Jest lepiej, ale…
Właściwie po tylu życzeniach powrotu do zdrowia, ile zebrałem wczoraj, powinienem dziś promieniować dobrym samopoczuciem i tężyzną fizyczną. Ale jeszcze sobie trochę pochoruję, bo chorowanie w tej fazie, kiedy dolegliwości już nie są takie dolegliwe, robi się bardzo przyjemne. Leżę sobie do góry łapami, wszyscy koło mnie tańczą i podsuwają mi a to herbatkę, a to kosteczkę, a to gazetkę i nikt nie każe mi obejścia pilnować. Klawsze życie mam niż cysorz. I blogować mógłbym cały dzień, gdyby nie pewne niepokojące wiadomości…
Pan Piesek był chory. Gdy leżał w barłogu,
zabronił Pan Doktor mu klepać na blogu
i dziwy mu prawił: że pisał za dużo,
że pieskom te blogi to wcale nie służą,
że wirus, gdy tylko okazję gdzieś zoczy,
to z kompa na pieska bez trudu przeskoczy,
dlatego dyjeta od słówek wskazana
i nawet surowsza dla psa, niż dla pana.
„A krótki rzeczownik? – zapytał pieseczek –
lub partykularnych choć kilka cząsteczek?”
„Ni dudu! – rzekł Doktor – ni jednej litery,
bo wirus w nią wlezie jak dwa a dwa cztery!”
„Nie będę!” zaskomlał pieseczek żałośnie,
a myślał: „już prędzej mi kaktus wyrośnie!”
Gdy wyszedł Pan Doktor pieseczek do kompa,
a tam coś dziwnego po kompie mu stąpa,
ni żywe, ni martwe, ni z mięsa, ni z pierza,
lecz stąpa i jakby się nawet wyszczerza,
a w tym wyszczerzeniu podtekścik jest drański,
podstępny, jak gdyby to koń był trojański,
wyrostki to dziwne ma, trzy nibynóżki,
na końcu zaś każdej coś niby okruszki,
i z kilku segmentów złych wieści się składa!
„Auuu! – zawył pieseczek – to wirus! Ach, biada!
Przeze mnie komputer mój także zachorzał!”
Mysz cisnął i szybko dał dyla do łoża.
Dziatki, i wam to może zdarzać się czasami,
uważajcie więc z blogami! 😉
Antywirem go poszczuć tego dziada!
Antywira brakło w sklepie,
więc jest jednak nienajlepiej… 🙁
Bobiku, zdrówka życzę Waści
czyli szpiku z bardzo dużej kości
trzech kopiastych łyżek masła
i broń Boże żadnego ciasta
lepiej pięciu żółtek, a juści.
Dobrze, ze Pies byl czujny, nawet w obloznej chorobie.
Nasz zbawca.
Niech zyje i rozkwita!
Dziatki…. piszesz, chociaż tu raczej pasowałoby słówko z lekka zmodyfikowane. Na tę kategorię wiekową śpiewającą w kościele moja córcia mówi „chrupki”…
cmok Bobiku! Zdrowiej szybko a moze by tak Amolem bez Bemolu …Ten zeen to dopiero jest . Mowi sie ze chrupki zdrowe sa..
Bobiczku, czy pragniesz nas z blogu odstraszyć,
By dzisiaj samemu pod kołdrę się zaszyć?
Wirusa się zlękniem, pisać nie będziemy –
Oj, chyba, pieseczku, aż tego nie chcemy?
The show must go on na pohybel nibynozkom.
Pies jest na swoim. Pies tu rzadzi. Aksamitna, a wrecz nawet kaszmirowa dyktatura.
Opowiem Wam pozniej o komodzie, ktora wczoraj noca, w czasie dlugiej rozmowy telefonicznej z Gdynia, znalazlam na allegro.pl. Z Boza pomoca wyladuje w Gdyni.
Zeen: literówka po prostu, miało być dziadki 😉
Gruszkę witam niniejszym. Napiszesz o swoim przyjacielu yorku?
Mówi się, że yorki to pieski o wielkim sercu, więc dasz nam wiedzę z pierwszej ręki.
Dora:
Dzionek dziś na strachy przecież jak w pysk strzelił,
któż by się w Halloween NIE straszyć ośmielił?
Jedni straszą dyni świecącym korpusem,
drudzy znowu trupem, a Bobik – wirusem. 😆
Witaj gruszko, cieszę się, że Cię widzę. Jak przyprowadzisz tu swojego przyjaciela yorka, to oczywiście pozwolę mu jeść ze swojej miseczki. Nawet którąś z mniejszych kosteczek mogę zza kanapy wygrzebać. Kość dla yorka to nie jest wielkie wyrzeczenie… 😀
OK. Moge juz teraz opowiedziec, bo mnie az rozpiera z dumy i radosci.
Otoz moja kuma Renata od paru tygodni szuka nieco szlachetniejszego mebla do lazienki, gdzie stoi od paru lat calkiem uzyteczna komoda sosnowa . Blat (nad ktorym jest lustro) uzywany jest do trzymania kosmetykow i perfum, W szufladzie sa grzebyki, szczotki, suszarki, nozyczki etc. Na dole zas detergenty i inne rzeczy do prania i troche zapasowych recznikow.
Z roznych pozamerytorycznych powodow R. tej obecnej komody nienawidzi – spora role odgrywa tu nieco pomaranczowy odcien sosny. Sosny „zywej”, ktora, historycznie rzecz biorac, zawsze byla malowana na takich meblach. Do czego usilnie namawialam Renate, sugerujac tez aby poszla do kamieniarza i poproila o wykrojenie dla siebie odpowiednich rozmiarow blatu granitowego. I pozmieniala raczki. Okazalo sie jednak, ze tego typu skrawek wyszlifowanego kamienia, kosztuje bardzo duzo. ! a poza tym „ja tej komody nie cierpie” – powtarza moja kuma z tepa determinacja.
Wiec od paru tygodni szukala czegos innego, nie wychodzac z allegro.. Wczoraj zadzwonila aby pokazac mi na ekranie cos co znalazla: t/zw. „biedermeier prowansalski odnowiony na shabby chic”. Na moje oko, ani biedermayer, ani prowansalski, a odnowienie na shabby chic polegalo na liznieciu jasna farba i przetarciu kolorowym woskiem. W dodatku za duze.
Odrzucilam z miejsca. Zaczelysmy ogladac dziesiatki i SETKI innych ofert. Zalew szkaradnych mebli na allegro byl naprawde imponujacy.
Az zobaczylam i krzyknelam : Eureka! MAM!
Milosc od pierwszego wejrzenia. Uczciwosc designu. Jakas taka wewnetrzna integrite. Bijaca duma z jaka to stolarz wykonal. I jak dobral marmurowy blat. Solidnosc i funkcjonalnosc. Klasyczne proporcje.
Oto ona. The Komoda:
http://www.allegro.pl/item463519092_oryginalna_stara_debowa_komoda_z_marmurem.html#gallery
Nie jestem pewna czy ma ona rzeczywiscie sto lub 9O lat. Z drugiej jednak strony nie wykluczam, gdyz jest wykonana w idiomie angielskiego ruchu Arts and Crafts, ktory byl relkcja na zbytkowosc i fikusnosc wiktorianska, na drobnomieszczanstwo. . Moze raczki bylyby nieco wieksze.
Przyjrzyjcie sie temu i napiszcie co o niej myslicie.
Odwoluje wieksze raczki. To mi sie pomylilo z czym innym. Tu wszystko jak byc powinno.
Prosze tez zwrocic uwage na wyciagniete szuflady – jak sa skonstruowane boczne scianki – nie posklejane czy pozbijane, ale wchodza jedne w drugie – oznaka dobrego mebla. I jak zbudowana tylna scianka. Nie jakies cieniutkie skrawki drewna zbite jedna poprzeczna deska, ale uczciwie skonstruowane. Dlatego przetrwala ta komoda tak dlugo. W tak dobrym stanie.
Bardzo przystojna komoda. Najładniejsza od góry, bo blat ma identyczny jak komoda stojąca u nas w kuchni. 😀 Ale i cała reszta w jak największym porządku. Dość wysokie nóżki praktyczne dla odkurzaczy. I dla kotów, bo nie trzeba się za bardzo spłaszczać, żeby do przebiegającej myszy podskoczyć.
Kupować i chrzanić ile ma lat. Komoda jest rodzaju żeńskiego, więc w metrykę nie należy jej zaglądać. 😉
To piekny marmur. I taki cieply.
Mnie się też podoba.
Ciepło marmuru jest względne. Jak na nim dłużej poleżeć, to ani ciepły, ani miękki… 😀
Wizualnie, Szczeniaczku, wizualnie.
Nietorzy uwazaja, ze od siedzenia na kamieniu dostaje sie zapalenia jamnikow. I na nic wszelki tlumaczenia, ze jamniki zapalaja sie od bakterii, a nie kamiennych schodkow.
Ktoś zapala jamniki? 😯 To jest zbrodnia przeciw psowości! Czy mam zbudować jakąś barykadę? Albo chociaż petycję napisać?
E, to wroga propaganda, jak z Radia Erywan. Nie zapalenia jamników się dostaje, tylko wilka się łapie…
Tu jest WSPOLCZESNA serwantka w STYLU angielskiego Arts and Crafts. Prawda, ze podobna ?
http://www.woodstore.net/enlarge.html?http://us.st12.yimg.com/us.st.yimg.com/I/woodstore_2022_33922185
Wilki też nieodległe ode mnie gatunkowo i jestem przeciwko ich łapaniu!
