Z dziennika Labradorki
Poniedziałek
Przeczytałam u Bobika, że moje istnienie podawane jest w wątpliwość. Podobno niektórzy żądali nawet dowodu w postaci fotografii. W czasach Fotoszopu! Tak jakby nie można wizualnie w dowolnym momencie przerobić Bobika na mnie, a mnie na jakiegoś jamnika.
Sama nie wiem, czy się śmiać, czy zadumać nad ograniczonością ludzkiego umysłu, czy po prostu machnąć łapą.
Wtorek
Dalej wałkują tę kwestię, czy ja jestem, czy mnie nie ma. Do licha, czemu to dla nich takie ważne?
Ludzie są bardzo dziwnymi zwierzętami i pies, który chciałby te stworzenia dobrze poznać, musi na to przeznaczyć praktycznie całe swoje życie, które przecież oferuje inne, ciekawsze zajęcia. Może będę udawać, że ich wątpliwości nie zauważam?
Środa
A jednak kwestia mojego istnienia bądź nieistnienia zaczęła mnie trochę zajmować. Mniejsza o fotografię, ale właściwie jaki ja sama mam dowód na to, że istnieję? To, że Bobik tak twierdzi, nie jest żadnym dowodem. On różne głupoty opowiada, jak to szczeniak. Wybaczam mu to, ale przecież nie mogę go traktować całkiem poważnie.
Myślę więc jestem? No nie, to też okropne uproszczenie. Najprawdopodobniej wcale nie ja myślę, tylko język mną myśli. Chociaż z drugiej strony trudno też byłoby mi się upierać przy tym, że jestem, bo nie myślę…
Chyba z tego wszystkiego zjem kolację. To nie wymaga myślenia, wystarczy apetyt.
Czwartek
Jak się zorientowałam, niektórzy podejrzewają, że ja jestem jakimś alter ego Bobika. Co za idiotyzm! Rozumiem wprawdzie, że alter może się zachowywać całkiem inaczej niż ego. Doktor Jekylll zawsze częstował mnie pasztetówką, a pan Hyde kopniakiem. Ale przecież nas z Bobikiem różni po prostu wszystko – wiek, płeć, wzrost, rasa, temperament, ubarwienie, rodzaj futra… A przede wszystkim to, że ja zwykle wiem, a on nie wie.
Czego to ludzie nie wymyślą…
Piątek
Okoliczne Koty stanowczo potwierdziły moje istnienie, twierdząc nawet, że jak na moje lata jest ono całkiem intensywne. Czyżby do potwierdzenia własnego bycia potrzebni byli jacyś Inni? Gonię Koty, więc jestem?
Nieco mi trudno przyjąć optykę, która do tego stopnia uzależnia mnie od otoczenia, ale trzeba przyznać, że to jest przynajmniej jakiś pomysł.
Sobota
Nie mogę się doczekać siódmego dnia, kiedy wreszcie będę mogła odpocząć od tego stwarzania dowodów na coś, wydawałoby się, tak oczywistego, jak to, że jestem. Okropnie to męczące. I wcale nie jestem przekonana, że do czegoś prowadzi.
Niedziela
Ufff! Obgryzanie kości, wylegiwanie się na tarasie, leniwe kłapanie zębami na kosy. Nawet Bobik nie zawraca głowy, bo poleciał gdzieś ze swoją szczeniacką paczką.
Jaka to jednak przyjemność, nie kombinować i nie latać za istnieniem jak za własnym ogonem. Być. Nawet bez stuprocentowej pewności, że się jest.  
 		
ponownie poniedzialek 🙂
Zapytała, co bym jej polecił. Mozolnie literujemy: Gargantua i Pantagruel.
Więcej… http://wyborcza.pl/1,115412,9796063,Hartman__Czytanie_to_blaga.html#ixzz1QTytEONP
polecam Hartmana i oczywiscie Rebeliasa (z powodow kulinarnych i bez aluzji do kogokolwiek i czegokolwiek – slowo)
Einige Frauen machen den Hitlergruß an Deck eines Kreuzfahrtschiffs im April 1938.
to znaczy kazda na pokladzie 🙂
tutaj linka do zachecajacej ksiazki (tylko ta cena mrozi troche)
http://www.zeit.de/2011/26/Nationalsozialismus-Tagebuecher/seite-1
Mam nadzieję, Rysiu, że to nie ten gest kobiet na pokładzie ma zachęcać do książki. 😉
Ale recenzja rzeczywiście bardzo zachęcająca. Chodzi o dziennik zwykłego, szarego człowieka, pisarza sądowego, który w strasznych czasach usiłuje zachować takie quantum niebohaterskiej przyzwoitości, jakie jest mu dostępne. Patrząc, myśląc, oceniając, spisując czyny i rozmowy. Nie wierząc w hasła, tylko w świadectwo swoich oczu i uszu. Niby „tylko” tyle, ale trzeźwość osądu autora jeszcze po dziesiątkach lat może fascynować.
Serdeczne pozdrowienia dla Labradorki – ja tylko tak prowokowałem 🙂
Ciekawa ksiazka, rzeczywiscie, choc pytanie, czy kazdy mogl wiedziec chyba pozostaje bez odpowiedzi. Zeby wiedziec, trzeba bylo miec krytyczny umysl, uksztaltowany juz wczesniej przez inne idee, a przy tym dociekliwosc i pracowitosc w swoim dochodzeniu do prawdy na podstawie np. zliczania liczby poleglych przez mnozenie przecietnej liczby nekrologow przez liczbe wychodzacych wtedy gazet. Jednym slowem – niezaleznie od poziomu formalnego wyksztalcenia, bo Kellner wyzszego wyksztalcenia nie mial – potrzeba bylo krytycznego umyslu, ktory nawet w sytuacji ograniczonego dostepu do danych jest w stanie wyrobic sobie trzezwy poglad na sytuacje, i to wbrew otoczeniu, i wszechobecnej propagandzie.
Co mi przypomina wlasnie ksiazke dla dzieci, ktora od kilku lat swietnie sie sprzedaje (jak na ksiazki): „The Mysterious Benedict Society” Trenta Lee Stewarta (i jej kolejne dwa tomy, w tym roku ma wyjsc trzeci). To opowiesc o dzieciach, ktore z jakichs powodow czuja sie nieco wyalienowane w swoim otoczeniu. Na pewno jednym z powodow tego wyalienowania (oprocz trudnych sytuacji rodzinnych) jest sklonnosc do krytycznego myslenia, zauwazania tego, co innym – nie tylko dzieciom, ale i doroslym – umyka zupelnie, albo zabiera wiele czasu, zeby choc czesciowo zauwazyc. W zwyklym dziecieco-szkolnym srodowisku (na ktore tez utyskuje Hartmann), czuja sie niedobrze, ale ktoregos dnia odczytuja ogloszenie w gazecie, zachecajace do udzialu w tescie, ktorego zdanie moze im otworzyc pole do nowych i ciekawych przygod. Test jest zreszta interesujaco skonstruowany, tak ze „mierzy” nie tylko tradycyjna inteligencje, ale takze wszystkie jej odmiany (emocjonalna, spoleczna), a przy tym podejscie do spraw etycznych (np. co zrobic, gdy spieszac sie na wlasnie zaczynajacy sie egzamin widzimy kolezanke, ktora stracila jedyny olowek, gdy sami tez mamy tylko jeden?). Jak sie okazuje, tylko czworo dzieci test zdaje, i zaraz musi sie zmierzyc z groznym dyktatorem, ktory przerabia mozgi mieszkancow ich miasta przez propagande saczaca sie z programow telewizyjnych (stad zapewne jedno z pytan testowych brzmi: „czy czesto ogladasz telewizje?”). Calosc jest mocno przygodowa, a przy tym nie rezygnuje z szerszych pytan dotyczacych zmieniajacej sie wokol nas rzeczywistosci. Okazuje sie na przyklad, ze choc dyktator posluguje sie wyrafinowanymi gadzetami (a dorosli takze staraja mu sie nieskutecznie przeciwstawic przy pomocy gadzetow) , to ostateczna bronia do walki z nim sa inteligencja i przemyslnosc, i nieszablonowe myslenie czworki dzieci. Jedno ma zaciecie analityczne, drugie swietna pamiec i talent do jezykow, trzecie jest wyjatkowo ualentowane fizycznie i ma ogromny instynkt spoleczny, a czwarte wszedzie widzi druga strone sprawy, i nigdy sie nie poddaje, choc czasem jest trudne do zniesienia dla pozostalych (chocby za prowokacyjne i lekko kasliwe wierszyki). Ksiazka jest tak uroczo i inteligentnie napisana, ze sama czekam niecierpliwie na kolejny tom (a razem ze mna sporo osob – w kazdym wieku). 😉
A co do Labradorki, Bobiku, to wierze w jej istnienie tak samo, jak wierze w Twoje. No i dobrze, ze ona, pomimo napadajacych ja czasem watpliwosci, sama sie swoim istnieniem cieszy. 🙂
Pawle, prowokacji ci u nas dostatek, ale i tę przyjmiemy. 😆 Nawet z dużą przyjemnością, bo taka prowokacja żadnymi dramatycznymi skutkami nie grozi. 😉
Tej historyjki pewnie też naprawdę nie było, ale co nam szkodzi sobie nią trochę poprawić humor 🙂
http://www.youtube.com/watch_popup?v=Yfbchq0xQmQ&vq=medium#t=183
Też się zastanawiałem, Moniko, czy „każdy” mógł wiedzieć, ale to chyba jest rzeczywiście pytanie bez odpowiedzi (co nie znaczy, że nie warto go zadawać). Natomiast można z całkowitą pewnością uznać, że nie chciało wiedzieć wielu z tych, którzy mogli, a nawet musieli. Choćby ci, którzy byli na froncie czy jako funkcyjni w obozach. W końcu nie wszyscy z nich byli fanatyczymi wielbicielami Führera, ale też woleli zamykać oczy, chociaż rzeczywistość raczej nie pozostawiała miejsca na złudzenia.
To jest zresztą temat znany i wielokrotnie już „przerabiany”, w Niemczech i nie tylko, ale być może książka Kellnera coś do dyskusji doda.
Pani Kierowniczko, potrzebuję coś innego na poprawienie humoru, bo przed tą historyjką GEMA stoi, zęby szczerzy i „Niemców” do niej nie dopuszcza. 🙁
Ach, Bobiku, to sie raczej zgadzamy, co do Kellnera, choc przy obecnych plamach na sloncu juz w ogole czasem nie wiadomo, co kto mial na mysli. Takie uwarunkowanie sytuacyjne 😉 Niemniej, mam ogolnie sceptyczne zdanie co do odpornosci wielu na propagande, dlatego tak mi sie podoba ksiazka napisana dla dzieci, ktora sie stara na te sprawy zwracac im wczesnie uwage.
Wstrętna GEMA, wrrr
To był słodziutki montaż kawałków z tego filmu:
http://en.wikipedia.org/wiki/Zeus_and_Roxanne
Zeus to piesek, a Roxanne – delfin. To jest histoire d’amour 😀
Teraz to już koniecznie muszę sobie poprawić humor, bo nie znalazłszy odpowiedniej ofiary ani ofiara, skosiłem trawę sam, przy – wciąż jeszcze – 35 stopniach plusowych. 👿
Chyba sobie z tego wszystkiego wymyślę własną historię miłosną pieska i delfina. 😆 Mogę dorzucić i czwórkę dzieci, a co. I akcja będzie się działa w Kraju Bez Trawników. 😈
To chyba na pustyni. Albo moze w puszczy? 😉
Tu też są kawałki, może to przejdzie? Zwłaszcza od 3:40 😀
http://www.youtube.com/watch?v=J4WEkEAV1os&feature=related
Kraj Bez Trawników 😀 Dlaczego zaraz pustynia albo puszcza 😉 https://picasaweb.google.com/111628522190938769684/OgrodVII07#5622455887866559154
Oj, cudne. 😆 Nawet nie mogę po kumotersku powiedzieć, że kundelek lepszy, bo oba zwierzaki na najwyższym poziomie aktorskim.
I bardzo mi się podoba, że to jest film niemy, tylko – jak w dawnych, dobrych czasach – artysta muzyczny gdzieś z boku siedzi i kawałki zasuwa. 😈
We właściwym filmie to oczywiście tak nie jest, to zwykła fabuła. Ale temat, wycinanie i opracowywanie kawałków z tego filmu stał się już też fenomenem internetowym. Ktoś trochę z tego wyciął, podłożył Vangelisa i mamy 🙂 Ten kawałek, który wrzuciłam wcześniej, dostałam dziś mailem.
Dora, filmik piękny. Działa kojąco i rozmarzająco 😆
Spotkały się dwa inteligentne stworzenia. Ciekawe, czy psiu to jakaś rasa, czy też Kundelbury (?)
Kundelrudy chyba 😉
Na mnie kojąco działa Beztrawnikowy Kraj Irka 🙂
Bobiku, dla ochlody po pracy w ogrodzie wody lyk…..
https://lh3.googleusercontent.com/-7sN-ukEgCag/TdEtgZHoECI/AAAAAAAADes/yXO-p4NNMl8/s800/DSCN1432.JPG
🙂
Pan Maciej Zebaty byl czescia mojej mlodosci i prozaiczne……….. Cohen to On – szkoda ze odszedl
http://www.youtube.com/watch?v=MlLqv7w_-Jg&feature=related
Nacht Bobikowo
Dobranoc 🙂
Zembaty umarł?
Och, dla mnie to też kawał wspomnień. Cohen, ale i Rodzina Poszepszyńskich, no i przede wszystkim Marsz Żałobny…
Nawet jeżeli na jego własnym pogrzebie będzie bez tekstu, to i tak wszyscy sobie dośpiewają. I jeżeli uśmiechną się przez łzę, to będzie bardzo dobre pożegnanie Macieja Zembatego.
Zembaty nie tyle umarł, co mu się serce zatrzymało. I już nie ruszyło. jest to smutne ze względu na młody wiek nieboszczyka i ostatnie piętnastolecie (szczególnie mnie zmroziło jak potraktował go przed 5 laty już na szczęście niedyrektor programu III-go).
Co za kraj, co za ludzie.
Dlaczego w Polsce musi być taki międzyludzki Afganistan ciągle?
„Zeby wylecze, wlosy uczesze, inaczej spojrze na zycie, i nigdy nie wroce w stanie wskazujacym na spozycie”… Wielka szkoda.
Moniko, uśmiechnij się, autor cytowanych przez Ciebie słów ma się całkiem nieźle 🙂
Swoją drogą, deklarację Twoją przyjmujemy z wielką satysfakcją i będziemy Cię wspierać w wysiłkach 😉
🙂
Witam. Kawał wspomnień o Zembatym http://poszepszynscy.info/zembaty/startowa.html
Dzień dobry 🙂 Najwyraźniej skłamałem wczoraj twierdząc, że wyłącznie Ważne i Pilne Sprawy są mnie w stanie wyrzucić o niepsiej porze z posłania. Okazuje się, że może to być również upał.
No, naprawdę – już teraz tak duszno, że się spać nie da. 😯
Monikę w wysiłkach wspierać możemy, ale ona i tak ma skróconą listę – palenia rzucać nie musi. 🙂
Pytanie Telemacha ja bym sformułował nieco inaczej: dlaczego jest taki międzyludzki Afganistan? Bo że nie musi być, tego jestem pewien.
Ale sam problem jest bardzo ciekawy – dlaczego pewne społeczności (niekoniecznie narodowe) potrafią sobie stosunki międzyludzkie tak ułożyć, że tarcie zmniejszone jest do niezbędnego minimum, a inne jakby wręcz dążyły do zwiększenia tego tarcia, mimo że na nie narzekają.
Z pierwszej piłki dwa czynniki mi się nasuwają. Pierwszy to hierarchiczność versus „spłaszczenie”. Tam, gdzie hierarchiczność jest silna, cały czas toczy się walka o ustalenie miejsca na drabinie i to na zasadzie „jak nie ja jego to on mnie”. Stąd bierze się podgryzanie, gnojenie fachowców, ważniactwo, nadęcie, lekceważenie wobec prawa (też pomysł, żeby wszyscy mieli być równi), szukanie underdogów 👿 , niezdolność, a przynajmniej nieskłonność do kompromisu i współpracy, tudzież ogólnie warczący ton, jakim członkowie społecznści do siebie się odnoszą. Hierarchiczność wytwarza też dość powszechną postawę rowerową – uginać się przed górą, deptać po dole.
A drugim czynnikiem, o którym tu niedawno było, choć w nieco innym kontekście, jest prymat zbiorowości bądź jednostki. Jeżeli jednostka niczym, jednostka bzdurą, to nie ma co jej ani wspierać, ani silić się wobec niej na sprawiedliwość, współczucie, zrozumienie, dostrzeganie jej podmiotowości, czy nawet na zwykłą uprzejmość. Wszystkie takie rzeczy należą się zbiorowości. Kiedy natomiast jednostka jest punktem odniesienia i suwerenem, na pierwszy plan wychodzi to, co należy się bliźniemu – nie abstraktowi, tylko konkretnym osobom. Współpracownikom, współpasażerom, współmieszkańcom, współrozmówcom… I współ- nie służy tutaj włączeniu w jakąś zbiorową papkę, tylko właśnie odżegnaniu się od hierarchii. Podkreśleniu, że wszyscy jedziemy na jednym wózku i wszyscy jesteśmy na nim równie ważni.
Od razu muszę zaznaczyć, że z tych rozważań wyłączam Japonię, bo tam np. prymat zbiorowości wzniesiony jest na niewyobrażalne dla mnie wyżyny, ale wzajemna uprzejmość również. No, ale Japonia dość często wymyka się schematom. 😉
Dokladnie o to mam pretensje do minionego ustroju – o zniszczenie znaczenia jednostki, indywidualnosci, osobowosci, obojetnie jak to nazwiemy. Czlowieka? przez duze C pisanego, a wprowadzenie do obiegu tlumu jako sily sprawczej. No i mamy to co mamy.
Akurat w naszej, polskiej historii prymat zbiorowości jest sprawą znacznie starszą (Naród! Ojczyzna!), chociaż miniony ustrój niewątpliwie ma tu wielkie „zasługi”. Może zresztą dlatego trudniej nam się z tego wygrzebać niż tym społecznościom, które aż tak wielkiego nacisku na podporządkowanie się zbiorowym mitom nie miały.
