Kiedyś
Zasuwa dusza przez marzeń kipiel,
z młodzieńczą werwą, choć skalp wyłysiał.
Ty dokąd, duszo? Wszak ledwo zipiesz!
Noo… jak to dokąd? Ja do Kiedysia.
Wszystko, co dzisiaj marne i mroczne,
w Kiedysiu zmieni się w śpiew i wino.
Jak tylko dotrę tam, to odpocznę,
ale na razie – ach, płynąć, płynąć.
Cóż mi realia i faktów burza,
cóż mi codzienne smutki i biedy,
ja się w marzeniach bez lęku nurzam
i: cała naprzód! Bo Kiedyś, Kiedyś…
Ach, kiedyś.
Kiedyś jest dla osób, które mają więcej czasu do przeżycia.
Dla mnie kiedyś nie jest oczekiwane,dlatego staram się wykorzystać to co teraz.
Pandemia zabrała mi prawie 2 lata, a ile naprawdę nie wiem.
Przepraszam za smutne, osobiste tony.
To wspaniałe, Doro, że Ci się udało zaszczepić w całości.
Czy wiesz może, jakie są warunki wjazdu do Włoch?
Przeczytałam wczoraj w Wyborczej, że Hiszpanie przyjmują ludzi w pełni zaszczepionych i nic więcej nie chcą, ale Włosi chcą wykonania testu przed przyjazdem, zaświadczenie o szczepieniu zwalnia z kwarantanny.
Może to zmienią, nie wiem jak jest, czy to pewna informacja.
Ja już mam „paszport”
Ja też mam. Od 1 czerwca można pobrać europejski w formie pdf, wydrukować i złożyć w książeczkę.
Rząd obiecał, że do 10 czerwca przygotuje dedykowaną aplikację, żeby można było prawidłowo pobrać europejski qr code szczepienia.
Na stronie MSZ jest apel:
Pamiętaj, przed podróżą zarejestruj się w systemie Odyseusz!
W przypadku wystąpienia sytuacji nadzwyczajnych za granicą, MSZ będzie mógł się z Tobą skontaktować, udzielić niezbędnych informacji oraz pomocy poprzez właściwą placówkę dyplomatyczno-konsularną.
Dla Włoch póki co takie informacje:
Osoby przyjeżdżające do Włoch z terytorium Polski do dnia 30.07.2021 r. zobowiązane są do:
zarejestrowania swojego przyjazdu na platformie EU Digital Passenger Locator Form;
przedstawienia zaświadczenia o negatywnym wyniku testu wymazowego (molekularnego lub antygenowego), wykonanego w ciągu 48 godzin przed przekroczeniem granicy Włoch (wzór zaświadczenia tutaj).
Należy zawsze brać pod uwagę dodatkowe obostrzenia lokalne i regionalne wynikające z podziału Włoch na 4 strefy: białą, żółtą, pomarańczową i czerwoną.
Ja , póki co, wybiorę się na zakupy za zachodnią granicę.
Turystyczny wyjazd za granicę planuję bliżej końca roku. Najchętniej do Izraela. Ale najpewniej do Portugalii.
Ja dostałam wczoraj certyfikat przy szczepieniu, a nawet wcześniej (wydał mi go pan doktor, a następnie zaszczepiła mnie pani pielęgniarka). Ale na najbliższy wyjazd mi się on jeszcze nie przyda, bo lecimy 20 czerwca. Do Włoch, jak na razie, wymagają testów tak czy owak. Oczywiście to może się jeszcze zmienić, ale i tak dla AZ certyfikat staje się ważny chyba dopiero trzy tygodnie po drugiej dawce.
Kalabria jest w tej chwili w strefie żółtej. Co oznacza, że we wnętrzach obowiązują maseczki. I że jest godzina policyjna od 23 do 5, co zupełnie nas nie obchodzi 🙂
Wszyscy, jak widać, marzymy o Kiedysiu 🙂
To jest dobra strona: https://www.italiapozaszlakiem.com/koronawirus-we-wloszech/
A w drugą stronę – moje największe (niechby i banalne) kiedysiowe marzenie: KIEDYŚ te rządy się skończą. Dożyć.
Ale co będzie, ścichapęku, jeżeli koniec tych rządów, okaże się początkiem jeszcze gorszych?
Na emigrację raczej już się nie udamy.
Ta ewentualność i mnie nie daje spokoju, choć na razie wyparłem.
Obecny gang Olsena gwarantuje mi, Siódemko, wystarczające podskoki ciśnienia, a dzisiejsze newsy tylko to potwierdzają.
Zamiast komentarza:
https://24kurier.pl/media/3soh5zoa/sawka12.jpg
Ochotniczy Hufiec Pucowania sprzątnął w czynie społecznym Plac Piłsudskiego przed jutrzejszą 134. Miesięcznicą Smoleńską.
https://www.facebook.com/johnbobsophiepress/posts/174739411328220
Widziałam na żywo, transmitował Włodek Ciejka. Policja „zgłupła” zupełnie. 🙂
Pozdrawiam Koszyczek.
