O maciach i synach
O, mowo polska! Istoto nie z pierza,
a z mięsa, którym stale ktoś cię szmaci.
Nie z wieszczów twa codzienność, nie z pacierza,
ale z bezkresnych łanów takiej maci.
Wystarczy seta albo marne piwo,
byś wszelkich granic zbyć się była w stanie
i wybuchała wiąchą obelżywą
w stronę bliźniego per – płciowy organie!
Takoż i rodak trzeźwy, nienaprany,
w zanadrzu wiązek różnych ma na kopy,
więc lecą ciągle nędze-kurtyzany,
po wszystkich kątach kraju i Europy.
W pierwszym odruchu, w ostatniej godzinie,
kiedy coś wnerwi, ucieszy, zaboli,
z ust czysto polskich bez żenady płynie
ta mać nieszczęsna i coś o jej doli.
Lecz biada temu, który obcy grosik,
chciałby zarobić macią na tiszertce:
powstaje Polak, dumą się unosi,
krzyczy, że hańba i nóż prosto w serce.
Bo nie czyn wstydem, nie język plugawy,
nie mózg zamglony winem marki wino,
nie młócka żony po mszy, nie te sprawy.
Hańba tym, co to widzą – takim synom!
A to się szpilki daje, żeby para była?? Jakiś szpilkowy parorób??
Albo sosnowe… Aga chodzi w szpilkach sosnowych do pary. O.
No zaraz, wszystkiego na raz to się, choćby pęc, nie da 👿 albo prowadzam dziecko, albo przytulam przed telewizorem!! Albo śmieci, albo śmianie się!!!! Czy też śmianie się nad śmieciami?? Śmiecio-śmiech.
A kolację najlepiej się chwali jak się samemu zrobiło 😉
U nas, Panie R z B, tyż bydzie koło trzydziestki w niedzielę!!! A ja w pracy 😥 Ino się spocę w ancugu nieproduktywnie…
Miałyście dziewczęta rację ;-). Dobra ta pigwówka, ale mocna trochę jak na mnie. Zanim padnę, to wypiję jeszcze za to, abyśmy wychowały więcej takich mężczyzn do wszystkiego :-).
Dobranoc.
Tfu,tfu, nie chciałabym być żle zrozumiana. Miałam na myśli wychowywanie młodzieżówki męskiej, a własciwie kandydatów na mężczyzn.
Ja do tej pory to tę pigwę tylko do herbaty stosowałam, w postaci Jotkowego spesyjału nieco mnie zmogła 😉 .
Definitywnie dobranoc wszystkim.
Ach, jak ja bym chciał mieć koło trzydziestki… No, może dwudziestkipiątki. W jakikolwiek dzień tygodnia.
Wiadomo, marzenie każdego szczeniaka – dorosłym być. 😉
Tadeuszu, grunt to dobra organizacja pracy. Śmieci w jedną rękę, dziecko w drugą, kobieta w trzecią, całe towarzystwo razem prowadzisz przed telewizor (gdzie właśnie doktor House), przytulasz chwaląc i natychmiast zaczynasz się śmiać. Jak się sprężysz, wszystko w kwadrans załatwisz. 😎
Wprawdzie kobieta potem wściekła, dziecko rozżalone i śmieci niewyniesione, ale Ty zrobiłeś, co do Ciebie należało. 😈
Rysiu, tych rekonstrukcji w Warszawie mamy teraz do wypęku:
https://picasaweb.google.com/maria.tajchman/ZurekWFolii2011#slideshow/5692348564621814914
Chwilę wcześniej na tych zdjęciach jakieś motocyklowo-religijno-patriotyczne występy na Placu Piłsudskiego przed Grobem Nieznanego Żolnierza. To chyba, ci od WW. 🙂
Nie bede po takie atrakcje do Berlina pędzić.
Znaczy, ci motocyklowcy to tacy katonarodowi Hells Angels? 😯 😈
skosztować pigwówki i umrzeć? Hmm :/
Właśnie wykańczam, niedostałą 'pigwówkę’ w złoto-rudym kolorze, o pięknym korzennym smaku.
Mniam. 🙂
I nigdy więcej pigwówki.
Dlaczego nigdy więcej, Siódemeczko 😯
W Warszawie też w niedzielę przyjemnie – 25 gradusow. 🙂
Może strząsnę pył z nóg i gdzieś bryknę.
Bo sama pigwówka była obrzydliwa, Haneczko, a to co teraz popijam, ma smak goździków, kory cynamonowej, skórki cytrynowej i kardamonu.
Smakuje wszystkim, tylko nie mdłą pigwą.
Możliwe, że pigwa była zbyt dojrzała, ale sprawdzać nie będę ponownie.
Bobiku, nie wiem, kim oni są i czy to jest jedna grupa, czy kilka.
Często widzę jakieś grupy na uroczystościach religijno-patriotycznych przed pomnikiem Nieznanego Żołnierza.
Ostanio czytalam, że nastąpił jakiś podział i część pojechała na doroczny zjazd do Częstochowy, a część gdzie indziej i, żeby było śmieszniej, zakonnicy z Jasnej Góry spostponowali tych, którzy do nich przyjechali i odmówili im mszy na wałach.
Takie tam smaczki.
Nic o nich nie wiem, zachowują się poprawnie, bez ekscesów, nie wyją, nie hałasują – z wyjątkiem motorów.
A, zauważyłam, że towarzyszą im duchowni ubrani w czarne skóry.
Nie mam zdania i uprzedzeń.
Stwierdzam, że ich widuję w takich okolicznościach i to mnie zaskakuje, bo kojarzyli mi się dotąd ze wszystkim, tylko nie z pobożnością. 😉
Jaka szkoda, że nie mogę podrzucić Ci mojej 🙁 Nie żeby była wybitna, ale z pewnością nie obrzydliwa.
Trzymające dobranoc 🙂
Wiesz, Haneczko, specjalnie nie rozpaczam. 😆
Dobranoc! Obiecałam odwiedzić jutro Babcię mojego syna (nie lubię słowa teściowa) i muszę się sprężyć, bo w późniejszym popołudniem gorzej się czuje.
Choc juz dobra noc na wszystkich padla…
Pigwowka powinna bic gruszkowke w przedbiegach, ale obie czesto sa przelikierowane i ich wlasny smak jest czesto doslownie zabity innymi przyprawami. Kto chce pic nalewke z przypraw niech pije rum! Najlepiej ciemny rum Goslinga z Bermudy.
Heleno, moze widzialas juz ten dokument o Krolowej, CBC, cz. I:
http://www.cbc.ca/passionateeyesunday/index.html
Zdrowie Krolowej, dzin i tonik jak najbardziej.
Bry! k.
Z B. Oraz z W. Co se będę…
Pogoda zawsze jest, dobra jest teraz!
Pigwówki nie ma. Kawa była, będzie herbata.
Do następnego fiku!
Czyżby wszystkich poza Tadeuszem pigwówka zmogła?
Uprzejmie donosze:
Dyrektor Muzeum Ziemi Lezajskiej w oststniej chwili odmowil wynajecia sali na spotkanie mieszkancow z poslem RP Dariuszem Dziadzio. Uzasadnienie? – Szef Ruchu Palikota „podwaza wartosci naszej historii i kultury”. I co najgorsze – „obraza nawet arcybiskupa Michalika”.
Dzień dobry. Dziękuję za czymanie, bardzo pomogło. Po wirusie tylko pozostałości, nie ograniczające aktywności. Można rządzić się w ogrodzie, skrzynki nosić, siac, sadzić. CO tym bardziej miłe, że ciepło i słonecznie, ale bez przesady.
A wczoraj, kiedy podlewałam świeżo posiane w ogródku na zewnątrz budynku, jakaś miła pani zatrzymała się, popatrzyła na moje dzieło (do pewnego stopnia dzieło zniszczenia, bo goła gleba została. No, goła gleba i hortensje) i powiedziała „jak tu teraz ładnie będzie”. Czyli efekty już są 🙂
Dzień dobry 🙂
Mnie nie zmogła pigwówka, tylko nieustający brak słońca. Jak ja bym już chciał na taras…
Żeby się jakoś zmotywować do rozpczęcia dnia, wejdę w polemikę z Tadeuszem, co jest jednym z moich ulubonych zajęć. 🙂 Moim zdaniem herbata była, kawa będzie. I mam empiryczne dowody na potwierdzenie mojej tezy. 😎
Vesper,
widzialas ten film?
http://extremelyloudandincrediblyclose.warnerbros.com/dvd/#/home
Jak nie to polecam i chetnie poznam Twoje zdanie po obejrzeniu.
Zwierzaku, mąż mi wspominał o tym filmie. Główny bohater odpowiada opisowi zespołu Aspergera, prawda?
Królk ma rację, że najczęstszą zbrodnią na nalewkach owocowych jest przelikierowanie. Ale na to jest rada – pić nalewki Jotki. Daję łeb, że nie są przelikierowane. 🙂
Oczywiście nie twierdzę, że np. Haneczki czy Irka są. 😉 Ale nie testowałem, więc łba nie daję, bo jeszcze mi się może przydać. 😎
Vesper,
wlasnie. I dlatego jestem ciekawa Twoich wrazen. Film wedlug mnie bardzo dobry.
A o czym bedziesz polewmizowac z Tadeuszem, Bobiku? Bo ja zazwyczaj niewiele z zaszyfrowanych komunikatow Tadeusza rozumiem. Co lub kto to jest B. ,W., k., bry i rozne inne , – no wez mie i zabij, nie mam pojecia o co sie rozchodzi 😯 To znaczy znam oczywiscie slowo, ktore sie czasami pisze „k.” , ale nie wydaje mi sie, ze Tadeuszowi moze o nie wlasnie chodzic.