No i okazało się, że psy myślą językiem 🙄
Widziałem, że Labradorka najpierw napisała „żołądek mną myśli”, a potem przekreśliła, oblizała się i na miejsce żołądka wstawiła język. 😈
Bobik skarżypyta 😛
A nieprawda! Nikogo nie pytałem, tylko tak sam z siebie wziąłem i poskarżyłem. 😛
Ja przepraszam, od nieudanych prowokacji to ja tu główny specjalista!
Bobiku, ciekawe te dywagacje, co do drugiego to intuicyjnie się zgadzam (czyli konserwa — libera), ale to pierwsze? W takim kraju silnie hierarchicznym społecznie jak UK to jakby jednak tych miłych rzeczy tak nie widać? A Polonia chyba miewa się za spłaszczoną? Chyba że…, chyba że chodzi o postrzeganie siebie na drabinie społecznej? Czyli nie obiektywnie (?) hierarchicznym, ale subiektywnie (?), poczuciowo??? Mmmmm???
A Hartman słuszne rzeczy napisał. Jakoś w jego wieku do tego samego doszedłem 😆
Tylko sobie nie dywagacje, Tadeuszu! 😆
Tak, miałem na myśli raczej subiektywne poczucie podmiotowości jednostki (też sobie to dopiero na bieżąco formułuję). Świadomość, że wyższa pozycja w jakiejś tam konkretnej hierarchii (bo nie twierdzę, że gdziekolwiek istnieje społeczość w ogóle bez hierarchii), np. zawodowej czy finansowej, nie daje nikomu w ogóle większych praw ode mnie (choć na pewno daje większe możliwości) i nie upoważnia nikogo do traktowania mnie z góry, niegrzecznie, lekceważąco. I oczywiście drugi koniec kija – świadomość, że mnie moja wyższa pozycja nie daje żadnych szczególnych praw, poza tymi wynikającymi z pozycji (np. prawo szefa do wydawania podwładnym poleceń, co zresztą wcale nie oznacza prawa do nieuprzejmości).
Dam przykład – nie wiem, czy najlepszy, ale akurat taki mi się nasunął. Rozmawiałem wczoraj telefonicznie z pacjentką w polskim szpitalu. W pewnym momencie słyszę w tle jakiś głos i choć słów nie rozróżniam, z apodyktycznego, dyrygującego, nieznoszącego sprzeciwu tonu już wiem: to weszła Pielęgniarka. I pacjentka, przepraszam, jak dla mnie to Pacjentka, już się płoszy i oświadcza, że musi kończyć, bo Pani Pielęgniarka chce jej zmierzyć temperaturę. Ja na to z głupia frant pytam, czy Pani Pielęgniarce nie można by powiedzieć, że się jest w trakcie międzynarodowej rozmowy i poprosić o przyjście za 10 minut, a Pacjentka mi w uszach tężeje i syczy w słuchawkę: wiesz, to nie takie proste. Tutaj znowu słychać w tle (już bliższym) dziarskie pokrzykiwanie Pielęgniarki „no, kończymy tę rozmowę”, w słuchawce „no to pa” i na tym kończy się cała scena.
Ja bym się chyba też skończył, gdybym choć przez godzinę musiał poleżeć w szpitalu, gdzie w ten sposób by mnie traktowano. Bo ja się już okropnie rozwydrzyłem. 😳
Akcji wychowawczej nikt nie przeprowadził na Pielęgniarce. Ja już się świetnie nadaję do tego 👿
Przypomina to dość pracę BILETEREK (inaczej nie godzi się pisać) w muzeach w Moskwie. Jakby miały kałacha, bez wahania by użyły. Tak tylko dobrym słowem traktują i mimiką.
PS Kopaliński się nie zna, znaczenie etymologiczne nie pokrywa się z uzualnym 🙂 Moja intuicja mówi (post factum, oczywista), że rzeczownik ewoluuje w kierunku „ogólne rozważania”.
Vide:
http://nkjp.uni.lodz.pl/index_adv.jsp?query=dywagacje___o&offset=0&limit=200&span=0&sort=title_mono&second_sort=srodek&groupBy=—&groupByLimit=1&preserve_order=true&dummystring=%C4%85%C4%84%C4%87%C4%86%C4%99%C4%98%C5%82%C5%81%C5%84%C5%83%C3%B3%C3%93%C5%9B%C5%9A%C5%BA%C5%B9%C5%BC%C5%BB
To prawda, że ewoluuje, ale ja się z tym nie zgadzam. 😈 Większość słowników zresztą też. 😉
Zauważmy przy okazji, że dość poważnie wyewoluował Pan Majster, który wcześnie na drabinie ewolucyjnej był gdzieś w okolicy Pań Pielęgniarek, Pań BILETEREK (moskiewskich), a i Panów Doktorów, Panów Polityków czy Kasty Urzędniczej. Teraz co poniektóry Pan Majster już nawet potrafi zapytać, czy uszczeleczkę ma przynieść, czy też Pan Klient posiada zapasową w mieszkanku. 😎
Porwany nuworyszowskim entuzjazmem zeenlove prezentuje jednoaktówkę pod tytułem:
„Miłość ci wszystko wybaczy, co z resztą to się zobaczy…”
Grupa Wsparcia:
Chwyćmy się wszyscy za dłonie
zjednoczmy szare komórki
nigdy Monika nam nie utonie
dziewczyna z naszego podwórka.
Zęby wyleczy, włosy uczesze,
inaczej spojrzy na życie
palenie rzuci, dzięki nam wróci
do codziennego mycia
Monika:
Poddana wpływom obcych nacyji
polskość swą gdzieś zapodziałam
już teraz widzę: nie miałam racji,
będę się zatem i to bez bata
dzięki Wam tu nawracała
Grupa Wsparcia:
Chwyćmy się wszyscy za dłonie
zjednoczmy szare komórki
nigdy Monika nam nie utonie
dziewczyna z naszego podwórka.
Sprawdzi w słowniku co znaczy kirkut
poczeka na swego chłopa
skromnie usiędzie i grzeczna będzie
Monika jak Penelopa
Monika:
W mylnym ja błędzie pozostawałam
szukając gdzieś w świecie wsparcia
tylem ja życia tam zmarnowała
a u Bobika ryś ciągle bryka
znalazłam też Grupę Wsparcia
Grupa Wsparcia zdecydowanie głośniej:
Chwyćmy się wszyscy za dłonie
zjednoczmy szare komórki
nigdy Monika nam nie utonie
dziewczyna z naszego podwórka.
Monika:
W znajomą wracam mi koleinę
lubo to sobie przypomnieć
rzucam marychę i kokainę
zatem się cieszcie, że chcę nareszcie
brać świat od dziś na przytomnie
GW jeszcze głośniej:
Cieszymy się nieprzytomnie
kciuki już fest zaciśnięte
nie pozwolimy na lobotomię
a choćby spod prawa wyjętej.
Chwyćmy się wszyscy za dłonie
zjednoczmy szare komórki
nigdy Monika nam nie utonie
dziewczyna z naszego podwórka.
Monika:
Zaraz dam na mszę, w piątki na zawsze
nie będę jadła już mięsa
w ojczyzny łono będę z oskomą
powracać choćby na rzęsach
Grupa Wsparcia najgłośniej jak może:
Zęby wyleczy, włosy uczesze,
inaczej spojrzy na życie
palenie rzuci, dzięki nam wróci
do codziennego mycia…
Tworzymy krąg, który w środku
swojskiego pełen jest smrodku
i zważ kolego: dydaktycznego
i nic nikomu do tego…
Chwyćmy się wszyscy za dłonie
zjednoczmy szare komórki
nigdy Monika nam nie utonie
dziewczyna z naszego podwórka.
Kurtyna opada w podniosłym nastroju.
Publiczność rozchodzi się do domów z pieśnią na ustach:
„Chwyćmy się wszyscy za dłonie….”
No i nie wytrzymal… 🙂
Zeen, 😀
zeen 😆 😆 😆
A swoja droga, to rzeczywiscie, wydawalo mi sie, ze slyszalam te piosenke w wykonaniu Zembatego w radiowej Trojce… Ale to bylo tak dawno, w innym wcieleniu prawie, w zamierzchlym dziecinstwie… 😉
Afganistan polski juz mnie niestety zanadto nuzy, wiec umkne tej ciekawej dyskusji. Wystarczy ten prawdziwy…
A, co tam, skoro już podano tonację… 😈
zeen:
Cóż się dzieje, olaboga?
Co tak świeci się podłoga?
Czyżby ktoś tu, dajmy na to,
w kółko ją wycierał szmatą?
Trudno, nie ma innej rady,
trzeba tu porobić ślady,
gumofilcem nanieść mułu,
bo to dobre dla ogółu,
w szyje zęby wbić wampira,
bo tu jakiś jest Dzień Świra…
Chór Zrozpaczonych Blogowiczów:
Zrzuć, zeenie, te gumofilce
i tę wampirzą powłokę,
nie wchodź na pokoje tylcem,
spójrz, cudnie kwitną zawilce
i słodkim wabią nas sokiem.
zeen:
Mej mowy słuchacze, zbuki
spryskane odekolonem,
dydaktyczne niedotłuki,
umysłowe po szwam ruki…
W którąkolwiek wiatr dmie stronę,
nigdy nie dość mej nauki,
żeście wszystkie pokrzywione.
Na mchy zgrzebne i porosty,
jam tu jest jedyny prosty!
Chór Zrozpaczonych Blogowiczów:
Zeenie, zmiłuj się, litości!
Wszak tyś też kość z naszej kości,
książkęś czytał, był w teatrze,
myślisz, że to gumiak zatrze?
zeen:
Com ja czytał, co nie czytał,
nikt mię tu nie będzie pytał!
Mym patronem Jakub Szela,
więc rżnę szlachtę co niedziela,
w poniedziałek też z zachwytem
porżnę, tyle że elitę,
wśród wtorkowych zaś odmętów
lubię rżnąć inteligentów,
ale – choćby blog mi tupał –
nigdy rżnąć nie będę głupa,
bo czy ze wsi, czy też z miasta,
głup potęgą jest i basta!
Chór Zrozpaczonych Blogowiczów:
Co to będzie? Co to będzie?
Gumiak strasznym jest narzędziem,
ząb wamiprzy też, cholera…
No, po prostu strach nas zbiera!
zeen:
Bardzo słusznie, niech was bierze.
Zwłaszcza to smarkate zwierzę
bać powinno się i milczeć,
gdy ja wkładam gumofilce.
A i reszta, choć starszyzna,
lepiej niech mi rację przyzna,
bo jak szczęką tu zawinę…
Chór Zrozpaczonych Blogowiczów:
Ach, poluzuj odrobinę,
o centymetr, nie za wiele:
wdziej choć jeden pantofelek!
zeen:
Ha, jam nie szkarada taka,
żeby męczyć pierwotniaka.
Nic nie zmienię, nic nie wdzieję,
bo od tego jeszcze spsieję,
stanę się bezzębnym wujem
i potencjał swój zmarnuję.
Od korzenia, czy od naci –
nikt mnie tu nie przekabaci!
Chór Zrozpaczonych Blogowiczów:
(z rezygnacją)
Przebóg, choćby sto jaczejek,
pantofelka on nie wdzieje!
Będzie szarpał, będzie błocił,
nie chce stać się mężem cioci.
Kot Mordechaj:
(wyrwany z drzemki)
Niech nie wdziewa, bardzo proszę.
Ja obuwia też nie noszę,
bo to wstyd jest i poruta,
nie być mną, a Kotem W Butach.
Bobik:
(chce coś szczeknąć, ale dochodzi do wniosku, że tak czy owak nie ma na nic wpływu i zastyga w pozie zbolałej)
Kurtyna
(lękliwie przeciera podłogę, po czym roznosi kawę i ptifurki)
Bobiku 😆 😆 😆
A juz nie od dzisiaj obowiazuje dieta scisle bezptifurkowa… 😉 Dobrze chocaz, ze kurtyna ma na tyle rozsadku, zeby podawac kawe (najlepiej zasypajke w wyszczerbionym kubku), a nie zadne tam herbaty w filizankach (nie daj Boze, jeszcze komu sie to odbije Proustem, albo Starszymi Panami). 😉
A, właśnie, kawa. Coś tak czułem, że czegoś mi dziś brakowało. 🙂
To do kawy dodam Ci mila wiadomosc, ze wlasnie dotarla do mnie wyslana z Australii przez Zwierzaka ksiazka Barbary Engelking. Blogowy ksiazkobieg na razie dziala bez przeszkod. 🙂
O, to rzeczywiście bardzo przyjemny dodatek do kawy. Zwierzak pewnie też się ucieszy, jak się obudzi. 🙂
Tak, wysylanie czegokolwiek, i to na taka odleglosc, pomimo, ze to obecnie codziennosc, ciagle jednak dla mnie graniczy z cudem. 🙂 Tyle sposobow, zeby zaginac, a jednak przesylki (zwykle) dochodza. Najczesciej, w moim rodzinnym obiegu, niestety gina przesylki miedzy Krakowem i Warszawa, ku sporemu zalowi zainteresowanych bliskich mi starszych osob…
Błagaj, wołaj, proś, apeluj,
użyj środków bardzo wielu
na ambicję mi powjeżdżaj
koalicje pozadzierzgaj
wpływaj, daj do zrozumienia
nie unikaj i ględzenia
a peroruj i przemawiaj
chcesz, to nawet wódkę stawiaj
strasz, nawracaj, proś policję
i powołuj na tradycje
dołóż kopa w sempiternę
zwołaj hufce sobie wierne
gnęb, potyruj, gryź i szarp mnie
upuść krople krwi ostatnie
zadręcz moralitetami
wyśmiej swymi wierszykami
łaskocz, kłuj i wbijaj szpile
podsuń dziewkę całą w kile
głodź mnie, nękaj, obsobaczaj
pozbaw dostępu do sracza…
kalecz, rąb i wtawiaj bańki
nie pokonasz wańki-wstańki
A gdy tylko zrobisz przerwę
ja odzyskam zaraz werwę 😆
😉
Publiczność demonstracyjnie wciska sobie twarze w ptifurki, siorbie głośno kawę, pitoląc, że nie herbata to, po czym ujmuje Kurtynę za kibić i bez rymu i bez sensu wtańcowuje sobie do kredensu, na melodię Szumią jodły na gór szczycie.
Aż ktoś cicho szepnie: Wania,
nie masz dość tego wstawania?
Jeśli w głowę się poskrobiesz,
dojdziesz: szpas to taki sobie,
o godzinie, której nie ma,
zrywać się nogami dwiema
z ciepłych betów. Rannym chłodem
wsadzać szybko łeb pod wodę,
by oparu resztki spłukać,
potem sztucznej szczęki szukać,
tej wampirzej, co się krzynę
już nudziła w szklance z winem
i na blogi biec z zapałem,
żeby dowód dać: znów wstałem,
dołek pod kimś raźno kopię…
W coś ty się dał wrobić, chłopie?
Sprawa jest wszak bardzo prosta:
lepiej sobie dłużej pospać. 😈
Tadeuszu, znasz takie duże ptifurki, żeby dało się w nie wcisnąć twarz? 😯 😆
Mozna jak najbardziej wcisnac twarz w ptifurki, jak sie ma ich dostatecznie duzo na srebrnej tacy… 😆 Czasem, niestety nie zawsze, ilosc przechodzi w jakosc. 😉
Oj, Bobik, Bobik — licentia poetica to co, hę? Monika od razu urealniła — a wot. Dziękuję w imieniu publiki!
Jajo w ratatuja może nie jest fuja,
ale nie w smak mi taka paciuja.
Przypomina słodzoną herbatę, brrr. Ale posłusznie zjadłem.
Cala przyjemnosc po mojej stronie, Tadeuszu. 😆 Choc osobiscie bardzo lubie abstrakcyjnie, wiec juz odrealnilam… 😉
Choć Freuda mogę zwabić z łazienki
i kastracyjne wywołać lęki,
jednak ogłoszę na cały kraj:
też ratatuja wolę bez jaj. 😛
E, Bobiku, teraz to juz sie Freuda tak latwo nie wywoluje. 😉 Zyjemy w epoce malych zgrabnych pigulek, wiec predzej wywolasz jakas firme farmaceutyczna z odpowiednio do Twoich potrzeb dopasowana oferta. 🙂 No i moze wtedy dorownasz Mordce, ktory dawno sie juz chwalil, ze do niego pisza w sprawie mogacych go zainteresowac pigulek. 😆
Och, Bobiku, gdybym wiedział, że falę tak gwałtownych uczuć wzbudzają u Ciebie jaja w ratatuju, tobym nawet słówkiem nie pisnął… 👿
Mordkę wspomniane pigułki mogą zainteresować tylko teoretycznie, bo jest…hmm… ofiarą pewnych barbarzyńskich praktyk stosowanych przez ludzi wobec zwierzyny domowej.
 A mnie by wprawdzie mogły zainteresować praktycznie, ale co by był ze mnie za samiec, gdybym się do tego przyznał. 😈
Nie widziałem tego jeszcze w polskich wiadomościach. ani Monika na blogu nie donosiła, więc ja doniosę, bo co się będę sam śmiał. Kandydatka na prezydenta z ramienia Tea Party, Michelle Bachmann, pochwaliła się ostatnio, że pochodzi z pięknego miasta Waterloo, którego słynnym synem był John Wayne. Nie omieszkała przy tym podkreślić, że duch Wayna również w niej tkwi. Sęk w tym, że niejednemu psu Burek. Ten John Wayne z Waterloo wsławił się tym, że był seryjnym mordercą. 😈
C’mon… Aktor Wayne (jaki Wayne? Marion Robert Morrison!) urodził się jakieś 200 km stamtąd, a jego rodzice poznali się w Waterloo. Tylko 18 bzdur jej naliczyli w jej przemowach…
Pani Bachmann rasowy polityk!
she responded: “Of course they were just misspeaking, and that happens. People can make mistakes, and I wish I could be perfect every time I say something, but I can’t. But one thing people know about me is that I’m a substantive, serious person.”
“The main point that I was making are the sensibilities of John Wayne, which is patriotism, love of country standing up for our nation,” Bachmann explained to CNN. “That positive enthusiasm is what America’s all about, and that’s of course my main point.”
Tłumaczenia nietu… zmiana idzie do wyrka… no dobra, wyra.
