Straszny bąbel
Wyżeł kilka razy nieznacznie poruszył spuszczonym ogonem i ze znużonym posapywaniem wgramolił się na fotel. To były najwyższe objawy radości ze spotkania, na jakie było go stać, więc Bobik poczuł się mile pogłaskany tak uprzejmym przywitaniem. Już miał rzucić zwyczajowe „co u ciebie?”, ale przypomniał sobie, że skutkuje to natychmiastowym wyliczeniem wszystkich nieszczęść, które spadły na gościa w ostatnich tygodniach, więc spróbował popchnąć rozmowę w innym kierunku.
– Piękny dzień – zagadnął ze stosownym merdaniem. – W sam raz na tarzanie się w suchych liściach. I jutro też ma być słonecznie. I salceson potaniał. I…
Ale Wyżeł nie dawał się tak łatwo sprowadzić na podejrzane ścieżki optymizmu. Jęknął wymownie, pochylił się nad prawą przednią łapą i zaczął ją wylizywać, resztą ciała dając do zrozumienia, że sprawia mu to okropny ból.
– Masz coś z łapą – zmartwił się Bobik. – Bardzo źle?
– A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem Wyżeł i zaraz dorzucił kolejne pytanie. – Czy ja bym się skarżył, gdyby nie było bardzo źle? Zresztą, wcale się nie skarżę, tylko zawiadamiam, bo przyjaciele powinien wiedzieć, że mój stan jest poważny. Straszny bąbel mi się zrobił. O, tu, zobacz.
Odgarnął ze zwycięską miną futro i pokazał wypełniony płynem pęcherzyk wielkości łebka od zapałki.
– Rzeczywiście, przerażający – przyznał Bobik, starając się spełnić znane mu nie od dziś oczekiwania Wyżła.
Gościowi wyraźnie poprawił się humor. Rozłożył się wygodnie w fotelu, wyeksponował zaatakowane przez strasznego bąbla miejsce i zdobył się na coś w rodzaju bolesnego uśmiechu.
– Byłem już u trzech lekarzy i żaden nie potrafił mi pomóc – oznajmił ze słabo skrywaną przyjemnością. – Jakieś maści mi proponowali. Maści! Tak jakby nie widzieli, że to naprawdę Straszny Bąbel i trzeba rzucić do walki z nim wszelkie dostępne środki. Mówiłem, żeby zapisali przynajmniej antybiotyk, jak już nie chcą operować, ale się wykręcali. Wiadomo, NFZ im kazał robić oszczędności na pacjentach. A poza tym co oni się tam znają. Jeden w drugiego partacze. Porządny lekarz zaraz by zauważył, że jestem bliski śmierci.
– No i co teraz zrobisz? – spytał Bobik, oblekając pysk w odpowiednie do powagi sytuacji przygnębienie.
– Jak to co? Spiszę testament – oznajmił z mściwą satysfakcją Wyżeł. – Zawsze to robię, kiedy czuję, że mój koniec już się zbliża. Tobie też radzę. Nie należy odchodzić ze świata, nie uporządkowawszy swoich spraw.
– Ale wiesz – zmieszał się Bobik – mnie się nigdy nic specjalnego nie dzieje. Ot, miałem niedawno pęknięcie śledziony po wypadku, potem zapalenie płuc mi się przyplątało i właściwie tyle. Aha, jeszcze jakiś zawalik, ale malutki, nie ma o czym gadać. A nadciśnienie z kolei mam od tak dawna, że już go nie zauważam. Ogólnie zdrowy jestem jak koń, więc o testamencie na razie nie myślę.
– Ty to jesteś szczęściarz – westchnął Wyżeł, popatrując na swoją łapę. – Nawet jak masz jakieś zmartwienia, to niewielkie i szybko mijają. A mnie zawsze wiatr w oczy i los wbrew.
– Ale salceson potaniał i dla ciebie – zauważył Bobik, usiłując mimo wszystko przemycić jakiś optymistyczny akcent.
– Fakt, potaniał – zgodził się Wyżeł, znowu pochmurniejąc. – Ja już wprawdzie nie bardzo zdążę z tego skorzystać, ale jak będę wracał do domu, kupię kawałek i zapiszę ci w testamencie.
najnowsze komentarze