarówno nauk ścisłych, jak i humanistycznych, ze szczególnym uwzględnieniem matematyki i historii. Posługuje się biegle brzytwą Ockhama, miotaczem faktów oraz osełką do języka, dysponuje również, jak się wydaje, sporymi funduszami na wydatki umysłowe, jasne więc, że potrafi być bardzo niebezpieczny, zwłaszcza dla przeciwników logiki i zdrowego rozsądku. Aczkolwiek, gwoli uczciwości, trzeba też przyznać, że istnieją wcale spore grupy istot różnych gatunków, którym okazuje życzliwość, a nawet serdeczność.
Wysłannik ten umie przyczaić się tak, że wydaje się w ogóle nie istnieć, czego widome dowody dawał niemal do połowy XX wieku. Ponoć nawet renesansowi mocodawcy andsola, zwiedzeni jego pozornym, nieruchomym niebyciem, planowali skreślenie go z listy agentów. Na szczęście dla renesansu nie dopuścił do tego kierownik Działu Czasowych Manipulacji, niejaki Galileo Galilei, który spojrzawszy na andsola przez teleskop stwierdził autorytatywnie: eppur si muove!
Wspomniana już proteuszowa zmienność zainteresowań TW Andsoleonarda szalenie utrudnia zdemaskowanie go przez jakiekolwiek służby. Niepowodzeniem kończą się wszelkie próby zapędzenia go do jakichkolwiek branżowych pułapek. Zawsze okazuje się, że andsol już zdążył uciec z socjologii bądź polityki i zaszył się w aforystyce lub rachunku różniczkowym. Bliski złapania zaczyna szybko migotać slowami i już na dobre wymyka się pogoni.
Tak ożywiona i skuteczna działalność tego wysłannika odległej epoki nie byłaby zapewne możliwa, gdyby nie leżała w interesie określonych kręgów blogosfery. Cichcem wspierają one misję andsola, czytając, komentując i propagując jego blog, jak również bezwstydnie wznosząc toasty z okazji jubileuszu tegoż.
Ponieważ nie mogę ukryć, że również do tych kręgów się zaliczam, pozostaje mi tylko już całkiem jawnie dołączyć się do w/w toastów i życzyć andsolowi dalszego, owocnego migotania.
„Robię” jutro od świtu za rodzinnego szofera, pora spac…
Dobranoc Wszystkim. 🙂
Bobiku, a gen pączkowy posiadasz?
Posiadam, ale tylko na pączki z różą. Inne nadzienie jest z moim DNA niekompatybilne. 😉
Z moim DNA nadzienie konweniuje mniej wybiórczo 😉
Dobranoc 🙂
Bobiku, bundz jest prawidłowy, ino krówski. Łowcy bedzie jak łowce doić sie zacnom.
A ten krówski nawet gwizdze na zembach.
Eee, krówski to jednak taki decko łosukany. Prowdziwe gurmety ino łowcy uznajom. 😉
sucho, zimno -4, jasno (?), czwartkowo
brykam 🙂
Zwierzaczku, podeslij tych C
brykam fikam 😀
Lecom!!!!
Celcjusze i farenhajty zusammen do kupy 🙂
widac ze Lecom, slonce, slonce, slonce 🙂
do poczytania: Notatka kpt. Pietruczuka w sprawie lotu Tu 154 12 sierpnia 2008 r. do Azejberdzanu
http://bi.gazeta.pl/im/3/9193/m9193303.pdf
Dzień dobry 🙂 Rzeczywiście słońce dziś takie, że prawie monitora nie widzę. Teoretycznie mógłbym go przestawić w inne miejsce, ale kabel jest za krótki, a nie chce mi się schodzić do piwnicy po przedłużacz. 😉
Dla Pietruczuka szacun – widać, że to gość z jajami i fachura pełną gębą. Ale też już z tej notatki okrężnie wynika, że z obróbką Protasiuka czynnikom łatwiej by poszło i pewnie dlatego właśnie on leciał do Smoleńska.
Wniosek: robić swoje i nie przejmować się czynnikami. Nawet jeśli zaszkodzi to na karierę (a Protasiukowi, o dziwo, nie zaszkodziło) – może uratować życie. 😉
Wiadomości z pieskiego świata:
Rozpowszechnione w dzisiejszych czasach traktowanie psów jak istot niższych i podległych człowiekowi jest dowodem na postępujący upadek ludzkiej cywilizacji. W dawnych, dobrych czasach pies za życia posiadał należną mu, równouprawnioną pozycję w społeczeństwie, a po śmierci był chowany z ceremoniałem i honorami:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,9193621,Archeolodzy_odkryli_grob_psa__ktoremu_urzadzono_ludzki.html
W dalszej kolejności trafiał do pieskiego raju, o czym możemy dowiedzieć się od Mleczki:
http://www.polityka.pl/galerie/1511904,1,andrzej-mleczko—galeria-rysunkow-2011-r.read
To wyobrażenie rajskiego psobytowania jest oczywiście bardzo naiwne – nigdzie nie widać kości, pasztetówki, drzewek do podnoszenia nóżki, ani psich hurys (tzw. psurysy) z cieczką. Ale cóż, od człowieka, na jego obecnym stopniu rozwoju, trudno wymagać wyjścia poza tę infantylną, ale – przyznajmy – niepozbawioną wdzięku wizję. 🙂
Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby po śmierci trafić do psiego nieba. Bardzo przyjemne towarzystwo.
Podobno RP (Rada Psów) zastanawia się nad tym, czy niektórym ludziom, za specjalne zasługi, nie umożliwić przenoszenia się z raju ludzkiego do psiego. Bo jednak przydałby się tam czasem jakiś szabesczłowiek, który wyjmowałby pasztetówkę z lodówki i zdejmował smycz z wysoko wbitego haczyka. 😆
Mogłabym się podjąć przytulania i drapania za uchem.
Odeszła Irena Kwiatkowska
http://film.onet.pl/fotoreportaze/zmarla-irena-kwiatkowska,4200088,8834434,fotoreportaz-duzy.html
Ooo, Nisiu, do tego to już trzeba mieć wyjątkowe zasługi. Udokumentowane, z podkładkami i zaświadczeniami, tudzież potwierdzonymi notarialnie zeznaniami świadków. Czyli – żeby się dostać do psiego raju w charakterzecze przytulacza i drapacza zausznego, trzeba najpierw dobrowolnie zostać męczennikiem i przejść przez biurokratyczne piekło. 🙄
Wiadomość o śmierci Pani Ireny bardzo smutna, ale w tym przypadku – jak rzadko kiedy – nawet w tym momencie bardziej myślę o jej życiu niż o śmierci. Z uśmiechem, choć w tej chwili nieco podpłyniętym łezką.
Jakoś w ogóle nie umiem tak zrobić, żeby myśl o Irenie Kwiatkowskiej nie była chociaż w części pogodna. I to jest chyba jedna z najlepszych kwalifikacji do aktorskiego raju.
Bobiku, będę się starać.