Kroliczku , dokumentu o krolowej z CBC nie widzielismy i nawet nie znalazlismy go na przyslanej liscie . Mamy nadzieje, ze byl dobry. Chetnie zawsze wspolnie ze Stara ogladamy, cieszac sie, ze nie jestesmy krolowa i mozemy latac od rana do wieczora w szlafrokach (choc oczywoscie nie na dachu garazu!) . I ze nie musimy caly czas byc w dobrym, usmiechnietym humorze. 👿
To – w ogólnym obrazie niby drobne – zdarzenie, o którym doniósł Zwierzak, doskonale pokazuje, na czym polega nasze narodowe umysłowe pomieszanie z poplątaniem, chyba nawet nie tylko na prawicy. Dyrektor państwowej instytucji za wartość kulturalną i historyczną uznaje arcybiskupa i w obronie tej „wartości” odmawia demokratycznie wybranemu posłowi do parlamentu możliwości spotkania się z obywatelami. I tylko nielicznych to dziwi czy oburza. No, psiakrew. 😯
Musi nieuważnie czytasz, Mordko. 😉 Ja tam wszystkie komunikaty Tadeusza świetnie rozumiem i nawet odmerdać na nie potrafię. 😎 Dziś na przykład – proste jak drut. B jest Breslau, W jest Wrocław, a k jest takim sprytnym szturchnięciem (dzień do)bry, że się pod nieobecność Rysia robi choć trochę brykająco. No a co było pierwej, kawa czy herbata, to jest wręcz niedwuznaczne zaproszenie do polemiki. 😆
Zwierzaku, jak obejrzę, to się podzielę. ale pamiętam już, dlaczego kręciłam nosem, kiedy mąż proponował, żeby zobaczyć. Z opisu wynikało, że chłopiec ma zdolności graniczące z nadprzyrodzonymi i to mnie zniechęciło.
k. jest szturchnieciem a bry jest dzien dobry? 😯 😯 😯 😯 A B to z grubsza to samo co W? 😯 😯 😯 😯
A c. s. j. k. (ale inne k.) , n k. (t.i.) t. u. ?
Passent zareagował na wczorajszą wypowiedź Kwaśniewskiego
http://passent.blog.polityka.pl/2012/04/27/potkniecia-kwasniewskiego/#comment-223744
Ja zrobiłam nalewkę z pigwy bez grama cukru.
Starłam ją na pulpę w robocie i zalałam mocną wódką.
Miałam poczatkowo zamiar 1 spirystus+1 wódka, ale Pyra powiedziała, że zetnie sie błonnik, czy co tam i nic z tego nie bedzie. Więc trochę rozcieńczyłam sokiem z gruszek 'konferencja’, ale chyba niepotrzebnie, bo tej pigwy było całkiem sporo i jakieś soki posiadała, chociaż zbyt soczysta nie była. Nabrało to koloru żółtego, ale było paskudne w smaku.
Nie przypuszczam, żeby stanie, nawet wieloletnie było w stanie polepszyć tą nalewkę, bo ja nie lubię mocnych alkoholi.
Preferuję wytrawne wina, lubię dobrze schłodzone piwo.
I nalewkę malinową- pychota.
Koniaki i podobne toleruję bez entuzjazmu.
A po kieliszku whisky pęka mi głowa.
Wyspowiadałam się.
Paskudne, to może za duże słowo. Słodkawo mdłe.
Żadnego powodu, żeby się umartwiać.
No, naprawde! Juz Passent to nie powinien poebiac bledow ortograficznych z czwartej klasy! Po raz kolejny widze u niego „z pod Smolenska”.
Ale otherwise ma absolutna racje. Nie moze byc innych zasad finansowych dla Rydzyka, a innych dla wszelkich innych nadawcow.
To dopiero otwieranie puszki z Pan Dora. Nie mylic z Panem Doria Pamphiljm.
Sorki, wróć.
Bry! 🙂
Słonko świeci, śniadanko wystygło.
Idę jeść i chyba pobrykam.
Siodemeczko, nalewki polecane na kulinarnym tak juz maja. Sam zrobilem przed laty bardzo strannie wedle przepisu cos ze skorka cytrynowa i imbirem. Stalo pol roku, w czasie ktorego nalezalo to regularnie odcedzac, przelewac etc. Po roku nabralo smaku tak paskudnego, ze bardzoej przypominalo politure do mebli niz cokolwiek innego. Owszem, wypilem do cna, kiedy byla rozpacz i nic innego pod lapa, bo Kotek musi, ale nie dalbym najgorszemu wrogowi.
Ufff, jakiez to bylo paskudztwo! 👿
Spoko artykuł
Jedyna nalewka, jaką w życiu zrobiłem, to była garść wyplutych pestek z wiśni moczona miesiąc w 0,75 litrze grzecznej wódy. Było czerwone jak wóz strażacki, wytrawne i krzepkie, sama dobroć. 😎
Łapię okazję do poteoretyzowania sobie. 😉 Jak dobrze wiesz, Mordko, kody to nie są przypadkowe zbiory znaków. One się biorą z pewnych społecznych umów w obrębie grup dużych, małych, całkiem małych, albo wręcz dwuosobowych. Zarówno kody większych grup, jak i subkody mniejszych, ucierają się „w trakcie pożycia”. Ktoś przypadkowo rzuca jakieś określenie czy skrót w jakimś kontekście, inni kiwają głowami – a, tak, wiemy, o co chodzi – a potem coraz więcej członków grupy zaczyna używać tego właśnie określenia czy skrótu w pewnym określonym znaczeniu, które dla osób spoza grupy bywa całkiem niejasne czy niezrozumiałe. W blogowych grupach, które gadają ze sobą już od dana, też oczywiście tworzą się subkody i stąd nowi miewają czasem problemy z załapaniem, o co właściwie biega, kiedy np. grupa mówi o żabach. Bo nie byli przy „podpisywaniu umowy” na temat specyficznego, odbiegającego od powszechnego, użycia słowa „żaba”. To jest zresztą drobiazg, o który łatwo się dopytać, ale wiemy skądinąd, że nieznajomość subkodu czasem miewa skutki wiele poważniejsze, jak szarpacki, mordobicia i obrazy. 🙁
Ale to nie jest wyłącznie (choć przede wszystkim) problem nowych. Również „odwiecznym” członkom grupy może się zdarzyć, że przegapią moment takiego „podpisywania umowy” dotyczącej jakiegoś określenia. Bo ich akurat nie było, bo czytali nieuważnie, bo tego dnia nie mieli czasu i przeczytali tylko co trzeci post, bo z zasady nie czytają wszystkiego, itp, itd. No, ale to już nie jest wina tych, którzy umowę podpisali i wcielają w życie. 🙂 W ogóle zresztą nie ma tu co mówić o winie (chyba że chodzi o jakiegoś bordosa czy burgunda, bo o tym pogadać zawsze miło 😉 ). Po prostu można dopytać się o treść umowy i dołączyć do jej sygnatariuszy. A wtedy nastaje ogólne zrozumienie i szczęśliwość – chociaż na chwilę i w przynajmniej jednym punkcie. 😆
A, i witam Gracjana, który wypowiedział się krótko, ale w nader słusznym duchu. 😆
Vesper,
nie zauwazylam nadprzyrodzenia ale inteligencje. Obejrzyj prosze 🙂
W takim razie obejrzę, Zwierzaku 🙂 I podzielę się wrażeniami.
Ale co Gracjan miał na myśli, pisząc artykuł?
Twórczość Bobika, nalewki, jakieś cytowane artykuły, czy całokształt? 🙂
Ceterum censeo… Jak ktoś chce zrobić naprawdę dobrą pigwówkę, niech skorzysta z przepisu Jotki. Zresztą jej ziołowa nalewka (tylko z tymi dwiema miałem przyjemność), całkiem wytrawna, też może służyć do otwierania bram niebios. 🙂
Ja słodkich alkoholi z zasady unikam, wszelkie likiery starannie omijam, nawet słynne limoncino, na które w Toskanii namówiła mnie Helena, wypiłem z trudem (choć w mikroskopijnej ilości) i wyłącznie w celach poznawczych. Jedynym wyjątkiem jest ta Jotkowa pigwówka, w której owszem, słodycz jest, ale nieagresywna, równoważona kwaskowatością, mdłości ani trochę, a na pierwszy plan wybija się pewien rodzaj „zajzajerowatości”, dzięki czemu te wszystkie „panieńskie” smaki znikają w oddali, powiewając na pożegnanie chusteczką – niehaftowaną. 😈
Wodzu, wierzę w samą dobroć nalewki, ale myśl o przygotowaniu surowca trochę mną wstrząsnęła. Odtąd zawsze będę się zastanawiać, jak spreparowano materiał wytwórczy 😆
Teraz mam problem ortograficzny – czy ta nalewka Wodza powinna się nazywać „wypluwka” czy „wyplówka”. 😈
Krakowskim targiem – plujka
Jak ktoś chce się u…(brudzić) po łokcie, może pestki wydłubać, to nie powinno mieć wpływu na efekt. 🙂
Dzień dobry 🙂
Bardzo dobra była eksperymentalna pigwówka na gorzkiej żołądkowej, ale jakoś tak szybko wyszła, że nawet dla gości nie zostało 😕 W tym roku zrobię więcej.
Pyra robi świetną z dzikiej róży, z miodem, a wcale nie ulepek. A orzechówka Żaby! Ech, rozmarzyłam się…
Kim są Pyra i Żaba?