No, co do Bachmann, to nie pierwsza wpadka, niestety. Pare tygodni temu, na przyklad, upierala sie, ze bitwa o Lexington i Concord, od ktorej zaczela sie Rewolucja Amerykanska, odbyla w Concord, New Hampshire (przy okazji odwiedzin tamze, bo od New Hampshire zaczynaja sie zwykle amerykanskie prawybory). Akurat nasze Concord (to od bitwy, niedaleko Lexington) bardzo sie z tego usmialo, ale jej pewnie na nas malo zalezy, bo i tak wielu wyborcow tu nie zlapie (mowiac bardzo delikatnie). 😉
Ale dosc przerazajace jest to, ze wsrod wyborcow zwykle glosujacych na Republikanow, a wiec bioracych udzial w prawyborach, i decydujacych, kto bedzie kandydatem z ramienia tej partii, Bachmann jest bardzo popularna, i idzie na razie leb w leb z bardziej umiarkowanym, znanym i sprawdzonym Mittem Romney, zreszta bylym gubernatorem naszego stanu, co juz samo w sobie jest wielka krecha, bo Massachusetts sie zle kojarzy wszystkim ultrakonserwatystom, fundamentalistom i herbaciarzom (w znaczeniu Tea Party, nie ogolnie lubiacym herbate). Zarzuca sie nam m.in…. elitarnosc, za to, ze geje od jakiegos czasu maja u nas prawo do malzenstwa (w Stanach bylismy pierwsi), no i mamy powszechne ubezpieczenie zdrowotne (dalekie od idealu, ale lepsze to niz to, co jest gdzie indziej).
A poza tym dzisiaj wygralam walke czlowieka z kokosem, bo obiecalam dzieciom, ze zrobie im kokosowe chutney, takie jak im robila ich hinduska babcia i slowa dotrzymalam. 🙂 Jest cos niezwykle wyzwalajacego w rzucaniu kokosem, na ktory nie poradzil zaden mlotek, o ceglane patio, i w szybkim lapaniu go, zeby sie nie wylal z niego cenny sok. Jeden z wielu sposobow spedzania letniego popoludnia… 😉
Ja tam z kokosami walczyć nawet nie próbuję, tylko od razu wysyłam oddziały najemne składające się z pił tradycyjnych lub elektrycznych. 🙄
Bachmann czy Palin nie są jedynymi dowodami na to, że w polityce głupota nie jest szczególną przeszkodą. Niby można by się cieszyć, że to nie tylko u nas tak, ale… no, jakoś jednak nie do śmiechu. 🙁
Idę spać z wizją zeena zapartego w okopach i Moniki miotającej kokosem 😆
I może mi się przyśni, że zeen miotnął, Monika się zaparła, a patio stoi jak stało 😉
Dobranoc 🙂
Ojej, Haneczko, to oprocz bycia jednym z wielu glosow w blogowym chorze, jeszcze bede teraz wystepowac we snach – a wszystko po walce mano a mano z kokosem… 😆
Bobiku, ja tez zwykle zostawiam kokosy silom najemnym, albo przyjaznym silom domowym, ale w zwiazku z dzisiejszym brakiem czasu i dostepnosci obu, i ogromnym, natychmiastowym zapotrzebowaniem na chutney, nie bylo innej rady, tylko metoda prob i bledow w koncu jakos ten kokos samodzielnie rozlupac. 😉
A poza tym, masz niestety racje – glupota nie jest zadna przeszkoda w polityce, a wrecz bywa atutem. 🙁 Zas jeszcze konkretnie co do Bachmann i Palin, to przynajmniej jest jedna dobra wiadomosc. Jak jednej popularnosc rosnie, to gwiazda drugiej nieco przygasa, jakby siedzialy po dwoch stronach dziecinnej hustawki. Co prawda to stanowczo za malo, jak na moj gust, ale dobre i to. 🙄
All`s well that ends well, chcialoby sie powiedziec, ale jakos nie idzie. Moze jest jakas konwencja, w ktorej nabijanie sie i poszturchiwanie wspolbywalcow, szczegolnie w starym gronie, smieszy, ale ja tego nie chwytam i czuje sie dosc nieswojo.
Mam nadzieje ze jutro znow bede sie cieszyc talentami, dyskusja i przynoszonymi tu ciekawostkami i informacjami.
To w kwestii dzisiejszego wpisu:
Jacques Prévert. „L’accent grave”
Le professeur:
Élève Hamlet!
L’élève Hamlet (sursautant):
… Hein… Quoi… Pardon…. Qu’est-ce qui se passe… Qu’est-ce qu’il y a… Qu’est-ce que c’est?…
Le professeur (mécontent):
Vous ne pouvez pas répondre „présent” comme tout le monde? Pas possible, vous êtes encore dans les nuages.
L’élève Hamlet:
Être ou ne pas être dans les nuages!
Le professeur:
Suffit. Pas tant de manières. Et conjuguez-moi le verbe être, comme tout le monde, c’est tout ce que je vous demande.
L’élève Hamlet:
To be…
Le professeur:
En Français, s’il vous plaît, comme tout le monde.
L’élève Hamlet:
Bien, monsieur. (Il conjugue:)
Je suis ou je ne suis pas
Tu es ou tu n’es pas
Il est ou il n’est pas
Nous sommes ou nous ne sommes pas…
Le professeur:
(excessivement mécontent)
Mais c’est vous qui n’y êtes pas , mon pauvre ami!
L’élève Hamlet:
C’est exact, monsieur le professeur,
Je suis „où” je ne suis pas
Et, dans le fond , hein, à la réflexion,
Être „où” ne pas être
C’est peut-être aussi la question.
——————————————————————————–
Références bibliographiques virtuelles sur Jacques Prévert
——————————————————————————–
ClicNet
cnetter1@swarthmore.edu
Witam 🙂 tradycyjnie świeże Mleczko w środę z rana 🙂 http://www.polityka.pl/galerie/1511904,1,andrzej-mleczko—galeria-rysunkow-2011-r.read
Dzień dobry 🙂 Prévert ubawił mnie szalenie, a na dodatek nasunął myśl, czy Labradorka nie jest przypadkiem przebranym Hamletem, bo pewne szczegóły mogłyby na to wskazywać. Ale może jednak nie jest. No, chyba że by była. 😎
A świeże Mleczko mi jeszcze inną myśl nasunęło: im głupszy polityk, w tym większą nieskończoność tak może. 🙄 Już mnie to miało przygnębić, ale wtedy wychynęła mi z głębin pamięci i przywróciła dobry humor fraszka, którą przed laty, przy okazji jakiegoś posiedzenia towarzyskiego, skierował do rysownika Bruno (nie odmieniać Bruna, Brunowi i nie mylić z jego synem Grzegorzem) Miecugow:
Szczęśliwyś Andrzeju Mleczko,
do piersi masz niedaleczko.
😈
Sprawa, którą poruszył Królik, czyli na ile jest dopuszczalne nabijanie sie i poszturchiwanie współbywalcow, jest tak nieprosta, jak nieprosta jest tzw. delikatna pajęczyna stosunków międzyludzkopsich. 😉 Wbrew pozorom nie da się tu wydać żadnej jasnej dyrektywy w rodzaju wolno/nie wolno. Tak samo jak w życiu towarzyskim, czy w ogóle socjalnym, skazani jesteśmy na własne poczucie taktu, które oczywiście nie zawsze funkcjonuje jak gładko naoliwiony mechanizm.
Stosunki w grupie są czymś więcej niż sumą stosunków bilateralnych, ale bilateralność jest tu jednym z istotnych elementów. Inaczej mówiąc: każdą, dowolnie wziętą parę osób z jakiejś grupy będą łączyć specyficzne, tylko tej parze właściwe stosunki. Jedne będą pełne rewerencji, podziwu, czy uwielbienia, inne ostrożności, obojętności, nieufności, a nawet niechęci. Jednym wytworzy się układ lansadowy, innym pójdzie on raczej w kierunku „szorstkiej przyjaźni”. Itepe, itede.
Dlatego kiedy pada pytanie „na ile można sobie pozwolić?” musi za nim iść również pytanie „w stosunku do kogo?”. Na wczorajszych przykładach (z nadzieją, że zainteresowani nie wezmą mi za złe): mój układ z zeenem już od lat (jak ten czas leci, panie radco…) ma aspekt prztyczkowo-dogryzaniowy i obydwaj potrafimy się tym bawić (a przy okazji zwykle i otoczenie), nie mając do siebie nawzajem pretensji. Z Kotem Mordechajem wymieniamy na przemian prztyczki i wyrazy uwielbienia i ja wiem, że on się o te drobne prztyczki nie obrazi. A czy zeena stosunki bilateralne z Moniką (w danym momencie, bo to ewoluuje) pozwalają mu na docinkarstwo? Hmm… To już od Moniki zależy. Jeżeli ona uznała docinki za zabawne, nie urażające, to wszystko jest w porządku, również grupa może się roześmiać. Ale jeżeli zeen nie był pewien jej reakcji, to we wrzuceniu takiego wierszyka było ryzyko, że zamiast wspólnej zabawy będą jakieś kwasy. I z kolei od niego zależy, na ile Monika jest dla niego ważna, czy jest dla niego istotna możliwość, że jakimś wierszykiem czy odzywką stosunki z nią może ewentualnie sobie zepsuć, jak również na ile ważna jest dla niego cała grupa, która niejako „w imieniu Moniki” może się poczuć urażona. I to są decyzje, które w życiu towarzyskim musimy podejmować bardzo często.
Na ogół, jako zwierzęta społeczne odruchowo wyczuwamy, z kim ile można. Ale, jak pisałem, ten „system wczesnego ostrzegania” bywa zawodny. Zwłaszcza kiedy jesteśmy w jakiejś grupie już od dawna i wydaje nam się, że wszystkich możemy walić po ramieniu i wołać „siemasz, brachu”. Niektóre osoby bardzo szybko na taki modus przechodzą, inne w ogóle tego nie lubią, bez względu na to, jak długo kogoś znają. Dlatego w stosunkach społecznych sprawdza się ta wersja znanej formuły: jeżeli nie masz pewności, jak się zachować, na wszelki wypadek zachowaj się grzecznie. 😉
Ale tak całkiem bez prztyczków – tych lekkich, niewrednych i uprawnionych bilateralizmem – chyba by było trochę nudno, nieprawdaż? 😈
Uuu… jednak mi się humor zrobił pod psem. 🙁
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,9860121,Kim_Dzong_Il_zamyka_uniwersytety.html
To zdumiewające, do jakiego stopnia polityków niczego nie uczy ani życie, ani historia. I przeraźliwe, że za ich nieumiejętność uczenia się musi płacić tyle ludzi.
To nawet bardzo ewoluuje, Bobiczku, bo pamiętam jeszcze, jak w związku z wampirzymi dogryzkami dywanowymi musiałam służyć za moderatora, bo już bywało bardzo przykro… 😉
Na co wtedy zwróciłam uwagę, to że – o paradoksie – czasem wirtualnie szybciej coś się wyjaśnia niż w realu!
Ale z drugiej strony chyba trochę zmieniają się stosunki osób spotykających się w sieci, które mają już za sobą „dorealnienie”. Zawsze inaczej się rozmawia z kimś, o kim się wie, jak wygląda, jaki ma głos i czy gestykuluje w rozmowie. No, czytając później ma się obraz tej osoby, a co za tym idzie – bardziej osobisty do niej stosunek.
Z drugiej strony też już wiem, że można mieć bardzo osobisty stosunek do kogoś, kogo się na oczy nie widziało i raczej wiadomo, że się nie zobaczy 😉
Wszystko to pierwsza prawda, czyli święta prawda, Pani Kierowniczko. 🙂
I ta dywanowa prehistoria może być świetnym przykładem na to, że nie ma jednej generalnej recepty, ile wolno i co nie zaboli. Wtedy się jeszcze z wampirami mało znałem, w moim przekonaniu pozostawaliśmy na stopie kurtuazyjno-obwąchiwawczej, więc ich bezpardonowe wpicie się w moją szyję tak mnie przeraziło, że uciekłem pod stół skomląc i długo lizałem rany. A dziś bym się zwyczajnie ze śmiechem odgryzł i tyle. 😛
No i jest to również ostrzeżenie, że nikt nie powinien sobie przyznawać prawa do kąsania wszystkich po równo. Parafrazując frazę tym razem clintonowską – bilateralizm, głupcze. 😉
To nie jest na poprawe humoru, ale dla mnie zadziwiajace
http://www.eioba.pl/a/2z44/tajemnice-ojca-rydzyka#ixzz1QYnunZiO
A ja jestem pewien inteligencji i poczucia humoru Moniki i dlatego na pewniaka wrzuciłem.
Bajka pierwsza –
O’Gary poszedł w las
bo miał akurat czas:
w zielonym gaju ptaszki śpiewają,
ptaszki śpiewają pod jaworem
w giętkiej leszczynie czas miło płynie,
czas miło płynie ze stuporem
w kwiecistej łące kwiatki pachnące,
krowim pachnące odorem
a w cieniu dębu krzywią mu gębę,
krzywią mu gębę zęby chore
pod lipą zasię ktoś jak nie wrzaśnie,
ktoś jak nie wrzaśnie: a ja gorę!
morał:
szkoda czasu
dla takiego lasu
Bajka druga –
na zielonej łące pasły się zające
jeden zając skrzywił gębę,
co ja trawę żarł tu będę
kiedy obok jest, co wolę
kapuściane piękne pole
morał:
chcesz o świecie wiedzieć więcej,
nie żryj trawy wśród zajęcy
nie spożywaj byle czego
gdy masz obok coś smacznego
Bajka trzecia –
Sztywny Jan od flaszki leżał dość daleko
kiedy chciał się napić, stukał w trumny wieko
morał:
stawiaj flaszkę blisko i bądź z tego dumny,
że sam sobie radzisz, nie wychodząc z trumny
Ja natomiast jestem pewien, że już muszę w teren (i tak dziś dość późno), więc ruszam skacząc przez trumnę i śpiewając „trza sposobić smolnych wiech, trza toporem prać po łbiech”.
Piszta, piszta, przeczytam wszystko, jak zawsze. 😆
Jedyny rydzyk, który może poprawić humor, to ten marynowany ze słoja. 🙄
Marynowany jak marynowany, ale świeży na maśle to jest dopiero poezja smaku 🙂 A tutaj Tym o Ojcu Geotermalnym 😀 http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/felietony/1517302,1,pies-czyli-kot.read
Bobiczku, w tym jenternecie brak jednej cechy, która ułatwia życie w grupie: nie widać mowy ciała, a zwłaszcza twarzy. To uabstrakcyjnianie jest niezłe, mogę robić za dziewczynę w wiośnie życia, ale na dłuższą metę przeszkadza. Ja też dlatego nie lubię bardzo rozmów telefonicznych…. oczu rozmówcy nie widać…
A ja osobiscie, acz z samego wiersza sie naprawde usmialam, i nie mam zadnych hard feelings, to zgadzam sie, zeenie, z Krolikiem – jesli chodzi o zasade ogolna. Przytyki i zlosliwostki, i uparte lansowanie jednego rodzaju poczucia humoru („gumofilcowego”, jak go ladnie okreslil Bobik, ciaglych prowokacji dla epatowania burzujow), ostatnio sprowadzaja cala nasza blogowa rozmowe na poziom metarozmowy, czyli rozmowy o tym jak i o czym mamy rozmawiac. Drobne przerywniki, zarty typu Mordka-Bobik, sa urocze (to niedokladnie to samo zreszta, co Twoje wiersze „przytykowe” do konkretnych osob, bo obie blogowe postaci sa calkowicie fikcyjne, o czym wszyscy czytajacy chocby przez pare dni juz wiedza, a ja podobnie jak Helena, Wanda, czy Tadeusz, wystepuje pod zupelnie wlasnym imieniem). Uparte zarty i przytyki do wspoluczestnikow, przy tym czesto nienajdelikatniejsze, „bo wampirom wszystko wolno”, skrecaja rozmowe w slepy zaulek, do tego – moim zdaniem – nudny. Nawet ktos, kto w internecie szuka leku na samotnosc, po pewnym czasie znudzi sie tluczeniem codziennie tematow typu „o dzisiaj ten blogowy wspoluczestnik w taki sposob docial tamtemu blogowemu wspolucsestnikowi”. I czekaniem na rownie docinkowa odpowiedz. Wokol jest caly swiat, dzieje sie w nim tyle ciekawych, zabawnych, smutnych, przerazajacyh rzeczy, a tu codziennie tematy meta, bez konca…
A poza tym, skoro blog jest takze dyskusyjny (ostatnio nawet krazy po roznych miedzynarodowych urzedacn pocztowych ciekawa ksiazka do wspolnej dyskusji), to nasuwa sie czasem nieodparte wrazenie, ze jak komus zabraknie argumentow w dyskusji na jakis temat, to wtedy moze wspoluczestnikowi dyskusji inaczej przylozyc… A potem naprawde trudniej wspolnie rozmawiac, bo do interesujacej rozmowy, takiej nie o niczym, potrzebne jest takze chocby minimalne wzajemne zaufanie wspoluczestnikow. A to latwiej zepsuc, a trudniej naprawic. Mnie osobiscie wystarczy niezgadzanie sie na porzadne argumenty (to jest ciekawe), a nie zabawa w argumenty ad personam, wszystko jedno w jakiej formie.
Ostatnio bylo tu duzo zamieszania, wiec tym bardziej bylabym wlasnie w tym miejscu ostrozna.
A czy bliskosc wspolnego bywania na tym sam forum upowaznia do wiekszej poufalosci? Moim zdaniem, o ile nie ma prywatnej umowy pomiedzy uczestnikami, jednak nie. A nawet jesli jest, to tez trzeba uwazac, zeby wspolnego miejsca do rozmowy i spotkan innym nie zepsuc. Bo nie wszyscy byc moze maja ochote bywac codziennymi obserwatorami poufalosci nawet za wspolnym przyzwoleniem, chyba, ze blog ma takze pelnic role nigdy niekonczacej sie opery mydlanej. Mnie, szczerze mowiac, nawet sama mysl o tym nuzy.
A czy ja konkretnie mam ochote na blizsza poufalosc z zeenem, ktory, w odroznieniu ode mnie, pilnie strzeze nawet pisowni swojego blogowego pseudonimu, natomiast ostatnio w moim odczuciu przekracza granice, ktore dla mnie sa granicami smaku dotyczacego zachowan miedzyludzkich (ze smutnymi skutkami dla paru osob). Chyba raczej nie.
Choc wierszyk byl zgrabnie napisany. 🙂 Szkoda tylko, ze jak sie okazuje, dalej zrobil swoje w psuciu ogolnej atmosfery.
