Z dziennika Labradorki

pon., 27 czerwca 2011, 15:19

Poniedziałek
Przeczytałam u Bobika, że moje istnienie podawane jest w wątpliwość. Podobno niektórzy żądali nawet dowodu w postaci fotografii. W czasach Fotoszopu! Tak jakby nie można wizualnie w dowolnym momencie przerobić Bobika na mnie, a mnie na jakiegoś jamnika.
Sama nie wiem, czy się śmiać, czy zadumać nad ograniczonością ludzkiego umysłu, czy po prostu machnąć łapą.
Wtorek
Dalej wałkują tę kwestię, czy ja jestem, czy mnie nie ma. Do licha, czemu to dla nich takie ważne?
Ludzie są bardzo dziwnymi zwierzętami i pies, który chciałby te stworzenia dobrze poznać, musi na to przeznaczyć praktycznie całe swoje życie, które przecież oferuje inne, ciekawsze zajęcia. Może będę udawać, że ich wątpliwości nie zauważam?
Środa
A jednak kwestia mojego istnienia bądź nieistnienia zaczęła mnie trochę zajmować. Mniejsza o fotografię, ale właściwie jaki ja sama mam dowód na to, że istnieję? To, że Bobik tak twierdzi, nie jest żadnym dowodem. On różne głupoty opowiada, jak to szczeniak. Wybaczam mu to, ale przecież nie mogę go traktować całkiem poważnie.
Myślę więc jestem? No nie, to też okropne uproszczenie. Najprawdopodobniej wcale nie ja myślę, tylko język mną myśli. Chociaż z drugiej strony trudno też byłoby mi się upierać przy tym, że jestem, bo nie myślę…
Chyba z tego wszystkiego zjem kolację. To nie wymaga myślenia, wystarczy apetyt.
Czwartek
Jak się zorientowałam, niektórzy podejrzewają, że ja jestem jakimś alter ego Bobika. Co za idiotyzm! Rozumiem wprawdzie, że alter może się zachowywać całkiem inaczej niż ego. Doktor Jekylll zawsze częstował mnie pasztetówką, a pan Hyde kopniakiem. Ale przecież nas z Bobikiem różni po prostu wszystko – wiek, płeć, wzrost, rasa, temperament, ubarwienie, rodzaj futra… A przede wszystkim to, że ja zwykle wiem, a on nie wie.
Czego to ludzie nie wymyślą…
Piątek
Okoliczne Koty stanowczo potwierdziły moje istnienie, twierdząc nawet, że jak na moje lata jest ono całkiem intensywne. Czyżby do potwierdzenia własnego bycia potrzebni byli jacyś Inni? Gonię Koty, więc jestem?
Nieco mi trudno przyjąć optykę, która do tego stopnia uzależnia mnie od otoczenia, ale trzeba przyznać, że to jest przynajmniej jakiś pomysł.
Sobota
Nie mogę się doczekać siódmego dnia, kiedy wreszcie będę mogła odpocząć od tego stwarzania dowodów na coś, wydawałoby się, tak oczywistego, jak to, że jestem. Okropnie to męczące. I wcale nie jestem przekonana, że do czegoś prowadzi.
Niedziela
Ufff! Obgryzanie kości, wylegiwanie się na tarasie, leniwe kłapanie zębami na kosy. Nawet Bobik nie zawraca głowy, bo poleciał gdzieś ze swoją szczeniacką paczką.
Jaka to jednak przyjemność, nie kombinować i nie latać za istnieniem jak za własnym ogonem. Być. Nawet bez stuprocentowej pewności, że się jest.