Mam w plecy doroczne” wyprawy pod Krakow ani inych, nocnych rozmów Polaków…
Zmienł się świat w przeciągu kilku lat. Normalka.
Nie pojmuję, jak to jest, że rząd myśli o stołkach, a nie o suwrenie.
Pojmuję, niesety. A takie to były rozmaitości, tylko insze.
https://www.youtube.com/watch?v=rKqLAVyRaXw
Niestety, Alicjo, to se ne vrati.
Ależ przeżyłam horror. Poszłam po zakupy, wracam obładowana, leje deszcz, parasol, ręce zajęte. Podchodzi do mnie jakiś mizerny, zmoknięty człowiek i prosi mnie o pomoc, słucham, zrozumiałam, że szuka ulicy.
Jakiej ulicy? Nie wie. Zagaduję mieszanką polsko-rosyjską, człowiek się trochę kiwa, ale widać, że poczciwy i zupełnie zagubiony, a tu leje.
Myśli, myśli, wymienia jakieś niezrozumiałe nazwy, aż wreszcie mówi Mołodioży.
Jakiej Mołpdioży? Nie ma tu takiej. Próbuję dowiedzieć, czego konkretnie szuka, ale nic się nie rozumiemy.
Patrzę na człowieka prawie zrozpaczona, bo nie porzucę go na ulicy, a on nie wie, czego szuka.
Spadło na mnie olśnienie, że w okolicy jest ulica Moździerzy, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie ta uliczka jest.
Jest osiedle domków i tam Sternicza, Okrętowa, to pewnie tam jest Moździeźy, znajduję długopis i na kawałku mokrego brudnego kartonu, który dał mi jakiś człowiek piszę nazwę ulicy i wysyłam go w stronę tych domków, że tam mu powiedzą.
Pędzę do domu, sprawdzam w internecie, ta ulica jest w przeciwną stronę po drugiej stronie trasy, przy której go spotkałam.
Wybiegam rozdygotana z domy, że go nie znajdę, ale widzę go w oddali, stoi w towarzystwie jakiegoś młodszego człowieka.
Dopadam ich szczęśliwa i każę iść za mną. Wcześniej okazało się, że oni są razem i szukają tej domniemanej Moździerzowej, na której ma byś hostel. Oni nigdy tu nie byli, ani jeden, ani drugi nie znają adresu i nazwy ulicy. Młodszy ma telefon dzwoni gdzieś gorączkowo, ale nikt nie odbiera. Ja nic nie wiem o żadnym hostelu, to jest mała zapyziała uliczka z jakimiś domkami, może gdzieś tam nocują ludzie.
Zwątpiłam, że uda mi się im pomóc i zupełnie nie wiem, co robić, a deszcz leje.
Wcześniej ten starszy pan wytłumaczył swój nienajlepszy stan – ma dzień rożdienija, przyjechali dzisiaj i jutro jadą do domu.
Jak jadą? Nie mają żadnych bagaży, ani nic. Może ktoś ich okradł?
Zrezygnowana ciągnę ich na tą Moździerzową, stanęliśmy przy pierwszym domu nr. 18. Młodszy zobaczył nazwę ulicy na budynku i doznał olśnienia, że hostel jest na tej ulicy pod numerem 2.
Obaj nagle nabrali werwy i ruszają dalej, pytam, czy są pewni; tak są.
Ale ja zupełnie nie.
Jakaś kobieta nadjechała z głębi uliczki i zapytana potwierdziła, że jest hostel.
Kamień z serca.
Szczerze mi żal tych ludzi.
Siódemeczko, jesteś niesamowicie empatyczną osobą.
Kiedyś w Rzymie długo czekałam na stacji kolejki miejskiej na pociąg.
Nie nadjeżdżał. Razem ze mną czekał Hindus, który poczuł się odpowiedzialny za mnie. Czekał ze mną 1,5 godziny, aż okazało się, że pociągi nie jeżdżą.
Tłumaczył mi, co się dzieje i szukał wyjścia.
Przeszliśmy do metra i ja pojechałam do ostatniej stacji, gdzie był autobus, który mogłabym wrócić do miejsca pobytu.
Wsiadłam w ostatni autobus jako jedyna pasażerka i w drodze dopadła nas niesamowita burza gradowa, która już szalała w innych częściach miasta, zasypała ulice tak, że część samochodów po dachy.
Stanęła komunikacja.
Nasz autobus bombardowany zlepionymi grudami gradu z trudem brnął przez zamieć, byłam przekonana, że kierowca zrezygnuje, bo dalsza jazda wydawała się niemożliwa. Ostatni kurs, sporo drogi przed nami.
Ale on dalej mozolnie przebijał się przez lód, aż dotarliśmy w miejsce mniej dotknięte lodem za to zalane wodą i tak dojechaliśmy na pętlę, z której brnąc po kolana w lodowatej wodzie po jakimiś czasie w ciemności dotarłam do domu.
Zginęłabym gdyby nie życzliwość tego Hindusa i kierowcy autobusu.
Jestem im bardzo wdzięczna.