Petycja czy barykadka? 😀
Skup sie na meblach, Piesku. Zupelne ADHD.
Znaczy, mam budować tę barykadę z mebli? 😀
Wujek Rewolucji sie znalazl…
Na wujka jeszcze trochę za młody. Niech będzie Wnuczek Rewolucji 😀
Koteczki – http://animacje.krzysiek.biz/?url=play&id=6463 .
Dzien dobry.
Heleno, zapewnienie o „braku śladów robaka” jest niepokojące 😉 .
Z jednej strony nasuwa sie pytanie: czy to aby jest napewno drewno?
Poza tym brak śladów nie gwarantuje braku robaków.
Komisarz na pewno może podać parę przykladów 😉
Mnie tam slady po dawnych kornikach kompletnie nie przeszkadzaja, sa czescia historii mebla. Natomiast dzisiejsze korniki latwo sie daja wyorowadzic. A stary dab jest bardzo twardy, wiec nie tak podatny na korniki
Debu bym nie poznala? Drewno jest z pewnoscia nieco bardziej szare, niz na zdjeciu.
KoJaKu, Komisarz może by i mógł, ale o ile się nie mylę dziś zdecydował się grobowo milczeć. 😉
Ale stary mebel bez korników istotnie jest bardzo podejrzany. Może nawet jest głównym podejrzanym? 😯
Czy są jacyś świadkowie w sprawie? 😀
Nie chce tu krakac, ale gdyby w tej komodzie byly korniki, to ja bym cos na ten temat musial wiedziec. A nie wiem.
Musze lecoec, pozniej odpowiem.
No właśnie, bardzo pdejrzana sprawa 😉
Korniki to nie robaczki ale chrząszcze czyli owady. Robaczków i ich śladów nie ma, ale korniki może się zakwaterowały?
W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w komodzie? 😯
Chrząszcz komodę zżera z chrzęstem,
świadkom łzy spływają gęste,
jamnik kłów dostaje wilczych,
a Komisarz jak grób milczy…
E tam, teraz modne takie meble … nadgryzione (zebem czasu lub kornika). Mozna nawet dostac zupelnie nowiutkie, od razu ze starta farba albo politura, albo podziobane tu i tam. Takie sa drozsze – taki shabby chic. 😉
To ja muszę zabronić rodzinie wycinać moje sfilcowane kołtuny. To też jest shabby chic. 😀
No wlasnie. Z moda nie ma dyskusji. 😀
Shabby chic ….. było i minęło!
Miałem kiedyś brodę a la Engels, sfatygowane jeansy i taki jakiś sweterek… poznałem Marylkę, która mnie o(za)czarowała…. i teraz jestem już chic 😉 .
Ale nie wiadomo, co bedzie za pare lat… ’-)
A u nas dzisiaj i tak rozne przebieranki. Podobno na doroslych przyjeciach z okazji Halloween, najbardziej popularny jest kostium a la Sarah Palin… Ktos ja wlasnie nazwal Bible Spice girl. 😉
Bible Spice Girl! 😆
KoJaKu, jeżeli jesteś podobny do swojego pierwowzoru telewizyjnego, to brodę mogłeś mieć a la Engels, ale fryzurę to raczej nie… 😀
Jestem zdegustowany 😉
KoJaK, jak sama pisownia wskazuje, nie ma z telewizyjnym Kojakiem nic wspólnego!!!
Fryzurę mam a la „późny” Stan Borys lub wczesny „Pan Lulek”!
Ale KoJaK napisal, ze jak Engels, a tak z portretow, to przypominam sobie mgliscie, ze on raczej w druga strone od Kojaka telewizyjnego… 😀
Dla wyjaśnienia wątpliwości 😆
http://www.raffiniert.ch/images/engels.jpg
I wprowadzenia nowych… 😉
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/a/a4/Stan_borys_BK.jpg/245px-Stan_borys_BK.jpg
Bobiku!
Czy ja napisałem „bardzo późny”?
„Późny” wystarczy 🙂
Bobiku, cos nie wiem jak zrobic zakladke, zeby otwierala sie na najnowszym Twoim wpisie, wczorajszy np calkiem przegapilam. Dzisiejszy znalazlam tylko dzieki doniesieniu na kulinarnym.
KoJaKu, najlepiej wrzuć fotkę własną, dla usunięcia ostatnich wątpliwości. 😀
Chcialam przedstawic jeszcze jednego pieska, Claquebol, towarzysza wyprawy rowerowej Armeline Fourshedrue.
O tu widac jak Armeline traktuje swego zmeczonego przyjaciela:
http://picasaweb.google.com/WandaTX/Armeline?authkey=6Ay6RD-wFhk#slideshow
Autor ksiazeczki ilustrowal tez Matilde, co pewnie Monika lepiej wie ode mnie.
Wando, tu jest adres:
http://www.wowil.coldlight.pl/bobik/
Zaraz sobie popatrzę na nowego pieska 🙂
Musiałem przeskoczyć na Firefoxa do oglądania, bo w moim ulubionym Safari mi się picasa nie otwiera.
Claquebol chyba też ma klawe życie. Sucho mu, prowiantu pod dostatkiem, nie jedzie zbyt szybko, więc mu nie wieje. 😀
Tylko że ja zdecydowanie wolę biec obok roweru, bo wtedy jest więcej wrażeń węchowych. I nóżkę w razie czego można podnieść… 😆
Wando, sliczny piesio. Quentine’a Blake’a uwielbiamy, choc moja Matylda nie zostala nazwana z literatury, a po mojej prababce, Francuzce, ktora odwazyla sie pojechac sama do Petersburga, aby tam sie zakochac w mlodym Polaku, a potem wyjsc za maz, urodzic mojego dziadka, i miec rozne polskie przygody… Za te odwage chcialam ja jakos uczcic, a moja Matylda nawet jest troche do niej z charakteru podobna, a takze z urody. 🙂
Moniko, jeśli znasz jakieś polskie przygody swojej francuskiej prababci, to może o nich coś zechcesz nam opowiedzieć? Ja jestem ciekawa, przecież wtedy świat nie był jeszcze tzw globalną wioską.
Teresko, dla nich – pradziadka i prababki swiat jakos byl troche bardziej zblizony do siebie, tylko rzeczywiscie inni za nimi nie nadazali. Babcia Tylda nauczyla sie mowic po polsku, choc z akcentem. Dzieci urodzily sie w Petersburgu i byly trojjezyczne (polski, francuski, rosyjski). Uciekli z Petersburga po wybuchu I wojny swiatowej a przed Rewolucja, wiec szczesliwie dobili do Warszawy. Najstarsi synowie walczyli w wojnie 20 roku, moj dziadek byl ciezko ranny, i cudem uratowany przez stryja, ktory byl lekarzem i wyciagnal go ze stosu trupow. Potem byly szczesliwsze lata, wnuki i wizyty jej niezameznej siostry Augusty, ktora przy ktorejs wizycie zlapala wojna. I na te wojne, z milosci do siostry i siostrzencow zostala. No, a potem – jak wszyscy w Warszawie: okupacja i w koncu powstanie, i wypedzenie. Umarla w Sopocie, juz po wojnie, gdzie najstarszy syn mial dom (moj dziadek byl drugi, ten taki troche zwariowany). Zwykly polski los, tyle. ze przezyty przez Francuzke, z milosci do pradziadka. Sa oczywiscie i bardzo zabawne historie, na przyklad, gdy dosc pedantyczna Ciotka Augusta postanowila robic sobie codzienne dlugie spacery zdrowotne pod Zamek Krolewski, a poniewaz prawie nic nie umiala po polsku, czujny policjant wzial ja za szpiega, przy okazji przerabiajac francuskie nazwisko na bardziej swojsko brzmiace – Gulasz. 🙂
Nie bylo mnie tu od wczoraj, bo bylem po czubki uszu zajety dzialanoscia dobroczynna na rzecz kulawych wiewiorek. Choc niejednej zdrowo bym przylozyl…
Ale czytam dzisiejszy wpis Mojego Przyjaciela i oczom nie wierze: Bobik pogonil kota?
Dla Heleny – przypadkowo wpadlam na zdjecie herbatki nie w Fortnum & Mason:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/51,80293,5860631,Rada__usmiechy__herbatka__Przezyjmy_to_jeszcze_raz.html?i=0
Ależ Mordechaju, jakbym mógł i śmiał? Kot pozwolił mi tylko skorzystać z jego łóżeczka na czas mojej choroby. 😉
F§M musi od zaraz wprowadzić termosy. Powinni się nauczyć, jak się pija herbatkę na wysokich szczeblach! 😀
Brakuje pytania „Hit, czy kit?” do tej sesji. Może tylko dla mnie.
Moniko, dzięki za opowieść. Może masz ich więcej? Znałaś swoich pradziadków?
Ach, mniejsza o lozeczko! Kim byl ten kot, ktorego pogoniles? Nie mam watpliwosci zreszta, ze byla to decyzja sluszna.
A z termosami to prawda. Ciekawsze na tych zdjeciach jest
zreszta co innego.Jak sie obejrzy cala serie tych zdjec, to latwo zauwazyc, kto sciagnal do siebie caly talerzyk z ciasteczkami. Wszyscy inni maja termosy i dzbanki z sokiem.
A kto sobie podsunal wszystkie ciasteczka?
