Na łonie blogu
Bardzo dziwny dzień wczoraj miałem. A może słuszniej byłoby napisać: wstrząsający? Zaczęło się właściwie już przedwczoraj wieczorem. Zaniepokojony niezwykłą liczbą świeżych tropów, z którymi nawet mój nos nie mógł sobie poradzić, postanowiłem skorzystać z profesjonalnej pomocy. No a któż może być lepszym fachowcem od tropów, niż Komisarz? Tak więc, zostawiając w przypływie łagodnego ataku poczucia odpowiedzialności karteczkę na drzwiach, pobiegłem w kierunku Komisariatu. Tymczasem Komisarza też musiało tknąć jakieś przeczucie, bo u niego na drzwiach zastałem wywieszkę, że udał się do mnie. Gdybym był dorosły zakląłbym głośno, ale mając na uwadze swój wiek ruszyłem z powrotem, mrucząc pod nosem wierszyk o żurawiu i czapli. Kiedy byłem już prawie w połowie drogi, sfrunął mi pod łapy Czerwony Kapelusz.
Ponieważ po dalekich przodkach mam w sobie wilcze geny, to i nic dziwnego, że atawistycznie reaguję na czerwone nakrycia głowy. No, po prostu nie mogę się oprzeć, żeby się nie wdać w rozmowę. Więc i tym razem uprzejmie zapytałem „dokąd tak spieszysz, Czerwony Kapeluszu?” Spodziewałem się, rzecz jasna, że zacznie mi coś opowiadać o chorej Babce, ale gdzie tam! Zamiast tego wskoczył mi na głowę i od tego momentu zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Pod jego rondem poczułem się zupełnie bezwolny. Jakaś niezwykła siła zaczęła mnie popychać to w tę, to wewtę, to jeszcze gdzie indziej i nic nie mogłem na to poradzić.
Jechałem czerwonym kabrioletem kierowanym przez trawiastego Jentyka (a może to był Jentyk cętkowany? Tak wkładał w piec, że trudno było się zorientować), upajając się krajobrazem i znienacka zyskanym poczuciem bezbrzeżnej wolności. Ale nie trwało to długo. Już wkrótce opanował mnie nieokreślony niepokój. Miałem ochotę gdzieś biec, coś robić, rozklejać ogłoszenia, szukać kota… Tylko jak, skoro siedziałem na kominie, siedząc zresztą równocześnie pod kominem i pilnując schodzących? Nie było to wcale wygodne, a w dodatku zaczęła mnie dręczyć natrętna myśl, że gdzieś tam z utęsknieniem czeka na mnie podwędzana pasztetówka i powinienem biec do niej, zamiast tracić tu czas bezczynnie…
W złą porę mi się ta bezczynność pomyślała, bo nagle huknęło, grzmotnęło i znalazłem się na monachijskim lotnisku, popędzany ze wszystkich stron i szykanowany przez osobę płci żeńskiej, odzianą w czarne skóry z domieszką lateksu i poświstującą trzymanym w ręce biczem bożym na polskich polityków. Nie chcę wracać do traumatycznych szczegółów; powiem Wam tylko, że potraktowała mnie jak psa i usiłowała zedrzeć ze mnie futro, ale niestety nie ruszyła Czerwonego Kapelusza, który dalej panoszył się na mojej głowie i nie pozwalał mi na żadny samowolny ruch. Przez chwilę coś zdawało się wabić mnie do domu, na blog, w zaciszne i przytulne miejsca pełne marzanki wonnej, ale wystarczyło kolejne trzaśnięcie z bicza i już byłem z powrotem na lotnisku, otoczony cwałującymi wojskami Lufthansy i ogłuszającymi dźwiękami muzyki Wagnera, wykonywanej przez anonimowych urzędników. Natomiast góralskie przyśpiewki wychodziły zarówno z ust funkcjonariuszy nieanonimowych, jak i podejrzanie spoufalonych z nimi petentów.