I właśnie wczoraj w strugach deszczu patrząc na tych ludzi przypomniałam sobie to poczucie zagubienia i bezradności z Rzymu.
Takie historie pozwalają nadal wierzyć w ludzi…
Przypomniał mi się fragment z książki Zaremby-Bielawskiego „Dom z dwiema wieżami”:
PO ŚMIERCI MAMY znajduję białą plastikową teczkę. Zawartość znajoma. Nasze emigracyjne dokumenty. Spis wywożonych przedmiotów: piórnik, skarpety, serwetki, ręczniki… Jej stetoskop nie dostał zezwolenia na wyjazd. Na grzbiecie teczki napis Fatum.
Wewnątrz lista:
Bezimienny szef ukraińskiej policji w Krzemieńcu. Pan Pastuszko. Kobieta w Łucku. Para staruszków w Rożyszczach. Karl Moeding, niemiecki dyrektor firmy Eierkennzeichungstelle i jego trzej znajomi, też Niemcy. Sprzątaczka w niemieckim hotelu w Kowlu. Sekretarka na gestapo w Brześciu. Niemiecki szef Arbeitsamtu w Brześciu. Pseudonim „Genia”, getto w Brześciu. Pułkownik Alfred Paczkowski, polska armia podziemna, AK. Lejba Jakubowski, kurier między AK a Haszomerem w getcie. Pseudonimy „Goto” i „Wojno”, AK. Stanisław Przybylski, AK. Pseudonim „Stasio”, przewodnik przez granicę. Pułkownik Adam Remigiusz Grocholski, AK. Pseudonim „Genia”, Złota 25, AK. Nieznany mężczyzna w Warszawie. Alicja Święcicka. Irena Skowrońska. Nieznana kobieta i jej córka, Warszawa. Hrabiostwo B, Senatorska. Hrabina H w Mińsku Mazowieckim. Jan K, kurier, AK. Małżeństwo Horstów, Niemcy, Saska Kępa. Siostra Sosnowska, dom dziecka na Ordynackiej 4. Przeorysza w klasztorze pod Mińskiem Mazowieckim. Pseudonim „Bronka”, kurierka, AK. Roman J.
Podpis pod listą: „Osoby, które w latach 1941–1945 z narażeniem własnego życia przyczyniły się do ocalenia mojej matki i mnie przed pewną śmiercią”.
Łańcuch ludzi dobrej woli ♥
Jak dawno nie było takiej dobrej wiadomości jak dziś z Rzeszowa! Hip hip hurra! 😀
Z Izraela też dobre wiadomości: Bibi wreszcie pójdzie won!
Tak, Doro.
Halina Birenbaum jest szczęśliwa i pełna nadziei, jak wiele innych osób.
Może się uda.
W Warszawie takie Dziwadło zakwitło. Spóźniłam się, kwiat żyje 1-2 dni.
To już ostanie chwile
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.4114622205252476&type=3
Prawdziwe Dziwadło! 🙂
Wnuczek został zapisany do przedszkola. (Starsza twierdzi, że w zasadzie sam się zapisał 🙂 ). Po wszelkich formalnościach Panie zaproponowały pokazanie wszystkich pomieszczeń. Wnuczek zareagował błyskawicznie: „To świetny pomysł!”.
Masz wyjątkowego wnuka, dzieci na ogół nie chcą chodzić do przedszkola, przynajmniej na początku.
🙂
Nasz rodzinny przedszkolak też „zassał” się od razu, ale już jakiś czas temu.
Do dziwidła o kształcie fallicznym (jak sama nazwa wskazuje) nie wybrałam się, bo podobno okropnie śmierdzi, no i stać w kolejce mi się nie chciało 😈
Dostałam od pana męża nowy komputer , dziwny. Tylko monitor, klawiatura i myszka. Całe centrum mieści się w monitorze. Nie wiem , kiedy zdołam to cudo opanować. Proszę nie niepokoić się ewentualnym milczeniem z mojej strony. 🙂
Mar-Jo – dotychczas i tak używałaś tylko klawiatury, myszki i monitora, rzadko zwracając uwagę na skrzynkę na/pod biurkiem…
Spoko, Mar-Jo, niczym się nieróżni od komputera z osobnym monitorem. 🙂
Doro, nic absolutnie nie śmierdziało i kolejki raczej nie było. Kilka osób w wąskim przejściu w szklarni musiało chwilę poczekać, aż się przesuną, a po drodze trochę innej flory było.
W szklarniach jest dosyć parno, wiec człek może się nieco spocić.
Dziwadła żywot jest krótki, a czekać trzeba na następny występ parę lat.
W warszawskim ogrodzie botanicznym przepiękne są ogromne drzewa, nie mogę się nimi dość nazachwycać, naprzyglądać, takie potężne i wielkie.
Takie mam przy nich porywające uczucie ogromu świata, jak na szczycie wysokiej góry.
