Popular Tags:

Logika Bobika

niedz., 17 maja 2009, 15:47

Bobik męczył się okropnie. Podręcznik logiki wyszczerzał ku niemu kły niezrozumiałych wzorów i warczał groźnie jak niezbyt przyjazny mastyf z niedalekiej ulicy Ockhama. Sięgnął po ów podręcznik, żeby zaimponować Labradorce, ale teraz już wcale nie był pewien, czy ten pomysł należało zaliczyć do trafionych. Prawdę mówiąc, najchętniej zaliczyłby go do trafionych i zatopionych, a potem jak najszybciej zapomnianych.
Nagle, w rozdziale o historii logiki, jego uwagę przykuł obrazek ze starej, wydanej w 1503 roku encyklopedii niemieckiego mnicha Gregora Reischa, zatytułowanej Margarita Philosophica. Nie tylko dlatego, że słowo margarita skierowało jego myśli w bardziej oswojone i kojarzące się z radością życia rejony. Zastanowiła go przede wszystkim treść obrazka. Dwa psy myśliwskie, o rzadko spotykanych imionach Veritas i Falsitas, gonią zająca zwanego Problema. A co robi w tym czasie uzbrojona w miecz sylogizmu Logika? Kroczy sobie po łące, kwiatki wącha, w róg czasem zadmie, porozgląda się, żeby potem przyjść na gotowe, kiedy psy odwaliły już całą robotę. Filozofa Parmenidesa odesłała wprawdzie nie na drzewo, ale do jamy, wystroiła się jak na wesele, wyfryzowała i wydaje się jej, że strasznie jest ważna i wszyscy powinni się jej kłaniać. A przecież tak naprawdę ona sama jest zupełnie bezużyteczna, kiedy nikt jej nie pomaga. Ciekawe, kto by upolował tego Problema, gdyby nie psy!
Jeżeli… to… – westchnął Bobik i po głębszym namyśle uzupełnił – Jeżeli tak się mają sprawy, to lepiej polować na zające, niż wgryzać się w podręcznik logiki. Po czym, olśniony porażającą prawdziwością tego twierdzenia, poderwał się z kanapy i pobiegł w pola, podśpiewując pod nosem:

Na wysokim dębie
siedziały gołębie,
lecz nie będą siedzieć
po lasu wyrębie.

Pływały rzekotki
w stawku popod gruszą,
ale nie popłyną,
jak stawek osuszą.

Wybiorą wyborcy
tego, kto im włazi,
lecz spuszczą po brzytwie,
jak im się narazi.

Logika, logika,
po świecie wciąż bryka
i swoje trzy grosze
tam gdzie może wtyka.

Od przyczyn do skutków,
od rzeczy do słowa,
przy swoim się uprze
i apiać od nowa.

A kto jej nie słucha
lub nie chce dostrzegać,
ten na ogół wcale
nie wie, o co biega.

Lecz najgorzej chyba
ma ten przerąbane,
kto stale wychodzi
z fałszywych przesłanek.