98 lat, to doprawdy sporo
Dobrze, Nisiu, że zrozumiałaś, gdzie żyjemy – bez męczeństwa i ofiary nie ma mowy o raju. 😈
lepiej duzo za pozno niz wcale
http://wyborcza.pl/1,75248,9194623,B__gimnazjalisci_winni_znecania_sie_nad_kolezanka_.html
Rysiu, a dlaczego Ty tutaj tej szalenie ciekawej rozmowy z Metzingerem też nie wrzuciłeś? Niemieckojęzyczni na pewno by Cię za to pogłaskali. 😉
Z lenistwa? Wykopiować linkę wystarczyło przecież jeden raz, tylko paste trzeba by powtórzyć. 😛
Ja wiem, że pan Dubieniecki to nie jest postać warta najwyższej uwagi, ale wrzucam link o jego cuchnących interesikach z dwóch powodów. Po pierwsze jest on mężem osoby, która ostatnio postanowiła robić za arbitra moralności i przyzwoitości. A po drugie – z tego artykułu bokami wychodzi dość przeraźliwy obraz polskiej adwokatury jako takiej. Bo tu i ówdzie jest napomknienie o tym, że pan D. nie jest jedynym adwokatem bardzo specyficznie rozumiejącym prawo.
http://wyborcza.pl/1,75478,9192362,Dubieniecki__Wykonalem_zlecenie_klienta.html?as=1&startsz=x
Dzień dobry,
bardzo proszę o trzymanie kciuków od godz.18.00 do 20.00. Moje Starsze gra (kwintet, w Warszawie) 🙂 .
Bobiku, w kwestii adwokatury zdanie mam podobne.
Zaskakują mnie coraz częściej niektóre decyzje niektórych sądów.
zobaczymy czy ten tekst w „wyborczej” uziemni czy doda skrzydel
malzenstwu Dubie-Kaczy.
teorie spiskowe gotowe 🙂
kciuki potrzymam 🙂
Bardzo dziękuję za wczorajsze porady językoznawcze 🙂
Mar – Jo,
czymanie gwaranrowane 😎
A poza tym, to nie mam czasu na jakieś dyrdymały i inne blogowanie. Wczytuję się pilnie w nauki na temat prawidłowego aktu małżeńskiego, płynące prosto z Lichenia, za pośrednictwem najnowszej Polityki 😯
Chyba nikt nie ma wątpliwości co do właściwej hierarchii spraw i zadań, że o wartościach nie wspomnę ❗
Bobiku, linke do Sternstunde Philosophie podalem tutaj juz dawno
zaraz po emisji, moze byles wlasnie wyprowadzony na spacer 🙄
od poniedzialku pracuje w domu i powiem bez bicia wole pracowac w pracy 8)
mam przerwe – ide gotowac 🙂
Ojej, Rysiu, to rzeczywiście musiałem przebywać na spacerze. 😳 Wobec tego nie tylko wycofuję wszelkie pretensje, ale i w ramach rekompensaty moralnej dobrowolnie odstępuję Ci spory kawał salcesonu, przyniesiony mi przed chwilą przez jedną z moich wielbicielek. 😀
A tak w ogóle, to przyznaję, też bez bicia, że nie zawsze mam czas przeczytać lub obejrzeć wszystkie wrzucane linki. Czasem muszę wybierać i tylko część czytam dokładnie, czasem tylko patrzę, o czym mowa i już mnie życie przyciska… Ale w tym chyba sens linkowania, że każdy może sobie wybrać coś, co mu akurat – z tych czy innych względów – pasuje. Do nastroju, do tego, co się czytało wczoraj, do własnych problemów, do niedawnego sporu z kumplem…
W każdym razie dziś na Metzingera miałem czas (m.in. dzięki początkowi karnawału, bo mi zajęcia w szkole przepadły 😀 ) i nie żałuję. 🙂
Czymanie za młodzież Mar-Jo – bez gadania. 😀
Jotko, a te nauki z Lichenia to tylko w papierowej P.? Bo w necie jakoś nie mogę znaleźć. 🙄
W kwestii p. Dubienieckiego, trzy uwagi.
Pierwsza. Człowiek zaczynający karierę zawodową, bez spadku ani wygranej na loterii, szybko idący – pardon, jadący Subaru, BMB X6, Porsche 911 – dziękuję, te dane już mi mówią, czy chciałbym mieć kontakt osobisty z nim.
Druga. Zakładałem, że mający dostać go za zięcia Lech, prezydent, smucił się rozwodem, co nie jest dobre w pierwszej rodzinie katolickiej Polski. Ale mogło o co innego chodzić, np. służby specjalne mu dostarczyły informacje o typie osoby mającej wejść do rodziny.
Trzecia. Doszło do fuchy u Matuchy jak nadmiar pieniędzy po teściu pozwolił mu się sporschyć. Gdyby spadku nie było, spadku w to towarzystwo też by nie było. Więc znowu Putin z Tuskiem winni.
Bobiku,
myślę, że w necie będą nieco później. To jest P. z tego tygodnia.
Ale nie będę taka. Podzielę się tą mądrością.
Akt prawidłowy to taki, który jest prokreacyjny i rekreacyjny jednocześnie. Oddzielenie tych funkcji … jest występkiem.
Pisze żonaty:
Po pieszczotach bez pełnego współżycia, które następują w okresie płodnym, mam niepokoje sumienia, że to onanizm małżeński. Zdarza sie, że zona idzie do komunii, a ja zostaję. Wtedy czuję się tak, jakbym ją porzucił. Ona mówi, że nie czuje się winna. Więc jak tu byc jednością?
W odpowiedzi:
Czas płodny u kobiety to oczekiwanie, po którym nastąpi miesiąc miodowy. Jest jak rozpędzanie lokomotywy. Jeśli blokujemy sie w myslach na współmałżonka, to tak, jakbyśmy ja hamowali. Jak ciężko jest później znowu ruszyć. Jeśli natomiast lokomotywa ruszyła i jedzie nawet powoli, jak będzie kawałek prostej, dorzucimy węgla do pieca i przyśpieszymy na całego.
Czyż nie piękne! 🙄
Coś bym szczeknął, ale nie mogę, bo lecę dorzucić węgla do pieca. To w końcu chyba moja jedyna szansa na zbawienie w wersji licheńskiej. 🙄
Nie zrozumiałem, Żona jako Lokomotywa Dziejów?
Nie wiem, czy Wam pisałam, ale pamiętam kościół w Licheniu, kiedy był sobie małym kościółeczkiem wiejskim, do którego na słynny odpust jechało się furmanką albo linijką. Jakieś 55 lat temu byłam na takim odpuście z wujkami. Jako dzieciątko nieletnie, oczywiście. Najbardziej interesowały mnie wtedy medaliki „złote” i łańcuszki sprzedawane przez straganiarki. I lizaki.