Wielki Wodzu, siadasz na schódkach (nie poprawiać!), na przyzbie i kontemplując okoliczności, dłubiesz spinaczem wiaderko za wiaderkiem 🙂
A jak skończę dłubać okazuje się, że stojące pod ręką 0,75 l wódy gdzieś znikło i całe dłubanie na nic. 😈
Vesper, obie z kulinarnego blogu Piotra A. i mojej prywatnej, serdecznej znajomości 🙂 Poznańska Pyra wpada tu jako Jaruta, a Żaba jest gospodynią corocznych, kulinarnych zlotów w Żabich Błotach http://www.zabieblota.info/
A gdzie ten przepis Jotki jest?
Przejrzałam Twój koszyczek wpisując pigwę w wyszkiwarce.
Same pochwały, ale przepisu nie widzę.
Może Jotka przepisu nie upubliczniła? Ja się w każdym razie o przepis będę podmawiać, mniej lub bardziej nachalnie (bo może mniej wystarczy 😉 )
Warto http://wyborcza.pl/1,75248,11625326,Przekonac__uwiesc__zwiesc__zmanipulowac.html
Tu niemiło, ale wiedzieć trzeba http://wyborcza.pl/1,75968,11619642,Z_czym_do_gosci__panie_Cejrowski_.html
Pigwówkę Jotki mam w domowych papierach i w butelce, ale nie łudźcie się Dziewczyny, Jotka tam jakieś dodatkowe magie odprawia, bo moja nie umywa się do oryginału.
Nie odbieraj mi nadziei, Haneczko 🙂
Bobik, ze tez Tobie sie chce teoretyzowac, kiedy dla mnie sprawa jest taka prosta: nie rozumiem skrotow i tylko pytam o znaczenie. Rozumiem przeciez, ze moze tak byc, ze napisanie zwyczajnego „dzien dobry” moze dla kogos byc zbyt wielka fatyga. Nie przepadam za ta maniera, ale armat nie bede wytaczac.
Ten Rusinek pare dni temu wyzwierzal sie na slowo „Witam”. Uwazal, ze tylko Gospodarz moze „witac” ( we wlasnych progach).
Mnie tam „witam” tez nie przszkadza…. Ale nie cierpie „czesc!” w listach od nieznajomych, bo jest to forma familiarna i niestosowna w formalnych stosunkach. .
A domowe pigwowki i inne receptury sa zawsze tajne. Tak juz jest.
Podzielę się z Wami czymś 🙂 Nieco jeszcze chora Zosia siedzi właśnie ze mną w domu i składa dźwig z Lego Technic. Pomijając fakt, że zestaw przeznaczony jest dla nieco starszych dzieci, to obserwowanie jej przy pracy jest doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Otóż nie tylko składa dźwig, ale jeszcze dyryguje lecącym w tle Rondem KV386 Mozarta i śpiewa do melodii ronda na przykład „a teraz czerwona, czerwona, czerwona ośka i czarny czarny, czarny bolt i będzie dźwig, dźwig, dźwig, ach jaki wielki, wielki dźwig, no nie, nie, nie, nie, nie, nie mogę tego wcisnąć, nie mogę wcisnąć, o o o o o juz jest!” i tym podobne teksty improwizowane 😆
Kiedys Stara poprosila o receptore na nalewke-dereniowke, bardzo tu popularny sloe-gin, od kolegi z pracy. Jego piersioweczka z bardzo starym sloe-inem byla schowana gleboko w szufladzie biurka, pod stosem tekstow homilii papieza oraz kopii donosow na innych kolegow. A szuflada byla zamykana na klucz.
Ale Stara byla akurat w jego dobrych ksiazkach i zostala poczestowana. Sloe-gin mial, wedle tego kolegi z 15 lat. Wiec kiedy go poprosila o przepis, spojrzal na nia jakby sie urwala z choinki.
Oczywiscie, ze byl tajny.
Nagrywaj, Vesper.
Chciałam, ale zaraz przestała
http://www.flickr.com/photos/astonuniversity/7112942977/in/set-72157629533105142/lightbox/
Jotko, prosilas mnie o zdjecia z graduacji w Aston, nie mam swoich jeszcze w Polsce, ale dostalam linke z uczelni i tam jest ponad 300 zdjec z jednej uroczystosci, a bylo ich 3 w tym dniu 😉 .
http://www.flickr.com/photos/astonuniversity/7112942663/in/set-72157629533105142/lightbox/
http://www.flickr.com/photos/astonuniversity/6966865068/in/set-72157629533105142/lightbox/
http://www.flickr.com/photos/astonuniversity/7112941425/in/set-72157629533105142/lightbox/
http://www.flickr.com/photos/astonuniversity/7112939437/in/set-72157629533105142/lightbox/
http://www.flickr.com/photos/astonuniversity/6966862142/in/set-72157629533105142/lightbox/
http://www.flickr.com/photos/astonuniversity/7112936769/in/set-72157629533105142/lightbox/
To nawet nie tajność Mordko, tylko ciut więcej, ciut mniej, jak to w kuchni 😉
Witam jest obcesowo treściwe, nie używam.
Kocie, a co domowi ubędzie, jak odtajni? 😆
Do urzędu patentowego chce zgłaszać?
Smak może zależeć od wielu czynników, jest pigwa i pigwowiec , owoc zbierany w różnych terminach daje różne efekty.
Sposób rozdrobnienia i inne takie mają wpływ na esencjonalność.
Generalnie gruszki (pigwowce) są dosyć jałowe smakowo, więc trudno, żeby wydały jakiś ciekawy, skondensowany smak.
Jest on 'wzmacniany’ różnymi dodatkami’ i trudno mi uwierzyć, przejrzawszy w sieci tony przepisów i opinii, że tylko sama pigwa jest tu w stanie nadać atrakcyjny smak.
Poczekam na opinię Jotki.
Bo nagrywać też trzeba tajnie. 😉 Ale wielka szkoda, że Zosia przestała, bo mógłby to być przebój. 😆
O Cejrowskim też chciałem wrzucić, ale coś mi dziś wszystkie przeglądarki świrują i moje netowanie jest dziś głównie czyhaniem na moment, kiedy mnie ten cholerny net wpuści. 👿
Przepisu na pigwówkę-jotkówkę też nie mogę znaleźć. 😳 Chyba trzeba będzie Jotkę poprosić o podanie jeszcze raz. 😳
Zmorę wcięło i skierowało do poczekalni, ale nic dziwnego, przy tylu linkach to chyba nawet mnie by nie chciało wpuścić. 🙂
Vesper,
telefonem! 🙂 Te lego pewnie maja w sobie to cos, moja tez spiewala jakies takie – prosiak z liskiem sie raduja, piecza chlebki i do krujom, kruja kroi i sie boi ciach ciach ciach. Nie recze za zgodnosc z oryginalem, dawno bylo, ona wtedy miala 3 lata. Z tamtego okresu pozostalo nam straszliwe slowo WYDUDANY, ktore nie wiadomo co znaczylo ale bylo w czestym uzyciu miedzy malymi. 🙂
Ona ma jakiś detektor tajnego nagrywania, Bobiku. Teraz śpiewa o śmigłowcu Lego Technic do melodii kolejnych sonat Mozarta. Nie jest juz tak zabawnie, ale za to bardziej operowo. Jednocześnie składa dźwig. Kosmitka.
Domowi ubedzie slawa. Jakby Jotka rozdawala recepture na prawo i na lewo, to nikt by nie mowil (po jakims czasie) pigwowka od Jotki. Kolezanka Starej robi znakomity sernik. Naprawde slynny w calym Polnocnym LOndynie i jak zaprasza na proszona kolacje, to zawsze pytamy czy bedzie slynny sernik. Zawsze tez zaznaczala, ze dodaje do niego secrtet ingredient. No wiec kiedys Stara byla w wielkim poplochu i zadzwonila po przepis na sernik do Leny W. I Lena w chwili slabosci zdradzila co dodaje do normalnego sernika. Okazalo sie, ze do masy serowej dodaje jedna czubata lyzke strasznie proletariackiego proszku do robienia prawdziwego sztucznego brytyjskiego custrad, firmy Bairds. Taki instant budyn.
Sernik od tego proszku ma piekny zolty kolor (sama chemia) jest puszysty (sama chemia) i poprostu jest najlepszym sernikiem na swiecie.
Ale Stara byla zawiedziona. Sadzila , ze do tego sernika Lena dodaje jakies skremowane zloto.
Próbowałam telefonem. Udawalam, że przeglądam smsy, a ta nawet nie spojrzała, tylko od razu przestała śpiewać i zapytała, czy chcę jej robić zdjęcie, jak układa klocki. Oczywiście do tego uśmiech numer pięc, specjalny do pozowanych fotek, który sprawia wrażenie, że dziecko zjadło coś wyjątkowo kwaśnego. No nie da się po prostu. tak jest od niemowlęctwa – jak tylko chwytam za telefon, żeby coś nagrać, w tym momencie już właściwie nie ma czego nagrywać 🙁
A słowo wydudany bardzo mi się podoba 🙂
Birds chyba, bo ja tez dodaje.
vesper,
nic Ci nie zostaje tylko uczyc sie na pamiec a potem cichcem zapisywac dla pamieci 🙂
Ja czasem zaluje, ze nie zapisywalam, tyle dobrego przepadlo.
Oczywiscie, ze Birds.
