Bez śladu
…. – powiedział Bobik.
…. – odparła Labradorka.
Przez chwilę siedzieli na podwiniętych ogonach, obserwując ptaki przylatujące do karmnika na tarasie. Płonące w kozie szczapy potrzaskiwały cicho i leniwie. Mroźny wiatr przykleił twarz do szyby i zaraz cofnął się z wyraźnym rozczarowaniem. Milczało się tak przyjemnie, że aż szkoda było to przerywać. Ale w końcu Bobik zdecydował się dodać coś jeszcze.
– Mnie też się już okropnie nie chce o tym gadać – przyznał. – Są, kurczę, granice wytrzymałości. Niech się bawią sami, a ja się zajmę ciekawszymi sprawami. Pasztetówką, albo tą nową rudą od Schmidtów. Basta!
Labradorka nieznacznym skinieniem ogona dała do zrozumienia, że za wyjątkiem rudej od Schmidtów całkowicie zgadza się ze zdaniem Bobika.
Kos przebiegł truchtem po pergoli, krokiem bardziej ludzkim niż kosim. Dzień był przejrzysty, słoneczny, bez śladu mgły.
najnowsze komentarze