Popular Tags:

Chirurgia plastyczna

sob., 4 kwietnia 2015, 20:51

– Świetnie wyglądasz! – szczeknął Bobik, wskazując spodziewanemu gościowi najwygodniejszy fotel. – Nie wiem, jak ty to robisz, ale praktycznie w ogóle się nie zmieniasz!
– Niezmienianie się należy do moich obowiązków zawodowych – mruknęła Tradycja i zapadła się w wysiedzianego chesterfielda. – Choć prawdę mówiąc, nie zawsze jest mi z tym dobrze. Czasem sama na siebie w lustrze patrzeć nie mogę, czuję się za stara, nienadążająca i zaczynam o chirurgii plastycznej myśleć, albo przynajmniej o gabinecie kosmetycznym czy styliście. Ale gdzie tam, nie pozwolą.
– Niektórzy chyba by pozwolili – zasugerował nieśmiało Bobik. – Ja na przykład nie miałbym ci za złe, gdybyś zaczęła nosić dżinsy czy modną fryzurę. Przecież i tak dalej byłabyś wtedy sobą, a nie kim innym.
– Ty byś nie miał za złe, ale inni by mieli i mnie, i tobie – westchnęła Tradycja i znacząco wywróciła oczami. – Nie chcę lecieć po nazwiskach, ale chyba wiesz, jaki krzyk się zawsze podnosi, kiedy ktoś odkrywa, że nie zachwycasz się mną w stu procentach i pod każdym względem. Zaraz się to nazywa, że nie przejawiasz wobec mnie należytego szacunku. Naprawdę, wcale nie jest tak łatwo z tą chirurgią plastyczną, kiedy wokół tylu pilnowaczy.
– A gdybyś – zastanowił się szczeniak – po prostu przestała się przejmować tym, co ci niewymienieni z nazwisk pilnowacze mówią i zmieniała się tak, jak tobie jest wygodnie? Tak, żebyś się czuła w miarę dopasowana do świata, który w końcu też się zmienia?
Tradycja nagle roześmiała się łobuzersko, przymrużyła oko i szepnęła konfidencjonalnie:
– Przecież ja to robię, ale tak to rozkładam w czasie, że trudno złapać mnie za rękę. Tylko nie mów o tym nikomu, bo po co mi znowu jakieś awantury i to w Wielką Sobotę.
– Nikomu ani mru mru – solennie zapewnił Bobik. – Nawet wręcz ostentacyjnie potraktuję cię tak, jakby mi do głowy nie przyszło, że możesz choć na krok odstąpić od swej odwiecznej postaci. Smacznego jajka, Tradycjo. Wesołych Świąt!

Trudna robota

czw., 19 marca 2015, 14:00

– Bobik! Do Samego Szefa! – krzyknął któryś z kolegów, a ton tego okrzyku pozwalał sądzić, że rozmowa nie będzie dotyczyła awansu ani niespodziewanej gratyfikacji finansowej. I rzeczywiście, to podejrzenie potwierdziło się natychmiast po otwarciu drzwi do gabinetu.
– Przykro mi, Bobik, ale będziemy musieli się pożegnać – oświadczył Sam Szef bez żadnych grzecznościowych wstępów. – Nie dość, że nie przynosisz firmie spodziewanych zysków, to jeszcze powodujesz wymierne straty. My naprawdę nie możemy sobie na to pozwolić.
– Ale ja się starałem… – szepnął Bobik, żałośnie zwieszając łeb.
– Wierzę, wierzę – machnął ręką Sam Szef. – Tylko że oprócz dobrych chęci trzeba mieć jeszcze kwalifikacje i pewien talent, dryg, czy jak to tam nazwać. Hodowla ortodoksji to nie jest zajęcie dla każdego. Ortodoksje mają swoje specyficzne potrzeby i jak się nie umie o nie zadbać, lepiej się w ogóle do rzeczy nie zabierać. Podłoże musi być odpowiednie. Temperatura. Wilgotność. Nawożenie. Odchuchanie. A przypomnij sobie, jak to u ciebie wyglądało: przynosiłeś rozsadę, wtykałeś gdziekolwiek, nawet nie patrząc, czy gleba jest skwaszona, czy zasadnicza. Stale zapominałeś, że ortodoksje giną, kiedy je traktować zbyt chłodno i sucho. O nawożeniu to już nawet szkoda gadać; żadnego egzemparza nie udało ci się należycie odżywić. Kiedy porównam to z osiągnięciami innych…
– Może gdybym dostał pod opiekę właściwy gatunek, byłoby inaczej? – zasugerował z nieśmiałą nadzieją szczeniak.
– Nieee – roześmiał się Sam Szef – bez złudzeń, Bobik. Przydzielaliśmy ci już ortodoksje prawackie, lewackie, religijne, ateistyczne i diabli wiedzą jakie jeszcze, ale z żadnymi sobie nie poradziłeś. Zawsze w końcu rozdziamdziałeś, rozwodniłeś, powsadzałeś jakieś ale, jakieś znaki zapytania, jakieś wątpliwości. Nawet nie wiem, skąd ty to wszystko wytrzasnąłeś. Firma takich rzeczy na składzie nie trzyma.
– Ja to z rękawa potrafię wytrzepać, Szefie – wyjaśnił usłużnie Bobik.
– Nieważne, już nieważne – rzucił niecierpliwie Sam Szef. – Sedno w tym, że nie jesteś, Bobik, takim pracownikiem, jakiego potrzebujemy, a odpowiednich kandydatów na twoje miejsce jest zatrzęsienie. Ostatnio hodowanie ortodoksji znowu zrobiło się modne. Chętni w kolejce stoją.
Wymownym gestem wskazał szczeniakowi drzwi, wręczył wypowiedzenie i przypomniał o zdaniu obuwia ochronnego w magazynie.
– Kto by pomyślał! – mruknął Bobik, opuszczając firmę. – Byłem przekonany, że ortodoksje niemal same na kamieniu rosną i nie ma łatwiejszego zajęcia od rozmnażania ich, a to w rzeczywistości taka trudna robota. Ciekawe, kiedy się wreszcie nauczę, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda.

