Migawka z podróży

czw., 29 sierpnia 2013, 16:23

Pojechał pies do Londka, się znaczy w obce strony,
bo był podróżnik z niego niezwykle zapalony
i od szczeniaka zwiedzać uwielbiał wprost bez miary
te różne Szanselizy i inne Trafalgary.
Samolot wylondkował, pies wysiadł, uchem zastrzygł,
„lokalnych kolorytów coś tu za mały zastrzyk”,
więc żeby miejscowego załapać trochę soundu,
ostrygę szybko kupił i wsiadł do undergroundu,
na ławce jak na własnej rozłożył się kanapie,
nadstawił organ uszny i proszę – zaraz łapie:
…ty, k…a, byłem w tesku i rzuca mie, kapujesz?
Podniosły cenę piwa te zaj..ane ch..e,
na puszce dwa pensiaki, a by ich kolka sparła,
już wiem, że moja stara znów będzie mordę darła…
… zrobili takie g…o, że, k…a, ja pie..olę,
zasiłku nie chcą więcej mi płacić te Angole,
że niby do roboty… a co ja, na mózg chora?
Zabulić i tak muszą, jak zrobię se bachora…
…mój szef to taki k..as, że chyba, proszę ciebie,
ja tego nie wytrzymię i w końcu mu przyj…ę…

Wsłuchuje się pies, myśli: coś tu jest nie w porządku,
czy pilot się pomylił i mnie wysadził w Lądku?
Czym za ojczystą mową miał duszę tak stęsknioną,
że cudem coś przeniosło mnie na odnośne łono?
Tu huknie głos wewnętrzny: zastanów się, jełopie,
wyleźliśmy z zaścianka, jesteśmy już w Europie,
i tak partnerskie, ścisłe są z nią Polaków więzy,
że wreszcie bez kompleksów jej pokazują język.

Cuda na warcie

czw., 15 sierpnia 2013, 13:38

Foksterier nie pojawiał się w bobikowych progach zbyt często, nie bez powodu więc szczeniak był nieco zaskoczony, otwierając mu drzwi. Postarał się jednak zachować w tej niespodziewanej sytuacji przytomność umysłu i staropolską grzeczność.
– Gościu, siądź na mej kanapie – zagaił uprzejmie, odwołując się do najlepszych literackich wzorców. – Mogę się z tobą podzielić parówką, udało mi się jedną ocalić przed Pręgowaną.
– Zbieraj się!- warknął ostro, po kapralsku Foksterier, nie zwracając uwagi na wielkoduszną propozycję. – Trzeba iść na Wartę, żeby uczcić Święto Cudownego Wojska Polskiego.
– Chciałeś chyba powiedzieć „do Warty” albo „za Wartę” – odruchowo poprawił go Bobik. – Ale ja Warty nie przejdę. Nie umiem pływać, a most za daleko.
– Jak mówię na Wartę, to na Wartę!- wściekł się Foksterier. – Na Smoleńską Wartę. Z okazji Cudu nad Wisłą. Iść. Biec. Gryźć. Naprzód marsz!
– Wiesz, to mi jakieś za wielkie rzek pomieszanie – szczeknął z ociąganiem Bobik. – Gdzie Rzym, gdzie Smoleńsk, a gdzie Wojsko Polskie? A poza tym, szczerze mówiąc, ja w cuda nie wierzę.
– Jak to, nie wierzysz? – spytał z bolesnym niedowierzaniem Foksterier, zapomniawszy na chwilę o wojskowym drylu. – W ogóle, w żadne cuda?
– No, nie tak w ogóle – przyznał uczciwie Bobik. – Wierzę na przykład w to, że świat potrafi być cudowny, jak mu się tylko chce. Że cudne są wschody i zachody słońca, zwłaszcza kiedy nie pada. Albo że ta Maltanka spod dziesiątki to istne cudo. Ale nie wierzę w objawy na szybie, stadionowe zmartwychwstania, ani Maryję w charakterze szybkostrzelnego automatu M-20, koszącego jedną serią bolszewicką armię. A gryzienie na oślep jakieś mi się ciemniackie zdaje.
– Bluźnisz, szczeniaku! – zawył Foksterier z najwyższym oburzeniem. – Właśnie w obrzydliwy sposób zszargałeś kilka świętości naraz!
– Ja? – przeraził się Bobik. – Naprawdę? No popatrz, byłem przekonany, że szargają ci, którzy przerabiają świętości na jarmarczne sztuczki i tanie kuglarstwo. Ale skoro się myliłem, to przepraszam.
– Nie przyjmuję twoich przeprosin, kundlu! – odpalił Foksterier z najgrubszego kalibru. – Nie chcę cię znać! Mógłbym ci jeszcze darować, choć z trudem, że rozdzielasz włosy święte i świeckie na czworo, zamiast ruszyć i gryźć. W ostateczności nawet i to, że nie chcesz entuzjastycznie świętować Cudownej Warty Żołnierzy Maryi nad Wisłą Smoleńską. Ale na pewno nigdy nie wybaczę ci tego, że uraziłeś moje uczucia militarne!