I to tyle na ostatnio dyzurny temat meta. A teraz niestety musze zajac sie mocno prawdziwym zyciem, bo ono takze goni. W koncu blogowanie to tylko dzialalnosc uboczna, w wolnym czasie, przy okazji. I o tym tez dobrze pamietac, zeby nie stracic poczucia proporcji. 😉
A kiedy do mnie książka do dyskusji dojdzie??
Ja mam też pytanie do Szczecinian, szczecińskich i nie. Czytali Ingę Iwasiów??? I co sądzą??
Rozdzielnik kto komu ma wyslac dalej jest pewnie gdzies u Bobika, Tadeuszu. W kazdym razie, postaram sie czytac w miare szybko, choc jednak dokladnie. 🙂 A chodzi o ksiazke Barbary Engelking „Jest taki piekny sloneczny dzien…”.
I naprawde uciekam, bo nie lubie sie spozniac. Co wiecej, inni nie lubia, jak sie spozniam, a to tez wazne. 😉
Moniko,
Tylko jedna uwaga: jednoaktówka powstała z inspiracji Twoim wpisem i nie jest nawet
w najmniejszym stopniu argumentem ani „przyłożeniem” stanowiącym jakiś rewanż.
Jeżeli tak to odebrałaś, to przepraszam, pomyliłem się i niech Bobik ją zniknie.
Co do reszty, która warta jest odpowiedzi – na stronie, będzie to korzystniejsze dla Gospodarza, choć liczę się z odmową w świetle tego, co napisałaś.
No nie, ja się nie zgadzam, żeby tu była jakaś meta. Dzielnicowy nas będzie ciągle nachodził i w ogóle… 🙄
Jeżeli z dotychczasowego metowania coś wynikło i wszyscy lepiej rozumieją prawa i obowiązki blogowatela, to dobrze, a jak nie wynikło, to pewnie i tak już nie wyniknie. W związku z tym propnuję, żeby metę przerobić na metkę i ja ją pochłonę jednym kłapem, a następnie rozpocząć Tydzień Bez Mety, który będzie można dowolnie przedłużać, jak się Publiczności spodoba. 😈 Ale w tym celu wszyscy muszą sobie przez ten tydzień jeść z dziobków, bo inaczej całe założenie diabli wezmą. 😎
(Wzięty w nawias post do zeena – jednoaktówki zniknąć nie mogę bo za dużo się o nią zahaczyło, ale przekażę Monice Twój mail i sądzę, że się dogadacie 😉 )
(Wzięty w nawias post ogólny – metarozmowy mogą być bardzo ciekawe, ale nie na okrągło i niekoniecznie wtedy, kiedy są wymuszone sytuacją)
A teraz ogłaszam rozpoczęcie TBM i sam nakładam futerał na ząbki, żeby nawet przypadkiem kogoś nie drasnąć. 😀
Dowiedziałem się dzisiaj czegoś, co mi całe owłosienie postawiło na baczność i chyba się jeszcze w nocy przyśni. Słyszeliście już o krokodylu, który nie jest zębatym gadem ani czasopismem satyrycznym? Ten inny krokodyl to jest dezomorfina, narkotyk bardzo już popularny w Rosji, który ostatnio pojawił się i w Niemczech. Już kilkurazowe wzięcie prowadzi do śmierci w ciągu roku i to śmierci strasznej. Ciało zaczyna się rozpadać i rozkładać, arterie eksplodują, skóra schodzi płatami, mięśnie odchodzą od kości… no, groza. Człowiek wygląda przy tym jak nadgryziony przez krokodyla, stąd nazwa.
Tu jest rosyjska strona o krokodylu, na której są wstrząsające zdjęcia tych, którzy z nim się zetknęli.
A tu jeszcze coś o tym potworze dla niemieckojęzycznych. To wprawdzie z Bilda :oops:, ale akurat nie usensacyjnione na siłę, a nie mam teraz czasu szukać lepszego źródła.
Dobroc i slodycz – c’est moi.
Tadeuszu, a ja jestem strrrrrrrasznie ciekawa Twojego zdania o Indze Iwasiów.
No, fakt, trudno o większy zbiór cech typu soft niż nasz drogi Mordka. 😈
Czy mógłbym się dowiedzieć, who is nieznana mi bliżej ani dalej 😳 Inga Iwasiów?
Inga Iwasiów jest pisarką oraz profesorką na uniwersytecie w Szczecinie. Napisała kilka książek o Szczecinie, w tym słynne „Bambino”, za które omal nie dostała Nike. „Bambino” to był kultowy bar mleczny w okolicy Politechniki, w centrum miasta, a bohaterami są tzw. zwyczajni ludzie, w tym parę osób niemieckiego pochodzenia.
Próbowałam to czytać, ale zmęczył mnie styl, dość ciężki i pokrętny.
Dlatego właśnie jestem ciekawa zdania Tadeusza.
A, dziękuję, to już przynajmniej z dalej Inga Iwasiów mi się poznała, a z bliżej może niekoniecznie musi. Bo od stylu ciężkiego i pokrętnego to mam znacznie bliżej różnych niemieckich filozofów. 😈
Ale ja nie ze Szczecina, to jak mogę odpowiadać na swoje pytanie? Ciekaw byłem, czy Szczecinianie i Szczecinki odnajdują swoje miasto w powieści.
Albowiem była taka okrzyczana książka p. Siemiona, Niskie Łąki, niby to się dzieje we Wrocławiu, ale nic z miasta tam nie ma. To są jakieś popłuczyny po Kosińskim, okraszone scenami pół, jak dla mnie, pornograficznymi, w stylu sadystycznym. Jeszcze większa obrzydliwość niż Kosiński. Natomiast w pierwszej książce o panu Mocku w Breslau Krajewskiemu o dziwo udało się utworzyć wizję starego Breslau, fantazja oczywiście, ale bardzo przekonująca.
Wracając do p. Iwasiów. Ja całą książkę przeczytałem, autorka tam ciekawe i nietuzinkowe rzeczy mówi o Ziemiach Wyzyskanych i ludziach na tych ziemiach (zestaw postaci trochę może nadmiernie „czysto” oddaje różne możliwości osiedleńcze). Styl jest osobliwy, to prawda, ale ja wcześniej przeczytałem jej zbiór opowiadań i tam styl jest zupełnie inny, taki, hm, niesłychanie zmysłowy (w sensie: to co zmysły oddają), migotliwy, więc ta ciężyzna stylu w Bambino jest zamierzona. Drażnił mnie ten styl na początku oczywiście, ale myślę, że coś w tym jest. Ja bym go opisał tak może: zmęczony, jakby chłopsko-toporny. Tak więc myślę, że ten styl to faktycznie jest spore osiągnięcie językowe, jakby pewna możliwość polszczyzny bycia poważnym, a nie nadmiernie inteligenckim. A to już rzadka umiejętność. Nie wiem, czy oddaję zalety tej dziwacznej prozy, ale myślę, że warto się pomęczyć.
Z wad: książka nadmiernie staje się esejem miejscami, jakby autorka naraz chciała opisać swoje przemyślenia nt kobiet, owych Ziem, etc. Zresztą ma rację w obu przypadkach, ale wchodzi w tematy ogólne. Jakby trochę przyciąć te wstawki, powieść nabrała by może większego tempa, ale może akurat autorka chciała jeszcze spowolnić.
Uch, ale pisnąłem… poniosło mnie.
Nosił Tadeusz razy kilka, poniosło i Tadeusza. 😆
Trudno mi oczywiście cokolwiek powiedzieć o książce czy stylu na nieczytanego, ale tak ogólnie to ja mam do nadmiernej powagi podejście trochę nieufne. Bo często kroczek ona tylko od nadęcia i napuszenia. I jak styl jest za bardzo wysilony i „skonstruowany, to też raczej jak do jeża do niego podchodzę. Ale oczywiście bywają wyjątki, bywają… 😉
Nigdzie mnie nie nosi. Pracowo i upalnie klapnęłam na mordkę 🙄
ciesze sie bardzo ze ksiazka dalej w czytaniu 🙂
staralem sobie policzyc ile to juz tysiecy kilometrow ma za soba 🙂
moze kolejna? a jezeli tak to jaka? 🙂 😀
Nisiu, gdzie byl bar mleczny „bambino” na Wojska Polskiego przy kortach, czy rog Sikorskiego/Krzywoustego?
wlasciwie juz dawno temu zabieralem sie do czytania Iwasiuk, ale…
ostatnio mam nostalgie szczecinska i zabezpiecze sobi obie ksiazki 🙂
ciekawostka
http://cmos.blox.pl/2011/06/Jak-to-sie-robi-w-Niemczech-Kosciol-a.html
od jutra na kilka dni zapowiadaja „zimno”
Lisku podaj mi prosze adres tej plazy 🙄 🙂 😀
http://www.youtube.com/watch?v=uFbkbTqT2j0&feature=player_embedded#at=161
a tutaj ryskowarodzina kupuje wedliny, kilka stopni w dol i w
klimatyzowanym pomieszczeniu – zawsze w kolejce – nostalgiczne zakupy 🙂 😀
https://lh3.googleusercontent.com/-jF4ZJSFxtgU/Tb2CKcaQtqI/AAAAAAAAD0g/5oytIkwMpTs/s912/DSCN1297.JPG
Bambino – róg Sikorskiego i Krzywoustego. Żywiła się tam cała Politechnika – Budownictwo i Architektura. Mechaniczny, Chemiczny, Elektryczny… I pół miasta.
Tadeuszu, dzięki za opinię. No więc ja właśnie się zastanawiam, czy warto się męczyć z tak ciężkim pisaniem, skoro generalnie i tak mam pojęcie o tym, o co tam chodzi. Lubię, żeby książka sprawiała mi przyjemność, a jasność i klarowność stylu jest mi niezbędna do życia.
A przyniosło mnie znowu
U pani Iwasiów jest pasja. I ten styl nie jest napuszony, jest takim dobieraniem słów i zdań do rzeczy trudnych. Jakoś sobie myślę, że pewnym ideałem inteligenckim w Polsce jest styl Gombrowicza, lekki, prześmiewczy, z dystansem. Iwasiowe pisanie jest dalekie od takiego.
Książka, której styl mnie zupełnie uwiódł, to Baltazar Mrożka. Czytałem, takie proste zdanka, ot tak sobie idzie. W którymś momencie się ocknąłem, że ta polszczyzna jest genialna, jaki ma rytm, jaka jest niby przezroczysta. Cudo.
A to ciekawe, z tym pozmienianiem słów pieśni kościelnych. Mnie się to nie mogło rzucić w uszy, bo „nie bywam”, ale to, co było zacytowane, nawet całkiem zgrabnie zrobione. 🙂
Ale tak w ogóle że KK w Niemczech w porównaniu do polskiego jest szalenie „postępowy” mogę tylko potwierdzić, na podstawie wielu innych rzeczy. Kiedyś tu już zresztą pisaliśmy o tym, że rywalizacja z innymi kościołami to niejako wymusza. 😉
Bobiku, niech zyje TBM! Niech zyje metka na ptifurkach! 🙂
(Uwaga techniczna: jesli chodzi o mnie, to nic nie musisz Bobiku usuwac, z powodow zapodanych powyzej przez Ciebie i mnie – zarowno moj osobisty brak urazy, jak i wzgledy dotyczace zrozumienia przez kolejnych czytelnikow calej wymiany zdan, ktora bez jednoaktowki zeena bylaby zupelnie niezrozumiala. To tez, przy okazji, odpowiedz zeenowi. 🙂 )
O Iwasiuk musze sie wiecej dowiedziec, bo opis jej stylu pisarskiego w „Bambino” zrobiony przez Tadeusza mnie akurat zafrapowal. Tez bardzo lubie eksperymenty stylistyczne, jezeli osiagaja zamierzony efekt, choc czasem trzeba sie w to wciagac zanim wciagnie. Cos jak nauka nowego jezyka. Choc oczywiscie, w czytaniu moge w koncu zgodzic sie z Nisia, o ile pomimo wysilkow mnie nie wciagnie. 😉
A z pytan praktycznych, to jak Ty sie, Bobiku ostatnio reanimowales po zajeciach praktycznych w 35-stopniowym upale? Na razie czuje sie tak przegotowana, ze najchetniej zamieszkalabym w lodowce posrod mrozonek i pingwinow, i to pomimo wlaczonej klimatyzacji, ktora – jak sie okazuje – napawaja sie takze szczecinskie wedliny kupowane przez Rysia z rodzina w nostalgicznym sklepie. 😉
@ plaża izraelska rysia
Swego czasu uderzyły mnie w Izraelu właśnie spędy taneczne. Niekoniecznie na plaży, także na placach, w parkach, są specjalne estrady czy miejsca, gdzie w określonych godzinach się tańczy. A te tańce, jak widać, nie są jakieś bardzo fatygujące czy skomplikowane, raczej takie, że każdy by potrafił. Fajne to.
A nick osoby, która to wrzuciła na tubę podziałał na mnie nostalgicznie – Rehov (ulica) Bograshov w Tel-Awiwie jest blisko domu, w którym mieszkała moja ciocia…
Przyznaję, że mnie styl gombrowiczowski bardzo leży, ale nie tylko ten i wcale się nie domagam, żeby każdy pisał jak Gombrowicz. Ja po prostu lubię taką robotę, żeby nie było widać szwów, śladów narzędzi i krwawego wysiłku. 😉 Jednemu jakoś tak naturalnie, bez kombinowania (przynajmniej na pozór), przychodzi styl prosty i transparentny, drugiemu ozdobny i zakręcony, jednemu sieriozny, drugiemu ironiczny i ja właściwie każdy kupię, jeżeli przy czytaniu mam poczucie, że to napisane „tak jak ptak śpiewa”. Chociaż wiem, że za tym śpiewaniem często kryje się ciężka harówa. Tylko że ja wolę jej nie widzieć. 😉
Wrzucam wpis blogera. Jak ktoś chce znaleźć, znajdzie, jeśli nie – podam link za zgodą Bobika.
Moim zdaniem wart tego.
„Izba niższa holenderskiego parlamentu przyjęła zakaz rytualnego uboju zwierząt” (RP). Projekt poparło 116 posłów (30-tu było przeciw). Inicjatorka zmiany w przepisach Marianne Thieme (PvdD) stwierdziła : „Dla nas wolność religijna kończy się tam, gdzie zaczyna się cierpienie ludzi lub zwierząt”.
Gawędzimy sobie ostatnimi czasy o granicach wolności, kategoriach oceny, szkodliwości różnych działań i jest to niestety dyskusja głęboko teoretyczna. Holendrzy dostarczyli nam praktyczny przypadek dzięki któremu możemy przyjrzeć się bliżej reakcjom na „kontrowersyjne” poczynania władz wobec kwestii wyznaniowych.
Jak można domyślić uchwalony przepis ugodził w mniejszości muzułmańską i żydowską. Ta pierwsza podeszła do sprawy potencjalnie spokojnie rozważając sprowadzanie mięsa halal (dozwolone) z zagranicy. Zaskakująca była jednak reakcja środowisk żydowskich które natychmiast skierowały ‘tok publicznego rozumowania’ na dziwnie znajomą ścieżkę. Rabin Holandii stwierdził bowiem iż nowy przepis jest bolesny dla społeczności żydowskiej gdyż wywołuje bardzo przykre wspomnienia ponieważ jednym z pierwszych zakazów które wprowadził A.Hitler po rozpoczęciu okupacji Holandii był właśnie zakaz rytualnego uboju zgodnego z religią judaistyczną.
(Dla ścisłości należy dodać iż ubój zgodny z wymogami judaizmu i islamu polega na poderżnięciu gardła całkowicie przytomnemu stworzeniu. Prawo holenderskie kwestię uboju reguluje zapisem o konieczności wcześniejszego ogłuszenia zwierzęcia a z punktu widzenia obu religii takie rozwiązanie jest niedopuszczalne).
Temat jest ‘śliski’ gdyż ociera się o delikatną materię praw społeczności żydowskiej ale dopatrzenie się wątków nazistowskich w idei ochrony praw zwierząt jest dość interesujące. Znamy doskonale ów sposób odbijania piłeczki z własnego podwórka i wiemy iż nawet gdy argument ‘ukrytych opcji’ okaże się nieskuteczny legislacyjnie to jednak cień wątpliwości pozostanie. (W Holandii w wyniku kryzysu wzrosły nastroje ksenofobiczne m.in wobec Polaków).
W Polsce, ingerencja władz czy obywateli w kwestie religijne naraża na mało wyszukane uwagi nawet gdy ingerujący kierują się dobrem powszechnym. Milczenie okazuje się zdrowsze choć bez trudu odnajdziemy w naszym kraju echa podobnych do holenderskich problemów. Teoretycznie każdy ‘smakosz taniego wina na powietrzu’ mógłby uniknąć odpowiedzialności za złamanie zakazu spożywania alkoholu w miejscu publicznym powołując się na konsumpcję rytualną. Lekcje religii w szkołach są pełne opowieści o głowach na tacy, krzyżowaniu, trunkach wyskokowych i treści sprzecznych z naukami fizyki, biologii czy chemii. Analiza kultu relikwii czy ‘systemu’ świątecznych dni wolnych od pracy przyniosłaby zapewne wiele podobnych spostrzeżeń.
Nie stanę póki co na czele żadnego ruchu gdyż nie ukrywam iż za kościołem nie przepadam a ideę zmian należy podpierać czystymi, szlachetnymi pobudkami i argumentami. O jakość tychże dbać warto nawet pomimo tego iż pomysłowość holenderskiego rabina – który nawet nie umywa się do posła Błaszczaka czy tow. Rydzyka – uzmysławia iż raczej trudno byłoby takie znaleźć.
Zastanawia mnie owych 30-tu posłów którzy byli przeciwnikami ustawy. Co nimi kierowało ? Zrozumienie dla zadawania cierpienia zwierzętom ? Toż zwykły ubój ma cel konsumpcyjny i jest to jakieś uzasadnienie – „zabijanie dla przetrwania”. Zarzynanie rytualne kończy się oczywiście spożyciem ale czemu ma służyć owa ‘trzeźwość’ stworzenia ? Zaspokojeniu żądzy krwi boga ? Zabawie w dużego sadystę ? Ma wzbudzić lęk w wiernych sugerując iż kapłan z podobną wprawą poradziłby sobie z człowiekiem ? Teoretycznie gdyby ustawa nie przeszła, ochroną należałoby objąć również zwolenników kultów satanicznych rozpruwających czarne koty jak najbardziej w celach religijnych.