Mam cały słowniczek z okresu roczek – trzy lata. bardzo się cieszę, że zapisywałam, bo są tam bardzo ładne okazy słowotwórstwa, jak na przykład świerszczykanie owadów na łące.
http://www.youtube.com/watch?v=6AvUD114Fts
Jakie tajne? Przecież mówię, że mam Jotkę w papierach. Udostępniła, podobnie jak świetny pasztet Włodka 🙂
No prosze. Sloe Gin z szuflady WP jest opiewany w swiecie. 😈
Mordko, bo to tak jest.
Moja druga Mama robiła wyśmienite kruche i soczyste jednocześnie pieczenie wołowe.
Zawsze się u Niej zajadałam i myślałam, że to musi być jakiś super przepis, którego nauczyła się podczas kilkuletniego pobytu w Rzymie.
Prawda okazała się dosyć banalna, chociaż mnie by nie przyszła do głowy.
Piękny kawałek wołowiny, doprawiony wedle gustu, dusi się na maleniutkim ogniu w margarynie (kostce lub więcej, w zależności od ilości mięsa). 🙂
Birds czy Bairds, ja dodaję Winiary czy co tam leżało z brzegu w sklepie i też jest najlepszy w okolicy. 🙂
Zosia cudna 🙂
Zmoro, dziekuję 🙂
Dziękuję za komplementy pod adresem pigwówki. Pigwa w ogrodzie właśnie kwitnie 😆
Przepis nie jest tajny. Był na blogu jesienią – chyba w październiku – 2010.
Jeżeli będzie trzeba, to poszukam i powtórzę, ale trochę później.
Nie pamietam szczegółów, ale z pewnością nie robiłam z pigwy żadnej pulpy. Umyte owoce kroiłam w ćwiartki lub ósemki, wyrzucając gniazda nasienne. Wrzucałam do słoja i zasypywałam cukrem. Słój trzeba trzymać w miejscu nasłonecznionym, potrząsajac raz po raz, do czasu rozpuszczenia cukru. Uzyskany sok łączy się ze spirytusem, dodaje jedną czwartą owoców, ciemny rum, trochę lipowego miodu, laskę wanilii i kilka goździków. Pozostałe owoce zalewa się czystą wódką. Po dwóch miesiącach zlewa się wszystko z obu słojów i łączy. Odstawia się całość, najlepiej na sześć miesięcy. Dobra pigwówka powinna być „donoszona”. Dziewięć miesięcy, jak ciążą 😉
Taką pił Bobik. Ponieważ się zarzeka, że słodkiego nie lubi, to przywiozłam niewiele 🙁
Im starsza, tym lepsza 🙂
Przy pomocy tych najstarszych przekonuję moich opornych kolegów do nieodpłatnej pracy na rzecz UTW 😉
Pasztet Włodka Pasztetnika znakomity, potwierdzam, wypróbowałam, niebo w gębie, rodzina obdarowana zachwycona.
Pierwszy raz smakował mi pasztet i to mój na dodatek. Rewelacja. Polecam.
Lee Iacocca miał osobistego kucharza i namiętnie pożerał jego hamburgery. Któregoś dnia zapytał kucharza: co takiego robisz, że twoje hamburgery są tak smaczne ?
Kucharz zaprosił go do kuchni, wyjął kawał soczystej wołowiny, zmielił, sypnął garstką soli, rzucił na patelnię i po chwili patrzył jak Lee pochłania z błogością w oczach.
– Widzi pan, co można przyrządzić z jednego kawałka WOŁOWINY?
To tez mogla podpatrzec we Wloszech. Bo oni tam, jak wczoraj przeczytalam uzywaja tluszczu (np. oliwy) w przemyslowych ilosciaich – np na usmazenie schabowego, nie mowiac o frutti di mare, ale wrzucaja na patelnie dopiero jak tluszcz zaczyna sie gotpwac (maciupkie babelki na powierzchni i maly dymek). Dzieki temu miesa i ryby wchlaniaja go naprawde ociupinke. Reszte sie wylewa, a czasami ( w przypadku np gamberi – rakow) na talerzu polewa sie jeszcze swieza lekko podgrzna zaprawa oliwy z ziolami, cytryna, zmiazdzona odrobina czosnku..
Hamburgery zasadnicza roznia sie od swojskich mielonych: mieso nie moze byc ubite, formowac go nalezy bardzo lekko. aby sie ledwo ksztalt trzymal, raczej niczego nie dodawac, nawet i soli, to jest czyste mieso wypelnione powietrzem z mielenia. Nie moze tez byc to mieso chude – caly tluszcz sie wytopi w czasie smarzenia. Nie bawic sie miesem, przerzucajac z reki do reki. Uformowac lekko i wrzucic na bardzo, bardzo bardzo nagrzany grill, patelnie czy co tam.
I nie przerwacac nieustannie, a dopiero wtedu kiedy na gornerj powierzchni hamburgera pojawia sie kropelki czerwonego soku.
Solic dopiero na talerzu, na gruby plaster duzej czerwonej slodkiej cebuli. Sok z cebuli go doprawi.
Ogorek musi byc albo z rosyjskiego sklepu (najlepiej robiony przez Niemcow na rosysjki rynek) albo izraelski. Polskie ogorki sa przesolone i czesto kapciowate. .
Ad Kot Mordechaj 27 kwiecień 12, 14:23
Poruszasz, Kocie Mordechaju, ważny problem – sfraternizowania się internetowego. Więcej poufałości niż znajomości. Te wszelkie cześciania w mejlach, panowanie po imieniu (choć wzajemne odniesienie bardzo oficjalne i służbowe). Więcej poufałości niż znajomości. Zdawałoby się, ze wszyscy chodzili do jednego przedszkola, czy na waksy w szkole.
Najlepsze ogórki świata robiła moja Mama (zaraz się rozpłaczę). Złościłam się na nią, Bo przywoziła mi przemysłowe ilości, a ja mam mało miejsca.
Generalnie nie przepadam za ogórkami, świeżych nie trawie, ale TE miały wszystkiego akuratnie – zapach, smak!!!
Mój następca tronu, przybywając na obiady czwartkowe wspaniałomyślnie się się zgadzał – jak Babci ogórki, to bardzo proszę.
A teraz siedzę i łzy przełykam.
Ad Szanowny Pan Klakier 27 kwietnia, roku pańskiego 2012:
– w samej rzeczy, w samej rzeczy…
😉
😆
W internecie nie przeszkadza mi „spoufalanie sie” – taka jest konwencja i ja akceptuje to bez najmniejszego problemu wszyscy mowimy sobie na ty, choc kiedy zwracam sie do osoby bardzo zasluzonej i znanej, a nie znanej mi osobiscie,to zachowuje wszelkie formalnosci.
Nie jestem tez zwilennikiem przesadnej tytulomanii. To znaczy, ze w naglowku napisze Szanowna Pani Minister… Redaktorze… Posle czy Dyrektore. Ale poten juz tylko Pan/Pani. BO nawet do angielskiej krolowej mowi sie w pierwszym zdaniu Wasza Krolewska Mosc, ale pozniej juz tylko pani (m’am).
Natomiast nie cierpie jak ktos zaczyna do mnie list per „Czesc!”.
Zniose, Cesc, Kotku! od znajomych i przyjaciol, ale w sumie uwazam, ze „Czesc!” to sie mozna przywotac z kims znajomym w kolejce, czy w przerwie w teatrze, z sasiadem przy smietniku – z kim nie masz zamiaru zbyt dlugo rozmawiac.
Ale kiedy np moja Stara dostawala listy od sluchaczy zaczynajace sie od przywodtania Czesc!, to juz dalej nawet nie czytala. tylko szly one do kosza. Co innego: Droga Pani Heleno!
To jest w porzadku – przyjazne, cieple i sympatyczne. Fajniejsze nawet niz Wielce Szanowna Pani Redaktor. Tak sie zaczelo pare znajomosci i przyjazni.
Czesc sie mowi tylko do kogos z kim jestes na ty.
Dawno się tak nie męczyłam, jak czytając dzisiejsze wpisy.
Wy tu cały czas o wiktualiach, a mnie ząb boli i nie mogę gryżć.
To niesprawiedliwe. Idę sobie precz 😉 .
Ooo! Adam Szostkiewicz o tym samym:
http://szostkiewicz.blog.polityka.pl/2012/04/26/nie-witaj-prosze-nie-witaj/
Do Sasiada, ktorego znam, kocham i jestem po imieniu, zawsze zwracam sie na jego blogu per Gospodarzu i potem juz Ty, Gospodarzu.
A list prywatny zaczelabym: Kochany Adamie!
Ale to moj dawny kolega, pracowalismy w jednym pokoju pare lat.
Ja „Witam” odbieram jako pewna spoleczna nieporadnosc, ale nic przeciez obrazliwego. Nie robilabym sprawy na miejscu Rusinka.
Po przeczytaniu komentarzy mam trochę inne zdanie. Co drugi tam krzyczy, że „witam” to jest prawie tak fajnie, jak po angielsku, a po angielsku jest dobrze. No to pisz do mnie po angielsku, baranie i nie kalecz polskiego.
Jeśli społeczna nieporadność, to biorąca się z tępego, bez udziału rozumu, tworzenia kalek (od kalka, nie od kaleka). 🙂
Na kalki jestem trochę uczulony, bo w mojej okolicy ludzie powszechnie posługują się potwornymi kalkami gramatycznymi z niemieckiego. Tak, wiem, mnóstwo lat w jarzmie. 🙂
Tylko że gdyby nie uważali mówienia po niemiecku za objaw jakiegoś statusu, to by starali się nie kaleczyć, to nic nie kosztuje.