Bylo juz kiedys takie zdjecie u Pani Paradowskiej na blogu.
Siedzi Toto na jakims przyjeciu i opycha sie profiterolka. A obok siedzi mala dziewczynka i patrzy na ciastko glodnym wzrokiem. Najwyrazniej zakazano jej siegac po smakolyk bez pozwolenia, albo moze profiterolki byly tylko dla Wysokiego ( in a manner of speaking) Goscia.
Nie tylko termosy, Bobiku, ale tez sposob nalewania – musza w F&M wprowadzic obowiazkowe lapanie cudzej filizanki za uszko. Jak wysoki szczebel, to wysoki szczebel! 😀
Tereso, nie znalam pradziadkow, ale moja Mama i Ciocia mialy dar pamieci i dar opowiadania rodzinnych anegdot.
A teraz uwaga! Halloweenowy „wirus”. Mam nadzieje, ze przegna wszelkie wirusy meczace Bobika.
http://picasaweb.google.com/WandaTX/2008Halloween?authkey=RH0K1Fu4QHU#slideshow
Moniko, przepadam za historiami z życia wziętymi.
Wandziu, no dzieło. Wyrób własny, czy przemysłowy? Gdzie zainstalowany?
Wando, takiego to aż przyjemnie się pobać! 😀
Muszę skoczyć i przynieść w zębach odpowiednią do niego piosenkę. Ostatnio widziałem ją na Komisariacie, ale tam teraz chyba nie pracują, więc może mi się uda zwędzić. 😉
Druga komoda podoba mi sie bardziej. Ale to tylko na oko. Obmacać by trzeba. Sprawdzić, czy ma duszę.
Udało się! Mam nadzieję, że nie zostawiłem śladów zbrodni 😀
http://fretka83.wrzuta.pl/audio/dpckaGTGr4/ballada_z_trupem_-_kabaret_starszych_panow
Przeczytałam o Bobika blogu, zajrzałam, zakochałam sie i wysmarowałam u red. Szostkiewicza:”przyjemnie jest oddychać miłym, ciepłym, kojącym ?powietrzem? tego blogu, polecam”!!!
Bobiku Duuuuuużo zdrówka jak zwykle serdecznie nietoperzyca
ps.Na brzegu błękitnej rzeczki
Mieszkają małe smuteczki
…… juz nie mieszkają bo Bobika mają
Haneczko, ta druga to chyba nie jest do kupienia. O ile się nie mylę Helena ją wrzuciła jako przykład stylu.
A jeszcze przypomniałem sobie, co Ci chciałem wcześniej powiedzieć, ale zapomniałem. 😉 Ja się nie boję wzbudzania negatywnych emocji ze względu na samego siebie. Z tym żyć potrafię. Ale jak to zaczyna promieniować i wywoływać, powiedzmy, reperkusje społeczne, to jest mi z tym bardzo nie po drodze. Wolę wtedy wleźć do koszyczka. 😉
Witaj nietoperzyco! 🙂 Nie mamy tu wprawdzie takich specjalnych budek dla nietoperzy (chociaż w przyszłym roku chcę koniecznie zainstalować takie w swoim ogrodzie), ale ptaki na pewno pozwolą Ci skorzystać z zainstalowanego dla nich drążka i się na nim zahaczyć. Mam nadzieję, że będzie Ci wygodnie. 🙂
Aaa, to już wiem, czemu mi się spodobała! Albo za drogo, albo nie do kupienia, czyli jak zwykle 😉
Bobiku, koszyczek jest, ale nie istnieje. Uciec się nie da. Azyl pozorny.
Strasznie Cię lubię, żebyś wiedział 🙂
Nietoperzyco, dziękuję za poparcie. I pozdrawiam najpiękniej, Teresa
Haneczko, ja do tego koszyczka po prostu po to, żeby ludzie się za łby nie brali przynajmniej z mojego powodu. Na inne nie mam wpływu. 😉
Że ja Cię też strasznie lubię to już kiedyś mówiłem, ale chętnie powtórzę. 🙂
Haneczko, i ja też, i wiele innych osób, Bobik może zoczył. Jak się masz Bobiku?
Ja tu w ogóle lubię wszystkich, bo gdybym nie lubił, to jestem admin i mogę nie wpuścić. 😆
Tereso, mam się jak pączek w maśle, bo zobaczyłem właśnie powiększone okienko do wpisywania komentarzy. Już od dawna o tym marzyłem. Chyba od dwóch dni, a może nawet trzech. 😀
Blog Bobika się rozwija w różnych planach w tempie zadziwiającym. Jest fajnie. Gratuluję Bobiku !
Moniko, sliczne opowiadanie o rodzinie. Z mojej poplatanej rodziny mialam pradziadka we Lwowie, ktory rowniez uwazal spacery za niezle lekarstwo. Obie jego corki wspominaly spacery z ojcem z sentymentem i wiarą ze te spacery uczynily je silnymi na cale zycie (obie dozyly prawie 90) ale jako dzieci niekoniecznie spacerowanie kochaly. To chyba sie nazywalo spacery na Wysoki Zamek. No i z tym pradziadkiem a wlasciwie jego dalsza rodzina wiaze sie historia pewnej komody. Tylko musze ja odgrzebac i nieco strescic. Historia bowiem zaczyna sie okolo roku 1863 i trwa gdzies do dzis poprzez rozne wojny i kraje.
Co mi sznureczkiem przypomina moja wlasna historie zapachow, na blogu psim jak najbardziej, mysle.
Ta jest krotsza, wiec moge nawet teraz, chociaz zostawilam scieta kolejna galaz i pile w ogrodku i tak tylko na chwile tu wpadlam.
Wandziu, mogę prosić?
fajnie ze blog odnosi sukces, jak gospodarz wesoly to i gosciom razniej . Moja psina chociaz chrupek i malutka to da kazdemu rade. Mamy w rodzinie dobermana ale nawet do niej nie podchodzi tylko patrzy zdziwony na szczekajca pyskule. Jak to w zyciu bywa male musi jakos zaznaczyc swoja obecnosc, zeby nie byc stratowanym. Pozdrawiam i zycze milych spotkan w swieta.
Wynajelismy na rok malenkie mieszkanko w W-wie. Przy pierwszym don wejsciu uznalam, ze zapach znajomy, jakby babciny. W ksiazkach kucharskich wlascicielki po pewnym czasie znalazlam zeszycik z menu tygodniowym robiony w Snopkowie. O! to juz blizej. Wspomniana Babcia rowniez Snopkow ( czy Snopkowo ?) zaliczyla. No i na tym poprzestalam, nawet nie zapytalam Babci, a powinnam. Coz 1981, mala coreczka, kto by tam dbal o jakies zapachy.
Dopiero kiedy pojawily sie klepsydry Babci kilka lat pozniej, moj znajomy, ten co to wynaj mi mieszkanko zaczal dopytywac o nazwisko panienskie Babci. Okazalo sie, ze wlascicielka mieszkania byla wychowana przez jedna z ciotek /kuzynek (?) pradziadka. Historia tej mojej dalekiej krewnej dosc dluga i ciekawa. Dosc, ze z wlascielka mieszkanka bylysmy rodzinnie powiazane i chociaz nic o tej pani nie wiedzialam, pozostal „rodzinny zapach” i gdybym byla bardziej dociekliwa, moze wczesniej dowiedzialabym sie czegos ciekawego o dalekich powinowatych.
Halloweenowy – to obrazek z sasiedztwa, niestety.
U nas tylko dynia. Z powodu:
1. mojego lenistwa.
2. sasiadow, co to dopiero mieli prawdziwa tragedie.
A teraz do roboty – zeby nie byc goloslowna:
http://picasaweb.google.com/WandaTX/2008_Galaz?authkey=qcMgV342Ruk#slideshow/5263436408975185554
musze pociac na kawalki
Wzruszająca historia, dziękuję Wandziu, chyba nie da się nie poczuć jej ducha…
Sporo tej roboty. Dom mi się podoba. Lubię parterowe, bo u mnie człowiekowi lepiej mieszkać na ziemi, chmury są dla ptaków. Czym kryty jest dach?
Bobiku za drążek dziękuje już sobie upatrzyłam , trzeci od akacji najbardziej mi się podoba wygląda zachęcająco ,z ptakami już się przywitałam z resztą zapoznam się w nocy
Śniło mi się coś dziwnego:
Była aleja długa,
Akacje kwitły(białe akacje)
Pachniało.
Było modro…było biało…
ptaszki nietoperzycę zapraszały
Teresko
oboma skrzydłami poparcie wyrażam , ja tez najpiekniej pozdrawiam
Przypomniałem sobie pewną własną historię rodzinną, ale jak ją chciałem napisać, to stwierdziłem, że brzmi zupełnie nieprawdopodobnie, jak skrzyżowanie „Trędowatej” z Mayerlingiem i i tak nikt nie uwierzy, że to autentyk. Więc lepiej nie napiszę. 😉
O, i nietoperzyca zawitala! Witaj! Uwazaj na kota, ktory tu grasuje, jak tylko komp sie zwalnia.
Pozytecznie podnioslam poziom swojej wiedzy z kornikologii – korniki, otoz trzeba wiedziec, nie rozmnazaja sie przeskakujac z jednego mebla na drugi, czym pozytywnie roznia sie od pchel oraz innych bzz. Rodzice skladaja jajeczka na ZYWYCH drzewach, jajeczka zamieniaja sie w larwy, zas larwy draza kanaly. Moga sie objawic dopiero pare lat po scieciu drzewa. Jesli zatem stary mebel byl wykonany z drzewa wolnego od jajeczek tych bzz, to juz kornikow nie dostanie.