Egzorcysta

czw., 14 maja 2009, 01:36

– A tu, o, proszę zobaczyć – zatroskany Bobik wskazał niepozornemu, ciemnowłosemu mężczyźnie osmalone miejsce w kącie blogu – ślad jakiś taki… Kopytko?
Niepozorny pochylił się nad wskazanym miejscem i machnął lekceważąco ręką.
– Kozy – zawyrokował pewnym głosem. – W popielniczkę najpierw wlazły, a potem brykały, to i ślady zostawiły.
– No nie – zaprotestował nieśmiało Bobik – od brykania jest u nas całkiem kto inny, kozy są amerykańskie, a popielniczka stoi w Zachodnim Londynie. Czy nie myśli pan…
– Ja tu nie przyszedłem myśleć, tylko egzorcyzmy odprawić – burknął niepozorny. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego! A że kozy mogły mieć przy zostawianiu śladów jakieś trudności obiektywne, to jeszcze nic nie znaczy. Nie uwierzyłbyś pan, do czego szatan jest zdolny. Nie ma dla niego przeszkód!
To „pan” z ust wybitnego specjalisty mile połechtało Bobika, do którego jeszcze nigdy nikt w ten sposób się nie zwrócił, ale równocześnie zmusiło go do uruchomienia wszystkich swych rezerw dorosłości. Odczuł całą zawartością futra, że jest odpowiedzialny za blog i nie może dopuścić, żeby rozpleniła się na nim aromaterapia, joga i pikniki. Jakże cieszył się teraz, że w porę pomyślał o sprowadzeniu fachowca, który na pewno nie tylko z byle ajurwedą, ale nawet i z mówieniem językami sobie poradzi. Trzeba tylko przekonać go, że sprawa jest poważna, a dowody opętania blogu wystarczające.
– Wie pan – zagaił, starając się, żeby jego głos brzmiał trochę z labradorska – to się zaczęło już dawno temu. Najpierw wykazywali awersję wobec pewnych świętości i agresywnie się wobec nich zachowywali. Potem zaczęli bluźnić przeciw Prezydentowi, a w końcu nawet i samemu Prezesowi. Wyrazów używali… No, nie będę cytował, bo mi wstyd. Wstręt do relikwii narodowych wykazywali. Goleniem Kościuszki czy kością strzałkową Pułaskiego nie sposób ich było dotknąć, bo zaraz oczy stawiali w słup. I przedmioty po blogu fruwały, choć nikt ich nie dotykał. Samą siłą demona poruszane były. Takie naleśniki to potrafili dorzucić z Massachusetts do Bydgoszczy!
– Nagłe zmiany zachowań były? – zapytał sucho, lakonicznie egzorcysta.
– Były! – przyznał entuzjastycznie Bobik.
– Zboczenie płciowe i perwersje seksualne?
– Jak dotąd nie zauważyłem – bąknął Bobik niepewnie.
– Jeszcze będą! – uciął niepozorny. – Zdolności paranormalne, jasnowidztwo, znajomość spraw ukrytych?
– O, tak, – ucieszył się Bobik – tego było pod dostatkiem. I homeopatii. I bólów głowy. Aha, a czasem pojawiał się ścisk gardła, który nie daje się zdiagnozować ani wyleczyć.
– Hmmm… – zasępił się specjalista. – Nie masz pan czegoś lepszego?
– Mogą być opresje? – zapytał Bobik z nadzieją. – Znaczy te, no, niewyjaśnione zjawiska, odgłosy pukania, słyszalne kroki, przemieszczanie się, pojawianie i znikanie przedmiotów, samoczynne otwieranie drzwi i okien…
Egzorcysta zaczął się wyraźnie niecierpliwić.
– To jest co najwyżej robota jakiegoś poltergeista – obwieścił z niechęcią. – Tak zwany duch-psotnik. Zwykłe, panie, szczeniactwo.
– Ale ja wyczuwałem jakąś nadnaturalną obecność – jęknął Bobik. – Zwierzęta domowe podobno to potrafią.
– Panie! – zdenerwował się fachowiec – to wszystko, co mi pan tu opowiadasz, to jest drobny pikuś niewart wzmianki. Szkoda na to moich kwalifikacji. Gdybyś pan wiedział, czym się naprawdę zajmuje zły duch… No, ale opowiedzieć panu nie mogę. Tajemnica służbowa.
– To znaczy, że na blogu… – wykrztusił przerażony Bobik.
– To znaczy, że na blogu wszystko jest w diabelnym porządku – rzucił niepozorny już w drzwiach. – Przykro mi, ale taka jest prawda.
Bobik trwał jeszcze dobrą chwilę w oszołomieniu, nie wiedząc, jak poradzić sobie z tak nieoczekiwaną wiadomością. W zadumie pokręcił się po pokoju i podszedł do okna. Na dole ujrzał egzorcystę, który przeciął na ukos podwórko, zatrzymał się przy śmietniku, wrzucił do niego moherowy beret i końcem rękawa zaczął polerować sobie różki.