Nawet po tych wszystkich straszliwych przejściach nie wpadłem wcale w histerię. Głowę miałem pełną marzeń o balandze z jakimś sympatycznym zwierzątkiem, może świnką, może Prosiaczkiem, co pod nieobecność Starych na pewno udałoby się przeprowadzić, ale cóż, zanim zdążyłem wyciągnąć szkło, już musiałem zatroszczyć się o powodzenie akcji odwetowej pana prezydenta, który nie wyglądał na to, żeby mogł sobie poradzić bez mojej pomocy. Gdybyż tylko mógł wesprzeć mnie aspirant Podhalański… Jednakowoż nic nie wskazywało na to, żeby pozbawiony światłego przewodnictwa Komisarza aspirant dał się w najbliższym czasie odciągnąć od swego ulubionego napoju, dostarczonego w nadmiarze do jego miejsca pracy.
Sytuacja zdawała się bez wyjścia. I nagle… Czerwony Kapelusz zagotował się z wściekłości i oburzenia, podskoczył kilka razy na moich dredach, po czym jak zmieciony tornadem pofrunął w kierunku rozpaczliwego okrzyku „Ratunku! Biją!”
W jednej sekundzie byłem z powrotem na łonie blogu, czując gdzieś niedaleko rozkoszny zapach pasztetówki i zauważając z ulgą, że w międzyczasie i Komisarz zdołał dotrzeć na miejsce przeznaczenia, gdziekolwiek by ono miało być.
Ten Czerwony Kapelusz to musi być albo jakiś sadysta, albo znakomity pisarz thrillerów. Takie przeżycia mi zaserwować! Chyba nikt inny nie wpadłby na całą serię tak szatańskich pomysłów. Nie uważacie?
Babko taki napis , jest w kamienicy obok mojej ” dostawcy i służba proszę wchodzić od tyłu”, kieruje na tzw kuchenne schody. Takie były zwyczaje i takich napisów jeszcze sie w Krakowie sporo zachowało. W naszej kamienicy tez były takie „kuchenne schody” zresztą b. ładne prowadzące z kuchni na podwórko. Biegałam po nich ze śmieciami, bo bliżej. Były jednak w kiepskim stanie i właściwie nie używane i zostały zlikwidowane kilka lat temu. Myślę ze dla wielu służących( i nie tylko służących!) to było wybawienie, ze można było sie wymknąć niepostrzeżenie
W naszej krakowskiej kamienicy też są kuchenne schody i daje to takie przyjemne poczucie, że jak ktoś niepowołany zapuka od przodu, to Kloss zdoła się wymknąć tyłem, wołając jeszcze z podwórka „Brunner, ty świnio!” 😆
Heleno, ale sama wiesz,że moja mama do HUGE ladies na pewno się nie zalicza. 😆
Bobiku, a czemu Twoja Mama nie pozwala ryżowi dojść pod pierzynką?
Może trzeba wołać rysia? 🙂
No, nie wiem, Bobik. To trzeba byloby Japonczykow zapytac.
Ja Ci te wszystki buciki Bobiku dla Mamy przekażę w spadku, niektóre wcale nie używane odkąd przeniosłam się z” metroplii” do lasu.
Rozumiem zmartwienie, Niemki maja długie stopy, jak „podolski zlodziej”i chyba trudno znaleźć buciki niemieckiej firmy.Mnie sie raz udało kupić wieczorowe sandałki mojego rozmiaru, ale były włoskie.Uparcie je przeceniano, bo się nie sprzedawały.Jak już wyczekałam do ostataniej chwili, usłyszałam , jak ekspedientki sobie szeptały,że coś nie tak z tymi stopami.
Za komuny naprawdę był z tym problem, kupowałam coś tam sportowego w sklepie młodzieżowym, jak rzucili.
Ale przecież mała stopa, to znów nie taka wada u kobiety.Skaranie boskie!!
Z moim adoptowanym bratem było odwrotnie, ma nóżkę typu:” kajak szóstka ze sternikiem „i też była bezustanna pogoń za odpowiednim numerem.
Babko, dojść pod pierzynką to u nas się ryżowi pozwala, ale najpierw trzeba go chwilę pogotować, żeby woda wsiąkła i on właśnie taki moment sprytnie wykorzystał, żeby się przypalić.