Mama opowiadała uroczą historię o powstaniu tego kościoła – podobno chłopek miejscowy wyorał z pola figurkę Matki Boskiej, a ona mu powiedziała: Postawciez mnie na tom rolom, bo takom mom bozom wolom. No i takiej wiejskiej madonnie wystawiono wiejski kościółek. Który potem, za przeproszeniem, awansował.
Wolałam go przed awansem.
andsol,
po to żeby zrozumieć, trzeba do Lichenia na kursa pojechać 😆
1813 r.
Na polu bitwy pod Lipskiem Matka Boska ratuje rannego żołnierza – Tomasza Kłossowskiego, kowala z Lichenia, prosząc go, by Jej wizerunek umieścił dla czci publicznej w swych rodzinnych stronach
1818 r.
Senatorska rodzina hrabiów Kwileckich nabywa Licheń
1835 r.
Pożar niszczy plebanię, zabudowania gospodarcze, archiwum parafii
1836 r.
Tomasz Kłossowski znajduje poszukiwany obraz Matki Boskiej na przydrożnym drzewie koło Częstochowy i przynosi go do swej licheńskiej parafii. Pobożny kowal przed śmiercią umieszcza obraz na sośnie w lesie grąblińskim
1845 r.
Hrabina Izabela Kwilecka kładzie kamień węgielny pod budowę nowego kościoła
1850 r.
Matka Boska Bolesna Królowa Polski ukazuje się wiele razy pasterzowi Mikołajowi Sikatce. Podczas objawień w lesie grąblińskim wzywa do modlitwy, szczególnie różańcowej. Zapowiada epidemie i wojny. Prosi, aby kapłani odprawiali Msze św. przebłagalne. Tym, którzy modlić się będą przed Jej wizerunkiem i zmienią życie, daje obietnicę ratunku od śmierci podczas epidemii. Prosi o przeniesienie obrazu z lasu w godniejsze miejsce. Obiecuje wiele łask przybywającym tu pielgrzymom
1852 r.
W całej Europie i Polsce wybucha epidemia cholery; przed wizerunkiem Matki Bożej w lesie grąblińskim zbierają się tłumy wiernych
1852 r.
Decyzją ks. Michała Marszewskiego, biskupa diecezji kujawsko-kaliskiej, Cudowny Obraz zostaje przeniesiony do kaplicy w Licheniu
1858 r.
Biskup Marszewski konsekruje nowy kościół i wnosi doń Cudowny Obraz
etc.
Stoi w Licheniu lokomotywa,
jeśli dzień płodny, to poużywa,
sił jej nie zbywa.
Stoi i czeka i drga do taktu,
do małżeńskiego spiesząc się aktu.
Buch – jak stojąco!
Uch – jak stojąco!
Puff – jak stojąco!
Uff – jak stojąco!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie,
ale małżonka wciąż węgiel sypie.
Obok doczepion jest kalendarzyk
(ciężki, bo wiele w doktrynie waży)
i pełno nauk, światłych i słusznych,
co w małżowinach zostaną usznych
i w sercach ludu, który tym słynie,
że w erotyki trudnej dziedzinie
nie słucha żadnych zbawienia wrogów,
medyków albo seksuologów,
diabła z organów swoich wypędza
i doświadczenie poważa księdza.
I pełno czyha grzechów znajomych –
tutaj pigułka, a tu kondomy,
plemnikobójcza maść i spirala,
która morale strasznie rozwala,
tu kamasutra, o, jaka brzydka!
nawet nie spojrzy na nią kobitka,
ówdzie wygląda sprośnie z kącika
myśl, że bezdzietnie można się bzykać,
a wszystkich grzechów jest ze czterdzieści –
to się po prostu w pale nie mieści!
Lecz choćby przyszło tysiąc przeklętych
i każdy nowe miał argumenty,
i każdy coś tam świecko pitolił,
to nie ulegnie temu katolik!
Nagle – gwizd!
Nagle – świst!
Para – buch!
W łóżku – ruch!
Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
Ruszyła
maszyna
do dzieła
ospale.
Szarpnęła wagony, choć coś ją blokuje
(to pewnie małżonka myślami hamuje),
już biegu przyspiesza, frykcyjnie się miota,
wszak wie – prokreacja to dobra robota.
A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Choć w szale płodności miał odpaść by chwost,
przez góry, przez dziury, przez tunel, przez las,
jajową komórkę by dopaść na czas,
Do taktu turkoce i puka, bo sztuka to:
tak to to zapłodnić, tak to to, tak to to,
by nie był to zdrożny onanizm małżeński,
a wyścig plemników, skuteczny, zwycięski.
I gładko, bez skargi już toczy się w dal,
bo w celu nabożnym się zmęczyć nie żal.
A skądże to, jakże to, po co ten szał?
Czy ktoś tak po prostu zabawić się chciał?
Nie, żądza potomstwa sprawiła ten ruch,
co ciężkim wysiłkiem dla osób jest dwóch.
I gnają, i pchają i tak to się toczy,
bo Licheń nauki swe do głów im tłoczy.
I nie śmiej przypadkiem zapytać, niecnoto:
po co to, po co to, po co to, po co to…?
Natychmiast przechodzę na Licheński katolicyzm.
No proszę, jakie skuteczne jest misjonarstwo rymowane. 😆
mordka 🙂 sie smieje i turla 🙂
Bobik; 😯 🙂 😀 😆
Bobiku, się spłakałam! 😀
Dziękuję Wszystkim za czymanie!!!! 😀
Bobiku 😆 😆 😆
Jednak na cos sie nam ten Lichen przydaje – na Natchnienie i Muze (choc, jak slusznie zauwazyles, Bobiku, niektorzy sobie spokojnie radzili bez niego juz wiele setek lat temu…). 😉
Bobiku,
😆 😆 😆
No to dosypmy muzom siana, może być pasztetówka 😉
On podczas spotkania z trenerką okazał się wybitnym małżonkiem. Wiedział lepiej od niej, kiedy jej śluz był lepki, gęsty, biały lub przezroczysty. Na koniec spotkania dostali kartę i naklejki: czerwone dla dni krwawienia, zielone – dla okresu suchości, białe śluz obfitszy, z dzidziusiem – dni płodne. Teraz mają naklejać i uczyć się współżyć zgodnie z tym, co mówi Kosciół.
andsol,
spokojnie, najpierw musisz się „okazać wybitnym małżonkiem” 😉
Włodek zażądał natychmiastowego wydrukowania „Licheńskiej lokomotywy” 🙄
Jako posłuszna żona, chętnie ulegam żądaniom ślubnego małżonka 😳
Widzę, że udało mi się wprowadzić Was w nastrój karnawałowy. 😆
Gdyby nie ta koszmarna muzyka i pijane tłumy, ten karnawał wcale by nie był takim złym pomysłem. 😉
A jego dzisiejszy, pierwszy dzień to tzw. Altweiber, czyli Dzień Starych Bab. Wszelkim Babom, starym i młodym, wolno w ten dzień ucinać krawaty facetom, którzy nieopatrznie taki symbol falliczny założyli.