Dodam jeszcze, ze znacznie bardziej irytuje mnie naretna tytulomania wszechobecna w polskich mediach mowionych. Natomiast podoba sie jak David Frost czy Jonathan Dimbleby czy Jeremy Paxman (to wszystko dziennikarze) zwraca sie do posla czy nawet premiera po imieniu.I nawzajem. Bo przerciez znaja sie od lat, wiec o co chodzi? Ubedzie premierowi czy poslowi? Sluchacze sie nie domysla? Przrciez to sa dziennikarze z wielkim stazem wiec musieli sie spotykac nieraz z politykami w sytuacjach nieformalnych!
Kiedy Tusk i Cameron wystepowali na wspolnej konferencji prasowej, to mowili o sobie David i Donald. No i dobrze!
A smieszy mnie gdy w tv slysze jak Irek i Pawel zwracaja sie do siebie per Panie Profesorze. Chlopaki sie znaja przeciez od 40 lat co najmniej.
Odniosłam wrażenie, że pan Rusinek zareagował nieco nerwowo, ale po pierwsze, wyobrażam sobie, że ma teraz niełatwy okres w życiu, po drugie, jeśli dostaje zaczynające się od 'witam’ listy od studentów, to uważam, że jest to coś więcej niż nieporadność – bo niestosowność, po trzecie wreszcie, mam słabość do ludzi, którzy walczą o szacunek dla języka – nawet, jeśli nieco przytłacza mnie ich zaangażowanie. 😉 Słabość mam nawet wtedy, kiedy to ja osobiście dostaję po łapach od językowych bojowników – dzięki jednemu z moich wykładowców zaczęłam zwracać uwagę na pozycję 'więc’ w zdaniu. Gdyby poprawiał nas łagodnie jak baranek, zapewne by mi to umknęło, a że wpadał w natchnioną furię, to zapamiętałam. 😉 Swoją drogą, zobaczcie, jak zaczyna się list na tej lince… 😉 http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=9790
Leszek Balcerowicz straszliwie się obraża, kiedy Rostowski mówi do niego „Leszku”, a znają się pewnie tyle samo, co Irek z Pawłem (czyli Krzemiński ze Śpiewakiem) 😛
Ostatnio w miarę często prowadzę korespondencję służbową po angielsku (żeby było śmieszniej, to głównie z Niemcami) i to jest absolutna wygoda. Są formułki, przestrzega się ich i szlus.
Aga – o, to właśnie. Student moim zdaniem nie ma prawa zwracać się do pedagoga „witam”.
Więc ostatnio politycy i wszelka ludność telewizyjno-radiowa upodobali sobie słówko „natomiast”. Niektórzy więc nawet częściej mówią „natomiast” niż „tak naprawdę”, a to jest zawsze jakaś odmiana. 😛
Pani redaktor, czy pozwoli pani redaktor, że odpowiem pani redaktor?
Wersja feministyczna będzie brzmiała lepiej. Chyba. 😉
Nie martw sie, Aga, jak dostajesz po lapach. To dla Twojego dobra. Ja od roku tez okropnie dostaje po lapach od Kumy, bo podobno mowie „piniondze”. 😳
Ale ma pozwolenie. A nawet nakazalam poprawiac mnie ilekroc powiem piniondze. Moze podziala i sie oducze, pani bywsza radiowiec. 😳 🙄
http://wyborcza.pl/1,75248,11632792,Tworca_strony_Antykomor_pl_stanie_przed_sadem.html
Prawde mowiac, to wolalabym byc nazywana prostytutka, lesbijka i „uczestniczka czynnosci seksualnych” cokolwirk to jest niz zdrajca.
Ale w Polsce sa inne prawa dla antykomorow, a ine dla liderow opozycji. 🙁
Heleno, a może mówisz 'pinkwolone pieniądze’ i to ze względu na to pinkwolone sąsiedztwo 'pieniądze’ brzmią trochę jak 'piniondze’? To się, chyba, nazywa nagłos. W takim przypadku zamiast koncentrować się na ąę wymowie wyrazu 'pieniądze’, można mu poszukać innego, bezpieczniejszego sąsiedztwa. Piękne pieniądze, pierwsze-w-tym-miesiącu-dobrze-wydane pieniądze; no nie wiem, jakie Ty miewasz pieniądze, pieniące się byłyby może najlepsze. 😉
Wejdę nie na temat (na razie zresztą nie wiem, jaki aktualnie jest temat), ale muszę się wyzłościć. Pojechałem do Holandii po rośliny i zostałem uwięziony. 👿
Nie, wcale nie to, co myślicie. 👿 Rośliny były do ogródka. Zatrzymania nie dokonali stróże prawa. A nawet gdyby to były inne rośliny, to przecież w Holandii wolno. Uwięziła mnie przebudowa autostrady. W sumie kilka godzin straconych głównie na staniu, a nader z rzadka posuwaniu się w tempie 5kmh.
Nie lubię postępu. 👿 Nie dla mnie sznur samochodów. 👿 Nie dla mnie nowe autostrady. 👿
Idę się pocieszyć kolacją, żeby mnie z tej złości diabli nie wzięli albo co. 🙄
Bobiku, a nie mogłeś zamówić przez internet? To możliwość, którą daje postęp, nie wymagająca stania w korku 🙄
Swietna rada lingwistyczna, Ago!
Bobik, nie wazne ile wytrwales czekajac na drodze. Wazne czy rosliny dojechaly OK.
Czy to z racji wieku, czy szacunku dla tradycji nie przesadnego jednakże, jestem za zachowaniem pewnych form. Niestosowność to dobre słowo na niektóre początki maili głównie młodych. Ale co innego mi po łbie chodzi, a mianowicie – polszczyzna obciążona jest dziedzicznie feudalizmem, który wciąż panoszy się po kraju: na uczelniach, w szpitalach, wielu instytucjach i firmach, takoż w polszczyźnie.
Ad Dora 18:33 – nie w tym rzecz: umówili się przed debatą na formę pan, która to miała trzymać w ryzach zapędy familiarne stosowane – jakże często – dla pomniejszenia interlokutora, co wielokrotnie miało miejsce w przypadku ministra Rostowskiego wcześniej i jak się okazało – później, który w żadnym razie dżentelmenem niestety nie jest.
I przed debatą się zgodził, po czym niczym rasowy dżentelmen umowę złamał.
Kupowanie wysyłkowe roślin się nie sprawdza. Nigdy nie wiadomo, co się rzeczywiście dostanie – czy okaz tryskający zdrowiem i tężyzną fizyczną, czy marny, obszarpany kikut, na dodatek nie tego gatunku, który był zamówiony. Trzeba sobie osobiście wybrać najlepszy egzemplarz, dobrze ukorzeniony, cudnie ulistniony, właściwego gatunku i pokroju. Dlatego się pchałem do tej Holandii.
I oczywiście jak już tak pracowicie te egzemplarze powybierałem, to musiałem zadbać o to, żeby je dowieźć w należytym stanie. 🙂
Świat jest mały, spotkałem kiedyś człowieka, który się nazywał Spaniol.
Ago, to raczej nie nagłos, ale upodobnienie 🙂 Asymilacja. Per analogiam. Ewentualnie (to nie to, ale jak brzmi…) harmonia!
Zastanawiam się nad tym „witam”… Ja za takim zaczynaniem maila nie przepadam, ale prorokuję, że to się przyjmie i to nie całkiem bez powodu. Taka forma pozwala uniknąć precyzowania, w jakich właściwie stosunkach jest się z adresatem/-tką, co dla wielu osób jest dość trudne. Bo z jednej strony jeszcze działają różne wzorce „formalnościowe”, a z drugiej wzorce anglosaskie, netowe, młodzieżowe, reklamowe, itp., które popychają do rozluźniania formalności. Ludzie się w tym gubią i chętnie sięgają do formy bezosobowej, nie nazbyt oficjalnej, ale też nie ewidentnie kumpelskiej i na ty. No i poza tym w języku też bywają różne mody, a „witam” się zrobiło po prostu modne.
Jako rzekłem, ja za tym nie przepadam, ale o ile nie chodzi o stosunki bardzo oficjalne albo służbowe (profesor-student też uważam za służbowe), to jestem skłonny machać łapą, jeśli reszta maila jest w porządku. A już na pewno nie posuwałbym się do takich deklaracji jak Rusinek, że jak mail się zaczyna od „witam”, to nie odpowiadam, czy coś tam. Bo nawet nienajszczęśliwiej zaczęty mail może się w dalszym ciągu okazać sympatyczny, ciekawy, wzruszający, itd. I jakoś by mi było głupio skreślać nadawcę z powodu jednego tylko słowa.
Klakierze, jak człowiek się nazywa Spaniol, to nic takiego. Gdyby się nazywał Spaniel, dopiero bym zaczął podejrzewać, że coś się tu pokręciło. 🙂
Nie nagłos? Szkoda. 🙁 Myślałam, że się czegoś przypadkiem nauczyłam. Upodobnienie też mi chodziło po głowie, ale chciałam, żeby to się nazywało nagłos i zdawało mi się, że nagłos i wygłos to właśnie upodobnienia. Jest taki wiersz Jacka Dehnela, który kończy się słowami: Zdjęć nie przysyłaj. To wygłos, nie wyrzut. Bardzo mi się podoba ta pointa.
Nagłos to po prostu początek wyrazu (mówionego, nie pisanego), a wygłos to koniec. Na pierwszy rzut ucha wydaje się to banalne, ale jak pokazuje Dehnel, wcale takie znów banalne być nie musi. 🙂
Tak podejrzewałem, że to pójdzie w Psim kierunku. 😀
Tez jestem przekionana, ze ta forma (Witam!) sie przyjmie, bo jest wygodna w uzyciu.