Poranek Satrapy

sob., 9 maja 2009, 03:26

W Satrapii wstawał dzień. Wprawdzie mające wzgląd na niepewny status artysty ptactwo nie odważało się śpiewać nieproszone, ale pracujące na etacie słońce punktualnie przystąpiło do wykonywania swoich obowiązków. Zmęczony nerwowym, całonocnym półsnem Satrapa otworzył podpuchnięte oko i rozejrzał się po najbliższym otoczeniu. Nie było dobrze. Jeszcze wczoraj fotel zdawał się być całkiem lojalnym sprzętem, ale dziś, w świetle poranka, jedna nóżka jakoś tak kaprawo mu się wyginała, a i oparcie jakby szyderczy nieco miało wyraz. Kandelabr z kolei wisiał trochę zbyt usłużnie i ta usłużność wcale się Satrapie nie podobała, bo kryć się za nią mogło cokolwiek, aż do zdradzieckich myśli włącznie. No a drzwi… Do drzwi od dawna już nie można było mieć zaufania. W zależności od tego, z której strony się do nich podeszło, uważały się za wejście lub wyjście, co komuś dążącemu do całkowitej stabilności i przewidywalności świata z całą pewnością nie mogło się podobać.
– Na nikogo i nic już nie można liczyć – jęknął Satrapa i zerwał się szybko z łóżka, dźgnięty nagłą myślą, że może i ono… Przyjrzał się materacowi, poduszce, podniósł prześcieradło. Nie, jak na razie łóżko nie wykazywało żadnych niepokojących objawów, choć nie można było przewidzieć, jak zachowa się jutro. Niemniej jednak jego dzisiejsza moralna postawa była na tyle zadowalająca, że przez chwilę Satrapa poczuł się niemal zadowolony z życia.
Zaraz jednak przypomniał sobie tę straszną rzecz, która od wielu dni leżała mu kamieniem na żołądku i była przyczyną wszystkich nocnych koszmarów. Te przeklęte wybory! Jak mógł się na to zgodzić? Ostrzegano go przecież, że wybory podważają najświętsze wartości Satrapii i mogą prowadzić wręcz do jej unicestwienia. Sam wiedział, czuł, że do niczego dobrego to nie może prowadzić. Powinien walczyć do końca, upierać się przy konsekwentnym stosowaniu zasad, protestować, krzyczeć głośno „żadnych wyborów!”. Ale ugiął się, okazał słabość i już było za późno. Będzie musiał zmierzyć się z tym horrorem, choć Bóg jeden wie, jak bardzo zawsze pragnął tego uniknąć.
Na pobrużdżonym troskami czole Satrapy pojawiła się jeszcze jedna zmarszczka i lotem błyskawicy zaczęła sobie torować drogę w głąb skóry właściwej. Zbliżała się ósma a z nią chwila, której się lękał. Jeszcze dwie minuty. Jeszcze jedna minuta. Gdzie podziało się powietrze? Dlaczego nie znajdywało drogi do jego płuc? Czy to możliwe, żeby słowo „wybory” mogło zabijać?
W nabrzmiałej ciszy pukanie do drzwi zabrzmiało jak huk wystrzału. Satrapa zadrżał. Stało się. Otarł pot z czoła i w przypływie straceńczej odwagi zawołał „wejść!”.
Kamerdyner uchylił drzwi, trzymając w rękach zastawioną tacę postąpił kilka kroków do przodu, zatrzymał się przed Satrapą w postawie pełnej szacunku i zapytał przymilnym głosem
– Najjaśniejszy pan wybiera dziś kawę czy herbatę?