Ponadto korniki nie lubia cieplych mieszkan, bo drewno jest zbyt wysuszone. Jak drzewo jest troche wilgotne, to jest latwiejsze do chrupania.
To tak pokrotce.
Haneczko, faktycznie ta serwantka byla tylko ilustracja stylu. Od oryginalnego mebla A&C rozni ja np grubosc nog- podporek. Powinny byc solidniejsze. Arts and Crafts ma rozne „podstyle”. Ten nazywa sie misjonarski, nie pytaj dlaczego… Rozne mi odpowiedzi przychodza do glowy… 🙂
Bobiku,
Gratulacje z powodu bloga 🙂 Już się martwiłam , co się z tobą dzieje, że do budy nie zaglądasz i wyjaśnienie znalazłam u pana Szostkiewicza . Nietoperzyca zamieściła reklamę twojego koszyczka. Czy bedę mogła na jego skraju czasem przycupnąć? 🙂
Pozdrawiam i trzymam kciuki.
Bobiku rzuciłeś przynętę ,zaczyna być ciekawie jak u Hitchcocka , opowiadaj tylko pamiętaj absurdalność ( autentyk)najlepiej za pomocą humoru wyrazić 🙂
no zaczynaj
Ale ta historia nie była ani trochę śmieszna. Wyłącznie straszna. 😯
O, i Małgosię witamy! 🙂 Ależ nie musisz na skraju, prosimy głębiej. Specjalnie poprosiłem Moich o największy rozmiar koszyczka, jak dla mastyfa, żeby wszyscy się dogodnie mogli umościć. 😀
Bardzo ci Bobiku dziekuję. Jestem zaszczycona! 🙂
Helenko
kota Mordechaja z daleka widziałam , jak nad ogrodem przelatywałam , skradał się za myszką i nucił sobie :
Mysz pacyfizmu ideą tknięta
Opracowała pacta conventa
I do podpisu kotowi dała,
Za co jej chwała.
Bardzo się przejął sprawą kocurek,
Już do podpisu wyjął pazurek,
Traktat pokoju podpisać gotów
W imieniu kotów.
Lecz gdzie atrament? Nie ma go! Biada!
Więc mysz ofiarna na pomysł wpada
I proponuje – Drogi kocurze,
Mą krwią ci służę
Nie trzeba było zachęcać kota,
Czyż mu pierwszyzną taka robota?
Podpisał krwią jej pacta conventa,
Po czym zjadł myszkę i dokumenta.
A co do strasznych historii, to nie ma lepszego terminu do jej opowiedzenia! 🙂
Wymyśliłem, pod jakim warunkiem opowiem tę trędowatą historię. Jak Teresa nam wreszcie zdradzi, kto był modelką u Hoff. 😀
Tereso, teraz wszystko zależy od Ciebie! 😉
Bobiku rozumiem napięcie ma rosnąć do ilu 2000Kv
Mayerling dobrze sie nie konczy.A dzis prawdziwa noc Halloweenowa, wiec czas na straszne historie, nie tylko o kornikach. 🙂
Wando, Twoja historia przepiekna, taka zapachowa. Podobno Proust mial racje, rozpoznawanie zapachow jest czyms bardzo prymitywnym – w dobrym znaczeniu tego slowa, i wywoluje dawno zapomniane obrazy z pamieci.
A dla Nietoperzycy, historia a o nietoperzu amerykanskim sprzed paru tygodni, jak najbardziej prawdziwa. Maz wrocil z pracy jak zwykle, czyli pozno, wiec dzieci na szczescie juz spaly. Pilismy herbate przy stole w jadalni, gdy nagle po drugiej stronie zobaczylam dziwny czarny ksztalt. Ksztalt zaczal sie szybko przemieszczac po pokoju, popiskujac i wykonujac nagle zwroty, i obijajac sie o sciany. Maz i ja odruchowo sie cofnelismy, ja schowalam sie w lazience, a on wykazal zimna krew, rzucil w nietoperza recznikiem i tak go na chwile przynajmniej unieruchomil. Zadzwonilismy do strazy pozarnej. przyjechali, i nietoperza delikatnie wyniesli, po daniu mu srodka uspokajajacego. Ale do dzis jeszcze ogladam sie nerwowo, bo taki przestraszony nietoperz, niechcacy uwieziony w nieduzym pomieszczeniu moze sie jednak przysnic po nocach… A w ogole przeciez nietoperze to bardzo ciekawe stworzenia. 🙂
Bobiku, dobrze że w porę przyszłam! Też bardzo proszę o Historię, bardzo, obiema rękami. Nie żałuj.
Od modelki nie mam jeszcze pozwolenia. Po prostu.
Piekna piosenka, nietoperzyco, i prawdziwa jak samo zycie, choc dotrzegam w niej pewne dalekie echa antykocizmu .
Koty nie maja zwyczaju jesc dokumentow. W zyciu nie zjadlem zadnego, choc nieraz bylem o to oskarzany.
Zawsze w takich wypadlach proponuje dyskretnie przeszukac torebke Pani Dochodzacej.
Bobiku, uśmiech dołączam do prośby!
Od kiedy to moje komentarze „czekaja na akcepracje”? Czy jestem jakims dachowcem spod ciemnej gwiazdy?
Aach, zrobilem za duzy odstep miedzy Kot i Mordechaj.
Wszyscy oddech wstrzymali, Bobiku !
To jeszcze ja o nietoperzu. Kiedyś p. Marek Dyżewski, podówczas rektor wrocławskiej Akademii Muzycznej oprowadzał mnie z dumą po nowej (wtedy) siedzibie, którą wywalczył i wyremontował. Nagle zatrzymał się pośrodku korytarza; wzrok w słup, utkwiony pod świeżo wymalowany sufit, i sceniczny przerażony szept:
– Co – to – jeeest?!!!
A to był sobie netoperek… 🙂
Bobiku, no wlasnie, ile mozna nie oddychac… Daj sie uprosic. 🙂
Moniko, rozimiem, ze po prostu wycofalas sie do lazienki, z zachowaniem modicum godnosci i decorum.
Mysle, ze „schowalam sie” nie jest do konca szczesliwym sformulowaniem. Zgodzisz sie.
Ja tez czasami sie wycofuje, kiedy Pani Dochodzaca wchodzi do sypialni z odkurzaczem. Ide wolno i dostojnie.
Szanowny Mordko, jak zwykle, jako Byt Doskonaly, masz racje. „Wycofalam sie” brzmi lepiej, choc trzeba przyznac, ze bylo to wyjatkowo predkie wycofywanie, w zadnym razie nie – dostojne. Jedyna pociecha, ze p. Marek Dyzewski tez nie okazal zimnej krwi…
PS Matylda poszla dzis na Halloween, przebrana za ksiezniczke. Pytalam sie, czemu wybrala akurat to. „A, bo ja jestem kotem, przebranym za ksiezniczke.” No tak.
Widzę, że się nie wykręcę. Ale wobec tego zobowiązuję Teresę o przyciśnięcie modelki w sprawie zezwolenia. 😉
Opowieść jest o babci mojego ludzkiego taty. Była ona przez wiele lat wychowanicą na dworze hrabiostwa P… , znanego, historycznego rodu z pałacem i olbrzymimi posiadłościami. Hrabina P… jako dama światowa parlowała w domu po francusku, sprowadzała nuty z Paryża i korespondowała z różnymi sławami, między innymi ze wspomnianym przez Monikę Proustem, który jako znany snob zapewne bardzo to sobie cenił.
Babcia taty była dziewczyną niezwykle urodziwą, o czym świadczą nieliczne zachowane zdjęcia, toteż nic dziwnego, że zakochał się w niej panicz młody, syn hrabiostwa i jedyny dziedzic włości. Przez jakiś czas romans rozwijał się w ukryciu z siłą wodospadu, ale w pewnym momencie zapewne doszło do tzw. poważnych rozmów i młody hrabia postanowił poprosić rodziców o zgodę na małżeństwo. Konwersacja była burzliwa, hrabina dostała spazmów, hrabicz wypadł z komnaty i strzelił sobie w łeb. Nie całkiem skutecznie, bo zdążono go jeszcze przewieźć do szpitala, ale tamże po kilku dniach oddał ducha. Babcię prawdopodobnie wykomplementowano z pałacu, bo wiadomo, że po tym Mayerlingu już tam nie mieszkała.
Do pewnego czasu przekaz rodzinny w tym miejscu się przerywał i zaczynał ponownie w momencie ślubu babci z całkiem niearystokratycznym panem W. Aliści kilka lat temu przyjaciel naszej rodziny, grzebiąc w Jagiellonce w dokumentach dotyczących P…, odnalazł jakieś papiery, z których wynikałoby, że historia mogła być jeszcze dramatyczniejsza, niż się wydawało. Według tej wersji babcia mogła być nieślubną córką hrabiny P… oddaną w pierwszych latach życia gdzieś na wychowanie, jak to się często wśród arystokracji rabiało, a następnie ściągniętą boczną furtką w rodzinne, było nie było, progi. Jeżeli hrabina, przyciśnięta koniecznością, wyjawiła to synowi, mogłoby to tłumaczyć jego, nieco na pierwszy rzut oka przesadzoną, reakcję.