W upujaniu się jest natomiast pełne równouprawnienie – wolno wszystkim. 😉
Bobiku,
biiiiiis!!!
No cóż, ta druga, naklejkowa poezja nie jest tak nośna jak metafora z lokomotywą, ale zobaczę, co się da zrobić. 🙂
Ale po śluzie powinno się gładko potoczyć 😉
O, krynica wiedzy Nemo tryska i w Koszyczku!
Nemo, nie popuścisz nawet niewinnej gadce wsiowej… ale rozumiem i pochwalam: wiedza przede wszystkim. Nie będziemy wierzyć chłopkom z ich niepoprawnom polszczyznom.
Bobiku, wierszyk żenialny. Wydaje mi się jednakowoż, że namawiasz do rui i poróbstwa. A tak nie wolno.
Na Twoje pytanie – po co to – jest odpowiedź. Cytowała ją kiedyś Magdalena Samozwaniec, a jej autorem był mnich, którego imienia nie zapamiętałam. Mówił on tak: Nawet słoń, luba Filoteo, tylko raz do roku, a i to w celu mienia dziatek.
W celu mienia dziatek. No. A nie sobie tak.
Rzeczywiście się potoczyło. Można nawet śpiewać na skądinąd znaną melodię. 😀
Ballada płodna, płodna ballada,
bo w dni niepłodne to nie wypada.
Idę do łóżka, myślę, że luz…
a tu małżonka posiada śluz.
Ach, śluz, śluz, rany boskie…
Rany boskie!
Może nie śluz to, może mgły opar,
dam sobie rady, bom kawał chłopa,
zaraz małżonkę rozdzieję z bluz…
Jasna cholera, a jednak śluz!
Ach, śluz, śluz, rany boskie…
Rany boskie!
Szybko wybieram najlepszą z taktyk,
by w trakcie aktu ustalić fakty,
w łoże małżeńskie daję więc szus…
i w poślizg wpadam, bo wszędzie śluz.
Ach, śluz, śluz, rany boskie…
Rany boskie!
Chcę więc zaliczyć drugą kolejkę,
znowu szus robię, poprzez naklejkę,
nagle krew w żyłach ścina mi mróz…
Biała naklejka, obfity śluz.
Ach, śluz, śluz, rany boskie…
Rany boskie!
Jak się wygrzebać spod seksu gruzów,
gdy świat się wokół lepi od śluzu,
gdy mnie dopada małżeński blues…
Jak tu się przedrzeć przez ślubny śluz?
Ach, śluz, śluz, rany boskie…
Rany boskie!
Ludzie, ratunku, bo paw mi już puka!!!
Śpij dziecinko juz,
tylko zmierz se śluz…
Śluzu nie ma, jego mać!
Więc nie mozes mi dziś dać…
Prózno dziś wyciągam rękę,
śluzu nie ma, ja mam mękę,
bo mnie męcy strasna chuć,
wróć, o śluzie, wróć!
Nisiu, ten numer z Filoteą też od lat z upodobaniem cytuję. 😆
A do rui żadnej nie namawiam, bo moje doświadczenia z psicami nauczyły mnie, że ona i tak przyjdzie, bez namawiania. 😈
Hehe, Bobiku, zawsze można wysterylizować… I nie ma rui! Nie ma poróbstwa! Nie ma grzechuuuuuuu…
Panie Stachuuuuu…
Już miałem przestać, ale Nisia mnie zainspirowała. 😈
Dziś do ciebie przyjść nie mogę,
bo niepłodny masz dziś dzień,
zrobię sobie kogel-mogel
to usunie żądzę w cień.
Po cóż ci, kochana, wiedzieć,
że dziś chciałem z tobą spać?
Zajmij żoną się, sąsiedzie,
grzesz ty, nie ja, kurna żmać.
Wznoszę toast za Poetessy 😆
I teraz, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku idę spać. Pozostawiając na posterunku nocną zmianę i karnawał 😆
Chyba mi się popierniczkowało, czy ten śluz powinien być, czy nie. Muszę się udać w wiadome miejsce na studia – może się jeszcze kiedy przyda?
Licencja poetyczna niech to będzie na razie.
Mój ukochany wiersycek o ślizganiu, nie pamiętam czyj:
Raz oślisko, najgłupsze z wszystkich głupich oślisk
wpadło w poślizg.
Ooo, ślisko! – ryknęło oślisko.
I to wszystko.
No i jak ja mam iść spać??? 😯
A Nocna Zmiana miała być z szaconkiem napisana, sorry 🙁
Jotko, muszę zgłosić zastrzeżenie. Jeżeli w danym momencie jest jedna Poetessa i jeden Psoetess, to najbezpieczniej wznosić toast za P(s)oetessostwo. 😆
Zaszemrała raz ostryga:
na mój widok pan się wzdryga?
Bzydzi mnie śluz
i juz.
Dziś na obiad będzie mamałyga.
Nisiu,
śluz należy badać rano, zaraz po przebudzeniu 🙄
Dobranoc 😆
Kącik Psoezji i juz.
Jotka, toż mówię: licencja poetyczna! W poemacie mierzy się wieczorami.
Byłaś na kursie???
Jotko, poza tym jak się przebudzam, to przeważnie jestem wściekła na świat, gdzie bym tam co miała mierzyć, dobrze że psa i kota wypuszczę!
Okej, Bobiku, będzie jak sobie życzysz!
Włodek na tę okoliczność specjalnie otworzył chilijskie sauvignon! Uchichrana i przynapita udaję się w kierunku małżeńskiego łoża 😳
Nisiu,
licencja jest licencja, zgłaszam susznom samokrytykę i oddalam sie w kierunku wyżej wzmiankowanego łoża 😉
Czy ktoś z Was zna wyraz „zaślumprany”? Jotko, to mi leci Wielką Polską, a może się mylę? Przypomniało mi się z powodu tego śluzu, a taki śliczny wyrażansik!
U mnie w domu był miszung regionalny, więc trudno zgadnąć, czy to śląskie, czy kujawskie, a może pyrlandzkie…
Jotko, jezdem usatysfakcjonowana.
Boskich i niecnotliwych snów!
psoezjujcie dalej
na mnie czas 🙂
Nisiu, mogę Ci zapodać licheńską ściągę. 😎
Śluzu ni grama – nie będzie z ciebie mama.
Śluzu ilość śladowa – lepiej rzec „boli mnie głowa”.
Śluzu mało – nie próbuj, choćby się chciało.
Śluzu od groma – nu, tiepier’ my doma. 😈
O matko, to łoże będzie musiało przyjść do mnie 😯
Śrumpać wedle pyrlandczyków znaczy tyle co obić pysk tak żeby ślad trwały na nim zostawić, skancerować gębę.