Deszczowe popołudnie

śr., 7 sierpnia 2013, 14:39

Pogoda nie nastrajała ani do spaceru, ani do prac ogrodniczych, takich jak walka z wężowatymi mackami glicynii, albo nadmiernie panoszącymi się rozłogami poziomek. Gonienie ptaków w mokrych strugach też nie wydawało się nadmiernie atrakcyjne. Prawdę mówiąc, Bobik się trochę nudził i niespodziewaną wizytę Kumpla przyjął z dużym zadowoleniem.
– Może byśmy w coś zagrali? – zapytał Kumpel od progu, nieszczególnie starając się ukryć, że jemu również nieco się nudzi.
– O, świetnie! – ucieszył się Bobik. – Rzuć jakąś propozycję, a ja spróbuję ją złapać.
– Grę planszową jakąś masz? – zadał praktyczne pytanie Kumpel.
– Mam Pekińczyka, ale to się nie nadaje – westchnął smętnie Bobik. – Do tej gry przypisane jest żądanie „szczeniaku, nie irytuj się!”, a to dla mnie już od dawna niewykonalne. Niemal po każdym kontakcie z mediami jestem zirytowany.
– Rozumiem, problemy spirytystyczne – szczeknął wyrozumiale Kumpel. – A monopsoly?
– Wykluczone! – otrząsnął się Bobik. – wyobrażasz sobie, jaki raban się podniesie, kiedy ktoś wyniucha, że kupuję i sprzedaję całe kwartały nieruchomości? Zaraz mnie jakiś antypsemita oskarży, że chcę przejąć władzę nad światem.
– To by rzeczywiście było za duże ryzyko – przyznał Kumpel. – Wobec tego coś nieplanszowego. Pscrable na przykład.
– A dajże ty spokój! – jęknął szczeniak. – Zabawa słowami to dopiero ryzyko! Nigdy nie wiesz, kiedy się okaże, że użyłeś mowy nienawiści.
– Okej, to niech będą karty. Kilka szybkich partyjek cockera. Nie na pieniądze, żeby się nikt nie mógł czepić.
– Też odpada – oświadczył ponuro Bobik. – W cockerze trzeba umieć blefować, a ja nigdy sobie z tym za dobrze nie radziłem.
– No a jakbyśmy zagrali w to, w co ludzie tak lubią grać? W wojnę?
– Obawiam się, że i to nie dla mnie – realistycznie ocenił Bobik. – Do wojny brakuje mi ludzkiej wytrwałości. Potrafę ugryźć raz czy drugi, kiedy widzę, że nie idzie inaczej, ale na nieustanną szarpaninę szkoda mi czasu i nerwów.
– To ja już nie wiem – poddał się Kumpel. – Wychodzi na to, że spędzimy popołudnie całkiem bezproduktywnie.
– Aż tak źle to nie jest – pocieszył go szczeniak. – Chodź, poobgryzamy sobie razem kostkę Bobika. Wprawdzie nikt na nikogo nie będzie mógł przy tym nawarczeć, ale za to obaj będziemy wygrani.