Jak było naprawdę? To już pewnie tylko rodzinne duchy wiedzą. Jeżeli któryś z nich, korzystając z dogodnego terminu, właśnie schodzi skrzypiąc z moich schodów albo spogląda na mnie zza okna, to uprzejmie proszę go o szepnięcie mi słówka…
No tak. Moniko, jak już tak dziś proszę i proszę, to spróbuję jeszcze raz. Ciebie Moniko proszę byś, pewnie w odcinkach, opowiedziała nam o edukacji Matyldy i Zosi, którą sama się z powodzeniem zajmujesz. Czy się przychylisz?
Witaj, Bobiku,
cieszę się, że mogę Cię znów poczytać. I czasem może się odezwać?
Monika
spoko to mój kuzy był on lubi herbatke z ludzmi pić , następnym razem dwtie kostki cukru na talerzyk i bedzie Ok
Dora następnem raze zanuć:
kot to dziwne zwierzę
rozmawia z duchami
bawi się czarami
ale ja w to nie wierzę!
byłam kotem
w zeszłą sobotę
i nie widziałam ducha
i czar mnie nie posłuchał
tylko dwa nietoperze
i jedna mucha
umiałam tylko skakać
drapać
i mruczeć ci do ucha
ruszam na łowy , Bobiku gdzie speech
O matko, Bobiku, tragedia…
Witaj, puchalo, witaj! 🙂 Odzywaj się jak najczęściej, z przyjemnością będziemy Cię słuchać. 🙂
Kocie Mordechaju, ponieważ Twój komentarz już po raz drugi czekał na akceptację, muszę zwrócić się do kogoś mądrego internetowo z prośbą o wyjaśnienie tej przykrej sprawy. Nie wątpisz chyba, że dołożę wszelkich starań, iżby takie bezeceństwa w przyszłości nie miały prawa się powtarzać.
Nietoperzyco, speech wszedł 10 minut po północy. Nie zdążyłem niestety o równej godzinie duchów.
O, Bobiku, historia wstrzasajaca – zupelnie na te noc.
Bobiku
cz to jakis twoj krewny z Mordechajem
http://www.streemo.pl/Image/15559_m.jpg
Moniko, pewnie dlatego mi się dziś przypomniała. No i oczywiście przez wcześniejsze opowieści rodzinne.
Tereso, jak obiecalam, to slowa dotrzymam. 🙂 Tylko, ze w odcinkach…
Nietoperzyco, ależ skąd, moi krewni przypominają Boba Marleya, któremu nawet twarz zarosła dredem. 😀
Dziękuję, Moniko. Będę się przypominać. Ok?
Och, jakaz romantyczna historia. Ja tez znalam Hrabiego P, tez bardzo historyczna rodzina (Moze ta sama?) i tam tez byl niezwykly romans, zakonczony tragicznie. Co wiecej Hrabina P, moja serdeczna kolezanka (zmarla przedwczesnie pare lat temu) tez parlowala w domu glownie po francusku, bo choc byla Polka , urodzila sie we Francji i wykladala literature francuska na mojej uczelni, gdzie ja zreszta poznalam, kiedy robila doktorat z Diderota .
Mowila zreszta slicznie po polsku z silnym akcentem i czasami brakowalo jej slow. Zafascynowana podsluchiwalam rozne jej wynalazki slowne, takie jak: Musze jeszcze dzis wyaspirowac podloge (sluzby nie mieli). Albo: Ide do dentysty, bo bola mnie gumy.
Niestety, nie moge opowiedziec co sie tam stalo, poki zyje Tony, Hrabia P.
.
Ja zdradzę wstydliwą domniemaną tajemnicę Kota Mordechaja – czasem omsknie mu się pazurek i robi np. pomyłkę w adresie… u mnie bywał mirdechajem 😉
Ostrożnie tym pazurkiem, ostrożnie! 🙂
Bobiczku, a mnie to przypomina prawie Stanisława i Annę Oświecimów, znanych melomanom z poematu Karłowicza – tyle że oni byli całkowicie świadomi najbliższego pokrewieństwa… W mieście Krośnie jest ich grobowiec.
Moniko, skoro Matylda jest kotem przebranym za ksiezniczke, to znaczy tylko jedno: czas na komedie Szekspira. Tam nieustannie przewijaja sie dziewczynki przebrane za chlopcow udajacych dziewczynki udajacych chlopcow. Albo zgola odwrotnie.
Wiec – nie ma lekko.
Do rana, proszę Pań. Kolorowych snów życzę.
Ooo, dobrze, ze Puchala znalzla droge.
No to jeszcze jedna historia wpisująca się w dzisiejszy nastrój. U nas w rodzinie jest taki przydział obowiązków, że na późnopopołudniowe lub wieczorne spacery na pobliskie dzikie pola wyprowadza mnie Tata. Ale kiedyś, właśnie w Halloween, zadzwonił, że się dużo spóźni i musi ze mną iść ktoś inny. Mama chcąc nie chcąc wdziała kapotę, przypięła mi smycz i ruszyła w teren. Pora była tak na skraju wieczoru, jeszcze jasno, ale już dość szybko się zmierzchało. W polach, po których zwykle nawet wieczorem kręcą się jakieś psio-ludzkie pary, tym razem nie było ani żywego ducha. Martwego chyba zresztą też nie. Pewnie wszyscy, żywi i martwi, przygotowywali się do halloweenowych imprez.
Mama szła ze mną w te pola coraz głębiej i z każdym krokiem było jej tak jakoś… dziwniej. Straszniej. Niewyraźniej. Duchy duchami, chociaż to już wystarczająco przeraźliwe, ale gdyby tak jakiś pomysłowy morderca, który na tym bezludziu miałby świetne warunki do rozwinięcia ożywionego uśmiercania…?
Mamie już bardzo pilno było do zawrócenia, ale poczucie obowiązku wobec psa było jednak silniejsze. Do momentu, w którym spojrzała w górę i zobaczyła nad głową krążące w półmroku trzy nietoperze. Wtedy już nie wytrzymała, wrzasnęła wielkim głosem i pędem puściła się w stronę domu.
Pamiętam dobrze tę historię, bo spacer był wtedy zdecydowanie za krótki. Ale to i tak lepsze niż zupa, która była za słona. 😉
Heleno, Ty chyba znasz Matylde z poprzednich wcielen. Wlasnie czytamy „As You Like It”. Moze stad to myslenie o przebierankach.
Pani Kierowniczko, takich historii jest oczywiście i więcej, a ta Oswiecimów rzeczywiście jedna z bardziej znanych. Ale mnie tę moją rzecz jasna całkiem inaczej się opowiada, kiedy patrzę przy tym na fotografię Babci stojącą na komodzie. 🙂
Bobiku, to niesamowite – w samo Halloween! Zycie zawsze przewyzsza powiesci. 🙂
nietoperzyca „nakarmiona’ wrażeniami mówi : za kilka chwil gdy sie spotkamy dobranoc wszystkim
Heleno, to na pewno inna hrabina P., bo ta historia jest daleko sprzed I Wojny. Mój Tata był bardzo późnym dzieckiem. A on w końcu też już swoje lata ma. 😉
Moniko, gdyby nie ten szczególny dzień, to nic by pewnie nie było, bo moja mama właściwie w ogóle nie boi się nietoperzy. I przestraszyła się nie tyle ich, co swoich wyobrażeń na temat Halloween. 😉
Ja tez sie nietoperzy nie boje, ale jednak nie w jadalni. Ten byl zupelnie zdezorientowany, a maz spokojnym glosem mowil do mnie przez drzwi lazienki, ze ma nadzieje, ze nie cierpi na wscieklizne, bo wlasnie o tym mowili w radiu – co mi na samopoczucie nie pomoglo. I w ogole, w takich sytuacjach chyba boimy sie zwykle wlasnych wyobrazen… 😉
Ale czy rod P sie skoczyl, Bobiku? Tytul mogl przejsc na kogo innego saobojstwie.
Zreszta „moj” P jest niesluchanie skromnym czlowiekiem i nigdy o „tych sprawach” nie opowiada. Ale jak przyjezdzala jego stata matka z Kanady, to jego wlasna tesciowa robila straszny raban, powtarzajac z wielkim naciskiem: Ksiezna Pani przyjezdza! Chichotalismy wszyscy po katach.
Monika, przerabiacie juz As you like it? Czy Ty wiesz, ze w Anglii, w Anglii! niektore dzieci wychodza ze szkol srednich w ktorych Szekspir wcale nie byl czytany?!!!
A kiedys zglosila sie do mnie koelzanka, pytajac czy nie mam czasem Makbeta po polsku, bo musi synowi pomoc i woli aby czytac to po polsku (syn tu urodzony), bo szekspirowski angielski jest dla niego za trudny. Wiec znalazlam jej najbardziej wspolczesne tlumaczenie, a kiedy oddawala mi ksiazke, zapytalam o wrazenia 16-letniego Marcina. O!- powiedziala Ania – bardzo mu sie podobalo!
Jak mu czytalam, to w pewnym momencie wykrzyknal: Lady Macbeth! She was a real bitch!
Czekalam na dalsze uwagi Marcinka, ale zdaje sie, ze to byl jedyny komentarz.
A chodzil do dobrej, katolickiej szkoly!
Dobranoc piszącym oraz czytającym,
piesek się położy, bo już nieco śpiący. 🙂
Psiący.