Jak być szukanym

wt., 5 maja 2009, 03:30

Nie tak całkiem dawno temu (nawet co młodsi górale pamiętają te czasy) sierżant Gugiel był dla mnie postacią całkowicie nieznaną. Gdzieżbym wpadł na to, że już wkrótce nie będę sobie wyobrażał życia bez niego? Tymczasem właśnie to nieprzewidziane stało się najprawdziwszą prawdą i życiową koniecznością. Współpraca z sierżantem Guglem zaczęła coraz ściślej wypełniać moje dni i większą część nocy. Współpraca, przyznajmy, dość jednostronna, bo to ja stale prosiłem go o przysługi, a on, zawsze cichy, skromny i bezinteresowny, nie żądał niczego w zamian. Nauczyłem się go cenić, ale przyzwyczaiwszy się do jego stałej, usłużnej obecności jakby przestałem zwracać na niego uwagę.
Niedawno jednak zawstydziłem się odkrywszy, że sierżant Gugiel w swojej skłonności do przysług poszedł wiele dalej, niż mi się wydawało. Nie zadowalając się wyszukiwaniem na moje zlecenie, pomagał również innym szukać mnie, chociaż nie było mu łatwo, ze względu na szczątkowe, a nieraz wręcz dziwaczne dane, jakie podawali mu jego klienci.
Nie mówię o tak banalnych zadaniach, jak znalezienie blogu Bobika przy pomocy hasła blog Bobika, Bobik blog, bajka o bobiku lub blog psa Bobika. Tego typu sprawy zlecane były sierżantowi Guglowi najczęściej, ale z nimi potrafił się szybko uporać. Również ceny bobiku, bobik sianie, bobik kwiat, bobik roślina i bobik strzyżenie psów nie przysparzały mu szczególnych trudności. Zwierzęce zestawy w rodzaju bobik i czapla albo bobik i kura nie mogły rzecz jasna być dla dzielnego sierżanta przeszkodą. Nie nastręczały wątpliwości cechy charakteru lassie, blogi o zaginięciu kota, bajka o bobiku ani baxi cennik bojlerów gazowych w uk. Nawet chistorie bobika i chopen wierszyki przy odrobinie dobrej woli dawały się powiązać w logiczną całość z poszukiwanym. Ale im dalej w las, tym bardziej zaczynały się schody. O ile jeszcze pożeracz ptifurków czy oda do piwa dość wyraźnie, a przysłowia o gościnności aluzyjnie wskazywały na miejsce swego pochodzenia, o tyle feretrony malaga, wycie syren tx i ugryzienia lejkowca australijskiego owiane były mgłą tajemnicy i niedopowiedzenia. Nie inaczej miały się sprawy z motylkowcem, barwnikiem do alkoholu z pluskwy, badaniami na odepchanie receptorów, tudzież z biurkiem przeźroczystym do gabinetu lekarskiego. A już różnica między igłą a widłami niemal przyprawiła sierżanta o apopleksję, bo próba znalezienia Bobika przy jej pomocy podobna była do szukania igły w stogu siana.
Niektóre pytania pozostawały bez odpowiedzi. Zwłaszcza idealizm młodzieży” pytania, ale nie tylko. Niejasne było na przykład dlaczego boy george ciągle tyje? W jakim języku sformułowane jest hasło bogaci salata receptje? Skąd do psa chora wątroba a gorzka czekolada? Albo co ma wspólnego z Bobikiem 91 cech cholewkarski w wilnie lub konstytucja 3 maja materiały do gazetki ? Być może do pewnego stopnia dałoby się uzasadnić użycie haseł barack obama opis postaci wegetarianizm oraz barańczak drobnomieszczańskie cnoty interpretacja, za to przypisywanie Bobikowi powiązań z fenomenami typu 273 łóżko, blog pokusa sex opisy wierszyki, czy pyszczek zosia kiedy uprawialiśmy seks było już wyraźnym nadużyciem. Nie mniejszym zresztą, powiedzmy sobie szczerze, niż byczek fernando streszczenie i „bizon” hydraulika teoria.
Całkowicie zrozumiałe natomiast było, że bobik produkt holenderski może być zakochany w sąsiadce, przesyłać jej całus z dubeltówki i podśpiewywać przy tym ach kapustka ta kapustka bez kapustki jaka pustka. Jak również to, że poszukuje się jego blogu poprzez zasady dobrego samopoczucia, dyskretnie pomijając przy tym choroby wieku szczenięcego.
To ostatnie w osobistym rankingu haseł sierżanta Gugla znajdowało się na honorowym, setnym miejscu. Nie taję, że zrobiło mi się nieswojo, kiedy zobaczyłem, jak poczciwy sierżant westchnął głęboko, a następnie zgrzytnął wstrząsająco zębami uświadomiwszy sobie, ile pracy musiał włożyć w szukanie mnie. Dlatego apeluję do wszystkich: doceńcie codzienny wysiłek, prosty trud i nieodkryte dotąd talenty komiczne sierżanta Gugla!