Bardziej mnie martwi, ze Rusinek uzywa formy „Luthera”, ale to jest coraz popularniejsze tez, i mnie wciaz irytuje pozostawienie „E” w odmianie.Mam wrazenie, ze niedlugo bedziemy mowic Franeka, Pawela, plynac kuterem, etc.
Zauwazylam, ze formy Otto-Ottona, Bruno -Brunona juz przestay istniec i juz u polonistow spotykam ” powiesci Bruna Schulza”.
Zawsze podskakuje, ale co mozna zrobic? Jezyk dazy do uproszczen. 🙁
„a” – to jak z odmianą nazwiska Synek – Syneka, a Synka.
I znany dowcip „poproszę o stołeka dla mojego dupeka, to poczekam na pana Syneka”
Przekombinowałam, myląc pozycję ze zjawiskiem. http://www.bryk.pl/s%C5%82owniki/s%C5%82ownik_termin%C3%B3w_literackich/70126-wyg%C5%82os.html To znaczy, że czegoś się nauczyłam – ale dopiero teraz. 😆
Uparcie używam „dzień dobry” i ani myślę tego zmieniać 👿
Błędów językowych (żeby tylko 🙄 ) popełniam mnóstwo i jestem wdzięczna za wytykanie.
Już dawno chciałam zapytać. Jak, w innych światach, tytułuje się byłych prezydentów, premierów, ministrów? Tutaj dożywotnio i zewnętrzny człowiek za nic się nie połapie, który jest aktualny.
Klakierze, nie musiało pójść w psim kierunku. Gdyby to było rano, to raczej by mi poszło w takie marzenia, że chciałbym się nazywać Wyspaniol. 😆
A to mi Haneczka zabiła klina. 😯
Moje kontakty z byłymi prezydentami i ministrami są tak częste, że jeszcze ani raz w il. szt. ani raz nie musiałem zastanawiać się, jak ich, u licha, mam zatytułować. 😈
Za to regularnie mam problem, jak zatytułować wpis. 😳
Jak się siedzi nocami, to rano się jest Zaspaniol, a nie Wyspaniol.
No i dlatego nie mam szans na zostanie drugim Wyspiańskim, co najwyżej Zaspiańskim. 😆
W Anglii nie tytuluje sie dawnymi funkcjami. W Ameryce chyba tylko do dawnego prezydenta mowi sie Mr President. Nie tytuluje sie natomiast np. dawnych profesorow (juz nie uczacych) czy generalow w odstawce (np Mr a nie General Colin Powell czy Mr a nie gen Alexander Haig)
A jak się pisze mejla o 23ej – to też „dzień dobry”?
Mejle som gupie – zawsze nijak nie wiadomo, jak zacząć.
I „witam” i „dzień dobry” to jakieś omijanie.
A może Bobik Zapsański?
Fakt, że z tym zaczynaniem prywatnych maili, zwłaszcza pierwszych, bywa jakoś nijako. Zacznie się zbyt listowo, wyjdzie się na sztywniaka. Zacznie się zbyt obcesowo, wyjdzie się na nieobytego chama. Toteż ja zawsze z ulgą dochodzę do takiego etapu znajomości, kiedy można zacząć od „Podeślij mi ten genialny przepis na sernik, tylko migiem, bo już formę nasmarowałem”. 😆
„O, mowo polska! Istoto nie z pierza,”
Jak napisać mejla do Grubego Zwierza
Jakim nagłówkiem posunąć do Płotki
Aby nie zasłużyć na miano idiotki?
A moze tak:
W pierwszych slowach mego maila wystukam, ze wszyscy jestesmy zdrowi i bogaci…
Jest też jeszcze utarta formuła „stukam tego maila powoli, bo wiem, że i ty będziesz czytać powoli”. 😎
To słowo „stukam” też jest piękne.
„Skąd stukasz?” – pyta mnie na gg znajoma.
I choć nie jestem i nie byłem sekretarzem to zaraz mam ochotę zakończyć rozmowę, albo odpysknąć coś o stuknięciu.
To „stukam powoli” to zastąpienie dawnego – „ledwo dukam”
http://www.youtube.com/watch?v=2VKbxf3KE_w
Mnie się akurat „stukanie” czy „stukacz” kojarzy dość jednoznacznie, ale to oczywiście wina Ruskich. 😈
Jeżeli chodzi chodzi o Ruskich to mnie słowo pisat’ zawsze rozrzewnia.
A teraz już powiem Dobrej Nocy, bo lada moment, to już będę w stanie wygenerować epistolarnie jedynie kropkę.
Bobiku, pytam poważnie, a zbywasz. W mediach jak się tytułuje? Dziennikarz wywiaduje zamierzchłego byłego. Jak się do niego zwraca? Bo tu jak do obecnego i szlag mnie trafia 👿
Pisat’ może rozrzewniać, ale nie musi. W zależności od akcentu. 😉
Kiedyś mi się zdarzyło puścić do przyjaciół Moskali jakąś lotną frazę z tymże słowem, niewłaściwie zaakcentowanym. Oczywiście nie byłem świadom, com uczynił i nie mogłem zrozumieć, dlaczego oni się zwijają ze śmiechu. Dopiero kiedy się wyśmiali i zapytali, czy ja miałem w końcu zamiar PIsat’ czy piSAT’, dotarło… 😳
Haneczko,
u nas wprowadzajaco mowia o takich former, zdanie zaczynaja od tytulu, ale potem to juz leci you.
Kazdy dokladnie wie, z kim jest rozmawiane.
Nie zbywam, Haneczko, tylko nie mogę sobie teraz przypomnieć, jak się dziennikarze zwracają do byłych. Mam wrażenie, że do byłych prezydentów i kanclerzy nadal z tytułem, a do ministrów już nie. Ale nie dam sobie niczego uciąć, że na pewno tak jest.
Mogę tylko obiecać, że jak kiedyś trafię na takie zwracanie się do ex, to zwrócę uwagę i doniosę.
Mniej mnie razi slowo witam czy wiec, niz wtracanie w wypowiedz zwrotow obcojezycznych, bo to mi zawsze traci lekka zarozumialoscia i poczuciem wyzszosci.
Jak sie tak wyzwierza o poprawnej polszczyznie, to stosowanie obcojezycznych wtracen jest nie na miejscu.
Bo ja wiem… Czasem rzeczywiście obcojęzyczny zwrot z daleka pachnie chęcią popisania się, ale często ma jednak uzasadnienie stylistyczne, bo się chce oddać lub nadać jakiś szczególny klimat, koloryt, etc. Są też zwroty obce, które w polszczyźnie lub nawet międzynarodowo już tak się przyjęły w oryginalnym brzmieniu, że właśnie ich tłumaczenie byłoby śmieszne – jakieś np. dolce vita, ménage à trois, czy łacińskie przysłowia. No i są słowa, które nie mają dobrych polskich odpowiedników, jak Schadenfreude. Tak że ja bym tego nie generalizował, że w ogóle obcojęzycznych nie wolno. Można, byle z czuciem. 😉
Ja mam Reisefieber, bo maluczko, a córasek przylata i nic nie oddaje lepiej mojego stanu ducha, niż opcja niemiecka 😉
Byle z czuciem. I nie wszedzie.
No a programowy intelektualista zamiast wyzwierzac sie na niewinne skadinad witam, moglby popracowac nad wlasciwym odpowiednikiem.
Dobranoc, bez odpowiednika 🙂
Pamiętam, że programowy intelektualista pojawił się raz na blogu Kierowniczki, kiedy skrytykowano tam jakiś jego tekst. Noo… nie będę się już wyzwierzał, powiem tylko delikatnie, że sympatycznego i skromnego wrażenia nie zrobił. 🙄
Nie przyszloby mi do glowy zeby nie przeczytac e-maila lub wyrzucic list do kosza, bo zaczyna sie od witaj czy czesc.
Wogole mozna pewne slowa lubic mniej lub bardziej, ale zeby az tak sie dawaly we znaki. To samo ze slowami w innym jezyku. Uzywam ich czesto w mojej pisaninie. Dzisiaj tez powszechnie uzywa sie angielskich slow w spolszczonej pisowni. Ja sie o to w imieniu angielskojezycznych nie bocze. Mam wrazenie ze robimy to zeby pisanie bylo bardziej ze tak powiem jajeczne. W jezyku polskim byly zawsze wtracenia lacinskie czy francuskie. Cala Wojna i Pokoj napisana jest w polowie po francusku.
Witaj, jarzebinko, i radze nie pisz na blogu Rusinka, bo nawet nie przeczyta.
Pozdr. (jesli skroty nie sa za bardzo irytujace).
Live and let live, jak mawiali hippisi mojej mlodosci.
Ps. Jotko, sadze ze rum i cytrusowa kwasnosc pigwy to bardzo dobre polaczenie i pewnie klucz do sukcesy twojej pigwowki. Na Bermudzie pijalismy rum swizzle: ciemny rum, sok z granatow, angostura bitters (pare kropli) i troche soku ananasowego.
I jeszcze troche melancholii od Toma W.
http://www.youtube.com/watch?v=ZCbPkr9AEG4&ob=av2e
I troche optymizmu Roya Orbisona, jak go nie kochac…
http://www.youtube.com/watch?v=ogeuinHxlqw
uff, jak gorąco
puff, jak gorąco
Dzień dobry 🙂
Dzień dobry 🙂
Gdyby było gorąco, już bym leżał pod bambusem (p.o. palmy) i pił to Królikowe, z rumem i cytrusami. 😎
Ale siedzę przy kompie i piję herbatę, to jakie gorąco, jakie gorąco? 👿
Dzień dobry, witam, buzi buzi 😉
Bobiczku @ 1:44, co do programowego intelektualisty, to aż tak tragicznie nie było, ale zdecydowanie był zadowolony ze swojej roboty, którą ja porządnie i soczyście zjechałam 😛
Tutaj:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2009/05/09/tance-z-brzucha/#comment-43637
Autor pojawia się w dyskusji pod nickiem „mrus”.