Heleno, tak teraz czytamy Szekspira, bo moje coreczki nie chodza do nawet dobrej katolickiej szkoly. Po prostu w ogole nie chodza do szkoly. Ucza sie w domu, co tu jest mozliwe, przy wspolpracy rodzicow z okregiem szkolnym. Mozna, uczac w domu, przerabiac material szkolny, mozna zakupic na internecie konspekt lekcji z wszystkich przedmiotow wedlug innych gotowych programow. Mozna tez samemu wymyslac programy szkolne dla dzieci, z uwzglednieniem oczywiscie ogolnych wymogow od uczniow danej klasy. Poniewaz ja i tak programami sie zajmuje, wybralam to ostatnie rozwiazanie. Dlatego mozemy eksperymentowac, i wprowadzac co chcemy, kiedy chcemy, byleby dziecko umialo podstawowe wymagane od niego rzeczy. Mieszkam tez w miejscu, gdzie w ogole chetnie eksperymentowano w tej dziedzinie, i jakos ludzie sa na to bardziej otwarci, bo ma to dluzsza historie.
Zas Szekspir bardzo przemawia do mloszych dzieci. Zaczelam od bardzo ladnie napisanych streszczen co przystepniejszych sztuk Szekspira, zeby rozumialy rozwoj akcji. A potem powoli przyzwyczajalam do jezyka, chocby przez czytanie fragmentow i ogladanie wersji filmowych komedii (z tragediami poczekamy). Jak wiesz, Matylda lubi wiersze, nie tylko wspolczesne. No i tak dotarlysmy powoli do czytania (i ogladania) „As You Like It”…
Bobiku, piękna historia!
Moniko, w Polsce też jest coraz bardziej popularna edukacja domowa. Gratuluję ci, że taką wybrałaś. U mnie by się nie sprawdziła bo mam za żywotne dziecko. Moja córka wyjatkowo dobrze się czuje w szkole , wśród rówieśników. Jako jednostka wybitnie społeczna i jednocześnie bardzo ruchliwa jedynaczka, w domu wciąż myśli o wyjściu na podwórko czy do kolegów.Książki czyta przed zaśnięciem, już jej weszło w nawyk czytanie w łóżku. Chyba do codziennej nauki parogodzinnej trudno byłoby ją usadzać. Mimo to uważam, że jest to wspaniały sposób edukowania dzieci. Warunkiem do tego są moim zdaniem, nie tylko rodzice na poziomie, ale i predyspozycje psychiczne dziecka.
Małgosiu
cieszę się ,że ten koszyczek zstawiłam , a Ty go znalazłaś może jeszcze ktos go znajdzie , a wszystko to dzięki Teresce , która u red. Passenta go zostawiła
Mordechaju
przez to ,że Twoje miałczenie czekało na akceptację ( zgroza!!!!!) dopiero dzisiaj je przeczytałam , obiecuję od dziś tylko świeże ogóreczki i mięsko będę dla Ciebie miala
Dzień dobry!
Wszyscy (no, może prawie wszyscy 😉 ) wiedzą, że do skowronków nie należę, więc chyba nikogo nie zdziwi, że dopiero o tej porze przecieram ślepia.
Przeczytałem, co pod moją nieobecność zostało napisane o edukacji domowej i wpadłem przy tym w ruch wahadłowy. Bo z jednej strony nie wątpię, że domu, czy w ogóle w małych grupach, można rozwój dziecka stymulować bardzo skutecznie, a z drugiej strony ja sam należałem raczej do takich dzieci jak córka Małgosi. Uwielbiałem chodzić do swojej psiej szkoły – i ze względu na możliwość wyżycia się towarzyskiego, i na pewien rodzaj niezależności od rodziców, który mi to dawało.Z jednej strony żałuję czasem, że mnie trochę więcej w tej szkole nie nauczyli, a z drugiej za nic bym się nie wyrzekł wspomnień z nią związanych. No i jakieś umiejętności społeczne pewnie też mi się tam rozwinęły. Więc tak się waham w tę i wewtę , a po każdej stronie widzę wady i zalety.
Ciekaw jestem, czy jakimś wyjściem byłaby formuła mieszana – trochę uczenia w domu, trochę szkoły? Bo socjalizowanie szczeniaków w małych, starannie dobranych grupach chyba jednak szkoły nie zastąpi. Cały wic w tej ostatniej polega na tym, że się tam spotyka i brzydkie słowa, i chuliganów, i zabijaków, i tych, którym się zadań odrabiać nie chce. To wszystko na świecie też istnieje i trzeba się z tym nauczyć obchodzić, bo ta umiejętność nieraz się jeszcze przyda No, co tu dużo gadać – szkoła, z jej jasnymi i ciemnymi stronami, szkołą życia jest po prostu. 😉
Pięknie i mądrze to Bobiku ująłeś! 🙂
Moniko, opowiem Ci inspirujaca historie, ktora mi sie przydarzyla zaraz po skonczeniu studiow.
Bylam w miejskiej bibliotece (tej ogromnej z lwami) w Nowym Jorku i kiedy po paru godzinach wytezonej pracy podeszlam do kopiarki, stal przy niej i usilnie cos kopiowal mlody chlopiec. Zauwazylam ze opasle tomy z ktorych cos tam kseroksowal wszystkie dotycza albo Lenina, albo Stalina. Po rosyjsku i angielsku. Nie wytrzymalam i go zagadnelam. Wyszlismy z bioblioteki razem. Opowiedzial mi, ze jest emigrantem z Rosji, bodaj od roku lub dwoch w Ameryce. Byl sliczny, letni dzien, opowiadal mi o sobie na tych ogromnych schodach przed biblioteka, a kiedy wspomnial, ze w Rosji nie spedzil ani jednego dnia w szkole, wykrzyknelam: Wiem kim jestes! Nazywasz sie Nawrozow!
Az zamarl z wrazenia!
Rzecz w tym, ze pare miesiecy przedtem bylam na spotkaniu z rosyjskim emigrantem, opozycjonista, historykiem, Lwem Nawrozowem. I on wlasnie na marginesie opowiedzial historie, ktora zrobila na mnie najwieksze wrazenie. Ze odkad urodzil sie im jeszcze w Rosji syn, ukrywali go przed kuratorium szkolnym, tak skutecznie, ze nigdy sie po niego nikt nie zglosil i Andriusza byl ksztalcony w domu.
Od samego Andriuszy, ktorego natychmiast zaprosilam na kawe, dowiedzialam sie, ze mieszkali w Pieriedielkino, miejscu pracy tworczej wielu pisarzy i petow, ze jego wujem po ,matce jest Robert Rozdiestwienski, znany mi dobrze i lubiany poeta, ze po przyjezdzie do Ameryki poszedl na rok do szkoly, pozdawal wszystkie egazminy i zostal przyjety do Yale, ktory zacznie od jesieni.
Zapytalam go ile ma lat i uslyszlam ku swemu niepomiernemu zdumieniu, ze 16! Byl 10 lat mlodszy ode mnie. Odwiedzalismy sie cale lato, zapraszal mnie czesto do swojego mieszkania w gornym Manhattanie, ktore dzielil z jakims kolega, ktorego nigdy nie spotkalam. Pokoj byl od gory do dolu wypelnionu ksiazkami i ogromna kolekcja plyt z muzyka powazna. Czestowal mnie zieloym likierem i patrzyl w oczy wzrokiem oddanego szczeniaka, co mnie zaczelo w pewnym momencie lekko nawet niepokoic. Jego wiedza byla porazajaca, jego poczucie humoru wicked. Rozmawialismy sporo o wierszach o ksiazkach. Chodzilismy razem do kina i do teatru. Kiedy przyjezdzal do mnie jezdzilismy na rowerze. A on wygladal na coraz bardziej zakochanego. Napisal mi pare wierszy.
W kocu lata przeprowadzal sie do New Heaven. Nigdy juz po tym o nim nie slyszalam, az do czasu kiedy w pierwszych latach po przyjezdzie do Anglii natknelam sie w Timesie na artykul podpisany Andrei Navrozov. Zadzwonilam do redakcji i wyciagnelam jego telefon. Mieszkal juz w Cambridge. Zadzwonilam, przedstawilam sie i………………
absolutnie nic. No recall. Nie wiedzial kim jestem. Nie przypominal sobie absolutnie niczego. Albo udawal! Nigdy sie tego nie dowiem. Szybko skonczylam rozmowe.
Dzis zaczelam szukac jakichs informacji o nim i jest tego sporo w internecie. Jak to:
http://en.wikipedia.org/wiki/Andrei_Navrozov
Nie czytalam jego ksiazek. Moze teraz siegne. Przestalo mnie bolec, ze nie pamieta swojej szczeniecej milosci do dojrzalej kobiety….
🙂 🙂 🙂 🙂 🙂
Dzień dobry, dzień dobry!
Najpierw dziękuję Bobikowi za wczorajszą opowieść, szczególnie, że odstąpił od nieco wygórowanych, tak się złożyło, oczekiwań z jej powodów wobec mojej osoby.
Dziękuję też Monice, za pierwszy, mam nadzieję na wiele następnych, odcinek opowieści o praktykowanej przez Nią metodzie edukacji córeczek Matyldy i Zosi.
Sobie pogratuluję znakomitego towarzystwa, co ma związek nie tylko z opowieściami o których wyżej. Helenko, dziękuję. Cieszę się bardzo z licznych wpisow na tym blogu, jak i ze względu na to jak są interesujące. Nietpoerzyco, wielka jest przyjemność dla mnie, że mogłam się przydać.