Nawiasem mówiąc, to dochodzenie ryżu w łóżku nieodmiennie wywołuje popłoch wszystkich afrykańskich znajomych i widzę, że trudno im potem taki ryż przełknąć. No bo trzymanie ryżu w łóżku po prostu MUSI być jakimś zabiegiem magicznym, cholera wie czemu służącym. 😯
Bobiku, ten okrzyk brzmiał chyba inaczej:
„Brunner, tu świnię dostawcy przywieźli. Każ służbie oporządzić…”
No tak to jest z tym ryżem,zwłaszcza od czasu, jak się siedzi w sieci.W dodatku spalony okropnie śmiedzi, nigdy przedtem nie myślałam,ze takie małe dziewicze ziarenko wydaje taki odór, jak się spali.
Nie dziwie się Twoim podopiecznym. 🙂
Foma, a może to było jeszcze inaczej? Może to świnia uciekała kuchennymi schodami, pokwikując: „Brunner, przestań, ja mam łaskotki!”? 😉
Skąd świnia mogła wiedzieć, że Brunner nazywa się Brunner?
Trzymanie ryzu w lozku byloby kompletnie nie do przyjecia takze dla Romow, przestrzegajacych surowych regul Romanipenu. Poniewaz lozka dotykaja czesci ciala nieczyste, wszystko od pasa w dol. Dlatego tez cala bielizna poscielowa i koce maja „gore” i „dol”. Sa dwa oddzielne reczniki do czesci czystych i nieczystych, ktore nigdy nie moga sie mieszac. Sa dwa mydla. Jesli nie ma wody biezacej – w warunkach taborowych, wowczas musza byc dwie oddzielne miednice.
Tam gdzie mieszkam u przyjaciol w Tarnowie, zawsze bardzo wyraznie mowi sie ktory recznik do czego i ktore mydlo do czego. A takze gdzie wanna ma „wezglowie”. Abym nie skalala.
No i Romki nigdy nie tancza na stole w prawdziwym zyciu, gdzy taki stol nie mogl by juz sluzyc do jedzenia pokarmow.
Zapewne i w niektorych kulturach afrykanskich takie zakazy moga finkcjonowac .
Dla mnie samej trzymanie ryzu czy jakiejkowleik kaszy pod kocami tez jest niepojete. Ryz jest tak latwo ugotowac jesli sie trzyma scislej zasady :jedna czesc ryzu, dwie czesci plynu (wody czy bulionu), pod przykryciem bez otwierania rowne 20 min od momentu zagotowania.
Jak to skąd, przecież „Stawkę” pokazują ze trzy razy W roku!!
Ja też niczego pod pierzynę nie chowam, może dlatego ze sie jeszcze pierzyny ie dorobiłam. Gotuję podobnie, z tm ze najpierw ryz na rozgrzany olej, potem minuta – dwie, na ostrym ogniu, i ze 2o min na małym.
A przed chwila o mało nie zrobiłam pożaru, zaplając ściereczkę od gazu i zostawiając ja ( zapaloną) na ladzie w kuchni. Cud, ze po chwili wróciłam do kuchni, właściwie nie wiadomo po co. To już drugi raz w tym roku, niedawno zapalił mi sie rękaw od (na szczęście bawełnianego) szlafroka . Nie jest dobrze.