Ale nic. Żyjemy w Polsce więc kler może spać spokojnie z lśniącą, wylizaną przez polityków sepiterną wypiętą na blogerów.
http://www.youtube.com/watch?v=-fqA9ghOlnw&feature=related
Reanimacja poupałowa? Obawiam się, że coś takiego istnieje tylko w bajkach. 🙁
Trzeba po prostu przetrwać do następnego dnia. który – jak los pozwoli – będzie nieco chłodniejszy. 🙄
No, można jeszcze spróbować sposobu, który już u Pani Kierowniczki zapodawałem, ale zamiast reanimacji może się to skończyć głęboką śpiączką. 😉
Dzieki, Bobiku. Cos z tego na pewno wykorzystam. 😆 Juz sama lodowka na lapach moze reanimowac, a zawartosc moze i uspi, ale przynajmniej ochlodzi. 😆 Poki co, zrobilam herbate mrozona ze swieza mieta i dzialam na pol obrotow. 😉
Witam 🙂
@zeen. Bardzo dobry wpis. Żadna ideologia lub religia, która może prowadzić do śmierci, cierpienia lub niepotrzebnego bólu jakiegokolwiek żywego stworzenia jest nie do zaakceptowania. Jestem przekonany, że casus holenderski będzie przykładem dla innych.
Dzień dobry 🙂 Postawa rabinatu holenderskiego jest w tym przypadku rzeczywiście nie do obrony. Można wprawdzie zrozumieć, że wobec wyraźnego wzrostu nastrojów rasistowskich w Holandii u Żydów i żydów odezwały się pewne stare lęki, ale jednak tej ustawy o zakazie uboju rytualnego nie wprowadzały partie faszystowskie i przeprowadzanie analogii między nią a początkami ustaw antyżydowskich w hitlerowskich Niemczech jest absurdalne. No i nastrojów rasistowskich na pewno nie uśmierzy, raczej wręcz przeciwnie.
Zresztą, tak od strony całkiem praktycznej – ilu jest w Holandii ortodoksyjnych żydów, jedzących wyłącznie rytualnie uśmiercone zwierzęta? Nie mam danych, ale można z całkowitą pewnością założyć, że to jest garstka (całej ludności Holandii jest właściwie garstka 😉 ). Jeżeli w jakąś mniejszość ta ustawa „uderzy”, to w muzułmanów, których jest wiele więcej. Ale oni nie protestują, bo wiedzą, jak jest (i ja też wiem) – znakomita większość mniejszości muzułmańskiej na co dzień w ogóle się rytualnością mięsa nie przejmuje i kupuje je normalnie, w supermarketach. A tylko przy specjalnych, religijnych okazjach szukają mięsa „prawidłowego”. I na te specjalne okazje całkowicie wystarczy import.
O tym, że ustawę uważam za słuszną, chyba nawet nie muszę pisać. 😉
U nas awantura, bo rzad wstrzymal eksport zywego bydla do Indonezji, wlasnie z powodu bestialskiego zabijania. Ale hodowcy i eksporterzy sie buntuja, bo traca pieniadze.
Kiedys przy okazji ogladania programu o niedzwiedziach w Azji, ktorym odcina sie zywcem lape, zeby podac smakoszom w restauracji, dowiedzialam sie, ze pod wplywem strachu mieso kruszeje i jest smaczniejsze 🙁
Ja w tę rzekomą smaczniejszość mięsa od strachu w ogóle nie wierzę.
 To są wymysły, mające usprawiedliwić różne perwersje kulinarne. Zresztą, zwierzęta zabijane w rzeźniach, zwłaszcza takich co bardziej tradycyjnych, też się boją.
Jedzenie małpiego móżdżku czy niedźwiedziej łapy obcinanej na żywca po prostu daje perwersom kulinarnym pewien rodzaj kopa i miłe poczucie, że są lepsi od innych – odważniejsi, oryginalniejsi, bardziej światowi, no i oczywiście bogatsi, bo za te „specjały” słono się buli.
Na pohybel takim perwersom!
Z innej beczki: czy mógłbym dziś bardzo poprosić Szanownych Wszystkich o solidne i wytężone czymanie? Za Pacjentkę, o której przedwczoraj pisałem, a która po 5 tygodniach pobytu w szpitalu doczekała się wreszcie operacji. Bardzo mi zależy na tym, żeby operacja się udała, a Pacjentka… no, wiecie. 😉
Czymamy nieustająco!
Czymam za Pacjentkę!!
Dołączam się do czymania
Czymam.
No, jak się wie, że blogowe kciuki w robocie, to zaraz łatwiej optymistyczniej spoglądać w przyszłość. 🙂
Wobec tego kawy się napiję, bo jest szansa, że mi będzie smakować. 😀
Są jeszcze inni chętni do kawy? Ja stawiam. 😎 Tylko przez słomkę, proszę, żeby kciuków nie trzeba było puszczać. 😉
Bobiku, trzymam kciuki najsilniej jak umiem!
Żono Sąsiada, Ty już na krajowym podwórku? 🙂
A ja myślałem, że wciąż jeszcze zastępujesz Helenę w dzierżeniu blogowego sztandaru w Londku. 😉
Muszę wyrazić swoje głębokie oburzenie z powodu rozwydrzenia polskich obywateli. 👿 Bezczelnie domagają się oni, żeby sądy szybciej i sprawniej zajmowały się ich bzdurnymi sprawami czy rozprawami, a przecież wymiar sprawiedliwości w Polsce ma ważniejsze rzeczy do roboty. 🙄
http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1517022,1,na-wokandzie-doda-nergal-i-obrazeni-katolicy.read
Wróciliśmy dwa dni temu.
Londyn jak zawsze wspaniały, a tym razem jeszcze dodatkowo trzy dni w West Sussex z przyjaciółmi.
Bardzo ciekawa wystawa Miro w Modern Tate, piękne róże w Regens Parku, sporo dobrego wina. Jedyny kraj po za Polską, gdzie mogłabym mieszkać.
Jutro bedę już w Krakowie. Kciuki trzymam i dobre myśli posyłam
Wszystkimi łapami i całym duchem.
Trzymam.
Tak jak żołnierski język przykrył oficerskie myślenie Piłsudskiego, tak Twa niewyparzona gęba zeenie zasłania Twe jasno widzące oczy i ciekawie myślące zwoje.
Podejrzewałem, że za Twą rubasznością kryje się postać dużej klasy, ale powstrzymywałem się od broniącej pretensjonalnej prośby: „Niech się obie strony wypowiedzą!” w zwarciu z andsolem.
Gdybyś tylko zechciał zwiększyć udział Sylena, zmniejszyć udział Gargantui i Pantagruela , to bym Ciebie uwzniaślał Mistrzu.
Bobiku! Czy dawana z wdzięczności zapiekanka z szacunku, serdecznego rozbawienia i uznania powinna się objawiać drapaniem za uszami, drapaniem podbródka, czy wystarczy to:
http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Foie_gras_en_cocotte.jpg&filetimestamp=20071110040114
Ale odrobina pochlebstw na popitkę chyba zawsze dobra?
Trzymam i ja, Bobiku.
Z braku rezydencyjnego rabina na tym blogu, bede musiaa ponowniel wystapic jako zastepczy specjalista od prawa halachicznego, bless me,Lord, i wyjasnic pare nieporozumien dotyczacych rytualneco uboju i zasadniczej roznicy miedzy halal a kaszrutem.
Otoz uboj rytualny zydwski zostal wprowadzony specjalnie po to aby sie pozytywnie odroznial od zwyczajow innych plemion semickich, czyl Arabow.
Zwierze przeznaczpne na uboj nie moze byc chore lub zestresowwane widokiem innych zwierzat zabijanych przed nim – jesli sie tak dzoeje, to miieso jes natychmiast dyskwalifikowane jako koszerne. Wsrod plemion arabskich czesty byl np zwyxzaj zabijania kozlecia na oczach matki i gptpwania go w jej mleku – stad surowe rozdzelenie mleka i miesa.
Uboju nie moze dokonywac kazdy – musi to byc specjalny przeszkolony rzeznik, z pomoca specjalnego bardzo ostrego noza. Zaboice musi byc natychmiastowe, dokonane jednym wyszkolonym ruchem reki, odconjace aorte, co powoduje natychmiastpw utrate przytpmnosxi (gdy krew nie doplywa do mozgu). Obowizuje tez bardzo surowy nakaz nie powdowania zbednego cierpienia zwierzecia.
We wspolczesnych nie rytulnych rzezniach, zwierzeta sa wprawdzie ogluszane pradem, alee wszystko sie odbywa ba tasmie proukxyjnej, na widoku innych zwierzat,ktore czekaja na swa kolej, w pelni swiaddome przesuwania sie kolejki. To byloby niedopuszczalne przy uboju rytulnym w tradycji zydowskiej.
Prezewstrzegania prawa koszernosci przzy uboju pilnuje zawsze zattrudniony na miejscxu rabin.
Woiecej na tn temat mozna zapewnee przeczytac w Wikipedii.
Jak to wyglada w praktyce niemam rzecz jasnaa pojecia. gdyz nigdy przy tym nie bylem,wiem natomiast z prpgramu Jamie Olivera jak wyglada wspolczeesna rzeznia w krju gdzie prawa ohrny zwierzat sa wrexz wzorowe w pprowwnaniu z wieloma innymi. I nie bylo toprzyjemne ogladanie. :evi:
Jestem prekonany,ze obroncy zeierzat powoduj sie jak najbardziej szlachetnymi pobudkami, a oprocz troski o cierpienie zwierzat, chodzi zapewne i o to takze aby wprpwadzajac zakaz uboju rytualnego nie dzielic religii na lepsze i gorsze. Doceniam to. Nie wiem tez na czym dokladnie polega uboj namieso halal.
A tak se mysle, ze fajnie byloby namowic jedynego mi znanego eksperta od tych spraw, siostre Pani Koerownoczki, Belle, aby wpadla tu i opowiedziala o tym uboju u Zydow i bym janie musia sie dzielic swa nader ograniczona wiedza na ten temat (niehc ostatnie zdanie swiadczy o mej wrodzonej pokorze i skromnosci 😈 )
Niniejszym oddalam się w dal siną i gmłę (będzie dziś rozpylana w Szczecinie na okoliczność prezydencji).
Ahoj, przygodo.
Zamelduję się Blogowi za miesiąc, a na razie pozdrawiam najserdeczniej.
Oh, the newly improved Mordka… 😆
Nie wszystkie rzeznie nierytualne zabijaja zwierzeta na oczach czekajacych w kolejce zwierzat. Niektore wprowadzily specjalny system, dzieki ktoremu zwierzeta przechodza przez specjalny labirynt, uniemozliwiajacy im widzenie i slyszenie tego, co sie dzieje na jego koncu. Ten labirynt wymyslila, przynajmniej na potrzeby amerykanskie, bo nie wiem, jak jest gdzie indziej, bardzo ciekawa postac, dr Temple Grandin. Sama cierpi na autyzm, na szczescie nie tak gleboki, zeby nie mogla funkcjonowac, i to na wysokich obrotach. Napisala ksiazke o tym, jak jej wlasne odczucia, odbiegajace nieco od odczuc „normalnych” pomogly jej przy zrozumieniu zwierzat, zwlaszcza w stresujacych sytuacjach.
A poza tym, niektore sklepy podaja teraz informacje, na temat tego, w jakich warunkach odbywala sie i hodowla, i uboj zwierzat. Niestety, na razie jest to w sklepach, gdzie jest drozej, ale czesto pozytywne zmiany zaczynaja sie od gory, a po jakims czasie staja sie norma.
Pomyslnych wiatrow, Nisiu. 🙂
Moniko, ja też jestem optymistą i wierzę w pozytywne zmiany. Będzie to szło opornie – religia,tradycja itd. , ale bądźmy dobrej myśli 🙂
Chciałam napisać z grubsza to, co Mordka, ale wstrzymałam się na wiadomość o operacji, jakoś moment wydał mi się niedobry.
Dla mnie to oczywiście abstrakcja, bo ani koszernego, ani tym bardziej trefnego raczej nie jadam, ale cięcie dokonywane jest w taki, a nie inny sposób właśnie po to, by zwierzę nie cierpiało.
To, że podczas uboju rytualnego cierpi ono bardziej niż podczas jakiegokolwiek innego, jest mitem. Nie poszłabym oczywiście tak daleko jak holenderscy rabini, ale zmyślanie wyższości uboju przemysłowego nad rytualnym to, łagodnie mówiąc, nadużycie.
Ja tez, Irku, mam taka nadzieje. 🙂
Nisiu, stopy wody pod kilem!!!!
Moje Młodsze maturę zdało bardzo dobrze, dzięki czymaniu, oczywiście!Dzisiaj podano wyniki. Starsze w drodze do domu. Ja dokopałam się do praprzyczyny nieszczelnej kanalizacji deszczowej (!). Teraz szukam odpowiedniej złączki (lub uszczelki), która połączy rurę kamionkową z rurą PVC. Będzie jazda!
Jeszcze trochę i instalacje u Heleny to będzie dla mnie pikuś.
Obie powieści p. Iwasiów („Bambino” i „Ku Słońcu”) przeczytałam. Mnie zachwyciły, kawał dobrze opisanej historii Szczecina i zagmatwanych losów ludzi…
Bardzo dziękuję Wszystkim, czymanie – jak zwykle – okazało się skuteczne, operacja się udała, a i Pacjentka, jak na okoliczności, miewa się nieźle. 🙂
Można puścić, ale jeszcze tak w podtekście zostawić kawalątko czymania na intencję niewdania się kompikacji pooperacyjnych i pomyślnego przebiegu rehabilitacji. 😉
Widzę, że ani Mordechaj, ani Pani Kierowniczka nie wiedzą, o co tak naprawdę chodzi, a ja na podstawie doświadczeń niemieckich wiem, więc opowiem. Brak zakazu uboju rytualnego skutkował tym, że np. przy wielkim święcie tatuś rodziny przyprowadzał na podwórko kamieniczki albo skwerek przed blokiem baranka czy kózkę i zarzynał zwierzątko na oczach zszokowanych sąsiadów. A że nie zawsze był wprawny, to czasem mu niedorżnięta ofiara spod ręki bryknęła i zanim została złapana, zdążyła cały trawnik albo co poniektórych mieszkańców krwią zabryzgać i progeniturę im wystraszyć.
Fakt, nie słyszałem o takich przypadkach z okazji świąt żydowskich, ale przy świętach muzułmańskich (albo narodzinach dzieci) owszem, bywało. No a chyba nikt sobie nie wyobraża, że można by wydać ustawę zakazującą uboju rytualnego tylko określonym grupom. Dopiero by się porobiło…
Holenderscy rabini też powinni to rozumieć, bo od tego są rabinami, żeby takie rzeczy łapać. 😉
Ufff 🙂 Podtrzymuję intencyjnie 🙂
Nie chciałam rozpraszać, ale teraz już można 🙂
Córasek skończyła studia z jedynką 😀
Żeby równowaga w przyrodzie była zachowana, Młody oblał logikę (Andsolu, możesz wyrazić najgłębsze politowanie), poprawka we wrześniu 🙄
O, jak dobrze, ze trzymanie pomoglo 🙂 (niestety, „czymanie” w moich ustach nie brzmialoby zbyt autentycznie; pewnie o regionalnych, i nie tylko roznicach, wymowy moglby nam cos powiedziec Tadeusz). 😉
A z tym oczekiwaniem zrozumienia u holenderskich rabinow, Bobiku, to chyba zahaczamy o ogolna sprawe tego, jak sobie radzic z tradycjami religijnymi, formowanymi czesto w odleglej przeszlosci, gdy zahaczaja o wspolczesne rozumienie nas samych i otaczajacego swiata. Moim zdaniem, zupelnie prywatnym, wcale nie trzeba koniecznie zawsze wyrzucac dzieci z kapiela, a tylko oczekiwac, ze tradycja sie nie zamieni w skamieline, i takze bedzie ewoluowac – oczywiscie dla tych, dla ktorych ma ona w ogole znaczenie, bo nie powinna byc w zadnym razie obowiazkowa dla pozostalych (co tez w niektorych przypadkach jest sporym odejsciem od tradycji). 😉
Mar-Jo, gratulacje dla Mlodszego Dziecka. 🙂 I kondolencje, jesli chodzi o cierpienia moralne i fizyczne, zwiazane z piwnica. Rzeczywiscie, u Bonika jest Miedzynarodowa Grupa Wsparcia Ofiar Katastrof Hydraulicznych. 😉
O, i gratulacje dla Coraska, Haneczko. 🙂
Nisi – stopy wody pod kilem (chyba muszę wreszcie sprawdzić, co to takiego ten kil). Mar-Jo – sezamu ze złączkami i uszczelkami. Wszystkim – uśmiechniętego popołudnia. 🙂
A z wdzięczności za czymanie mogę się dziś nawet podzielić z ogółem tym fłagrasem od Staruszka. 😆
Żeby nie było, żem wróg gęsi: fłagrasy jadam tylko wirtualne lub symboliczne.
Świetnie zdana matura, świetnie skończone studia… Widzę, że się nie wykręcę. 😉
No dobra, do tego fłagrasa przynoszę jeszcze szampana. Raz się żyje. 😆
A dla bezmięsnych chyba jeszcze trochę ptifurków zostało? 😈
Moniko, z tym rozumieniem ja miałem na myśli raczej znajomość realiów i okoliczności polityki. 😉 Pytanie, jak pogodzić tradycje religijne z wymaganiami współczesności to trochę inna bajka, choć nie przeczę, bardzo ciekawa. 🙂
No, to czymam dalej, chociażem, jak Monika, nie z tego regionu od „cz”, ale dla Bobika to mogę nawet powiedzieć „a idze idze ty bajoku” (do choróbska oczywiście) 😀
I gratulacje dla haneczkowego Córaska.
No faktycznie, że okoliczność z zarzynaniem przed domem zachęca do wprowadzenia takiego prawa. Ale czy nie wystarczył zakaz robienia tego publicznie?
Przecież nie oszukujmy się, jak ktoś wpiernicza tę wstrętną trefną wieprzowinę, to ta świnka też jakoś tam została zamordowana, nicht war? 😈
Mar-Jo, coś o tym wiem, o rurach znaczy, jazda jak w banku 😕
Gratulacje dla Maturzystki 😀
Trzymam.