Na ten przykład można tak do adwersarza zagadać:
Namknij sie ty szczunie, bo jak ci sznupe pośrupie, to cie na gemyle wiciepnom 👿
Co w literackiej mowie brzmi mniej wiecej tak:
Usuń się chłopcze, bo jak ci gebę obiję, to cię na śmietnik wyrzucą 😯
Pośrupanie sznupy jest absolutnie odjazdowe. 😆
Aż na to konto uszczknąłem świętej gruszkówki. 😀
Na wszelki wypadek zawiadamiam, że to tylko do poezji rym jest „nie zji”. Psoezji wręcz nie wypada rymować z czym innym niż „ależ zji”. 😎
Śrupanie też znam.
Ale zaślumpranie oznacza zapaskudzenie. Szczun, nawet frechowny, może być zaślumprany.
Tylko nie wiem, czy to jeszcze będzie po pyrlandzku.
Bobiczku, dzięki, Nauczę się na pamięć i będę powtarzała zamiast paciorka cowieczornego.
Nie, to poranne miało być?
Dobrze, że przejrzewam.
Nie na oczy, tylko wewogle.
Buziaczki.
Wasza wierna
Ulęgałka
Czy w dzisiejszym kontekście nie byłby właściwszy podpis „Ulegałka”? 😈
Na (czymśtam, może jakiejś pryczy) sen nasz nielekki,
zupę dali, że pies jej nie zje.
Jana chroni pancerz dialektyki,
mnie leciutki obłok poezji.
Potem było coś tam, coś tam, a potem moja ulubiona, jakże mądra zwroteczka:
Trzeba jego hartu i woli,
żeby ważyć to sobie lekce.
No bo CZŁOWIEK GDY GO BRZUCH BOLI,
ZAPOMINA I O DIALEKTYCE.
Ulegałka śluzowata (Pyrus mucosis)
Na podłodze sen nasz nielekki, o ile mnie szczenięca pamięć nie myli. 😉
A ta mądra zwrotka to w literapsurze brzmi nieco inaczej:
trzeba baczyć nawet w zapusty,
by zapasy spore mieć kości,
no bo piesek, gdy ma brzuch pusty,
zapomina i o płodności. 🙄
A końcówka była taka:
… o rozsądku dumałem krótko,
i gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Licheń,
i męczyły mnie przed pobudką
myśli straszne… Na szczęście ciche. 😈
Teraz doczytałam Bobikowa Lokomotywę. Bobiku jesteś wielki!!
Przypomniała mi się też wspaniała książka Davida Lodge’a „British Museum w posadach drży” (The British Museum Is Falling Down) . To jest mniej więcej o tym samym tylko na 300 stronach i tez bardzo śmieszne. Jak ktoś nie zna to polecam
A na dobranoc o Pani Irenie Kwiatkowskiej:
http://archiwum.polityka.pl/art/pani-irena-gra-siebie,355102.html
Przylepilam sie do tej Lokomotywy i odlepic nie moge, a tu do pracy trza …
Ratunku!
Dni bez sluzu plizzz!
Chyba jestem zaslumprana z posrupana szlumpa.
I nowa polska jezyk sie ucze.
Sąsiadko, kiedy – wiele lat temu – czytałem „British Museum”, uznałem, że jest to czysto fantastyczny wymysł literata. Z błędu wyprowadziła mnie nasza wspólna znajoma, Marysia W., która zapewniła mnie, że tak właśnie wyglądało jej pożycie małżeńskie i w ogóle że cała powieść jest jak najbardziej z życia wzięta. 😯 W tym momencie uświadomiłem sobie, że moje przekonanie o byciu wychowywanym w rodzinie dość konserwatywnej było nie tyle błędne, co kompletnie rozjechane z rzeczywistością. 🙄
Zwierzaku, Ty się ciesz, że musisz do pracy, a nie na karnawał. Jako rozsądny Zwierzak chyba wiesz, że zawsze może być jeszcze gorzej. 😉
Żono droga, śluz zielony
nie był w skrypcie omówiony.
Mężu luby, zmień żarówkę
weźmy się za nocną dniówkę.
Żono, opad mam do kości
religijnych wątpliwości.
Mężu, może Pana wola
dać nam dziecię w barwie pola?
Żono, śluz niebieski wolę,
z chabrem ja kojarzę pole.
Mężu, to nie gawęd czas,
Już parowóz czeka nas.
Żono, to co w głębi czuję
Z lomotywą się rymuje.
Mężu, co to znów za zgrywa?
To nie żart – lokomotywa.
Żono, nie czas na te swary,
Śluz w parowóz, dawaj pary.
Andsol profil tu wyrabia.
śluzik dając nam na wabia,
ale nigdy nie uwierzę,
że o śluzie pisze szczerze.
Znamy tego bezbożnika,
co na blogach różnych fika:
Prędzej go obchodzi KRUS,
niż małżeński, sluszny śluz.
Krótko mówiąc: wy andsolom
mówcie, niech się odpitolą!
Niech ta słuszna myśl zwycięży –
głos o śluzie tylko księży!
Z „British Muzeum w posadach drży” dowiedziałam się, że ta metoda „naturalnej regulacji poczęcia” nazywana jest watykańską ruletką ❗
Miłego dnia 🙂
🙂 🙂 🙂
to za Jotki przypomnienie „British…”, dlaczego pomyslalem od
razu o elastycznych majtkach 8)
brykam
dzialo sie w mojej nocy och dzialo (na Bobikowie) gdy ja smacznie
o nadchodzacej wiosnie snilem
przez tereny zielone
brykam fikam
😀
😳 😳 😳
Zonie tez 🙂 😀 🙂 😀
Rysiu,
mam nadzieję, że miałeś na uwadze nie tylko funkcję „rekraacyjną” 😉
Jotko, 🙂
Rysiu,
odwzajemniam 🙂
Nocna Zmiana mocno śpi, nieświadoma tego co słonko (ranną porą) widziało 🙄
przepisane ( subiektywnymi cieciami) z Davida Lodge „British
Museum w posadach drzy”:
„Kiedy Adam chcial sie ubrac, nie mogl znalezc czystych majtek.W tym momencie do pokoju weszla Barbara z Edwardem na rekach.
– To chyba jednak nie odra – powiedziala.
– Bardzo dobrze. Nie moge znalezc czystych majtek.
_ Bo wypralam wczoraj wszystkie. Jeszcze nie wyschly.
(…)
_ Moglbys zalozyc moje majtki – zaproponowala.
– Do diabla! Za kogo mnie uwazasz – za…transwestyte? (…)
-Gdzie sa te twoje majtki? – zapytal niedbalym tonem. (…)
Dotychczas cenil damska bielizne za jej przezroczystosc; teraz
stwierdzil, ze gotow jest jest stosowac calkiem inne kryteria i
oplakuje frywolne gusta swojej zony. Wrescie znalazl pare matowych i w dodatku cnotliwie cialych majtek. Byly niestety oblamowane koronka, ale na to nie mial rady. Gdy je naciagal, z
wlosow na jego nogach rozlegl sie trzask statycznych wyladowan. Przylegajacy scisle, lecz lekki jak piorko nylon wokol jego ledzwi dostarczyl mu nowych, dziwnych wrazen. Przez chwile stal zamyslony przed lustrem; perspektywa seksualnej dewiacji zdjela go nagla groza.”
o samej ksiazce:
„Zalosna, buntownicza grafomania”
CATHOLIC HERALD
i to jest swietna zacheta do czytania
tereny zielone tez w sloncu (przy -4, czekamy na Lecim
Zwierzaka 🙂 )
dla niemiecko jezycznych wywiad z wnukiem panstwa Honecker:
http://www.zeit.de/2011/10/Honneckers-Enkel?page=1
ciekawy 🙂
Polecam inną książkę Davida Lodge’a
Gdzie leży granica (How Far Can You Go?) – 1980.