He, he, to dzisiejsze przypalenie było po niecałych 10 minutach od zagotowania. 🙄
W afrykańskich kulturach nie chodzi nawet o tego typu „czystościowe” zakazy, ale o to, że wszelkie czynności wykonywane w sposób odbiegający od przyjętego (przez Afrykanów) mogą być magiczne, a jeszcze jak to się wiąże z łóżkiem, gdzie się śpi, choruje, umiera i robi dzieci, to sprawa jest dość jasna. 😉
A przecież trzymanie ryżu pod kordłą (pierzyny nie mam) jest genialnym patentem, bo można go przyrządzić godzinę czy dwie wcześniej i wywlec w momencie, kiedy cała rodzina wreszcie raczy się zleźć do domu. 🙂
A czy nie myslisz, Bobiku, ze nawet te t.zw. magiczne zakazy moga u swych zrodel wywodzic sie z jakiegos plemiennego doswiadczenia? Nikt juz nie pamieta dlaczego, ale wiadomo, ze to czy tamto jest verbotten. Zakazy u Romow najprawdopodobniej wywodza sie z jakich pierwotnych wzgledow utrzymania higieny w warunkach wedrownych biednego ludu, kiedy taka higiene trudno bylo utrzymac. Stad tez np absolutny nakaz mycia wszystkich jarzyn i owocow w czterecvh wodach – mnie bardzo pilnowano w taborze, abym po obraniu ziemniakow zmienila wode do splukania czterokrotnie. Ale to dotyczy takze jarzyn czy owocow nie obieranych i nie gotowanych.
Heleno, na przyklad Stephen Pinker uwaza, ze nakazy i zakazy tego typu bardzo czesto sluza po prostu lepszemu scaleniu grupy, zwlaszcza, gdy jest gdzies mniejszosciowa, i tlumaczenie tego praktycznymi wzgledami (chocby dawno zapomnianymi) jest niewystarczajace. Oczywiscie to jego podejscie, i moga byc inne, ale mnie chyba przekonal.
vitajcie! dzisiaj zdębiałam przed tv gdy usłyszałam że była propozycja aby rzecznikiem jednego z ministrów był ktoś z Wróżki.-gazety. Zaraz to sprostowano . Prawdę mówią byłam zaskoczona tym co usłyszałam ale nie kandydaturą. W tym momencie muszę / jako krytyk z upodobania i urodzenia/ stwierdzić że nie wiem dlaczego nie mógłby być rzecznikiem ktoś z Wróżki a wręcz zalecam . Faktem jest, że czasami trochę ubarwiają ale jest tam / w gazecie/ dużo ciekawych artykułów o ludziach którzy odnależli swoje miejsce na ziemi . Piszą o ziołach i zwierzętach. Resumując jest to gazeta BEZ AGRESJI. Już widzę oczami wyobrażni / wodnik / jak ukojeni politycy przyjażnie podają sobie dłonie…..eh
niestety, jednym z postanowień noworocznych moich jest nie zajmowanie się polityką. Ta uwaga była / o tym programie/ tak na marginesie dnia.
Jarzebino , jak tam dzień francuski?
haha na szczęście nie doszło do skutku tej niedzieli . Niestety nie upiecze mi się . Spotkanie będzie trochę póżniej ale z większą ilością gości. 10 osób . Mam pytanie czy ktoś mnie przechowa przez dwa tygodnie.?
A mnie się zdaje, że nie ma jedynie słusznego wyjaśnienia, tylko jest trochę tak, trochę tak, a trochę jeszcze inaczej. Z całą pewnością część przynajmniej takich „magicznych” zakazów/nakazów ma praktyczny podtekst. W tradycji oralnej to były po prostu odpowiedniki reguł matematycznych, praw fizyki i różnych takich rzeczy, które są w podręcznikach. 😉 Właśnie np. wyczytałem u Maathai, że Kikuyu nigdy nie ścinali pewnego gatunku drzew (nie znam polskiej nazwy), uzasadniając to magicznie, a kiedy Anglicy (a za nimi i inni) zaczęli te drzewa wycinać okazało się, że chroniły one przed erozją gleby i pustynnieniem. Na pewno też wspólne przestrzeganie różnych tradycji gwarantowało spoistość grupy i w ogóle systemu kulturowego. Ale też równie dobrze prawdą jest, że część takich reguł, od pewnego momentu już niczemu nie służących, a nawet powodujących konflikty w grupie, utrzymała się po prostu przez inercję, żeby nie powiedzieć głupotę, albo z lęku przed jakąkolwiek zmianą. Te interpretacje wcale się nawzajem nie wykluczają.