Pani Kierowniczko, ja do dziś przed Kurban Bajram (Święto Ofiary, zwane inaczej świętem mięsnym) muszę latać po moich klientach i przypominać im, że nie mogą sobie własnoręcznie tego mięsa zarżnąć i że za to grożą surowe kary. Większość mówi „ależ oczywiście”, ale niektórzy, co nowsi, bardzo się dziwią, co to za dziwne obyczaje w tym kraju panują. 🙄
A z zakazami, to mnie się widzi, że nie tyle chodzi o zarzynanie publiczne lub niepubliczne, co jednak ogólnie o jak największe ograniczenie cierpienia zwierząt, o wprowadzenie tego do ustawodawstwa i o sygnał, że prawa w tym zakresie mają prymat nad zwyczajami religijnymi. W Niemczech prawo już od jakiegoś czasu wymaga znieczulenia zwierząt przed zabiciem, a ponieważ rytualne ubojnie się do tego nie stosowały, to ich zakazano. Zapewne w Holandii jest podobnie lub tak samo.
I moje dziecko zdało, ku własnemu ogromnemu zaskoczeniu! I mam szampana, fujagrasa nie ma, ale są zmrzliny! Ptifurki jak pościągam z twarzy publiki, też będą!!
Gratuluję wszystkim współmaturkom!
I pada, więc jest dobrze.
Pewien rolniko-ekspert powiedział, że wszedł do normalnej obory amerykańskiej i mu się zrobiło niedobrze…. więc można sobie wyobrażać, że warunki w rzeźniach nie zmieniły się tak bardzo od czasu powieści Uptona Sinclaira.
Kto chce wody, niech ma, kto nie chce, niech nie ma!
Houk.
Szlaban zdjęty 🙂
Bobiku, czymam, czymam 🙂
Wszystkim „zdanym” i ich Rodzinom gratulacje 🙂
Mar – Jo, wyrazy z powodu Wod – Kan 🙁
Matury zdanie to kąpiel w szampanie,
studiów zakończenie to też szampanienie
i zdjęcie szlabanu wymaga szampanu. 😎
No leję już, leję. 😆
Patrzcie no tylko! Zdanie matury to wcale nie taka hetka pętelka. Aż jedna czwarta oblała. 😯
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,9871375,CKE__Co_czwarty_maturzysta_oblal_mature.html
Chyba trzeba zrewaloryzować i urealnić gratulacje. 🙂
Z nieba też leje, jak nie powiem co, co by mnie nie zbanowano 😉
Bobiczku, bo to wszystko zależy, gdzie się zdaje: http://wyborcza.pl/1,86738,9867730,Matura_z_korupcji.html
Obyczaje rytualne czy inne obrzędy. One były zawsze, tylko znane określonej zamkniętej grupie. I nagle przy nowych środkach komunikacji społecznej, gdzie każdy może zajrzeć na każde podwórko, zaczęło wszystko być jawne i czasami szokować. Niezależnie czy to będzie nieumiejętne świniobicie , zacięcie koguta czy baranka. W kilka sekund wiemy o tym wszystkim.
I teraz rola prawa, jego tworzenie, prymat nad zwyczajami religijnymi czy tradycją.
Z drugiej strony głosy oburzenia w obronie wolności religii, poszanowania tradycji itd.
Tu zacznie się konflikt. Te wszystkie rytuały są zakorzenione głęboko w naszej psychice, stoi za nimi zawsze określona grupa, która z tego żyje: kapłani, biznes, określone zawody,lobby polityczne.
Dla pocieszenia tym z wod-kan, u mnie kosiarka wymaga serwisu 🙁
Dołączam się do gratulacji dla maturzystów 🙂
Krótka recenzja ” białej księgi” PiS
„Nie rozumieją, czym są lotnictwo, regulaminy, procedury, co jest przyczyną, a co skutkiem; dobrze, że nie ma nic o helu i dziale elektromagnetycznym, ale autorzy w paru miejscach się do tego zbliżają – scharakteryzował opracowanie ekspert.”
Jesteśmy mięsożerni i nasze mięsożerstwo, jak każde inne, jest okupione cierpieniem pożeranych stworzeń. Możemy stwarzać sobie labiryntowe i koszerne iluzje, ale to trochę jak z wbijaniem zdezynfekowanych igieł pod paznokcie. Wszystko co możemy, to nie męczyć bardziej, niż jest to konieczne i na tym polega nasz humanitaryzm, czyli uświadomiona zwierzęcość.
Trochę mnie ten szampan zmorzył 😳 i zanim doszedłem do siebie, Goście się już rozeszli. 🙁
No to nie będę sam kłapał, tylko zaczekam do jutra z nadzieją, że znowu się zejdą. 🙂
Się nie rozeszłam, ale już się rozchodzę. Dobranoc 🙂
Lekko spoznione,ale bardzo serdeczne gratulacje dla wszystkich naszych tu rodzicow maturzystow. No i dla samych maturzystow – dobrze, ze maja to juz za soba, nigdy juz w zyciu zaden egazmin nie bedzie zwiazany z takim stresem,zwlaszcza w systemie egzaminacyjnym,ktory potrafi oblac co czwartego zdajacego. To bardzo zle swiadczy o systemie sprawdzania wiadomosci i umiejetnosci. 🙁
Już jakieś 10 lat temu matury w jednej ze społecznych szkoł warszawskich (do której chodził mój chrześniak) nie zdało 25 %. W tym samym roku na 98 maturzystów w szwajcarskim gimnazjum mojego syna oblała 1 osoba. A tutejsze gimnazja są bardzo trudne i uczniowie, którzy nie dają rady albo się nie uczą, odpadają po drodze.
Monika (chyba?) niedawno pisała o książkach dla dzieci, których się ukazała 3 część. Czy mogę bardzo prosić o ponowne podanie autora?
Witam 🙂 Dzisiaj w Polsce Dzień Psa. Lizy po pysku dla wszystkich Psowatych niezależnie od rodowodu, koloru skory, płci etc. :D.
Dla porządku uzupełniam: Światowy Dzień Architektury no i …pierwszy dzień pierwszej polskiej prezydencji w Unii
O, winno być ” koloru futra” 😳
O, puchala się pojawiła 😀
Ja myślę, że z tymi maturami problem jest nie tylko w systemie egzaminacyjnym, ale przede wszystkim w systemie nauczania, który robi z młodych ludzi idiotów (co może potwierdzić niejeden nauczyciel akademicki; opowieści, jakie czasem od nich słyszę, z różnych dziedzin, jeżą włos na głowie), a jeszcze na dodatek jest pobłażliwy i pozwala tym idiotą być 👿
Dodam więc jeszcze ostatni komentarz w sprawie matur http://www.polityka.pl/kraj/opinie/1517366,1,zaskakujace-wyniki-matur.read
Dzień dobry. 😀
W liceum Młodszej maturę zdali wszyscy uczniowie.
Ale wyjątkowa jest i szkoła i uczniowie. Jest w niej chór, szkolna orkiestra kameralna. Wielu uczniów równolegle uczyło się w szkołach muzycznych. Jest poezja śpiewana, uczniowie wystawiają własne sztuki teatralne. No i nauczyciele nie wyłączają uczniom myślenia. Wręcz przeciwnie. 😀
Dzień Architektury i Psa. Fajne.
Czyli Dzień Psiej Budy??
Z testowaniem jakiejkolwiek wiedzy ciężko: jak ma być porównywalne (jak matury), to nie mogą być nadmiernie otwarte. A jak zamknięte, to najlepiej pyta się o erudycję, bo da się policzyć. To mniej więcej jak testy na inteligencję…
Z marudzeniem na maturę to miałem do czynienia odkąd pamiętam.
Mam takie silne wrażenie, że albo mamy edukację masową, albo edukację. To jest szkodliwy mit, że każdy może mieć wyższe studia, a cały system zmierza w tym kierunku. Z moich grup najczęściej zostawiłbym 10-20% studentów, reszcie grzecznie podziękował. Po prostu nie nadają się. A bywają grupy, że nadaje się 1 osoba… (z ok. 15-20).
PREZYDENCKIE dzień dobry! 😆
Prezydenckie, bo mimo różnych potknięć, jestem dumna z tego, co przez te 22 lata zrobiliśmy. Ciagle pamiętam jak było i rozpiera mnie niekłamana radość z tego, że jesteśmy „w tym miejscu” 😆
Sorry pieski, ale będę dzisiaj świętować, w pierwszym rzędzie, rozpoczęcie Polskiej Prezydencji UE 😆
Dora (9:10),
niestety, pełna zagoda, w sprawie „robienia idiotów” z polskiej młodzieży. W czasie, wczoraj zakończonej, sesji miałam kolejny dowód na to, jak w gruncie rzeczy niewiele trzeba, żeby młodych ludzi inspirować, wspierać w ich rozwoju. Zyskując przy tym, po przeczekaniu burzy z piorunami 😉 ich niekłamanej wdzięczności i szacunku 💡
Tadeusz,
zgadzam się w kwestii nadawania/nienadawania się. Czasem pojąć nie mogę, jakim cudem „delikwent” znalazł się na V roku, skoro „nie miał prawa” zdać matury.
Ale nawet w tej sytuacji można sobie uczenie – i wychowanie, nie waham się użyć tego słowa – „odpuścić”, albo zrobić the best
Dzień dobry 🙂 To ja dziś jestem jubilat? 😀 I będę cały dzień smyrany po brzuchu, drapany za uchem i raczony mowami na cześć? I dostanę półtora metra pasztetówki? A Labradorka drugie półtora i jak zwykle przezornie zostawi część na jutro i jutro podzieli się ze mną, bo ja cały swój przydział zjem dziś?
Ach piękne, piękne życie… 😆
No, jednak prezydencja wobec tej perspektywy to jest po prostu pikuś. 😈
Dokładam do tego salceson, Bobiku 😆
Ale PREZYDECJA górą i tak! 😉
No, dobrze. Tolerancyjny jestem. Pozwolę każdemu pozostać przy własnych priorytetach, jeżeli będzie respektował MOJE priorytety. 😎
Salceson uważam za bardzo słuszny objaw ich respektowania. 😈
Polskiego modelu edukacji wprawdzie nie mam najmniejszego zamiaru bronić, ale… Czy istnieje w ogóle jakiś kraj, w którym na ten model się nie narzeka? 😉 Bo takich, gdzie się narzeka, mogę wymienić długą listę.
Z czego dla mnie wynika, że taka stwora, jak model idealny czy choćby optymalny jeszcze się nie narodziła. Znaczy, jest o czym dyskutować. 😉
Bobiczku, ode mnie nie dostaniesz ani pasztetówki, ani salcesonu! Weterynarz zabronił!! I nie chodzi tu o Twój młodzieńczy wiek, ale to, że to LUDZKIE. A co ludzkie, to psu szkodzi 😆
Ale posmyrania: bardzo proszę. Per procura moje dostaną.
Zanosi się na zwrot w sprawie DSK?
Kupiłam złączkę i uszczelkę. Jutro kończę montaż. Jeśli kanalizacja deszczowa będzie szczelna – stawiam szampana. Wszystkim! Nie ma rzeczy niemożliwych. Nawet były bankowiec może zostac hydraulikiem!
Puchalo (jak miło Cię widzieć!), książka “The Mysterious Benedict Society” jest autorstwa Trenta Lee Stewarta.
W Niemczech też tak jest, że z gimnazjum (prowadzącego do matury) część uczniów już na wstępie się nie dostaje, a inna, spora część po drodze odpada. Z tym że mnie ten szlaban postawiony przed gimnazjum już po czwartej klasie podstawówki dosyć przeraża. W praktyce już w tym wieku dzieli się dzieciarnię na dwie kategorie – tych, z których coś będzie i całej reszty. To zaszufladkowanie większość ustawia już na całe życie w pozycji wygranych lub przegranych. W takim systemie zwłaszcza dzieci z rodzin słabych socjalnie (a również cudzoziemskie, słabsze językowo) właściwie nie mają szans, bo 4 lata to jednak za mało, żeby szkoła nadrobiła zaniedbania wyniesione z domu, a i dzieci, nawet te ambitne, jeszcze nie są w stanie świadomie zacząć nadrabiać na własną rękę. To, jak widzę, przychodzi dopiero koło 13-14 roku życia.
Tadeuszu, to u Was pasztetówkę i salceson się robi z ludziny? 😯
Mar-Jo, to Ty zrób jeszcze migiem te hydrauliczne uprawnienia CORGI, o których kiedyś pisała Helena i fuchy w Londynie będziesz miała zapewnione. A przy okazji też będziesz się mogła upominać o pasztetówkę na Dzień Psa. 😆
Ale smyranie po brzuszku niezależnie od dnia 😀
 , organizować chóry, orkiestry i kółka teatralne? 😉
Mar-Jo @9:42 No i właśnie: „nie wyłączać myślenia”, wciągać do działań kulturalnych – i poziom się podwyższa. Tak więc może zamiast dopuszczania matury z oblanym egzaminem, jak proponuje były minister Giertych
Mówię, że najważniejsze, jak uczą, a nie jaka jest matura. Pamiętam, że moja klasa (a chodziłam do liceum muzycznego!) zdała matmę na maturze jak jeden mąż, nawet ci, co uważali się za tępoli. Bo mieliśmy świetnego nauczyciela. Natomiast klasa równoległa w dużym procencie oblała, bo miała beznadziejną nauczycielkę…
Bobiku,
pomysł decydowania o całej przyszłej karierze szkolnej, po czwartej klasie, zawsze uważałam i uważam za koszmarny 👿
Mar – Jo,
przed Tobą wielka kariera i wielkie pieniądze 😉
No, to jak? Mam dać Suni pasztetówkę i salceson, czy się tylko do smyrania ograniczyć ? 🙄
Bobiku, wolę nie myśleć, z czego… na pewno są tam składniki o baaardzo długich nazwach. Nawet jamnik nie da rady.
Ogólnie myślę, że nauczyciel potrafi zagonić dzieci do roboty. Bo to się do tego sprowadza (ok, nie srogością, a np. entuzjazmem do tego co robi). Nawet ci nieszczęśni studenci, jak im dobrze poskakać po głowie, zwykle coś zrobią mniej lub bardziej sensownego. O, pardą, inspirować 😆 I faktycznie, większość w końcu nawet podziękuje za skakanie.
Jotko: mimo bólu w oczach właściciela i Suni, ja bym tylko smyrał. Oczywiście, czasem coś można dać do jedzenia 🙂
Przez Wasze PC ja już odczytałem co prawda ten wyraz jako Sunnita… i chciałem protestować od razu.
Szanowne państwo zapomina, że do średniej krajowej liczą się wszystkie matury, a nie tylko matury z normalnych liceów (normalnych = takich jak 20 czy 40 lat temu).
Kiedy się tym interesowałem żywotnie parę lat temu, żeby pójść do dobrej klasy w dobrym liceum, trzeba było mieć dobrze ponad 150 pkt z egzaminu gimnazjalnego i to było spokojnie do zrobienia, a większość liceów przyjmowała już z 50 pkt albo i mniej, co jest wynikiem na pograniczu debilizmu.
Do tego jeszcze mamy matury w dawnych zawodówkach i włala.
Wniosek jest taki, że może i źle uczą ogólnie, ale w paru miejscach uczą dobrze i pod tym względem nic się nie zmieniło, tylko że dawniej matury się zdawało w tych paru miejscach, a teraz wszędzie.
WW, na stronach lokalnych komisji egzaminacyjnych są śliczne tabelki z rozbiciem wyników na typy szkół, etc. Jak i na poszczególne przedmioty. Licea zdecydowanie się wybijają, u mnie jakieś 83% maturzystów zdało, technika miały ok. 74% (nie wierzcie mi, ja nigdy liczb nie pamiętam 🙁 ).
Jak moje dziecko zdało matematykę, to matura była łatwa. I nie jest to mizdrzenie się teraz…
83% … z liceów ogólno
miało być
Dodatek do salcesonu 😆 😆 😆
http://jakub333.wrzuta.pl/audio/5c47SbWBo6J/jan_kaczmarek_-_do_serca_przytul_psa
Tadeusz,
to „inspirować”, to rzecz jasna na potrzeby: radia, prasy i telewizji 😉
ale o tym szaaaa … 👿
Ano tak, ja ciągle zapominam, że u Bobika to jest się w światłach reflektorów.
To może krawat włożę?? A, przypomniało mi się, że nie mam, jaka ulga 😆
Wiadomo, że koniec końców najwięcej zależy od konkretnego nauczyciela, ale jednak system – zarówno szkolnictwa, jak i kształcenia nauczycieli – też niebagatelną rolę odgrywa.
A kultura w szkole… Temat rozległy 😉 więc na razie nie będę uogólniał, tylko Wam dwa moje doświadczenia z ostatnich dni opiszę.
Szukałem dla pewnego zdolnego palestyńskiego młodzieńca, którego zwyczajowo po przyjeździe do Niemiec zapisano do tego najgorszego typu szkoły, jakiegoś gimnazjum, które zgodziłoby się go przyjąć. Znalazłem w końcu jedno w D-dorfie (chłopak 3 godziny dziennie spędzi w autobusach, ale sam chciał tę cenę za lepszą szkołę zapłacić), ze specjalnym programem wyrównawczym dla uczniów „importowanych” i bardzo na tych uczniów otwarte. Pojechałem tam na rozmowę „zapoznawczą” z młodzieńcem tudzież jego ojcem i czekając na rozmówców trochę się po szkole rozglądałem. Uderzył mnie sposób, w jaki zwracali się uczniowie do siebie nawzajem i do nauczycieli – życzliwie, spontanicznie, z uśmiechem, zupełnie bez agresji, która w innych szkołach jest normalką. A potem popatrzyłem po ścianach i zdębiałem. Długie, długie korytarze były wypełnione plakatami, obrazującymi działalność kulturalną szkoły. Wystawy malarstwa i fotografii, teatr, wieczory literackie… Koncertów zespołu szkolnego też było dużo – od Bacha po Brechta/Weilla.