Zaczynam dzień z przekonaniem, że Blog Bobika był potrzebny nad wyraz, więc jest pięknie, że się zmaterializował. Bobiku, szerokiej drogi! I zdrowia!, bo sił do pracy potrzebować będziesz więcej.
Ach, Heleno, przepiekna historia, taka gorzko-slodka, jak z Czechowa. Moze dlatego, ze bohaterem jest Rosjanin, a moze dlatego, ze samo zycie. Swoja droga, to takie rzeczy zdarzaja sie czesciej niz myslimy, mnie tez sie pare razy zdarzyly, choc nie z tak slynna osoba. No, ale w moim przypadku to byla „wina” kursu poezji angielskiej, ktorej kiedys uczylam – bo byla to poezja milosna… A poza tym wyobrazam sobie, jak mlody czlowiek, inteligentny i do tego z kregu kulturowego, ktory dobrze znalas, mogl sie w Tobie po uszy zakochac. To zaprzeczanie tez jest bardzo interesujace, i takze moze wiele oznaczac… 🙂
Bobiku kochany, nie wpadaj w wahadlo, nie warto. Matylda jest czescia wiekszej calosci, nalezy do grupy dzieci uczacych sie w domu, i swobodnie sie socjalizuje, takze na dodatkowych zajeciach z rysunku, tanca itp. Poza tym, jak pieknie pisze John Holt, odpowiedzialny za ozywienie wspolczesnego ruchu na rzecz nauczania w domu, mozna rozumiec socjalizacje na wiele sposobow. Tak naprawde funkcjonowanie w grupie rownolatkow nie jest jedynym, ani moze nawet najlepszym przygotowaniem do socjalizacji w zyciu. Ciekawe, dlaczego dzieci socjalizowane w taki sposob wykazuja dosc w wczesnie, w wielu przypadkach, wlasnie niemoznosc kontaktow poza grupa rowiesnicza. Zas dzieci uczone w domu chetnie bawia sie z mniejszymi dziecmi, nie obawiaja sie wiekszych dzieci, i rozmawiaja z doroslymi jak mlodszy i ciekawy, ale jednak rowny z rownym…I w ogole, uczenie w domu ma nie polegac na pustelniczym zyciu (choc moze niektorym osobowosciom to tez odpowiada). Ma zrobic z dziecka poszukiwacza wiedzy, ktorych w kazdej sytuacji naciaga spotkanych ludzi o informacje. Moze dlatego moje dzieci sa lubiane wszedzie, gdzie ida – bo z ciekawoscia zadaja pytania? 🙂
PS Malgosiu, za szybko wyslalam komentarz, a chcialam dodac, jak sie ciesze, ze znowu mozemy sobie porozmawiac o naszych osmiolatkach. Jak milo. 🙂
Moniko, mnie ten ruch wahadłowy w ogóle nie szkodzi, wręcz przeciwnie, bardzo go sobie cenię, bo za każdym wahnięciem widzę rzecz z innej strony, a to jest bardzo inspirujące. 🙂
A, jak tak, Bobiku, to uprawiaj ruch wahadlowy dalej. 🙂 A ja dzisiaj na sniadanie dostalam swiezutkie croissanty przyniesione rano z pobliskiej piekarni (zawsze za szybko znikaja). I napelnione jajecznica z szynka burritos…Nie bede wiec, z wiadomych wzgledow, chwilowo wchodzila na wahadlo. 😉
Croissanty świeże… mniam! Na mojej prowincji w niedziele i święta całkowicie niedostępne. 🙁
Z łezką w oku wspomniałem wizytę w Londynie u Pickwicka i Mordechaja. Budzili mnie świeżymi croissantami. Ach, żebyż zawsze takie były pobudki… 🙂
To co napisalas, Moniko, jest dokladnie tym co chcialam odpowiedziec naszemu Kudlatemu Gospodarzowi.
Moj Ojciec byl nauczany w domu, i dopiero klase maturalna skonczyl w przedwojennym warszawskim Gimnazjum Krynskiego. Rodzice nie uczyli go sami, przychodzilo kilku nauczycieli.
Nie wiem wlasciwie dlaczego, bo kiedy zapytalam o to ojca, to uslyszalam, ze mialo to cos wspolnego z tym, ze memu bardzo poboznem dziadkowi marzylo sie, ze najmadrzejszy,
najzdolniejszy z synow zostanie rabinem. Wciaz tego nie rozumiem, bo przeciez rabini tez czesto chodzili do zwyczajnych szkol.
Ojciec zamiast szkoly rabinackiej wybral jednak medycyne i pojechal studiowac do Wloch skad go po dwoch czy trzech latach wywalil z uczelni il Duce.
Otoz nie wiem czy mial on takie social skills, o jakich pisze Bobik. Pewnie nie mial. Ale mial cos co mysle, ze jest znacznie waziejszego i co pozwolilo mu osiagnac w zyciu to wszystko co chcial: nieskazitelna, niedoscigniona dla mnie intelektualna, akademicka uczciwosc, dazenie do poznania racji inych niz wlasne, zadawania pytan, nie wyrabiania sobie zdania na podstawie szczatkowej czy niepelnej wiedzy.
Pamietam moja z Ojcem awanture w domu w czasie kiedy przez cala Ameryke przetoczyla sie fala oburzonych glosow, kiedy jeden z amerykanskich badaczy oglosil, ze srednia lQ amerykanskich Murzynow jest o kilka punktow nizsza niz bialej populacji. Cala liberalna amerykanska opinia publiczna zareagowala wzburzeniem i krytyka tak potezna i miazdzaca, jakby spelnily sie nasze liberalne najgorsze i najbardziej skrywane podejrzenia.
Wiekszosc wypowiadajacych sie zarzucala badaczowi braki metodologiczne, cultural bias i rasizm pod plaszczykiem badan naukowych. Ja mialam oczywiscie podobny poglad.
Ale moj Ojciec przeczytal te badania. Nie to co bylo o nich w gazetach, lecz to co o swych badaniach oglosil sam ich autor. I uwazal ku memu zgorszeniu i oburzeniu, ze wlasciwie jego metodologii nie wiele mozna zarzucic. Badal i tak mu wyszlo. Tak wyszlo!
Kiedy juz wykrzyczalam przy stole, wszystko co mialam do wykrzyczenia, Ojciec powiedzial: Te pare punktow roznicy w IQ na niekorzysc Murzynow nie ma w gruncie rzeczy zadnego znaczenia. Zadnego. To co ma znaczenie,to co my z ta wiedza teraz zrobimy. Czy skorzystamy z niej aby usprawiedliwiac rasizm czy tez bedziemy sie starali niwelowac roznice w wyksztalceniu i zyciowych szansach czarnej populacji. I to bedzie prawdziwym testem wolnosciowego, rownosciowego podejscia do tego „problemu”, jesli taki problem rzeczywiscie istnieje.
Mysle, ze Bobik swietnie by sie z moim Ojcem dogadal i wpadliby sobie w ramiona. Obawiam sie jednak, ze moj Ojciec staral by sie Pieska dotuczyc. Ooo, z pewnoscia!
Moniko,
Też bardzo sie cieszę! 🙂 Bobiku, brawo za pomysł z własnym blogiem. Dzięki wiciom Nietoperzycy odnalazłam osoby, których zaczęło mi brakować 🙂
Heleno, im więcej czytam twoich historii, tym silniejsze mam przekonanie, że całe twoje życie jest pełne ciekawych zdarzeń i spotkań. Myślałaś o jakiejś autobiografii? Poważnie! A może już ją popełniłaś (jak to ostatnio śmiesznie sie mówi) ? Ludzie o takich głupotach potrafią się rozpisywać, natomiast twoje historie sa niesamowite! Masz tzw. czuja do ludzi….
Nie, Malgosiu, nie myslalam o tym. Natomiast wczoraj wieczorem rozmawialam przez telefon z Prawdziwa Pisarka, moja kuma R. I Renata powiedziala, ze wlasciwie jedyna ksiazka, jaka chcialaby teraz napisac, to o moim zyciu.
Powiedzialam, ze sie zgadzam, ale jesli przyrzeknie mi, ze na lamach tego dziela bede przedstawiona jako osoba piekna, dobra i sprawiedlowa.
Renata odpowiedziala mi lagodnie glosem, w ktorym drzalo wzruszenie:
– Nie pierdol!
😆
😆 Trzymam kciuki, Heleno! To naprawdę wspaniały pomysł. Ja tam przy tych cnotach tak bym się nie upierała. Kto będzie chciał czytać o jakimś nudnym ideale? Jak to mówią: flaki z olejem. Ludzkie słabości dodają kolorytu, choć na co dzień wywołują kontrowersje.Cóż począć….
Heleno, no wlasnie. Moja Mama tez byla uczona w domu, tylko ostatnie klasy skonczyla w liceum w Konstancinie, wiec wiem cos o ludziach uczonych w domu (robiono to ze wzgledu na starsza siostre, ktora byla chorowita). Wydaje mi sie, ze akurat social skills miala w normie – nie najpopularniejsza osoba, i nie najmniej popularna, ale o takiej glebokosci spojrzenia i wewnetrznej uczciwosci, ktora opisujesz w swoim Ojcu.