Mistyczne doznania. 🙂
Mar-Jo,
ja nie lubię komputerów tych takich, co to pod pachę i wio… tak zwane laptopy. Nie znoszę, lubię swój stacjonarny komputer, nie mam telefonu komórkowego (i nie mam zamiaru mieć!), z wielką niechęcią posługuję się iPadem, kiedym w podróży. Bo mam wielkie paluchy i nie mam praktyki w poruszaniu się na malutkiej klawiaturze – jak nie mam potrzeby, to mi się nie chce katować i praktykować na wypadek, gdybym. No ale jak wspomniałam – od dwóch lat nie jestem w podróży i to mi dokucza. Bardzo.
Do września czekanie na drugą szczepionkę. A wrzesień to najpiękniejszy miesiąc, żeby lecieć do Polski… I jak wysiedzieć 8 godzin w samolocie z maską na twarzy? Czarno widzę… bo zanim co, to minimum 2 godziny na lotnisku, także z maską. Świat się wywrócił nogami do góry.
I teraz, kiedy są niby „możliwości rozmaite” (A.Osiecka), emerytura, czasu do licha i ciut – to siedzimy na czterech literach i czekamy, kiedy, kiedy, kiedy…!!!
Mt7,
pozdrawiam. Kiedyś (kiedysizm wyznaję 😉 ) świat musi wrócić do jakiej takiej normalności. Może lekkie korekty, ale musi. MUSI!
Jestem!!! (Nie wszystko mam „przerzucone” ale…). Rakieta! I nie potrzebuję mikrofonu ni głośników. Dźwięk super.
🙂 Super.
Jadę po południu na polowanie na starą elektryczną maszynę do szycia marki „Łucznik”. Ucieknę od polityki w krawiectwo…
Ciekawa jestem, czy upolowałaś coś dobrego, Mar-Jo.
A ja jutro skoro świt wyfruwam. Ciekawe, jak się powiedzie. Dam znać 🙂
Podobno tam, gdzie lecę, upały jeszcze większe niż tu…
A test i tak musiałam zrobić – Włosi wciąż wymagają.
Powodzenia, Doro!
Wracaj wypoczęta i zdrowa. 🙂
Daj znać, daj, nie żałuj wieści.
Liczę, że od 1 lipca zniosą testy, ale media wieszczą, że indyjski się szerzy, więc nic nie ma pewnego.
Przeglądam oferty ubezpieczenia turystycznego, na razie mam na widoku Wartę. Oprócz standardowych opcji ubezpiecza wszystko (leczenie, transport powrotny, kwarantannę) ale pod warunkiem, że spowodowane, że się rozchoruje na Covid.
Ale co w przypadku, jak w hotelu ktoś zachoruje i każą wszystkim odbyć kwarantannę?
Ubezpieczyciele nazywają to profilaktyką, nie wydarzeniem losowym.
Zobaczymy, jak sprawy się rozwiną.
Siódemeczko, upolowałam! „Łucznik 884”. Taką polską maszynę do szycia Żenia kupiła sobie jeszcze na studiach. Cztery lata temu kupiłam Jej pasek klinowy na wymianę. I to była jedyna część, która się zużyła!
Uszyłam wczoraj coś w rodzaju pokrowca na nowy komputer. We wtorek ma przyjść papierowa instrukcja do maszyny – będę szyć!
Trzymam kciuki za pobyt Pani Kierowniczki.
Paski najszybciej się zużywają.
Ja miałam przez dziesięciolecia maszynę Husqvarna, cud techniki z lat sześćdziesiątych.
Mama kupiła ją gdzieś spod lady, zapłaciła majątek, traktowała ją jak lokatę kapitału.
I naprawdę to była niesamowita maszyna. Mam ja zresztą do dzisiaj w szafie na strychu i nie mogę odżałować.
Właśnie pasek klinowy pękł i nigdzie już nie mogłam dostać odpowiedniego.
Teraz mam jakieś plastikowe dziadostwo tej samej firmy i nie nadaje się do szycia.
Mam w domu starego Łucznika, kupionego jeszcze przez rodziców – model z szafką i pedałami na wszelki wypadek. Szafka i pedały dawno już zezłomowane, pod maszynę dorobiłem podstawę do ustawiania na stole. O ile pamiętam, raz był wymieniany napęd. Fakt, że nie używam jej zbyt często, ale nadal jest na chodzie i służy, kiedy trzeba.
Siódemeczko, podaj mi (priv.?) typ tej maszyny , model i rok produkcji. Może mają właściwy pasek w warsztacie, który znam. A jest naprawdę bardzo dobrze zaopatrzony.
Dzięki Mar-Jo, za chęć pomocy, ale ona już wyzionęła ducha, pokruszyły się ze starości fragmenty istotnych części napędowych zrobionych z jakiegoś bardzo twardego tworzywa..
Odkryłam szwedzką stronę, gdzie sprzedają te maszyny w różnych, raczej późniejszych wersjach, bo pasek napędowy jest schowany do środka, a w mojej był na zewnątrz.
Pośledzę trochę tę stronę, bo jest obiecująca. 🙂
Ok, Siódemeczko. 🙂
Profesor Bartoszewski przewraca się w grobie. Przeczytałam materiał GW o zarzutach , jakie ciążą na Jego synu Teofilu… Nasz świat się kończy!!!!!