Puenty nie będzie, bo każdy ją sobie może dośpiewać. 😉
Puenta drugiej opowieści, o zderzeniu różnch sposobów podejścia do edukacji, będzie raczej niewesoła. Robię właśnie podsumowanie projektu kulturalnego, który prowadziłem w jednej z takich „gorszych” szkół, w 9 klasie. Wychowawcą tej klasy jest mój dobry znajomy, z którym nieraz przy kawie gadaliśmy o szkole i o uczniach. Zawsze mnie przy tym zdumiewało, jak inaczej on ich ocenia na podstawie normalnych lekcji, a jak inaczej ja na podstawie zajęć projektowych. Tzw. trudni uczniowie, zabijaki i awanturnicy, w projekcie okazywali się twórczymi, myślącymi facetami, którzy z własnej woli robili wiele więcej, niż było zaplanowane, a niektórzy nawet przyjmowali coś w rodzaju roli opiekuńczej wobec innych. Klasowa outsiderka ujawniła się jako genialna grafitciarka, dziewczyna uważana przez nauczycieli za głupszą od nogi stołowej przyznała się, że pisuje dla własnej przyjemności krótkie historyjki, kilka nieśmiałych panienek – Turczynki i Palestynka – odważyło się przed całą szkołą zaprezentować orientalne tańce, itepe, itede.
Tak właściwie było cały czas w tych rozmowach ze znajomym – on opowiadał o kłopotach, jakie ci uczniowie sprawiają, a ja o tym, jakie oni mają potencjały. I najgorsze, że chyba niezbyt wiele z tych rozmów wynikło – one trochę jakby po prostych równoległych się toczyły. 🙄
Suni i Sokratesowi, tudzież Tadeuszowemu Piestwu dać bezwzględnie! Czego tylko sobie zażyczą!
Nie przejmować się bzdurnymi radami jakichś tam – zgiń, przepadnij siło nieczysta! – weterynarzy. 👿
A oprócz inspirowania, to trzeba się nad studentem pochylać? Bo nad uczniem trzeba. 😆
Tadeuszu, tabelki tabelkami, ale gdyby zrobić tabelkę tylko dla prawdziwych liceów, to wyjdzie pewnie 98% i będzie jak za Gierka. Znaczy się, nie jestem przekonany, czy dzisiejsza młodzież jest jakaś tam ogólnie, a dzisiejsze szkolnictwo podobnie. Po prostu dawniej nikt nie musiał się brać za egzaminy powyżej swoich możliwości, kończył spokojnie zawodówkę i nie paskudził w statystykach, a teraz musi być magistrem marketingu.
A z tym, że ci trudni to bywają ciekawsi, to się chętnie zgodzę. To oczywiste, że konformistyczni bywają lepiej oceniani, bo nie ma kłopotu i wysilać się nie trzeba. I jeszcze potakują. Ja nawet tych kłopotliwych lubię, bo mi się nie nudzi z nimi.
Tak sobie myślę, że największy problem to właśnie to rozdzielenie życia na kawałki: tu się uczymy, tu bawimy, jak się uczymy, to nie uśmiechamy. Szkoła a pozaszkole to dwie sprawy, etc. Wobec tego robią się nieposklejane kawałki ludzi, ten dla szkoły, ten dla domu, ten dla ukochanej, ten na koncert. Role społeczne, funkcje społeczne, tożsamości.
Ale jak to scalić? Chyba się nie da?
WW, i wszystko wygląda na to, że niedługo ten z zawodówki ongisiejszej to będzie chciał mieć doktorat… bo wszyscy mają. Pewnie, że to pic na wodę.
Nad studentem się nie trzeba tak pochylać. Ale strasznie trudno skończyć z nim znajomość 👿
Poza tym teraz Unia nakazała, żeby nie nauczać wiedzy, ale umiejętności. I wszyscy w pocie czoła piszą teraz, jakich umiejętności uczą, najprościej to się robi funkcją znajdź i zamień… Tak więc za jakiś rok nasi studenci będą mieli pełno umiejętności, co najmniej pięć, ale nie pamiętam dokładnie, bo mnie się takie fantazje głowy nie trzymają.
Wielki Wodzu, ale to też jest w jakiś sposób winą systemu, choć w tym przypadku nie edukacyjnego. Dawniej po tej zawodówce każdy robotę znalazł, a jak się okazał jeszcze dobrym fachowcem, to po ręcach go całowano. Dziś robota nie wszędzie na ulicy leży, a przy zatrudnianiu często nie sprawdza się, co delikwent naprawdę umie, tylko jakie ma świadectwa i punkty w CV. No to chcąc nie chcąc trza tych świadectw natrzaskać… 🙄
Fascynujące pytanie, jak scalić role społeczne i mieć przynajmniej na własny użytek poczucie spójnej osobowości. 🙂
Moje pierwsze podejrzenie idzie w takim kierunku, że jest to kwestia psychicznej dojrzałości, której akurat od uczniów i studentów jeszcze trudno wymagać. 😉 Ale może są jakieś inne pomysły.
Wodzu,
trudno tak jednoznacznie powiedzieć jak to jest z tym … tfu, tfu, … pochylaniem 😯
Student, któremu się chce uczyć i to robi, pochylanie potrzebne jak … piii, piii, piii …. 👿
Student, który nie po to się na studia zapisał żeby … piii, piii, pii, … chętnie się nade mną pochyli, z reguły wyższy jest 😉 żądając wytłumaczenia się z moich …piii, piii, piii, … oczekiwań 👿
Tadeusz,
ajlawju 😆
Nad studentem się nie trzeba tak pochylać. Ale strasznie trudno skończyć z nim znajomość
czy mogę wykorzystać? 💡
Właśnie pozwoliłam studentce na „złożenie mi wizyty” w domu 👿
Wiem, że to offtopic, ale nie mogę się powstrzymać. 😳 No, po prostu niemal każdy występ Szalonego Antka powoduje u mnie najpierw coś takiego 😯 a potem coś takiego 😈 i nieodpartą chęć podzielenia się:
http://wyborcza.pl/1,75248,9872657,Macierewicz__tupolew_zostal_obezwladniony.html
Bobiku,
kot Szaman (tak mu się ostatecznie to imię samo wyszamaniło 😉 )
rezyduje w naszym domu – Tadeuszu, nie łap mnie za słówka, czarne koty tak mają, rezydują i już 😉 – na prawach domownika.
Właśnie śpi obok na kanapie. Zwierzęta zyskały w naszym domu liczebną przewagę nad ludźmi. Koty nad Psem 🙄
Eeee. Ja patrzę na to z drugiej strony :-), z zewnątrz. Jak zrobić, żeby takiego rozziewu nie było w zachowaniu etc. Wewnątrz to mam wewnętrzne przekonanie, że większość sądzi, że jest spójna.
Szukając coś dla bohatera dnia znalazłem ilustrację do hasła kiszka faszynowa z gminy Biała Piska. Zjedli literę e?
Kiszka dluga i trzeba wypluć tego w kaloszach.
http://pekum-olsztyn.pl/zdjecia/Konopka/17-700.jpg
Znalazłem! Smacznego Tobie i Labradorce daj cosik!
http://www.youtube.com/watch?v=nPxXgURq0oo&feature=related
Nooo, wieeesz, Staruszku, zginietą kiszkę dajesz w prezencie? 😯 🙄 👿
A mnie się widzi, że większość to po prostu nie zastanawia się nad tym, czy jest wewnętrznie spójna, czy nie jest. Ale jak takie pytanie podchwytliwie zadać, to różne ciekawe rzeczy wychodzą. 😉 I ten zewnętrzny rozziew w zachowaniu, autoprezentowaniu się, itd. chyba też po części wynika z jakichś wewnętrznych niepewności, zadr i zawirowań, choć oczywiście do pewnego stopnia rola czy funkcja może to narzucać.
Szczególnym przypadkiem jest emigranckie poczucie niespójności, wewnętrznej i zewnętrznej. Emigranci na ogół mają dość dużą świadomość tego, że sami są wewnętrznie rozdarci, a otoczenie – i to pochodzeniowe, i to aktualne – zwykle nie ma szans zobaczyć ich w całości, widzi tylko któryś fragment. I ta świadomość, nawet przy najlepszym zaadaptowaniu się, zawsze pozostaje czymś w rodzaju – mniejszego lub większego – kamyczka w bucie.
Jakś mi się w związku z tym przypomniał bardzo ciekawy wywiad z synem Miłosza, który wczoraj czytałem:
http://wyborcza.pl/1,75480,9868973,Tony__syn_Milosza.html?as=1&startsz=x
Fakt, że kiszkę wolę raczej taką, której nie trzeba poszukiwać (i to bez gwarancji skuteczności). 🙄 Ale na szczęście tej faszynowej jest tyle, że tę zginiętą może zastąpić. 🙂
O! Dobry pomysl – zrobie jutro kiszki kartoflane, ha!
Byle tylko były wewnętrznie i zewnętrznie spójne. 😎
Lepsze to niż faszynowa :)http://gotowanie.onet.pl/23903,0,1,kiszka-ziemniaczana,ksiazka_przepis.html
Korekta wpisu 😳 http://gotowanie.onet.pl/23903,0,1,kiszka-ziemniaczana,ksiazka_przepis.html
Dla wszystkich, którzy mają problemy z byciem czczonymi, mam do dyspozycji wierszyk obrotowy. Ach, jubilata wystarczy zastąpić laureatem albo solenizantem i już jest niemal na każdą okazję… 🙄
Ach, jubilatem być nielekko,
w trudnych to uczuć wpycha rów.
Choćbyś tak zwinny był jak gekkon,
nie umkniesz przed nawałą mów.
W górę podniosą twe zasługi,
w dół ściągną potknięć każdy znak,
cnót twych wyliczą szereg długi,
podkręcą wszystko, co na tak.
Chemicznie ci wyczyszczą plamę,
co życiorysu kala biel,
przykryją twój wewnętrzny zamęt,
szlachetny ci przypiszą cel…
A ty, szamocząc się z przykrością,
która od spodu skądś się pcha,
myślisz: ten z mów to świetny gościo,
tylko, do licha – to nie ja. 😯 🙁
Niniejszym udzielam nieograniczonego prawa do posługiwania się moją własnością intelektualną w formie zdania jednego na polu działalności werbalnej głosowej, zaś w działalności werbalnej pisemnej z podaniem na źródło („u Bobika”) pani Jotce, legitymującej się bywaniem u rzeczonego Bobika, aż do zbanowania jej lub nie wpuszczenia.
Podpis czytelny: ja.
Tadeuszu, a gdzie potwierdzenie notarialne i pieczęć okrągła?
Bez tego upoważnienie może się okazać nieważne. 🙄
Bobiku,
wyrazy 😉
Tadeuszu,
wielcem Ci zobowiązana:) szczególnie za „panią Jotkę” 😎
Dostałam ostatnio mailem skan wywiadu przeprowadzonego na jednej z konferencji przez dziennikarkę ze Słowenii. Jestem w nim tytułowana profesorica iz Poljske 💡
Z miejsca pokochałam to określenie 😆
Ech…
Data wystawienia dokumentu: 2011-07-01
Wygenerowane elektronicznie potwierdzenie złożenia pełnomocnictwa. Dokument sporządzony na podstawie art. 7 Ustawy odpowiedniej (Dz.U.Nr 0,234; poz.939 z późniejszymi zmianami). Nie wymaga podpisu ani stempla.
Eee, tylko to nie pełnomocnictwo 😆 . No to:
Ech…
Data wystawienia dokumentu: 2011-07-01
Wygenerowane elektronicznie potwierdzenie złożenia upoważnienia. Dokument sporządzony na podstawie art. 7 Ustawy odpowiedniej (Dz.U.Nr 0,234; poz.939 z późniejszymi zmianami). Nie wymaga podpisu ani stempla.
O, jakie ze mnie zwierzę tępe –
nie wiem, gdzie mi się podział stempel
i pieczęć nie wiem też, gdziem dał,
co teraz zrobić mam, hau, hau?
Wszak bez pieczęci i bez stempla
nieważny ten papieru strzęp. La-
rum by notariusz każdy grał,
gdyby zobaczył to, hau, hau.
Tutaj pieczątka, tu stempelek,
niby niedużo, a tak wiele,
biurokratycznych tych dwóch ciał
zespół niezbędny jest, hau, hau.
Urzędnik chyba się przekręci,
widząc dokument bez pieczęci,
albo – co gorsza – wpadnie w szał
i obsobaczy mnie, hau, hau.
Choćbym przysięgał w imię kości,
że podpis miarą jest ważności,
on się wzgardliwie będzie śmiał,
a stempel – spyta – gdzie, hau, hau?
Panie B., miej nade mną pieczę
i pomóż znaleźć mi tę pieczęć,
a gdybyś pod uwagę brał
i pieczeń, to tym lepiej. Hau!
Wyrazy czci, Bobiku, dla Twej Psiej Osoby, skoro dzis mamy szczefolnie czcic Ciebie i Twoje Kolezanki i Kolegow. 😆 Wlasnie przywitalam sie z Galileuszem, ktory przeszedl mimo, udajac sie na srodkowo-poranny spacer. Nie wiem, czy o swoim dniu wie, ale i tak sie usmiechal, moze z ulga, bo wczoraj przezyl w miare szczesliwie kolejna wizyte psiego salonu pieknosci na kolkach, i nawet go zanadto na lato obsmyczyli. 😉
A wywiad z Tonym Miloszem bardzo ciekawy, i na tyle zreszta tematow. Mysle takze, ze na pewno miala racje matka Tony’ego, jesli chodzi o to, ktore miejsce oferowalo w tamtym czasie wieksze pole do rozwoju dla poety. A poza tym tyle tam innych obserwacji rzuconych mimochodem, jak na przyklad ta o sposobie dyskutowania posrod wyksztalconych Amerykanow (potrafia spokojnie wysluchac drugiej strony, nawet jak sie nie zgadzaja). No i glowny temat, emigranckiego rozdarcia, przy okazji ktorego zlinkowales ten artykul, Bobiku – choc i tu roznie sie akcenty rozkladaja, w zaleznosci od osoby i osobowosci. 😉 Tak sobie pomyslalam, na marginesie, ze poeci i artysci to i tak w ogole czesto tacy „naturalni emigranci” – w sensie podwojnej perspektywy, nawet jak z wlasnego nigdy na stale nie wyjezdzaja.
A mnie osobiscie, ze wzgledu na czesc rodzinnych korzeni w Wielkim Ksiestwie, uderzyly te fragmenty wywiadu, ktore sie do niego odnosily. Rezonans podobnych rodzinnych historii, i zwiazanej z nimi wrazliwosci…
Och, jaki sliczny wiersz stemplujacy, Bobiku 😆 😆 😆
Piękny 😀 . A pieczęć musi być czerwona 😐
Tylko nie pytajcie mnie, skąd biorę pomysły do moich wierszyków. 😎
No jak to, Bobiku – wspolpracujesz z efektywna Muza, ktora nie waha sie brac nadgodzin. 😆
A ja jeszcze dorzuce zyczenia dla Krolika – Happy Canada Day! – bo na dzisiaj wlasnie przypada takze to swieto. I macham swiatecznie w kierunku polnocy, ze szczegolnym uwzglednieniem okolic Toronto. 😀
Muza to chyba wszystko zrobi, żeby tylko nie czytać tych prac…. 👿
Autorzy też by pewnie wszystko zrobili, żeby ich nie pisać… 🙄
W stronę Kanady merdam świątecznie, rozpryskując wokół coś w rodzaju miniaturowej Niagary, bo bardzo mokry z ogrodu wróciłem. 😀
Oj robili, oj oj robili…
Ot, globalizacja.
Czytając opinie o pewnym komputerze (jak Jobs kupuję) zobaczyłem w Ameryce panią o ślicznej buzi i najwyraźniej indyjskim nazwisko-imieniu, która o nich pisała, poszedłem się zaznajomić na jej stronie, a ona tam pisze o jedzeniu… furda egzotyczne piękności! Tam była…. Tomato Mozzarella Bruschetta. No i niestety zrobiłem i mi niestety smakowała…. z niepokojem patrzę na obłość swej kibici.
Czy ktoś zna przepisy na potrawy, które na pewno są niedobre (potrawy)? No ale z drugiej strony jako człowiek, który zjadł nawet szparagi nieobrane, to mam renomę wybrednego gourmeta 🙁
No i globalizacja, bo się ze mnie glob robi.
A, linka
http://www.sharonvak.com/food/bruschetta/
W imieniu wlasnym i Kanady dziekuje za mile zyczenia. W tym uroczystym dniu bawi u nas Ksiaze William z malzonka, ku uciesze coraz mniejszych rzesz monarchistow.
No i oczywiscie najlepsze zyczenia dla blogowych Psow; zaraz dam moim wlasnym po kawalku kielbasy, bo to chyba jest ogolnoswiatowe swieto?
Dzien jest nadzwyczaj piekny, sloneczny, wolny od pracy, niebo lazurowe, zielen soczysta.
Tadeuszu, ja szparagi i nawet kartofle jadam nieobrane. Najbardziej lubie te z Idaho zawiniete w folie i upieczone.
Bardzo ciekawy ten wywiad z synem Milosza, dzieki za link.
Dzisiaj na swiateczna kolacje przyjda przyjaciele. Bedziemy jesc muszle z chrupiacymi bagietkami, dobrymi do maczania w sosie, ale wtedy nie sa juz chrupiace.
Radosnego świętowania Króliku 😆
W czasie kiedy zesłany na roboty do Niemiec tyrałem na marne trufle z kawiorem, małżonka troskliwie dbała.
Krótkie antrakty w tyraniu spędzałem bawiąc dziecię swoim widokiem i przywiezionymi domkami Barbie, tudzież innymi niedostępnymi w kraju zabawkami, które wszelako pomniejszały budżet na spożycie łososia w winie i Dom Perignon White Gold Jeroboam przeplatane z Jerez de la frontiera z 1775… Ciężko było…
Lata spędzone u spadkobierców Ottona, Bismarcka i Hitlera odłożyły się w psychice dziecka, które dbającej matce nie dawało chwili oddechu, żądając bez ustanku tatusia puszczanego z VHS – systemu gorszego od Betamax, stojącego obok, za to zwycięskiego. I tak zwiększała się pula gorszego, które wypierało lepsze. Wypierało, wypierało i oto dożyłem czasu hańby i mizerii…
Dziecię, które rosło w tak trudnych warunkach, mimo to ambitnie nie zgadzało się z nimi, zdało maturę z haniebnym wynikiem z pisemnego polskiego na 63%. I hańby tej zmyć nie zdoła żadne 94% z matematyki po francusku, żadne 90% z matematyki po polsku, żadne 100% z francuskiego dwujęzycznego, rozszerzonego angielskiego i pozsostałych a stopień pohańbienia potęguje tylko porażka sprzed dwóch lat na olimpiadzie języka francuskiego, gdzie na szczeblu ogólnopolskim znalazło się dziecię wśród 15 laureatów – w takim tłoku! Nie pierwsza a jedna z piętnastu! Obciach…
Mimo bólu serca starałem się pocieszyć przypominając, że laureatka Nobla Wisława Szymborska pisząc anonimowo analizę swojego wiersza, oceniana wg kluczy maturalnych, uzyskała marne 60%…
Czarna rozpacz trwa a życie płynie i dziś rodzina rozbita na jądro – matkę, która została w domu i dwa elektrony: mnie – spędzającego czas na pracy w przyszłej stolicy kulturalnej Europy i dziecię, lądujące właśnie w stolicy żabojadztwa światowego, tak zatomizowana straszliwie przez ogólnopolski zaduch, ta właśnie rodzina czekać będzie z niepokojem, gryząc nerwowo paluchy, na sukces w rekrutacji na studia i na wynik egzaminu proficiency. I fakt uwolnienia dziecięcia z atłasowej pościeli i regularnych posiłków oraz towarzystwa sierściucha rasy dachowej środkowoeuropejskiej z uwzględnieniem gontów azbestowych, w niczym nie ułatwi dziecku na obcej ziemi w znalezieniu pracy, by tatusiowi nie brakło na paliwo do Ferrari Testarossa… W dzisiejszych czasach przychodzi liczyć się z każdym milionem, zgroza…
I niech mi kto powie, że jest dobrze, wstyd, pohańbienie i bieda…
Piękne życzenia królikowi z okazji świeta 🙂
Łatwiej mi, bo czworo rodzeństwa tam żyje i właśnie w Toronto.