Doskonale obrazuje przeżycia młodych, wykształconych katolików w okresie oczekiwania na przełom w stanowisku Watykanu wobec pigułki antykoncepcyjnej.
o tak, Jotko, ta jest tez swietna
a tutaj cos dla lubiacych statystyke, dobrobyt rodzin oceniony przy
testach PISA dla 15latkow
http://opendata.zeit.de/pisa-wohlstands-vergleich/visualisierung.php#/en/POL-OECD
teraz brykam 🙂
Od Syrakuz po Kartuzy
Demografia pada w gruzy
Lecz powiada wójt Tuluzy
Że wyjątkiem są Francuzy
Te fircyki i łobuzy
Jedząc żaby i meduzy
Rozróżniają wszelkie śluzy
Więc i w prokreacji tuzy 😉
Nisia (wczoraj 21:49) przypomniała mi nieśmiertelne hasło z PRL: Masz problem? Napisz do-nos 😉
Rysiu,
British Muzeum … przypomniała wczoraj Żona,
ja tylko podjęłam wątek 😉
Cubalibre,
cuś jest na rzeczy z temi Francuzami i ich dietą 🙄
choć z drugiej strony oni podobno takie rzeczy wyczyniają 😳
myślisz, że tak właśnie „dokładają do pieca”? 😯
Czasem nawet Francuzi nie mają okazji 🙄
Dzień dobry,
przeczytałam wywiad z wnukiem Ericha H. Oberwał rykoszetem po tzw. całokształcie.
Dobrobyt rodzin w testach PISA zostawiam sobie na później.
Bywałam w DDR często (u przyjaciół), kilka razy po 6 tygodni (praktyka studencka, praca). Najbardziej „dokuczały” mi takie sztuczne rozmowy. Mówiąc o swojej pracy niemal każdy obywatel DDR używał zwrotu „macht Spass”. 🙂
Nemo –
kiedy dr Jekyll przeistaczał się w pana Hyde’a, zmieniał się całkowicie, zewnętrznie i wewnętrznie. Dlatego był nierozpoznawalny.
Kiedy Nemo przeistacza się w Cubalibre, nie umie lub nie chce zaniechać prezentowania bezmiaru swojej wiedzy. Jak mówiłam, cenię wiedzę i podziwiam wszechwiedzących. Jeśli jednak chcesz być „człowiekiem o stu twarzach”, musiałabyś z czegoś zrezygnować. Cecha, o której mówię, jest akurat bardzo charakterystyczna.
A co do problemów, to oczywiście, że je mam. Tylko idioci nie mają problemów.
A to moja ulubiona PANI IRENA KWIATKOWSKA.
Kto nam zostanie?
http://www.youtube.com/watch?v=vGJwM3DAPQM
Nisiu,
nie chcę być człowiekiem o stu twarzach, ani nie przeistaczam się w zupełnie kogo innego i kto chce wiedzieć, kim jestem, bez trudu to rozpozna.
Masz na mnie uczulenie, więc może sprawia Ci przyjemność psucie zabawy i „demaskowanie”, niech Ci wyjdzie na zdrowie 😉
Jedni widzą prezentowanie „bezmiaru wiedzy”, inni bzdurne historyjki o wyoranych figurkach 🙄
Każdy „prawdziwy” pątnik licheński pielgrzymuje do cudownego obrazu Matki Boskiej z białym orłem na piersiach. Podobno skutecznym przy zniewoleniach i uzależnieniach.
Mnie nie pomógł 🙄
Ale to jest zabawa kosztem innych. Dlatego mi się ona niezbyt podoba.
Znikłaś kiedyś z blogu łasuchów, wszyscy Cię tam wołali, tęsknili za Tobą, prosili „wróć”, zastanawiali się, czemu Cię nie ma w Internecie – a Ty w nim byłaś, w tym samym czasie wchodziłaś na ten blog pod innym nickiem, pozwalając tam swoim przyjaciołom myśleć nie wiadomo co. Świetna zabawa, niewątpliwie.
Historia o wyoranej figurce jest, naturalnie, bzdurna, podobnie jak bujda o śpiących rycerzach, inna bujda o złotej kaczce i wszystkie pozostałe ludowe legendy. Bo widzisz, to była tylko ludowa legenda z okolic Konina, a my wiemy, że nie ma mówiących figurek – podobnie jak nie ma w Tatrach śpiących rycerzy.
Bardzo przykre, że masz, Nisiu, potrzebę obmawiania mnie na cudzym blogu i to jeszcze w tak niski sposób 🙁 Imputowanie mi perfidnej zabawy cudzym kosztem uważam za wredne i nienawistne. Jeśli nie było mnie długo na tamtym blogu, to nie po to, by bawić się czyjąś troską. Kto poczuwał się do przyjaźni ze mną, skorzystał z mojego adresu i wiedział, dlaczego mnie nie ma. Ciebie wśród „tęskniących” raczej nie było…
Legendy „założycielskie” większości sanktuariów opierają się na obiektach (wyoranych, znalezionych w tajemniczych okolicznościach) materialnych, które nie znikają potem bez śladu 😉
No, chyba że to jest śnieg, który spadł w sierpniu na rzymskim Eskwilinie na znak, gdzie ma powstać Bazylika Matki Bożej Większej 😎
Mar – Jo,
pani Irena jest nie do zastąpienia.
Bardzo żałuję, że języka niemieckiego nie posiadam. Omijają mnie, najwyraźniej ciekawe, dyskusje „sekcji niemieckojęzycznej”. Szkoda 🙁
Czy Bobik jeszcze śpi, czy wymknął się cichcem w objęcia karnawału? Ja tu od rana czujnie z kawą czekam. Czyżby nadaremnie? 🙄
Tłumaczę tylko, dlaczego uważam zabawę z nickami za nieładną. To nie jest obmawianie, to jest pokazanie jak się bawisz ludźmi. Łasuchy wtedy naprawdę się niepokoiły. A Ty o tym doskonale wiedziałaś. Wiedziałaś też, że niektórzy z nich wchodzą na ten blog. To musiało być ekscytujące – wpisywać się obok kogoś, kto na drugim blogu pytał „gdzie jest Nemo”.
Nie podoba mi się uprzedmiotowianie ludzi, nie zgadzam się z tym i zawsze będę z tym walczyć.
Z mojej strony to koniec dyskusji.