Nie, nasz świat nie kończy się, dopóki żyjemy.
*********************************************
Z internetowego konta pacjenta można od poniedziałku – dzięki aplikacji mojeIKP – pobierać unijne certyfikaty covidowe (UCC) na telefony i tablety. Od 1 lipca dokument będzie (teoretycznie) respektowany we wszystkich krajach Unii Europejskiej.
Centrum e-Zdrowie uprzedza, że nie wszystkie kraje unijne wprowadziły już UCC.
Dokument będzie obowiązywać wszędzie w Unii Europejskiej dopiero od 1 lipca z sześciotygodniowym okresem przejściowym.
Dlatego przed wyjazdem należy sprawdzić regulacje w kraju, do którego podróżujemy.
https://wyborcza.pl/7,75398,27231001,jest-juz-aplikacja-mobilna-z-certyfikatami-covid-ulatwiajacymi.html#S.main_topic-K.P-B.1-L.3.zw:undefined
Powiem tak, w związku z artykułem o Teofilu Bartoszewskim, pieniądze i spadki po zmarłych zawsze tworzą podziały, niszczą rodziny i przyjaźnie.
Taki widzę obraz wśród moich znajomych i krewnych.
Ludzie stają się śmiertelnymi wrogami z powodu pieniędzy.
Nie jestem sądem, nie będę się w temat wgryzać, ani wypowiadać.
Dziwię się, że ukazał się ten artykuł w Wyborczej.
Zainstalowałam aplikację z certyfikatem, ale działa tylko polska wersja, jest zakładka – angielski, nic nie zmienia w wyglądzie i języku informacji.
Muszę pochwalić obsługę aplikacji.
Napisałam w opinii, że nie działa angielska wersja i dostałam dzisiaj odpowiedź, że jest poprawka.
Faktycznie jest i działa.
To jest mojeIKP na Google Play.
Można już instalować.
Będę instalować aplikację , jeśli zdołam dojść do fazy realizacji jakiegoś wyjazdu. Na razie nie planuję. Może listopad/grudzień.
Ale to jest aplikacja tak naprawdę do obsługi Twojego konta pacjenta, recepty, wizyty, skierowania, badania itp.
Certyfikat UCC jest tam tylko osobnym dodatkiem.
Siódemeczko, niezbyt jasno sformułowałam myśli. Obsługuję IKP na komputerze stacjonarnym. Certyfikat sobie wydrukowałam. Chodziło mi o ściągnięcie aplikacji na smartfon.
Nasz ogród odwiedza wieczorową porą jeż!!!
Może to jest rodzina jeżowa. 🙂
U mojego wujka leśniczego mieszkały w domu jeże, ale w dzień nie było ich widać, buszowały i tupały nocami.
Sympatyczne bardzo.
Ciekawa jestem, jak tam Kierowniczce układa się podróż.
Miała dać znać.
Układa się 🙂 tylko straszne upały. Ale wynajelismy samochód (pojechał z nami kolega, który jest tak miły, że nam robi za kierowcę) i jeździmy. Pięknie tu jest i bardziej skromnie niż w innych regionach, więc naturalnie i miło. Potem napiszę więcej i wrzucę zdjęcia.
Jedna śmieszna rzecz: kazali nam wypełnić masę papierów, których potem i tak nikt nie sprawdzał 😈 A test tylko na lotnisku w Wwie oglądali.
U nas też upały.
Włochy są pięknym krajem, gdzie nie spojrzeć.
Nie dość że pięknym, to jeszcze pełnym zabytków i sztuki najwyższej klasy.
Tej biurokracji najbardziej się obawiam.
Epidemia indyjska następuje na pięty i – tfu, tfu – może skomplikować znowu życie.
Samochód w podróży to świetna rzecz.
Dzięki za wieści. 🙂
A obowiązują jakieś restrykcje?
Maseczki we wnętrzach. Niby częściowo też obowiązują na zewnątrz, ale mało kto przestrzega.
Odważyłam się na zerknięcie w gazety. Szybko uciekłam. Ale zdążyłam zwrócić uwagę na:
– Jego Ekscelencję Sołtysa
– oraz nosze z Westerplatte.
No i utracona większość sejmowa!!!
Może wnuk doczeka prawdziwie edukującej szkoły?
Szczerze podziwiam sprzedawcę, który zdołał opchnąć Nawrockiemu te nieszczęsne nosze z psychiatryka (i to za ciężkie pieniądze) 😀
Dla tej ekipy pieniądze nie grają roli.
Rozmnażają się im, niczym złoto Midasowi.
Obejrzałam mecz piłki nożnej Szwecja – Ukraina. A po jego zakończeniu weszłam na webcam pokazującą plac przy ratuszu w Kamieńcu Podolskim. Co tam się działo!!!! 🙂
Nie dziwię się. 🙂
Cieszę się razem z Tobą i Ukrainą 😀
Trzymacie się po nawałnicy?
U nas nie było, ale czytam, co się działo w Szczecinie.
Mam nadzieję, że nie ucierpiałaś przez nawałnicę.