Jeszcze co do „witam”. Czasem używam. Np. kiedy piszę np. do znanej mi osobiście, acz powierzchownie, jak to bywa w tego rodzaju kontaktach, rzeczniczki prasowej opery, zwracam się „Witam, Pani Moniko”. Nie napiszę „Szanowna Pani”, również ze względów, że tak powiem, hierarchicznych 😛 Nie należę też do tych, co nie przeczytają maila zaczynającego się od „witam”. Ale nie przepadam. Na blogu Sąsiada jedna pani, sama w sobie chyba zresztą dość dziwnie, intuicyjnie wyczuła, co w tym może odpychać: że w „witam” jest jakieś skoncentrowanie na sobie, a nie na osobie, do której się zwracamy.
Do znajomego, którego lubię, ale nie jestem z nim na ty, mogę napisać „Drogi Panie Arturze”. Mamy ten kłopot, że w angielskim „dear” jest neutralne, a polskie „drogi” jest już bardziej intymne jednak.
Ale kiedy słyszę, że student zwraca się do wykładowczyni „Witam, Pani Aniu” (żeby jeszcze „Anno”, ale „Aniu” – zgroza), to wytargałabym za uszy 👿
Jejku, jak mi się to podoba:
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,11633623,Pan_Daniel_studiuje_dziennie__Ma_65_lat_i_zaskoczyl.html
O właśnie, witam jest trochę protekcjonalne.
Bobiku, termometr w głębokim cieniu mówi 22, w słońcu nie powiem ile, bo się rozpłaczesz.
A tymczasem zmanipulowana przez feministki matka osmiorga dzieci, zatrzesla posadami patriarchalnej rodziny. Znany katolicki filozof Terlik z Betonu proponuje jej by stulila dziob:
http://terlikowski.salon24.pl/412758,a-mnie-jest-szkoda-walesy-i-walesowej-tez
Pamięć jednak płata nieprzyjemne figle. Przypomniałem sobie ten wpis Kierowniczki, w którym zjawił się mrus i muszę powiedzieć, że wtedy odebrałem jego posty znacznie bardziej niesympatycznie, niż mi się to teraz wydaje. Pewnie też odbiór na gorąco jest znacznie bardziej emocjonalny, a potem się owoc świeży uleży i już inaczej smakuje. Wprawdzie dalej nie jestem zachwycony takim udawaniem, że niby „krytykę przyjmuję z pokorą”, żeby skończyć na wyniosłym „jak się komuś nie podoba, niech sam napisze lepiej”, ale dziś już nie oceniałbym tego wejścia aż tak ostro, jak to w tej nieszczęsnej pamięci mi się zachowało.
Nauczka – najpierw sprawdzać, potem szczekać. 😳
Kierowniczko, moja mama też twierdzi, że ze studiowaniem jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. 😆 Jej się zawsze biologia marzyła i nie ma ochoty się pogodzić z tym, że „już nigdy”. Ale jak ją znam, na imprezy studenckie będzie chodzić, bez względu na wiek. 😈
W komentarzach pod Terlikiem ktoś wyraził obawę, że coś jest chyba nie tak z tą patriarchalną rodziną, skoro od 2 tysięcy lat ją umacniają, a ona dalej wymaga umacniania. 😈
Dzien dobry.
Pani Danuta Wałęsowa trochę mnie swoim ostatnim komentarzem o mężu rozsierdziła. Że on niby nie patrzy ludziom w oczy, a jak ktoś nie patrzy w oczy, to znaczy, że nieszczery i niesympatyczny. Co innego walczyć o odzyskanie prawa do bycia odrębną jednostką, a co innego wywlekać publicznie wady męża i robić z nich igrzysko. Mnie to razi. Nie zagadza mi się to z moim pojęciem o lojalności w stosunku do przyjaciół i rodziny. Można wiele sobie powiedzieć w cztery oczy, czy przy terapeucie. Można się w ostateczności rozwieść, ale z męża, z którym się spędziło ileśtamdzieści lat (i co, wtedy można było przymykac oko na nieszczerość?), robić sobie laleczkę woodoo?
Dzień dobry
Żenujące są te wszystkie opowieści pani Wałęsowej.
Ale wpisują się w taki jakiś ogólny obecnie trynd, że ludzie czują potrzebę publicznego opowiadania o sobie.
A jeśli jeszcze na tym daje się zarobić.
Wszystkich nie nazwałabym żenującymi. W jakimś sensie książka Danuty Wałęsowej była ważna dla wielu kobiet, chyba zwłaszcza jej własnego pokolenia, tkwiących mocno w rolach napisanych dla nich przez patriarchalne spoleczeństwo. Ale ostatnio pani Wałęsowa chyba troche przesadza z ekshibicjonizmem i wystawia sobie nieładne świadectwo.
Ojej, ojej. A skąd ona ma wiedzieć, co wypada, co nie, kiedy przestać? Baby sobie pod sklepem opowiadają gorsze rzeczy. 😈
Nie krzyczcie na mnie, ja tylko zauważam, nie oceniam: prosta kobieta, proste klimaty. Błąd popełniła w ogóle wychodząc z ukrycia, a teraz jej zrobią wizerunek jeszcze głupszej, niż w istocie, bo mądrzejszej, po primo, się nie da, a po drugo nikogo nie zainteresuje.
„książka Danuty Wałęsowej była ważna dla wielu kobiet, chyba zwłaszcza jej własnego pokolenia, tkwiących mocno w rolach napisanych dla nich przez patriarchalne spoleczeństwo”
Nie czytałem i czytać nie będę – ale chętnie przeczytam opinie, dlaczego ważna.
Tys prawda, Wielki Wodzu 😈
Ja mam wrażenie, że ona odetkała sobie wentyl bezpieczeństwa i teraz już po prostu musi wypuścić z siebie żale z poprzednich dekad swojego niewesołego życia, to już silniejsze od niej. Takie rzeczy potrafią się nagromadzić.
Ale też ciekawy jeden komentarz, który pojawił się na gazetowym forum pod tą notką o wypowiedzi, że mąż „nie patrzy w oczy”. Ktoś napisał, że pani Wałęsowa rozumuje jako kobieta i chyba nie wie, że między facetami patrzenie drugiej osobie w oczy to wyraz agresji, nawet mówi się „co się tak gapisz, a w ryj chcesz?” 🙂
Patrzenie w oczy to w ogóle skomplikowana kwestia, już zupełnie nie a propos państwa Wałęsów. Ludzie z zaburzeniami ze spektrum autyzmu z reguły nie patrzą w oczy. Jeśli patrzą, to pod kątem, by rozmówcę mieć po lewej lub prawej stronie osi swojego ciała, ale nie dokładnie na wprost. Kiedy obserwują coś uważnie, to przeważnie również własnie w taki sposób.
Wiecie co, ja tych opowieści już nie czytam, znam tylko z nagłówków prasowych, bo też nie przepadam za nadmiernym ekshibicjonizmem, a już zwłaszcza za obnażaniem kogoś innego bez jego ochoty i zgody. Gdyby pani Wałęsowa opowiadała tylko o tym, jak zmieniało się jej podejście do męża, rodziny, swojej roli w rodzinie, to okej, taki zapis przemiany duchowej byłby bardzo ciekawy. Tymczasem ona już wyraźnie poszła w odgryzanie się i publiczne załatwianie prywatnych spraw, co mi niemiłe.
Ale to jedna rzecz, a idiotyzm wywodów Terlikowskiego, obwiniającego o całe zło świata feministki, to druga. 😉
A to ja poczekam jeszcze na książkę „Moje niewesołe życie z Olkiem” 😀
Pani Danuta glosu dotad nie miala. Byla traktowana (takze przeze mnie) jako maszynka do rodzenia przy zasluzonym polskim bohaterze z Matka Boska w klapie. Bez wlasnego mozgu i prawa do wypowiadania opinii, no chyba, ze reprezentowala meza na uroczystosciach noblowskich, kiedy wszyscy podziwialismy ja za to co powioedziala, za godnosc i spokoj jej zachowania, za to jak ladnie wygladala wsrod tych frakow i koronowanych glow.
Jej niejednoznacznie szczesliwe zycie u boku meza musialo jej niezle dac w kosc. Kiedy zdecydowala sie opowiedziec to z wlasnej strony, przerwala sie w niej jakas tama.
Moj szacunek dla Walesy, zwlaszzca w momentach kiedy jego glos jest potrzebny (jak teraz gdy wzywa rzad do upomnienia sie o chinskich dysydentow), szacunek do przywodcy i pierwszego prezydenta Polski po odzyskaniu suwerennsci, bynajmniej nie zmalal.
Moj szacunek do jego zony wzrosl. Ta prosta, niewyksztalcona kobieta pokazala, ze nie jest ozdoba u boku slawnego meza, ze nie jest broszka jak Matka Boska w klapie, ale posiada wlasna niezawslosc ducha, ze poniosla wiele ofiar w zyciu osobistym i teraz kiedy dzieci sa odchowane, a maz jest na margonesie zycia politycznego, gotowa jest powiedziec przed czym powstrzymywala sie przez wszystkie lata zycia z tym trudnym pod wieloma wzgledami czlowiekiem.