No proszę, Nisia świetnie wiedziała „gdzie jest Nemo”, ale nie puściła pary, niech się martwią 😎 Jeśli to nie sadyzm 🙄
A teraz walczy na barykadzie z uprzedmiotowianiem ludzi… 😉
Nie byłam pewna. Wykład o Licheniu dał mi tę pewność.
Jotko,
ja bardzo się cieszę, że znam język niemiecki.
Na śniadanie oglądam niemiecką tv. Dzisiaj pokazywali wczorajsze „ofiary” karnawału. Specjalne namioty-wytrzeźwiałki,
zastępy dzielnych Johannitów niosących pomoc „potrzebującym”.
Nie moja bajka.
A może spróbuj wziąc się za niemiecki?
Mar – Jo,
z moim niemieckim to bardzo dziwna sprawa.
„Uczyłam” się niemieckiego w liceum. Był to dla wiekszości z nas język znienawidzony. To, plus kiepski sposób uczenia, młodzieńcza krótkowzroczność, spowodowały, że mogę jedynie powiedzieć, że się „uczyłam”, a właściwie robiłam wszystko co się dało, żeby się nie uczyć.
Do dziś nie wiem jak mi się udało przebrnąć przez dobre liceum nie ucząc się niemieckiego.
Potem zależało mi na nauczeniu się tego języka. Chodziłam na jakieś kursy, brałam lekcje prywatne.
W czasie moich pobytów, krótkich, w Niemczech mówiłam zwykle po angielsku. Potem wtracałam co nieco po niemiecku i zaczynałam też mówić. Niestety wracałam do domu i cofałam się językowo.
O angielski dbałam ze wzgledów zawodowych. Ale niemieckiego mi naprawdę brakuje. Nie czytam w tym języku.
Mam tylko taka satysfakcję, że dopilnowałam pod tym względem swoją córkę. Zdawała maturę z niemieckiego, mimo, że najpierw myślała o angielskim, i była na studiach podyplomowych w Niemczech.
Myślę, że w moim wypadku najlepszy byłby dłuższy pobyt w Niemczech, z koniecznością posługiwania się niemieckim.
Może jeszcze uda mi się to zrobić. Chciałabym.
Czy karnawał już się skończył? Nigdy tego nie wiem. Kojarzę tylko, że za kilka dni „środa popielata”, jak mawiał zaprzyjaźniony Węgier.
Pani Ireny żal. Ale już była bardzo starsza… Chyba po prostu możemy się cieszyć, że żyliśmy w tym samym czasie i mogliśmy ją podziwiać na scenie czy w filmie. W ogóle nasz czas był czasem wspaniałych aktorów. Którzy w dodatku mieli gdzie się „wygrać”, bo teatry stać było na sztuki wielkoobsadowe, z wielką scenografią, cały ten „wielki” teatr szekspirowski, Wyspiańskiego i tak dalej. Wielkie talenty dzisiaj grywają po serialach.
Jakieś dwa-trzy lata temu pierwszy raz w życiu trafiłam Malajkata na scenie teatralnej, gdzie grał poważną rolę w poważnej sztuce. Po wyjściu z teatru poleciałyśmy z przyjaciółką do monopolowego, nabyłyśmy flaszutkę Wdowy Clicquot i wytrąbiłyśmy ją za zdrowie i na cześć tegoż Malajkata. Przy następnej podobnej okazji piłyśmy zdrowie Andrzeja Zielińskiego, który się marnuje w serialach, a mógłby zagrać wszystko – z rolą Ofelii włącznie, taki z niego talenciarz.
Nie narzekam, takie życie. Ale fajnie byłoby zobaczyć doktora Pawicę jako Makbeta.
A może gdzieś go grał, tylko nie trafiłam?…
Dzień dobry 🙂
Znacie takie dni, kiedy po przebudzeniu okazuje się, że jest ZNACZNIE później niż się myślało i zostaje raptem 20 minut na przetarcie ocząt, umycie ząbków, zjedzenie śniadania, spakowanie betów i wybiegnięcie w popłochu, z rozwianym włosem?
Na pewno znacie, więc co Wam będę opowiadał… 🙄
Ale jakże w te dni miło po powrocie do domu siąść i w spokoju ducha napić się kawy od Jotki. 😆
W sprawie zaistniałego sporu: absolutnie nie czuję się kompetentny, żeby wchodzić w animozje najwyraźniej powstałe gdzie indziej. Mogę tylko zaproponować zainteresowanym pośrednictwo w wymianie adresów mailowych i przeniesienie całej sprawy na płaszczyznę prywatną. Myślę, że dla wszystkich będzie to najlepsze rozwiązanie. 😉
Bobiku,
nie przejmuj się. Mam tylko nadzieję, że netykieta nie zabrania występowania na różnych blogach pod różnymi nickami.
Czy może jest już tak, że jak ktoś gdzieś się jakoś nazwał, to musi to kontynuować gdzie indziej z wyszczególnieniem płci, rasy, koloru podniebienia etc. 🙄
Jak wiesz, przebywam w kraju wielojęzycznym, gdzie nikogo nie razi, że jakieś miasto może się nazywać po niemiecku Luzern, po francusku Lausanne, a po włosku Lugano 🙄
Wzruszyłam się
http://wiadomosci.onet.pl/swiat/ostatni-taniec-zycia-w-70-rocznice-slubu,1,4201302,wiadomosc.html
O miastach szwajcarskich: co prawda maja po trzy nazwy, ale zwykle dwoch pozostalych skrzetnie nie ukrywaja (or maybe I missed something). 😆
I jeszcze dorzuce, ze moze wlasnie dlatego, ze czesto animozje powstaja gdzie indziej, a blogosfera jest czesto jakos ze soba polaczona, chyba lepiej – jesli chce sie uzywac wielu nickow – pozostalych skrzetnie nie utajniac (za wyjatkiem krajow, gdzie jest ograniczona wolnosc slowa). To tak teoretycznie, i raczej z mysla o przyszlosci… 🙂
A teraz udaje sie na bliskie spotkanie ze sniadaniem, ktore nim pozostaje w wielu jezykach… 😉 Kielbaski odloze dla Bobika. 😀
Zaskoczyło mnie w statystyce od Rysia, że w Polsce „ułazienkowienie” jest wyższe od europejskiej średniej. 😯
Przypomniałem sobie przy okazji niedawno zasłyszaną wiadomość, że w Niemczech jest około 7.5 miliona funkcjonalnych analfabetów. A co jeszcze ciekawsze – 85% z nich to „czyści Niemcy”, dla których niemiecki jest mową ojczystą (tutaj macierzystą). Problemy z czytaniem ma więc tylko 15% ludzi z imigranckimi korzeniami, co obala wszelkie bajki, że to właśnie cudzoziemcy zaniżają Germanom wyniki PISA i inne takie. 🙄
Jotko, wzruszę Cię bardziej, chcesz?
Mąż mojej znajomej zmarł nagle na serce, tańcząc z nią upojne tango na balu. W środku tego tanga. Dodam, że oboje byli szalenie przystojni w typie nieco przedwojennym, a on do tego lotnik w mundurze.