Nasza ulica nie ucierpiała. Ale w sąsiedztwie są szkody.
W kilka godzin opady przekroczyły miesięczny poziom.
Przyjaciele wybierają wodę z zalanych piwnic. Osuszanie ich potrwa miesiące.
Mąż pojechał załatwiać jakieś zawodowe sprawy. Nie wiem, czy był w stanie w te miejsca dotrzeć.
@Mar-Jo
gratuluję nowego komputera! Czy to iMac? Używam takiego od „zawsze” i przypomina mi się scena sprzed 17 lat, kiedy gość od firmy kablowej próbuje podłączyć kabel od internetu do stojącego obok biurka plastikowego pudła z maszyną do szycia. Ja mu pokazuję komputer na biurku, a on: Aha, płaski ekran 😎 i dalej szuka jakiegoś gniazdka w tym pudle 😀
Ta maszyna (Bernina) ma już ponad 30 lat i działa bez zarzutu.
Stara Husqvarna, bodajże z lat 60. kupiona tu kiedyś za grosze służyła rodzinie w Polsce przez całe lata, aż pękł pasek zębaty, którego nigdzie już nie można dostać 🙁 Może są w Szwecji, ale nikt nie próbował tam szukać.
O kiedyś myślę dziś głównie w kategorii „już było” 🙁
A propos maszyn do szycia, to posiadam jeszcze sprawnego „Singera” na korbę, którego brat mojej babci przysłał jej z Ameryki przed I wojną światową. Maszyna podróżowała z babcią pociągiem repatriacyjnym z Wołynia na Ziemie Odzyskane, mama szyła na niej wszystkie ubranka swoim trzem córkom, potem ja w czasach studenckich produkowałam na niej jakieś spódnice i koszulki, a w końcu zabrałam ze sobą jako sentymentalną pamiątkę po babci.
Moja ciocia miała nożnego singera na pięknym, filigranowym stoliku, którego jej bardzo zazdrościłam. Stolika, a nie maszyny, bo nożna wydawała mi się kompletnie nie do opanowania 🙄
Mój nowy komputer to Asus (AiO) M5401.Bardzo go sobie chwalę.
Mam na strychu nożnego Singera na filigranowym stoliku, też sprzed I. wojny światowej. Potrzebny jest tylko przegląd. Ale nie sądzę by ktoś z rodziny zdecydował się na jej użytkowanie.
https://24kurier.pl/media/yf2dqmwu/gumie%C5%84ce1.jpg – takie szkody wyrządziła ulewa jakieś 400 metrów od mojego domu.
W Afryce (Uganda) szyją jeszcze na takich nożnych maszynach
Straszne są te gwałtowne ulewy. U mnie nastała jakby pora monsunowa i też w ciągu kilku godzin spada miesięczna dawka wody, powodując osuwiska i lawiny błotno-kamienne, a straż pożarna nie nadąża z pompowaniem wody z piwnic. Do tego dochodzą liczne gradobicia. Czereśni nie będzie w tym roku.
Najpierw najzimniejsza wiosna od 30 lat, teraz te deszcze…
Sorry, coś mi się ten link za bardzo rozciągnął 😳
Znacie tych piosenkarzy?
Markocie, dla mnie takie manipulacje są przerażające. Wystarczy pomyśleć co by było, gdyby jakiś nawiedzony a nienawidzący swojego sąsiada wysłał jakiś (o odpowiedniej treści), tak spreparowany filmik, wysłał jako dowód policji/sądowi? Oskarżony/oskarżona mógł/mogła zaprzeczać do „ukichanej śmierci”, że to nie jest prawdą! Tylko tyle i aż tyle.
Osoba, która to oprogramowanie wymyśliła, jest bezrefleksyjnym, szkodliwym idiotą.
Bo to prawda, Szara Myszko.
Teraz trzeba podchodzić do wszystkich wiadomości i innych treści medialnych z wielką ostrożnością, a właściwie nieufnością.
Dosyć popularne stały się filmiki pornograficzne z dosztukowanymi twarzami różnych osób. Wystarczą nieco rozbudowane programy do obróbki filmów
Miło Cię znowu zobaczyć, Markocie.
Co u Ciebie słychać? Jak miła rodzinka?
A pandemia?
@mt7
Co u mnie słychać? Dziękuję, po staremu,bez większych emocji. Pandemia lekko luzuje, na statkach wycieczkowych wolno od ubiegłej soboty na pokładzie zewnętrznym być bez maski, co niektórym wydaje się być nadmierną brawurą 🙄
Tak już ten świat przywykł do kagańca 🙁
My na razie zużyliśmy (we dwoje) od jesieni półtora pudełka masek, tych niebieskich. Pierwsze kosztowało ponad 30 Fr za 50 sztuk. Teraz te same są oferowane za 1/8 tej ceny. Do szycia szmacianej zabrakło mi jakoś weny, decyzja na temat stosownej tkaniny była za trudna.
Do pandemii też jakoś przywykliśmy, przy dziesięciokrotnie wyższej liczbie infekcji niż rok temu tej wiosny nie było panicznego lockdownu. Szczepienia objęły już młodych dorosłych,oczywiście w każdym kantonie inaczej. U naszych młodych władza przysyła SMS-y z propozycją terminu, idzie według daty urodzin.