Z niecierpliwoscia i zaciekawieniem bede czekala na ksiazke Renaty. Mam nadzieje, ze komodka z Allegro tez – posrednio – pomoze w natchnieniu, zebym nie musiala za duzo czekac… 🙂
Wy wójta się nie bójta! Jak my tu kiedyś pozbieramy blogowe opowieści Heleny, to Renacie zostanie tylko podpisanie się na umowie wydawniczej i pobranie honorarium. 😆
Ok, Malgosiu, OK. Jestem gotowa zrezygniwac z „dobra i sprawiedliwa”. Ale z „piekna” nie popuszcze.
Dobrze, ze Bobik wspomnial o honorarium, bo i croissanty potrzebne, i kaszmiry oraz bazanty dla Mordechaja, i mnostwo innych absolutnie niezbednych rzeczy. 😀
Helenko, Małgosiu, Moniko, Bobiku,
pomysł R. i ja popieram. Może od dawniej niż on powstał, jeśli nie musiał się uleżeć przez dłużej niż mniej więcej rok. Helenko, może piszcie tę książkę razem (wywiad -rzeka?) żeby było szybciej. Ja będę powiadamiać kogo dam radę swoim zwyczajem, że jest gotowa do czytania. Że tego czytania będzie warta już jestem pewna. Łączę przekonywający do decyzji i zaangażowania na jej rzecz uśmiech.
Takie ogłoszenie znalazłem:
Zamienię 14 croissantów, 8 kaszmirów mocno używanych i 3 bażanty ekologiczne w dobrym stanie na jedną parę Blahnika.
Kto je mógł zamieścić? 😯
Predzej rzeka alkoholu. Wpadajaca do morza juz razem wypitego.
W miejsce przysłowiowej beczki soli?
Picie tequili z polizywaniem soli pozwala na łączenie opcji… 😉
🙂
Bobiku, wyrazy uznania za refleks!
Opcja „piękna” nie podlega dyskusji, Heleno. Z tym chyba nie będzie problemu, jak sądzę. 🙂
Za jedna pare Blahnika dorzucilabymbym jeszcze jednego 19-letniego, schorowanego kota .
Eeee, tam. Zarty, Nie oddalabym kota za cala kolekcje Imeldy!
Kota można oddać, bo on i tak drogę do domu znajdzie. 😉
Moja Kiciusia pewnie by nie znalazła, gdyż dalej niż na próg mieszkania i na balkon oraz okno boi się wyjrzeć. Miała trudne dzieciństwo i pewnie dlatego jest ponad przeciętną lękliwa.
Mam nadzieje, ze ta kolekcja Imeldy, to nie mojej Ciotki Imeldy, bo ona akurat – jesli to mozna nazwac w ogole kolekcjonowaniem – miala kolekcje psow… 🙂
Ja za kolekcję psów kota bym oddał bez wahania. 😀
Teresko
Twoja Kiciusia ( czy to imię ) na pewno by sobie poradziła.Przypomniała mi się historia o kocie mojego taty .Ktoregos dnia moj tata przyprowadził do domu małego kociaka (Puszka)ale jego mama ( a moja babcia) zwierzaków nie tolerowala w domu , zamieszkał tedy Puszek w szopce , ale i to z czasem doskwieralo mojej babci . Po dwoch tygodniach kazała wywieść kociaka daleko tak by nie wrócił . Tata rad nie rad wywiózł przestaszonego kota 5km i wrócił do domu , następnego dnia wstaje a kot siedzi na oknie . Babcie ( kobieta apodyktyczna ) kazała znowu wywieżć kotka , tym razem 18 km .Wraca tata rowerem do domu , patrzy a na paprapecie siedzi Puszek.Pozostał juz do konca swoich dni , a przeżył 19 wiosen
Bobiku
z wrazenia wczoraj zapomniałam , przeczytałam mojej suni ( Niuni) dyktaturę PSOletariatu , odtańczyła taniec radości , mało brakowało a zablokowałaby mi laptopa przykładając swoja łapę do czujnika lini papilarnych , chciała Ci chyba w ten sposób pogratulować pomysłu na blog 🙂
Nietoperzyco, czy biedna Niunia nie jest dopuszczana do komputera? 😯 Ależ to może całkowicie zablokować rozwój jej potencjału twórczego! 😉
Znajoma z Petrsburga, przebywająca akurat w Białymstoku, zadzwoniła do mnie z hotelu, że potrzebuje pomocy. Pojechałam. Siedziała na podłodze we łzach i koteczkiem wielkości może pół dłoni na ręku. Płakała, bo nie wiedziała jak koteczka dowieźć do Petrsburga. Koniec sierpnia był, gorąc na dworze, w pociągu jeszcze większy, ona miała po drodze dwie, czy trzy przesiadki i dużo bagaży, a kociątko było słabiutkie i nie umiało jeść. Znajoma na użytek kociej kuchni nabyła w nocnej aptece strzykawkę i aplikowała koteczce mleko po kropelce na język, a ono się po brodzie staczało, kropla za kroplą.
Nie miałam stosownego doświadczenia w zakresie opieki nad takimi maleństwami, nie zamierzałam też się w zwierzaki zaopatrywać, bo pracowałam po kilkanaście godzin na dobę niemalże w każdy dzień tygodnia, jakże więc zwierzak w tych warunkach mógłby funkcjonować… , ale cóż było robić? Powiedzieć, że nie mam jak pomóc?
Znalazłam kotkowi dach nad głowę u znajomych mieszkających za miastem, w domeczku z ogródkiem. Jednak po dwu dniach kotka trzeba było zabrać, bo po pierwsze spać nie dawał domownikom płaczem, no w każdym razie dźwiękami płacz bardzo przypominającymi. Na dokładkę wynikł jeszcze problem z alarmem przeciwwłamaniowym. Gdyby kot tam miał żyć, to z alarmu trzeba byłoby zrezygnować, co znajomym również nie odpowiadało. Kiciusia trafiła do mnie.
Skuteczne lekarstwo dzięki dobrym ludziom najpierw znalazło się na płacz. Specjalista weterynarz aż z Bielska Białej zgadł, że małej jest za zimno (noce już były chłodne) i trzeba dać jej butelkę z ciepłą wodą. I faktycznie, póki butelka była ciepła, Kiciusia nie płakała. Jak ostygła trzeba było mi wstać, zagrzać wodę, butelkę zawinąć ścierkę i dołożyć tę niby matkę Kiciusi do jej pudełka z kocykiem z ręcznikiem robiącym za piernat. Gorzej było z karmieniem. Kiciusia niezbyt radziła sobie z łykaniem, nie rosła, ani sił jej nie przybywało. Minął miesiąc i zaczął się drugi jak ze mną zamieszkała.
Cdn, ewentualnie. Goście przybyli.
Tereso, czekam na dalszy ciag. Moze jak wrocimy z naszego sobotniego wyjscia, to juz bedzie. A na razie, ciesz sie goscmi. 🙂
Jestem, i proszę, Moniko. Otóż musiałam na tydzień wyjechać pod Poznań do Boszkowa na szkolenie. W połowie pażdziernika, więc Kiciusia była już u mnie prawie 1,5 miesiąca, niewiele podrosła i nie była silna ani trochę. Obawiałam się, że moja opieka na zdrwie jej nie wyjdzie.
Zawiozłam Kiciusię do znajomych, którzy podjęli się ją przechować. Mieli w domu ogromnego kota, niezależnego króla życia, i psa rasy rottweiler, trochę się więc obawiałam o przypadki co nie tylko po ludziach chadzają. Jednak zmiana „lokalu” Kiciusi wyszła na zdrowie, bo kolega syna znajomych miał kotkę, a ona małe. Panowie Kiciusię dołożyli kotce, ona ją akceptowała i odkarmiła. Kiciusia tam się nauczyła ssać, ba nauczyła się również korzystać z kuwety.
Była tam dwa tygodnie. Nie śmiałam ją pozbawiać dobrej, lepszej od mojej, opieki zbyt wcześnie, czyli póki personel kotki był zdania że jeszcze można u kotki pomieszkać Kiciusi.
Kiciusia wróciła do domu w o wiele lepszej kondycji, jednak miała tu jeszcze dwa wypadki. Raz spadła z parapetu i stłukła sobie nogę, a drugi raz wykręciła sobie nogę, bo nie wiem na jak długo zawiesiła się pazurem na tapicerce, szczęście, że z podłogi, czyli że nie wisiała w powietrzu ale miała grunt pod nogami. Wykurowała się, ale trochę czasu na to zeszło.
Nie było już kłopotu z jedzeniem (najpierw smok, potem miseczka), umiała sobie poradzić gdy jej było zimno, bo zawsze coś ciepłego pod czym można się było schronić/utulić tu miała. Mało urosła, waży trochę ponad 1,5 kg. Panicznie się boi nieznanego, a odkurzacza – od zawsze bez zmian.
Przed nowym/nieznanym ucieka w najdalszy kąt mieszkania i udaje, że jej nie ma, i nie daje się stamtąd zabrać. Nie daje się też przekonać, by wyjść przed blok, ani nawet by zostać tam wyniesioną. Tylko balkon.
W mieszkaniu nie skacze po szafach (to pewnie ponad jej siły), ewentualnie na krzesło i potem na stół, ze stołu zaś na parapet by na świat wyjrzeć, powietrze w przetwartym oknie posmakować. Jeśli akurat nie śpi, to najlepiej jej w moim pobliżu, np przed laptopem w poprzek którejś ręki. Ona wie do czego mnie tu ma. I póki wszystko jasne cieszy się błogim spokojem, na zmiany ma uraz.