Mam nadzieję, że śloza Ci poleciała!
Bobiku, Moniko – ja dziś miałam na śniadanie genialną po prostu pasztetówkę, którą producent nazwał dla większej wytworności wątrobianką podwędzaną… Myślę o rurociągu Polska – Niemcy, którym można by do Bobikowa tę delicję przepychać.
Może jakiś projekt obywatelski w sejmie…
Lugano to Luzern?
Live and learn.
Bobiku, sa lies, damn lies and statistics. Emigruja czesto osoby dosc sprawne jezykowo, w kazdym razie czesto nie te „zanizajace” statystyki o sprawnosci jezykowej.
Wątrobianka Podwędzana to brzmi rzeczywiście upojnie. 🙂
Sama ją podwędziłaś, Nisiu, czy masz umyślnego do takich robótek? 😆
Slozy by wam sie polaly gdybyscie widzieli u mojego niemieckiego rzeznika, ktory zreszta jest Serbem, ile rodzajow paszetowki wystepuje w przyrodzie. Moja Mama znala kiedys tylko dwa. Pamietam jak w szpitalu w 1993, wspolpacjentki zajadaly sie szynka i pomaranczami, a ja z siostra zapomnialysmy, ze swoich pacjentow w szpitalu trzeba karmic, inaczej sa skazani na resztki nie ukradzione przez personel ze szpitalnej kuchni, Mama dobrodusznie ogladala brazowy „blob” na talerzu z kolacja: ” ciekawe czy to jest podgardlana czy watrabianka?
Króliku, w Niemczech z imigrantami niekoniecznie było tak, że przyjeżdżały tu osoby sprawne językowo. To się bardziej odnosi do uchodźców politycznych. Ale tu były duże fale gastarbeiterskie, które powodowały napływ ludzi biednych i niewykwalifikowanych – z dość zacofanych regionów Turcji, Jugosławii, Portugalii, itd. I pierwsze pokolenie tych Gastarbeiterów rzeczywiście sprawnością językową i poziomem wykształcenia wyraźnie od Niemców odstawało. Ale teraz „na tapecie” są już kolejne pokolenia, które zaczynają ten obraz zmieniać.
Rąbnęłam ją prosto ze sklepiku, jeśli o to chodzi.
Tam jeszcze bywa moja inna faworyta: Leberka Wędzona.
Obie cholernie tłuste, więc siłom i godnościom powstrzymuję się przed wyniesieniem do domu wielkich pęt…
Daną Wątrobiankę spożywałam dziś na podpieczonym pumperniklu ze śliwkami.
Ho, ho. Mówię Wam: ho, ho.
O, Nisiu, w takim razie przed nastepnymi wakacjami w Polsce poprosze Cie o krotki kurs alternatywnych nazw dla znanych produktow. Z nowo poznanych chyba najbardziej mnie zafrapowal Ser Lazur (ktory niestety nie okazal takiego splendoru jak Twoja dzidziejsza Watrobianka Podwedzana). A ser feta, o ile nie byl z Grecji, tez okazal sie Serem Wieloimiennym. 😀
Osoby biedne, ale zaradne. Na pewno malo emigrowalo osob tzw slowczy umyslowo niesprawnych. Masy biednych Turkow czy Portugalczykow nie mialy szansy sie uczyc, ale mialy intelektualna sprawnosc.
Ja przyjmuje za punkt wyscia, ze Niemcy nie sa intelektualnie za Turkami i Portugalczykami.
Króliku,
dowcip o Lucernie opowiada się cudzoziemcom będącym pod wrażeniem różnorodności językowej w tak małym kraju 😉 Na przyjezdnych z Krasnojarska nie wywarł wrażenia, bo „popisując się rozległą wiedzą” odparli: Nieprawda, to są trzy różne miasta. Wiemy o tym z internetu 😎
Moniko, będę zatem czujna w sklepach.
Ale to już nie te czasy rozbuchanej inwencji nazewniczej, kiedy tłusta i bez smaku mielonka bywała „Przysmakiem śniadaniowym” albo „Luncheon meat”, albo w ekstremalnych przypadkach „Lunszmit” – sama widziałam.
Tej wędzonej na pumperniklu chyba nie lubi moja wątroba, głupia jakaś. Może wzdryga się przed trawieniem pobratymki…
Choc nie jestem z Krasnojarska to sympatyzuje troche z tym punktem widzenia, tylko moj internet jest lepiej poinformowany. W Kanadzie francuskie nazwy pozostaja francuskie po angielsku (no moze sie nie przestrzega francuskich „akcentow” nad/pod literkami).
Pumpernikiel ze śliwkami? Świeżymi (czyli o tej porze roku mrożonymi) czy suszonymi?
Moniko, w Galicji nazwa „leberka” nie jest alternatywna, już raczej podstawowa. 😎
A czy ktoś z dawnych czasów pamięta „Konserwę Tuską”?
Znaczy, ona na etykiecie była Pułtuska, ale ja się tam nie bawiłem w jedzenie konserw w połowie i kupowałem całą Tuską.
Wtedy nie miało to jeszcze żadnych politycznych konotacji. 🙄
No to jestesmy umowione, Nisiu. Lunszmitu nie znalam, a sliczny, i zapewne kuzyn grejfruta (ktory swego czasu zafascynowal w sklepie spozywczym na rogu mojego meza). 🙂
Tymczasem po tej stronie wody dzis rocznica przystapienia do Unii, 220-ta zreszta, Vermontu. Gdybym nie mieszkala tam gdzie mieszkam, to pewnie mieszkalabym w Vermoncie. Bardzo malo koscielny, ekologiczny, ekscentryczny, ale za to ma najwiecej z wszystkich stanow amerykanskich buddystow (wiecej procentowo niz Kalifornia!). Sama widzialam ladne tradycyjne buddyjskie mnisze szatki, w kolorze bordo-zoltym, zrobione z polaru, bo tam wiosna zaczyna sie jeszcze pozniej niz u nas.
Bobiku, te śliwki, zapewne ususzone, były zapieczone w środku pumpernikla.
Taki pumpernikiel podpieczony i posmarowany nawet tylko masełkiem jest pyszny. A ja lubię połączenie słodkiego ze słonym.
Jeżeli ktoś miałby apetyt na rozważania gramatyczne, to właśnie wrzuciłem wpis, który do takich rozważań nieźle się nadaje. 😉
vitajcie! dzisiaj ładnie , chyba wiosna idzie:) Bobiku piszac o kobietach, miałam na myśli OCZYWISCIE wiek emerytalny w którym kobiety mają prawo iść na emeryturę czyli 60 lat a nie o ZGROZO!! pracować 60 lat. Mój komputer to czasami sam sobie cos pisze bez mojej woli 🙂 🙂
ale smakowicie rozmawiacie . Fakt zjadłam troszkę ale chyba muszę troszke wiecej . Pa! idę ogarnąć bałaganik 🙂