Tak, lojalnossc potrzebna jest w kazdym emocjonalnym zwiazku. Totez byla lojalna, nie ujawniajac problemow, gdy ich ujawnienie moglo zaszkodzic prezydentoewi, moglo zaszkodzic Polsce.
Ale oczekiwac, ze zabierze swe tajemnice do grobu – tu bylabm nader ostrozns. Takie standardy lojalnosci mozna stawiac sobie, a nie innym, nie tym, korzy placili cene, o ktorej wciaz niewiele wiemy. Bo z pewnoscia nie mowi wszystkiego. Ale musialo sie tego uzbierac. Ode mnie ma podziw i zrozumienie. A takze wdziecznosc, ze wytrwala, choc mogla zabrac spora czesc jego majatku i prowadzic szczesliwe zycie z kims innym badz tylko z dziecmi.
POdziwiam tez Walese, ze nie wsciekl sie i jej nie rzucil – przeciez wiemy jak czuly jest na wlasnym punkcie. Ale on ja chyba tez szanuje i podziwia.
O krok za daleko. Na miejscu Wałęsy dopiero teraz bym się wkurzyła, wcześniej nie było powodu.
Bruno Bettelheim powiedział kiedyś „kto twierdzi, że w jego rodzinie jest wszystko w porządku, ten kłamie”. I to jest jasne, że przebywając z kimś na co dzień nie sposób cały czas spijać sobie z dzióbków. Muszą być konflikty, kłótnie, sprzeczności interesów. A w sumie liczy się to, jaki jest bilans – czy po zliczeniu plusów i minusów zostają ciepłe uczucia, przyjaźń, lojalność, solidarność, te rzeczy.
Ja odczuwam jakąś niemal osobistą przykrość, kiedy widzę, że w rodzinie państwa Wałęsów niewiele z tego zostało. I mam poczucie, że o ile mógłbym z każdym z nich serdecznie, ze współczuciem pogadać przy kawie czy winie o tym, jak im się kolczasto życie rodzinne ułożyło, o tyle od publicznej wiwisekcji mnie odrzuca.
No, ale może WW ma rację, że media wpuściły panią Danutę w coś, co ją w pewnym momencie przerosło. 🙁
„Ta prosta, niewyksztalcona kobieta pokazala, ze nie jest ozdoba u boku slawnego meza, ze nie jest broszka jak Matka Boska w klapie, ale posiada wlasna niezawslosc ducha”
Może mogłaby to pokazać inaczej, a nie opowiadając o tym, co się dzieje (działo) w domu. Nie sądzę, że nie znalazłby się ktoś, kto by jej doradził jaki obszar życia publicznego mogłaby objąć swym patronatem, jak to zorganizować.
I wtedy mogłaby powiedzieć:
„Dzieci odchowane, wychodzę z cienia męża”
O, właśnie – z Haneczką bym się zgodził. Po prostu DW poszła za daleko. Na początku można było mówić o tym, o czym pisała Helena – o odzyskiwaniu podmiotowości, o pokazaniu, że się nie jest broszką, itd. A potem coraz bardziej robił się magiel.
Wolno mi obnażać własną prywatność, jeżeli taką mam potrzebę, ale muszę przy tym zachować szacunek dla cudzej, nawet/zwłaszcza jak chodzi o najbliższe osoby. Czyli w praktyce niekoniecznie mówić wszystko i zastanawiać się, co mówię. No, chyba że chodzi o sytuacje naprawdę wyjątkowe, jak np. książki kobiet maltretowanych czy wykorzystywanych seksualnie, które tylko w ten sposób mają szansę „ukarać” prześladowców. Ale Wałęsa to jednak nie ten przypadek.
Czasem wywlekanie prywatnych spraw na widok publiczny może chyba przynieść pożytek. Komu, jaki, w jakich okolicznościach, w jakim horyzoncie czasowym? Czy w tym przypadku – w ogóle? Też wyczuwam tu chęć odgryzienia się i mam wrażenie, że jest to striptiz niekontrolowany, bez wystarczającej świadomości tak własnych motywów, jak i konsekwencji. I dlatego obawiam się, że nie przyniesie on pożytku pani Danucie Wałęsie. Czy zmieni coś w życiu innych kobiet, które przeszły podobną drogę – albo są w trakcie takiej podróży, może dopiero przy drugim-trzecim dziecku, może jeszcze nie całkiem podporządkowały swoje życie karierze męża, może jeszcze nie poszły za ten mąż? Może spojrzą na zgorzkniałą żonę byłego prezydenta i zastanowią się, czy warto?
Nie mysle zeby ja cos „przeroslo”. Odmawiam traktoania tej kobiety z wyzszoscia i peternalistycznie – glownie dlatego, ze nie wyobrazam sobie zycia z Walesa nawet przez miesiac. BYloby to dla mnie pieklem nie do wytrzymania. Dlatego nie mam meza i osemki drobiazgu.
Ona wytrwala, choc bylaby pewnie szczesliwsza z kims innym. I to jest wszystko czego ja od niej „oczekuje”. Jesli musiala stawiac od lat czola innym babom, na ktore Walesa zwrocil swe najajsniejsze oblicze, to tez jest wielkie poswiecenie, poswiecenie jakiego nie moga zniesc nawet taka kobieta, jak ksiezna Diana, dla ktorej „poswiecanie sie w imie wyzszego dobra” bylo wpisane w kontrakt malzebski, gdy zawierala slub z nastepca tronu. Diana wiedziala od poczatku, ze nie chodzi o „milosc” i takie tam inne, ale o urodzenie potomka (i zamiennika na wypadek, gdyby potomkowi cos sie stalo) i godne reprezentowanie ladu kosntytucyjnego. A mimo to zdecydowala sie nie tylko powiedziec o zdradach, ale wskazac palcem na kobiete, ktora rozwalala jej malzenstwo.
Danka tego nie robi. Nie zada rozwodu, nie wymienia zadnych nazwisk, , tylko mowi, ze nie bylo i pewnie nie jest letko.
To nie ona byla nielojalna wobec Walesy, to Walesa byl nielojalny wzgledem matki swoich dzieci, kobiety, ktora meznie stala u jego boku tyle lat.
Ale oczywiście, że Wałęsa był nielojalny. Tak jak bywają stale miliony współmałżonków obojga płci. I nie mówię, że to jest okej. Ale jedne pary w związku z tym zaczynają wojnę, zemstę, obrzucanie się błotem i podgryzanie na każdym kroku, a inne mówią sobie w cztery oczy (lub przy terapeucie), co mają do powiedzenia, po czym biorą rozwód bez orzekania o winie. Nie ukrywam, że ten drugi model zawsze był mi bliższy. Dla mnie to nie jest hipokryzja (bo nie domagam się zmiatania na gruncie prywatnym pod dywan), a kwestia kultury osobistej.
Zastanawiam się też, jak bym się czuł w tej sytuacji, będąc potomkiem Wałęsów. Chyba bardzo niekomfortowo. I czy ja sam uważałbym za słuszne załatwianie swoich problemów za cenę przykrości mojego potomka? Nie, raczej nie. Raczej na pewno nie. 😉
A jak się komuś wyczerpie napęd do rozmowy o Wałęsach, to może się przenieść do nowego wpisu. 🙂
Mi się wyczerpał jakieś 22 lata temu, więc z przyjemnością. 🙂
Mysle, ze jest taka szansa, ze potomkowie Walesy czuli sie dosyc niekomfortowo gdy tatus zdradzal mamusie. Albo sie do niej tygodniasmi nie odzywal.
I to potomkowie wlasnie czesto namawiaja matke, by sie odwinela. Znam wiele takich wypadkow. Nie bedac w skorze Danki odmawiam osadzania jej surowiej niz jej meza i skypianiu sie na jej „niedociagnieciaich” bardziej niz na jejmezowych.
Ja się ewentualnie mogę skupiać na Wałęsie lub jego żonie jako osobach publicznych, ale po prostu nie mam ochoty na babranie się w ich sprawach prywatnych. Zwłaszcza że z rozmów terapeutycznych czy quasi-terapeutycznych z parami wiem, że zawsze każdy z małżonków widzi tylko swoją stronę medalu, a tej drugiej nie dostrzega. Tymczasem w związkach uczuciowych na dobrą sprawę nigdy nie jest tak, że wina leży tylko po jednej stronie, a druga jest święta. I jeżeli się chce „wyczyścić” wzajemne stosunki, to nie należy się obrzucać zarzutami, dokopywać i pokazywać palcem, kto jest gorszy, tylko spróbować zrozumieć, co sobie nawzajem zrobiliśmy, że nam nie wyszło. No, chyba że chodzi tylko o zemstę. Wtedy w ocenie mszczącego się wszystkie chwyty są dozwolone. Ale czy ja muszę tę opinię podzielać? 🙄
No, nie wiem, Bobik, nie wiem. W moich zeiakach uczuciowych, to ja bylam absolutnie Swieta i kazdy to moze potwerdzic.
I jestem jak najbardziej za zemsta, w miare bolesna.
Najchetniej tez taka literature czytam, pczynajac od Jezdzca bez glowy. Gimme Zemsta anytime.
Nie oceniajac personalnie ani Lecha ani Danuty moge jedynie powiedziec, ze taka sytuacja jest dosc czesta w malzenstwach tradycyjnych, ktore trzymaja sie sila rozpedu, bo dzieci i co ludzie powiedza, a potem, kiedy dzieci dorosna okazuje sie, ze nie ma sie sobie nic do powiedzenia, ze pozostaly tylko zale i pretensje, a zamiast slubowanej milosci, prawie nienawisc.
Akurat w tej sprawie to popieram Helene.