Zięć już podwójnie zaszczepiony, córka raz.
Chcieli do Anglii na wakacje, ale nie wiadomo, jak z tym indyjskim wariantem i granicami.
Wnuczek skończył 4 lata i został zapisany do przedszkola, które zaczyna się jak szkoła od połowy sierpnia i nagle koniec z wakacyjną wolnością, aż do ferii jesiennych pod koniec września.
W przedszkolu był też z wizytą, najbardziej przypadł mu do gustu kąt sportowy, nie chciał go wcale opuścić.
W domu bardzo chętnie asystuje przy gotowaniu i pieczeniu, ma wtedy na sobie „fartuszko” czyli fartuszek z serduszkiem.
Poza kuchnią interesuje się głównie koparkami, dźwigami i postępem (prze)budowy pobliskiej szkoły. Ostatnio był tak zafascynowany ciężarówką przywożącą asfalt, że został zaproszony do kabiny, gdzie podał kierowcy rękę i przedstawił imieniem, na co pan powiedział z równą powagą: I bi der Willi (jestem Willi), po czym wspólnie postraszyli klaksonem sprzątacza przy bramie 🙄
Wnuczka odkrywa uroki samodzielnego poruszania się na dwóch nogach i wspinania, gdzie się da – pilnowanie jej jest bardzo absorbujące. Szczególnie przyciągają ją rowerki, na których wnuczek z przyjacielem z sąsiedztwa hasają po okolicy. Bez problemu przesiedli się z like-a-bike’ów na prawdziwe z pedałami i pojechali.
W domu ogrodowa rutyna czyli plewienie szalejących chwastów, pierwsze własne ziemniaki, walka ze ślimakami i turkuciem podjadkiem, nocne wizyty lisów uchwycone przez kamerę oczekującą dorocznych wizyt jelenia i kozic obgryzających fasolę…
No i rutynowe pieczenie chleba, na zmianę apulijskiego i żytniego na pszennym zakwasie. Z zakwasem żytnim dałam sobie spokój, tu jest klimat na pszenny.
Uff, rozpisałam się. Na pewno nie chciałaś tyle wiedzieć 🙂
PS
Ostatni z naszych trzech kocurów, ten przywieziony kocięciem z Pompejów, nieustraszony Neapolitańczyk dokonał w maju żywota w wieku 20 lat. Era trzech kocich tenorów zakończyła się definitywnie 🙁
Dzięki, Markocie, bardzo mi pasuje obszerność 🙂
Przyjemny obraz.
Niech się Twojej rodzinie wiedzie jak najlepiej.
W Pompejach istotnie sporo kotów, jednego zwłaszcza zapamiętałam.
Rudy, na białym plastikowym krzesełku pilnował WC i warczał ostrzegawczo przy próbie zbliżenia. 😀
Dzielne stworzenie.
Utrata członka rodzinnej gromadki to dosyć bolesna strata.
A można je tam poprostu tak wziąć?
Czy siostra Michaela Pawlik zachęciła kogoś do praktykowania jogi?
Bo mnie zachęciła bardzo! 🙂
A gdzie znalazłaś tę Michaelę, Mar-J0??
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,27279731,siostra-michaela-pawlik-walczy-z-joga.html#do_w=46&do_v=142&do_st=RS&do_sid=288&do_a=288&s=BoxNewsImg1
@mt7
Z kotkiem to było tak, że na campingu Zeus, tuż przy ruinach, rezydowała za stertą jakichś gratów przy umywalni bezpańska kotka z czworgiem przychówku. Wszystkie te koty były raczej nieufne i chowały się na widok ludzi z wyjątkiem jednego ciekawskiego, który przychodził pod nasz namiot i dawał się głaskać. Po bliższym obejrzeniu wydało się nam, że to dziewczynka, w sam raz na żonę dla naszego domowego kawalera…
Sprawdziliśmy, czy kotek umie samodzielnie jeść (był jeszcze dość malutki) i udaliśmy na recepcję z zamiarem zapytania, czy możemy go sobie wziąć.
Kiedy pan na recepcji po zagajeniu, że na campingu są małe kocięta, złapał się za głowę i zaczął jęczeć, że ma dość tych skarg na wałęsające się po terenie psy i koty, to dalszych pytań już nie było.
Kotek zwiedził z nami po drodze jeszcze parę kościołów we Florencji i po 3-dniowej podróży dotarliśmy do domu, gdzie dwaj starsi rezydenci przyjęli go z rezerwą, ale nie wrogo. Niebawem zaakceptowali jego żywiołowe zachowanie, a do wspólnej miski dopuścili od razu. Z żeniaczki jednak nic nie wyszło, bo na miejscu okazało się, że to też chłopczyk 😉
Żeby przewozić zwierzęta przez granicę,trzeba mieć zaświadczenie od weterynarza, ale po doświadczeniach z wożeniem kotów (z drogini papierami) do Polski, gdzie nikt po drodze o nic nie pytał, zaryzykowaliśmy kontrabandę. Celnicy na granicy w Como zajrzeli nawet przez szybę do naszego załadowanego bagażem auta, a zobaczywszy na tylnym siedzeniu dziewczynkę w otoczeniu gromady pluszowych kotków różnej wielkości i kolorów, machnęli ręką i kazali jechać dalej.
