Nowe przygody Matołka

sob., 28 stycznia 2012, 18:03

W Pacanowie posłów kują,
więc Matołek wierzył święcie,
że wystarczy mieć kopyta,
by się znaleźć w parlamencie.

W swych rachubach politycznych
nie pomylił się nic prawie,
dwa tygodnie ledwo przeszły,
już w poselskiej siedział ławie.

Tam przyciski, kuluary,
wabi cudną wonią bufet,
hu-ha! – krzyknął nasz koziołek,
zaraz walnę sobie lufę!

Gdybym sprawę tę zaniedbał,
byłbym baran oraz brzydal –
trzeźwy umysł to ostatnia
rzecz, co się posłowi przyda.

Lecz za chwilę zmienił zdanie,
bo rzecz ujrzał z takiej strony,
że na skutek matołectwa
i tak umysł ma zmącony.

To oszczędność w końcu pewna,
że nie trzeba się przymulać…
Ale co to? Korytarzem
lezie wielka tarantula.

Skoczył kozioł na ten widok,
jakby ktoś go ugryzł w zadek
i powiada: no, ja nie wiem,
czy wytrzymać dam tu radę.

Czyżbym gdzieś przez nieświadomość
z Palikotem palił gandzię,
żem się nagle, tak znienacka,
znalazł w tarantulolandzie?

Pełznie ku mnie ta gadzina,
już jej macki całkiem blisko…
Lepiej bryknę, by bezpiecznie
poochraniać środowisko.

Do Komisji pocwałował,
tam przyjemnie spędził dzionek,
aż tu dźwiękiem przenikliwym
na obrady wzywa dzwonek.

Kozioł mknie na salę obrad
z obowiązku, bo pamiętał,
że podobno na tej sesji
ktoś ma mówić o zwierzętach.

Jasne, że odpowiedzialność
kozła tutaj jest niewąska,
więc Matołek zaraz beknął
coś tam o partnerskich związkach.

Wielka się zrobiła chryja,
ten zabuczał, psyknął inny,
ale kozioł się nie przejął,
bo się wcale nie czuł winny.

Raźno brykał w kuluarach,
mediom rzucił trochę strawy
i w ogóle, bez żenady,
bardzo głośny był i żwawy.

Potem przycichł, bo się zmęczył,
a gdy już odpoczął krzynę,
po kolegach się rozejrzał
i zobaczył – o, Murzynek.

Trzeba głośno to powiedzieć,
a nuż ktoś nie zauważył,
wszak nie można tak normalnie
potraktować czarnej twarzy.

„Toż to rasizm!” – ktoś uwagę
zwrócił mu niedelikatnie.
Kozioł tylko się roześmiał:
powiedziałem to prywatnie.

Bajek chyba ten nie lubi,
co pode mną kopie dołek,
bo Murzynek to jest słowo
tak bajeczne jak Matołek.

I by z tego zejść tematu,
jął uderzać w ton liryczny:
matołectwo me polubcie,
bom jest Polak genetyczny!

Długo by tak można bajać
o wyczynach tego zwierza,
ale nasza historyjka
już do zakończenia zmierza.

Sympatyczny będzie koniec,
tak jak cała ta opowieść:
Czy wy też z tej samej bajki?
Zastanówcie się, posłowie.