Morfinowe sny

niedz., 22 lutego 2015, 15:38

Bobik nie lubił morfinowych snów, do których został zmuszony w szpitalu. Były inne od snów zwyczajnych, nienapędzanych niczym poza czystą psią fizjologią. Nie to, żeby te morfinowe nie miały prezencji. Owszem, potrafiły się wystroić, ufryzować i w ogóle odpicować, że mucha nie siada. Umiały też świetnie dostosowywać się do potrzeb chwili. Bywały kolorowe i rozedrgane jak karnawał w Rio, rzeczowe niby program popularnonaukowy BBC, lub smętno-refleksyjne, ciągnące się na podobieństwo Festiwalu Poezji Ziewanej. Grzebały w zakamarkach szczenięctwa, wybiegały w przyszłość, albo formowały teraźniejszość w sposób nader pokrętny, ale w obrębie snu nieunikniony, a nawet jedyny możliwy. Co tu dużo gadać, w swoim fachu były wręcz lepsze od niefarmakologicznych szaraków.
I właśnie ta ich profesjonalna doskonałość była dla Bobika problemem. Morfinowy sen tylko z trudem dawał się odróżnić od rzeczywistości. Coś, co w nim wybuchało, wybuchało naprawdę. Coś, co raniło, pozostawiało blizny. Jawa nie płoszyła potworów, które w najlepsze dalej urzędowały pod łóżkiem, ale i sen niekoniecznie powodował definitywne rozstanie się z jawą oraz przynależącymi do niej okropieństwami. Rozdzielne porządki nie chciały się rozdzielać, nie bacząc na wysiłki śniącego i budzącego się.
Im bardziej Bobik sam tym wszystkim był zmęczony, tym bardziej współczuł ludziom, z których – jak mu się ostatnio zaczęło wydawać – co najmniej jedna trzecia, a może i połowa cały czas śniła morfinowo, nie odróżniając realiów od wytworów umysłu. Fakt, na własne życzenie i z niewątpliwym upodobaniem, ale dobre serce Bobika nawet w takich przypadkach potrafiło się zdobyć na miłosierne odruchy.
„Nie swędźcie, abyście nie byli swędzeni“ powtarzał sobie szczeniak przed zażyciem kolejnej tabletki, której zawsze, na upartego, mógł nie zażyć. W przeciwieństwie do jednej trzeciej, a może i połowy ludzkości, która w swych morfinowych snach zdawała się być uwięziona nieodwołalnie, chociaż całkiem beztabletkowo.

Zakopany skarb

wt., 3 lutego 2015, 12:53

– Nie przypuszczałem, Bobik, że jesteś taki! – warknął Dobry Kumpel, wyszczerzając uzębienie bynajmniej nie w przyjaznym uśmiechu.
– Że jestem jaki? – przeraził się Bobik, który jako żywo nie przypominał sobie żadnych świeżych towarzyskich przewin.
– No… taki. Egoista. Sobek. Chytrus. Nieużytek. Może coś jeszcze, tylko chwilowo mi się słownik synonimów wyczerpał.
– Ale co ja ci zrobiłem? – jęknął zmartwiony szczeniak. – Masz może jakieś uzasadnienia dla tej niepochlebnej opinii, czy szczekasz tylko tak, o?
– To trzeba jakichś uzasadnień? – zdziwił się tym razem Kumpel. – Myślałem, że opinię wystaczy na fejsbuku albo innym portalu wyrazić i już jest wiążąca. Ale jak się domagasz, proszę bardzo, mogę ci powiedzieć. Pytałem cię wczoraj wieczorem, czy nie masz jakiejś kości, bo okropnie potrzebowałem zagryźć robaka, to rozłożyłeś łapy, że niby nic, pustki w spiżarni i nawet żadnych widoków na kość w najbliższej przyszłości. A dziś rano Jamnik przyuważył, jak coś wlokłeś w zębach i zakopałeś tam gdzie zwykle, pod krzakiem bzu. Nie trzeba być nadmiernie bystrym psem, żeby wykombinować, co i przed kim chciałeś ukryć.
– Fakt, nie będę ukrywał, że ukryłem – przyznał się zmieszany nieco Bobik. – Ale naprawdę nie przed tobą. Przed Guglem, Amazonem i innymi takimi. To miejsce pod bzem jest tak daleko od Sieci, że wydało mi się bezpieczne.
– Nie wmówisz mi, że Gugiel jest zainteresowany twoją kością – wycedził nadal nieprzekonany Kumpel.
– Ależ jasne, że by był, gdybym ją miał! Tylko że ja wcale nie kość schowałem. Jak pragnę pasztetówki, kością na pewno bym się z tobą podzielił.
– To co właściwie schowałeś? – zaciekawił się Kumpel.
– Dobra, zdradzę ci – westchnął Bobik – ale w Sieci nie piśnij o tym ani słówka. Prywatność swoją zakopałem, bo nią rzeczywiście nie miałem ochoty z całym światem się dzielić. Znaczy, gdybyś ty mnie poprosił, to mogę kawałek odkopać i ci dać. Ale ten Gugiel już się jej dosyć nachapał i wciąż chce więcej, a ja dłużej nie mam zamiaru mu życia ułatwiać.