Kiedy rok później nocowaliśmy znowu na tym campingu, po kotce i jej dzieciach nie było śladu.
Siostra Michaela na pewno sprawdziła na sobie i teraz ten kundalini prześladuje ją nawet we śnie 😎
Na trop artysty Borysa Fiodorowicza wpadłam u Mariusza Szczygła.
Ośmielam się podrzucić link do malarstwa. Mnie zachwyciło. (Nie chcę obrazić niczyich uczuć religijnych. Myślę, że artysta takoż).
https://www.google.com/search?q=Borys+Fiodorowicz&tbm=isch&ved=2ahUKEwjKjuK-y8bxAhXVvSoKHf-fBjYQ2-cCegQIABAA&oq=Borys+Fiodorowicz&gs_lcp=CgNpbWcQA1AAWABg1K4SaABwAHgAgAEAiAEAkgEAmAEAqgELZ3dzLXdpei1pbWc&sclient=img&ei=IC7gYMr-ItX7qgH_v5qwAw
W KK od dawna trwa krucjata przeciwko różnym formom medytacji mających źródła w innych kulturach i wierzeniach.
Zabawne, że są zakony praktykujące metody zaczerpnięte ze Wschodu i są one podstawą ich religijności i postawy etycznej.
Szlaki przecierał Thomas Merton, dosyć fascynująca postać.
Wysokie ceny na aukcjach osiągają te ikony Borysa Fiodorowicza.
A powracając jeszcze do kotów w Pompejach, ten warczący rudy kot pilnujący toalety jest jedynym moim prawdziwym (zrobionym aparatem fotograficznym) zdjęciem z Pompejów.
Reszta przepadła na uszkodzonym dysku razem z innymi zdjęciami.
Kot przetrwał, bo zaprezentowałam go w korespondencji mailowej.
Szczególnie dużo było ich przy miejscowej restauracji, ale płaciły za to wysoką cenę każdy z dziesiątków turystów koniecznie chciał je głaskać. Coś strasznego.
Piękne i zadbane były swego czasu koty w termach Caracalli i innych ruinach w Rzymie. Dawniej takimi kotami opiekowały się damy z sąsiedztwa, zwane „gattare”, później liczba porzuconych kotów wzrosła dramatycznie i powstały jakieś organizacje opiekuńcze, które także umożliwiają adopcję tych zwierząt zaopatrzonych nawet w międzynarodowy koci paszport.
Koty na ogół lubią być pieszczone i głaskane,robią to sobie nawzajem i akceptują ze strony ludzi, którym ufają.Poznać to po tym, że same się zbliżają i ocierają o nogi. Nie lubią oczywiście pieszczot nachalnych i nieproszonych.
Mój neapolitańczyk gościom siedzącym na „jego” kanapie pakował się na kolana, co niektórych wprawiało w przerażone odrętwienie, więc rozczarowany kładł się obok.
A najstarszy, Don Maurizio, potrafił usiąść na dywanie na wprost gościa zajmującego jego fotel bujany i tak znacząco patrzeć mu w oczy, że gość skonfundowany niebawem sam ustępował mu miejsca.
Nastrój kota można bowiem wyczytać z jego twarzy 😎
😀
Koty robią to sobie nawzajem 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=Qv-XEQaJ9QY
W zeszłym tygodniu byłam świadkiem podobnej scenki koło hotelu pod Tropeą. Temperatura była z kilkadziesiąt stopni wyższa. Niestety, nie zrobiłam filmiku…
Ten powyższy w trochę innej warstwie dźwiękowej (ale z tą samą piosenką) chodził na WhatsAppie w okolicach walentynek 😉
Jakie śliczne 🙂
Eh, Tropea… Spotkaliśmy tam nad morzem latające koty. Nasze dziecko, mające wówczas już dobrze ponad 120 cm wzrostu, nie nacieszyło się długo herbatnikiem trzymanym w ręce. W ciągu sekundy jakby znikąd pojawił się w powietrzu kot, który w przelocie złapał zębami za biscotto i znikł w oddali.
A jak wróciłaś, Doro? Bez problemów?
O czymś powinnam wiedzieć w związku z planami wyjazdu?
Koty dla mnie to są takie stworzenia, że sam ich widok wywołuje endorfiny.
Bez żadnych problemów. Jak już wspomniałam wcześniej, masą papierów, które trzeba było wypełnić – niektóre nawet w samolocie – pies z kulawą nogą się nie zainteresował. Tylko przy wydawaniu biletów na Okęciu sprawdzono test, a za powrotem przydał się już paszport covidowy.
Zaraz przerzucę w końcu zdjęcia. Kotów trochę spotkałam, ale latających nie 😀
Jest nowy wpis 🙂