Już wszyscy wiedzą w rodzinie że jestem wegetarianką wiec zmuszę Ich aby nie zjedli mięsa u mnie to będzie ciekawe doświadczenie..Ja nic nie wiem o Francji i byłam tam w przejazdem chwilę .
Jarzębino, musisz się tylko zdecydować,jak chcesz te dwa tygodnie spędzić. W ukryciu, w zamknięciu, nie ryzykując odnalezienia, czy też szalejąc po Bermudach i Kanarach i licząc na to, że tam Twoi oprawcy nie dotrą.
Jak nam dasz cynk na temat formuły, to coś wymyślimy. 😉
Jarzębino do dzieła. „Człowiek dorasta w zadaniach”!
jakis czas temu wydawałyśmy z moja córka włoska kolacje na 12 osób. trzy przystawki, danie główne i deser. dałyśmy rade.
Ja przy takich okazjach staram sie zawsze każdy z nowych przepisów wyprobować, w malej ilości na normalny obiad czy kolację. A potem kiedy wszystkie niespodzianki przepisu wyjdą na jaw ponosimy kolejny sukces.
Rabini to zawsze mowili, Moniko, interpretujac Biblie. Oczywiscie, scalaniu grupy. Starozytny zakaz u Zydow aby nie mieszac miesnego z mlecznym bral sie stad, ze ich sasiedzi gotowali kozleta w „mleku matki”, w kozlim mleku. Odejscie od tego zwyczaju niewatpliwie sluzylo wyodrebnieniu sie i scalaniu spolecznosci . Ale inne zakazy mogly miec takze praktyczne powody.
to żarłoczne żarłoki wszędzie mnie znajdą. Muszę temu stawić czoła. Już mam dwa pomysły na dania. Jeszcze jakąś rybkę albo jajko. To ciekawe że Wszyscy w mojej rodzinie dduuużżo jedzą a tylko ja tyję.
Ja w Chinach nie byłem nawet przejazdem, a kilka chińskich dań całkiem nieźle mi wychodzi. 😀
Ale przyznaję samokrytycznie, że takiej kaczki po szanghajsku jak Mister Wan niestety nie zrobię. 🙁
Koniecznie rybkę! Sola, dorada albo wręcz bouillabaisse, jak ma być szpanersko. 😀
Jarzębino ale to Ty jesteś wegetarianka a nie oni, wiec jaki problem z tym mięsem?
ja lubię ryż, ale skoro Chińskie danie to ma być, musi wyrażnie widać co tam w nim jest.
ale pokręciłam zdanie , co zrobić, wybaczcie wprawiam się.
Bouillabaisse to jest super pomysł, nie da sie chyba tego zepsuć, a jest naprawdę pyszna! Po za tym nie ma jakiegoś kanonicznego bouillabaisse więc można trochę po improwizować z „wkładką rybną”
Taki problem że nie będę robić nic ze zwłokami zwierzęcymi.
Acha, rozumiem że jest to wegetarianizm ideowy.
żono sąsiada ja dopiero od tygodnia jestem wegetarianka i chodzę w kożuchu bo mi jest zawsze zimno. .Dlatego muszę trochę pogrymasić a moja rodzinka jest przyzwyczajona do moich dziwnych pomysłów. Przeżyją, a mięsa nie zrobię.
Obawiam się Jarzebino, ze od tego wegetarianizmu cieplej Ci nie będzie! Może poczekasz z tym do wiosny, bo wtedy jest tyle pysznych warzyw, że zostaje się wegetarianinem niejako naturalnie
Bouillabaisse ma jeszcze tę zaletę, że podstawę gotuje się wcześniej (można nawet poprzedniego dnia), a w ostatniej chwili dorzuca tylko jakieś wkładki, w zależności od przepisu i upodobań. Tak że jak się sprawę dokumentnie spieprzy, jest jeszcze czas, żeby wszystko wylać i zacząć od nowa. 😀
nie mogę czekać do wiosny , już postanowiłam . Mój syn twierdzi że jestem z tych co to ; teraz albo nigdy.. dobrej nocki
ja jestem wegetarianka nie ideową i okresową. Czasem tygodniami nie jem mięsa bo mi nie smakuje, Zawsze wole ruskie pierogi od schabowego/ Ale to tylko kwestia smaku, kilka pokoleń moich przodków hodowało różne zwierzęta w celach konsumpcyjnych więc jestem dziedzicznie obciążana do bycia raczej mięsożerna!