Happy Canada Day!
🙂
Faktycznie, ciezko, zeenie, jak tu mowic ze jest dobrze?Doprawdy nie wiem jak by cie tu pocieszyc? Powodzenia dla dziecka w stolicy zabojadztwa! Chociaz ja za 63% z polskiego sprawilabym niezle lanie a dopiero potem kopniakiem niechby i do Paryza albo i na ksiezyc.
Cheers!
Dzeiki za zyczenia, zeen. Jesli bylbys z wizyta u rodzenstwa, byloby bardzo przyjemnie cie poznac w realu, razem z twoja dzielna malzonka i niewdzieczna latorosla (jedna z 15-tu na olimpiadzie z francuskiego? wstyd!).
@haneczka 30,06,11 godz.23*08 czytam co napisaliście i własnie Twój komentarz mnie zmartwił, bo zjadłam 5 parówek 4 truskawki 3 pierniczki i wypiłąm lampke wina. Teraz martwie sie co bedzie dalej.. Znowu jestem miesożerna. 🙁
tzn. wszystkożerna 🙂
fajny teledysk o kiszce .
🙂 do potem 🙂
A, Kroliku, gdyby zeen z dzielna malzonka i latorosla wizytowal nasz kontynent, to mam nadzieje, ze i o Concord by zahaczyli, chocby w ramach poswiecania sie dla dalszego ksztalcenia dziecka. W koncu William i Catherine tez chyba i na poludnie wstapia (zstapia?). 😉
zeenie, juz chcialam zasiasc pisac list kondolencyjny do Ciebie w zwiazku z Twoimi zawiedzionymi rodzicielskimi oczekiwaniami co do w/w procentow, ale postanowilam jednak zaczac od pisania wyrazow wspolczucia dla rodzicow nieszczesnej Wislawy… 😆
Dziękuję króliku 🙂
Pozdrowienia dla Twojej rodziny 🙂
Azaliż, zeeeenie, noga Twoja staje w grodzie nadorzańskim, by noga mogła pracować tam na ów kawior (ale ale, jakie? czarny czerwony, astrachański, etc.?) z Krugiem? Może ja też się tam zatrudnię 😆 mnie sardynki wystarczą.
nadodrzańskim. Am Oder. Ki diabeł dzisiaj z tym pisaniem. Dopiero dwie butelki wina wypiłem.
Moniko 😆 😆 😆
Tadeuszu, mam na to sposób:
Dwie flaszki wina
„d” wcina
trzecią obracasz
i wraca…
zeen to chwalpięta. Moja znajoma nauczycielka zwykła w takich chwilach mówić .. To ciekawe że moi uczniowie sa zwykle barrrdzzo przeciętni jednakże w rozmowie z rodzicami okazuja sie geniuszami .. 🙂 A więc zeenie.??
🙂 ok, to z zazdrości 🙂 .. pa
Większością ponad stu głosów posłowie zgodzili się na dalsze prace sejmowe nad projektem ustawy całkowicie delegalizującej aborcję. Wprawdzie do ostatecznego zwycięstwa obozu radykalnie antyaborcyjnego daleko, ale dzisiejsze głosowanie Sejmu jest przykrym zaskoczeniem.
Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/kraj/opinie/1517402,1,sejm-glosowal-za-zakazem-aborcji.read#ixzz1QsgUJaDe
Kolejny przyczółek zdobyty przez radykalną prawicę.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,9879702,Jak_glosowali__Ci_poslowie_nie_odrzucili_calkowitego.html
Masz rację jarzębino, trochę się chwalę. A nawet bardzo 😉
Ale co mi pozostało w sytuacji, kiedy już piąty dzień szukam glazury do swojej łazienki i w żadnym sklepie nie mają marnych 2000 metrów kwadratowych jednakowej płytki…
zeen, to zrób sobie oczko wodne 😉
Irku,
mam już jedno szklane, mogę drugie wodne…
https://picasaweb.google.com/111628522190938769684/105_PANA?authkey=Gv1sRgCPWY_fGiqKGzcQ
zeen, kiedy otwarcie łazienki? Możemy pływać nawet ” pieskiem” 😀
Dziękuję bardzo Irku 🙂
Zeenowi współczuć z powodu procentów? 😯
Ja bym się tak daleko nie posuwał. 😈
A propos procentów… Jeżeli ktoś sobie życzy białego Chilijczyka z okazji Dnia Psa, to posiadam odpowiedni zapas. 🙂
Zeenie!
Zmień dostawcę kawioru.
Wiadomo dlaczego francuski dziecięcia nie był ani pierwyj,
ani the best.
A trufle były białe z ciemnym winem?
Szukał je prosiak po magisterium czy pies poeta?
Pada i zimno.
Woda na Dolnym Śląsku może się zebrać wysoko.
Polecam Bliklego na Nowym Świecie w Warszawie.
Kiedyś dawali bliny i stoliczną. Czas na nowe doznania!
U Bliklich oswoją Cię z nieoznaczonością pozycji elektronu.
A po dziecięciu nie płacz. Co prawda chyba nie zna rumuńskiego, ale sobie poradzi:
http://www.taxifly.ro/index.php?lang=ro
Wspomniana przez Zeena Szymborska była bohaterem wielu limeryków.
” Kiedy Nobla dostała poetka z Krakowa,
Wiersze poczęła czytać Polaków połowa.
Tylko lud z okolic Płocka
Sądził, że Nobla dostała Wisłocka.
Ot, typowa freudowska czynność pomyłkowa.” 😀
I tym miłym freudowskim akcentem mówię Dobranoc/Nacht/Bonne Nuit/Good Night Bobikowo.
Niech dzień psa
i rok trwa
ale mam i wątpliwości:
czy wystarczy cierpliwości.
I to warto opić wódką:
dobry dzień trwa bowiem krótko…
Pies procenty wolne woli,
więc gromadzi je powoli,
słowa te mu z pyska płyną:
moje wino, moje wino, moje bardzo wielkie wino… 😎
a może:
… moje bardzo dobre wino 😉
Jedno nie wyklucza drugiego i vice versa. 🙂
Na temat projektu ustawy delegalizującej aborcję nie mogę na razie szczekać, bo mi się ciśnienie od tego niebezpiecznie podnosi. A już i tak wczoraj mi się ostro podniosło, jak przeczytałem, dlaczego posłanki z SLD nie będą głosować za projektem. Nie będą, bo w większości uważają tzw. obecny kompromis za świetny i chcą go bronić. 👿
Ja rozumiem, jak coś takiego mówią posłanki z prawicy, rozumiem też chrześcijańskie centrum, ale kiedy i lewica hipokryzyjną, wymuszającą na wszystkich religijne podejście i generującą podziemie aborcyjne ustawę nazywa „dobrym kompromisem”, no to mnie się właśnie coś niedobrego z ciśnieniem robi. 🙄
Moje ciśnienie brata się z Twoim ciśnieniem, Bobiku 👿
zeen, jej, to Ty jesteś przepięknie rozsiany i nadal się rozsiewasz 😀 jest cudnie 😀
Kanadyjczykom Dnia, Nocy i Wszystkiego 🙂
Ciekawe, czy siła połączonych ciśnień może ruszyć z posad bryłę świata. 🙄
MOŻE 🙂
Haneczko, Twój nieustraszony optymizm gwałtownie podwyższył mi procenty w organizmie. No, po prostu nie mogłem nie wznieść pucharu na takie dictum. 😆
Też wznoszę, mocarnie i czerwono 😉
Aborcje-srorcje, tu znalazłem coś bardzo wesołego. Kiedyś Bobik wspominał o dzielnych niemieckich policjantach na holenderskim pograniczu, otóż nasi nie gorsi. I to nie jest ich ostatnie słowo. A podatki płacić trzeba, tak mówią.
http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35612,9879120,Nie_uprawiaj_synku_trawki__bo_zarowki_prad_pozeraja.html
Dzień dobry 🙂 Jak widzę, linka od Wielkiego Wodza okazała się tak wstrząsająca, że poranna zmiana jeszcze do teraz ją trawi. 😯
I słusznie. Jeśli wywalanie publicznej forsy w błoto nie wywołuje kolejnych pomniejszych wstrząsów, to w końcu nadchodzi permanentne trzęsienie, jak w Grecji. 🙄
Ale niezależnie od wszystkiego śniadanie zjeść możemy, póki jeszcze je mamy. 😀
Nawiasem mówiąc, bardzo nam się ciekawie te czasy pozmieniali. Dzielna niemiecka policja na holenderskim pograniczu jeszcze jakieś 25-30 lat temu zajmowała się również ściganiem kobiet, chcących w Holandii wykonać skrobankę, co podówczas obywatelom polskim nie bardzo mieściło się w głowie. Dziś niemiecka młodzież na wieść o tych dawno minionych praktykach szeroko otwiera paszczęki ze zdumienia, a jak jest u nas, wszyscy wiemy.
Tak że ducha nie gaście. Za 30 lat może i polski podatnik będzie sobie mógł spokojnie hodować trawkę w szafie i na różne inne sposoby składać hołd cywilizacji śmierci, przy całkowitej obojętności dzielnych chłopców w mundurach. 😈
Śniadanie-srniadanie. Tu niektórzy pracują
Jeszcze jeden wierszyk obrotowy znalazłem. Podstawowo był o Bobiku, ale okazało się, że może być o każdym. Również o Tadeuszu. 😆
Czy śpisz spokojnie, czy grzeszysz,
wujenką-ś jest, czy też wujem,
nie może szyld cię nie cieszyć:
CISZA! TADEUSZ PRACUJE!
Cóż, że tak rzadkie okapi,
cóż, że gdzieś mnoży się ujem-
ny przyrost, gdy widać napis:
CISZA! TADEUSZ PRACUJE!
Kto nazbyt gromko zakrzyknął,
ten w brodę sam sobie pluje,
wszak zna już wieść tę niezwykłą:
CISZA! TADEUSZ PRACUJE!
Ach, zblednie niejedno liczko,
gdy smętne, cmentarne tuje
pochylą się nad tabliczką:
TADEUSZ JUZ NIE PRACUJE!
podp.: Grono Nieutulonych Studentów 😛
😈
Niniejszym zezwalam wszystkim pracownikom nauki na wywieszanie powyższego wierszyka na drzwiach swych gabinetów, pod warunkiem podania w nim imienia, nazwiska i tytułu naukowego, np. „Cisza! Prof. dr Edukacy Odsiewalski pracuje!”. 😆
Dzień dobry. 😀
Es regnet in Stettin an der Oder!!!!
Ale mimo obfitych opadów : z moim bratankiem daliśmy radę kanalizacji deszczowej!!! Jest szczelna! Ostateczna robota będzie wykonywana w porze suchej. Piwnicy już nie zalewa!
Obiecany szampan dla Wszystkich! 😀
Chętnie 🙂 Nas też dopadła zaraza hydrauliczna. Ciężko było, ale daliśmy radę 🙂
TADEUSZ JUZ NIE PRACUJE!
Ach, zblednie niejedno liczko,
gdy smętne, cmentarne tuje
pochylą się nad tabliczką:
TADEUSZ JUZ NIE PRACUJE!
Ale w zasadzie to odczuwanie ma takie jak ten z ostatniej wersji. Nawet wzruszyć się obróceniem wierszyka w moja stronę nie mam jak 🙁
Śliczny wierszyk! W wolnej chwili będzie się wzruszonym 😆
Ale szampana nie trzeba będzie pić z kanalizacji??
To ja przynoszę coś na zagrychę (czy może na zapitkę, bo to coś w rodzaju energy drink) do szampana. 3 razy Lagbaja czyli Mask Man, czyli Pan Nikt, albo Pan Ktokolwiek. Twórca nurtu muzycznego, który sam nazwał Africano. Te 3 kawałki to duża porcja, ale mnie weszła bez problemu. 🙂
Raz
http://www.youtube.com/watch?v=2ttZ9wZBnoQ&feature=related
i dwa
http://www.youtube.com/watch?v=NpOzwVAQ7M8&feature=relmfu
i trzy, tu z saksofonem. W początkowych scenach epizodyczne role grają również książka Wole Soyinki i płyta Coltrane’a. 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=bG0Pb8OtCnA&feature=related
Niejedna cmentarna tuja
okryje się smutą wielką
Tadeusz właśnie próbuje
się zająć trzecią butelką…
Panie, nad jego duszą
czuwaj nam bądź nieustannie
tak liczne flaszki go kuszą
wątroba skończy mu marnie
Daj nam nadzieję Panie
na zdrowie Tadeusza
niech flaszki on odda dla mnie
i nowych niech on już nie rusza…
Ja flaszki na blog wnet przyniosę
zaprezentuję ze swadą
ogłoszę to radosnym głosem:
popatrzcie jak dałem im radę 😆
Wstydem okrywa się smutna tuja,
Czwarta flaszka wypadła z rąk Tadeusza
Rzewne łkanie wcale go nie wzrusza,
Wszak piątej nie weźmie mu żadna szuja!
Czwarta wypadła, to rzecz dobrze znana
tak spieszył z nią przecie z samego rana,
By na blog pędem zanieść butelek tuziny,
By mogły odbyć się radosne pokrzepiny!
👿
Tadeuszu, szampan prosto z butelki. Kanalizację musiałabym rozszczelnic, a tego nie chcę! 😀
Precz z nieszczelną kanalizacją deszczową!!!! 😀
To tera współcześnie:
Butelek tuzin
W pędzie
W rękach
W radości
niesione.
I hajku:
Opada wolno kropla z trawy,
po której biegła radość
zamknięta w butelkach
dwunastu.
O kurczę, dziękuję za wiadomość, bo już kombinezon wkładałem do wejścia do kanału. Zawsze się w domu przydaje taki kombinezon, gdy się czeka na hydraulika 😆
To ze mnie strzeliło wierszami!
No bo to tylko nam strzelać nie kazano. Tobie widocznie kazano. 😆
O jakie, ladne strzelanie, Tadeuszu. I zeenie. 😆
Mar-Jo, gratulacje! 🙂 Napawaj sie jak najdluzej dzisiejszym zwyciestwem hydraulicznym nad zlosliwa kanalizacja, i calymi latami z sucha piwnica. 🙂
Ide odsluchac na innym urzadzeniu muzyki od Bobika. Pasuje do szampana z herbata. 😉
Ale tysiąc armat grzmiało. Samotność… cóż po ludziach? Czym wierszokleta dla luda?
No właśnie. Zawsze bezpieczniej oprócz wierszoklectwa mieć jeszcze jakiś uczciwy fach. Na przykład być psem. 😈
W GW z okazji 35 rocznicy śmierci Słonimskiego felieton Pana Antoniego z 1931 roku, a w nim przypomnienie wspaniałej postaci oszusta Cynjana.
http://wyborcza.pl/1,75480,8908198,Ja__entuzjasta.html
Fragment o wpisaniu przez cynjanowego wspólnika w rubryce zawód: „nałogowy alkoholik” łzy radości wycisnął mi z ócz. Może w jakimś tajemnym związku z liczbą butelek, które dziś przewinęły się przez blog? 😉
Bardzo chciałem zostać swoim psem, to wspaniałe zajęcie, ale moje dwa kazały mi się puknąć w głowę: kto im będzie żryć dawał, a jeszcze trzecia morda przybędzie do żarcia.
To się pukłem.
Dobranoc — praca jednak męczy…
Ale nie hańbi… 😈
Podsłuchałem, co deklamował Tadeusz udając się na spoczynek 😈
Smutno mi, Boże. Dwanaście butelek
dałeś obalić przy dniu pracowitym,
dałeś mi o to się postarać śmiele,
bym był napity…
Lecz że trzynastej już dziś nie otworzę,
smutno mi, Boże… 🙁
Dzięki, Bobiku.
Brrr, Wrrr, zimno, mokro, nic mnie siem nie chce 👿
Nawet butelki mnie siem wczoraj otworzyć nie chciało 👿
Smutek mnie wielki ogarnął i żałość ogromna, po przeczytaniu wpisu zeena. Wessała mnie czarna dziura smętnego współodczuwania 🙁
Tylko ze względu na wzgląd jakim darzę Koszyczek, mówię: dobrego dnia 🙂 nie zważając na to co widzę za oknem 🙁
Puchala,
macham do Ciebie szczególnie serdecznie 😆
Bardzo krótki tekst, ale dotyka dwóch niezwykle ważnych kwestii. Negatywnych uczuć matki do dzieci. To temat tabu. Matka jest od dyżurnego kochania. Nienawiść – znaczy matka wyrodna.
Druga kwestia, ile razy powtarzac zapłodnienie metodą in vitro?
http://wiadomosci.onet.pl/ciekawostki/matka-osmioraczkow-nienawidze-swoich-dzieci,1,4779816,wiadomosc.html
Witam, niestety zimno i deszczowo. Dla wszystkich :D. Polecam http://wyborcza.pl/1,75248,9881009,Strauss_Kahn_na_wolnosci.html
Ile złego człowiekowi może zrobić insynuacja. A skutki też nie byle jakie: wyeliminowanie konkurenta z wyborów prezydenckich we Francji, zmiana szefostwa MFW.