Bobiku , zacząć od nowa? Bardzo bym chciała ale nie dam rady niczego zaczynać od nowa . Co dopiero gotować dwa razy . Idę spać bo jutro mam cięzki dzień pa.
Ok, powodzenia! Dobranoc!
Ciekawe, ze wspomnialas rabinow, Heleno, bo sam Pinker i o tych zakazach wlasnie wspomina, bo to i jego tradycja. Na pewno jakas czesc to byla zakodowana praktyczna wiedza, ale dla mnie frapujace u Pinkera (w „Blank Slate”) bylo odwolywanie sie do pewnych, wedlug niego – wrodzonych – mechanizmow w mysleniu, ktore kaza pietrzyc takie zakazy, wlasnie religijne. Wydaje sie, ze mial racje w tej juz troche starszej ksiazce, bo neurofizjolodzy wlasnie odkrywaja kolejne ukryte mechanizmy, uciekajace uwadze naszej swiadomosci. Wydaje sie, ze najpierw myslimy nieswiadomie, a potem dorabiamy do tego ciekawe usprawiedliwienia, w tym przypadku: zwiekszamy spoistosc grupy poprzez zakazy, dodajac potem religijne usprawiedliwienie.
A ja się dalej cichutko poupieram, że nie ma potrzeby szukać jedynego słusznego wyjaśnienia, bo w takich przypadkach może śmiało współistnieć kilka mechanizmów. Albo jeszcze inaczej: ten sam zespół mechanizmów inaczej opisze Pinker jako psycholog, a inaczej jakiś historyk kultury,biolog, socjolog czy etnolog, nie mówiąc już o entomologu. 😉 To tak jak z opisywaniem słonia. 😀
To na pewno, ze kazdy opisze inaczej. Kazda dziedzina atakuje problem z innej strony. Ale jesli przez lata opis zjawiska z jakiejs strony nie liczyl sie z jakims faktem, bo nie byl on jeszcze po prostu nikomu znany (nawet psychologom), to teraz musi w swoim opisie choc troche poprzestawiac klocki, biorac ten nowo poznany fakt pod uwage. Tym bardziej nalezy podziwiac rabinow wspomnianych przez Helene, bo mieli wczesna intuicje czegos, co sie potwierdza w bardziej zdyscyplinowany sposob. A slonia z czesciowych opisow, tak jak w wierszu jednak nie da sie zlozyc – potrzeba jakiejs syntezy:
And so these men of Hindostan
Disputed loud and long,
Each in his own opinion
Exceeding stiff and strong,
Though each was partly in the right
And all were in the wrong. 😀
Reczniki do rak osobne i do nog – lata cale tak to dzialalo 🙂
Ale jeszcze zona o czyms co sie tam palilo, wiec ostrzezenie: male dzieci w takiej chwili chowaja sie do ciemnych katow, zwierzeta zreszta tez.
A bylo to tak – zapalila sie lampa halogenowa od jakiegos suchego owada (Basia chyba byla wowczas na etapie eksperymentow) i kiedy zaczelo sie to cos palic uciekla i schowala sie w schowku (closet) a ja bylam na zewnatrz. Na szczescie zadzwonila kolezanka. Trzeba bylo zadusic ogien, koc byl sztuczny i tez sie zapalal, spadaly takie czarne kleksy na dywan i wypalaly dziury. Jakos sie dobrze skonczylo. Chyba bylam na tyle przytomna, ze poszukalam dziecka najpierw i wyrzucilam przed dom ale wlasnie pamietam ja skulona w samym kacie tego schowka.
Obiad time! Nie ryz, kluseczki 🙂
No właśnie, tylko do tej syntezy trzeba najpierw zebrać opisy fragmentów do kupy, żeby móc je wszystkie wrzucić do gara i zupę z nich ugotować. Dlatego mnie zawsze zależy, żeby brać pod uwagę różne możliwe aspekty, bo jak mam zrobić zupę jarzynową z samej marchewki? 😀
No, to sie zgadzamy, Bobiku. Zupe gotowac, ale co zrobic, jak cos co dotad uwazane bylo za marchewke, bezczelnie okazalo sie pietruszka? A tak sie chyba jednak dzieje z mysleniem o naszym mysleniu, tak to przynajmniej widza ludzie ktorzy robia „cutting edge research” w neuroscience – dziedzinie zupelnie najnowszej (i, Niuniu, zawdzieczajacej wiele fizykom i technice MRI). 😀
A nie musisz sie cichutko upierac, Bobik, bo my sie z Toba nie sprzeczamy. 😆 😆 😆
Może chciałem stworzyć chociaż pozory szalenie zajadłej dyskusji? 😆
Moniko, marchewka nieustannie okazuje się pietruszką. Niektórzy mówią na to postęp, a ja, że to kolejna noga słonia. Bo nawet przekonanie, że słoń ma tylko cztery nogi, jest jak opóźnienie pociągu – może się zwiększyć lub zmniejszyć. 😆
Bobiku, 😆 Mysle, ze odkrycie, ze 98 procent naszego myslenia odbywa sie bez udzialu naszej swiadomosci jest jednak jednym z tych wiekszych zaskoczen i przemian marchewek w pietruszki. Nie jest to po prostu spodziewane mniejsze lub wieksze opoznienie pociagu, tylko ogloszenie, ze pociag jest na innym peronie, w innym miescie. Zas co do slonia, to moze na przyklad miec dwie nogi i cztery rece, dosc pokazny brzuszek, oraz jeden brakujacy kiel, ktory trzyma w rece i pisze nim bardzo stare, madre opowiesci… 😆
Tak , tak myślenie ma przyszlość , ale ktoś musi szamanko dla spiochów przygotować .Nie wim czy wolicie wiecej marchewki czy pietruszki w tej „zupie” najwazniejsze by Wam smakowała .Dzis barszczyk czerwony i paszteciki mięsno-grzybowe cieplutkie .kawę zrobi dziś Bobik jak wstanie bo ja juz muszę biec .Moja ma cięzki dzień i mało czasu dla mnie .Biegne na spacerek Amigo , Emi dziś spacerek w lesie , ruszamy 😀
Dzień dobry!
Niuniu, do usług. Pomagam, a potem bieganko. 🙂
Bobiku, Moja akurat dziś serwuje chińdkie naleśniki nan, takie zawijane w coś twardego, co mięknie po utopieniu. 🙄
Mówi, że pracę ma w innym pokoju niz komputer i kiedy chce zajrzec, o czym dyskutuje się w koszyczku, musi pujść do drugiego pokoju i specjalnie odpalać te ustrojstwo. Gdy sprawdziła , ile czasu jej to zajmuje ogólem, powiedziała, że wytropiła pożeracza dnia. 🙂 No i zdradzę, że jest mało kobieca bo z zakupów najbardziej lubi ksiązki i „gospodarstwo domowe”. Ciuchy kupuje, gdy wpadnie co w oko, a rzadko to się zdarza stad wieczne niedobory w garderobie….
Dzień dobry 🙂 Ledwo pies oko otworzy, już przed nim stoją tak odpowiedzialne i skomplikowane zadania, jak robienie kawy. 🙄
No dobrze, dobrze, zrobię. Ja się też jakoś muszę z rana wprawić w ruch. 🙂
Kawa dla wszystkich, a potem się zobaczy! 😀
Może trzeba nauczyć się robić kawę z zamkniętymi oczami?
Albo jeszcze wieczorem zrobić i zapakować do termosa?
Albo zamówić kawę przez telefon w pobliskiej kawiarni?
Albo outsourcować usługę robienia kawy?
Albo…
Albo obsztorcować obsługę od robienia kawy…
To jest myśl! 💡
Doczytałam 😀