Wykłady z historii literapsury – psonet
W dzisiejszym wykładzie omówimy szczególną formę psoetycką, jaką jest psonet. Jest to forma niełatwa, kunsztowna, składająca się z czternastu wersów o ściśle określonym układzie strof i rymów. Fakt jej stosunkowo częstego występowania w literapsurze należy przypisać wrodzonemu zmysłowi konstrukcyjnemu psów. Walory psonetu bez konstrukcji można bowiem porównać do walorów lodówki wegetarianina.
Psonety dzielimy przede wszystkim na włoskie i inne. Psonety włoskie, jak sama nazwa wskazuje, pisane były przez psy o długim włosie, pozostałe natomiast przez psy o krótkiej, gładkiej sierści, jak np. buldogi angielskie i francuskie, dogi niemieckie czy gończe polskie.
Autorem, który jako pierwszy wprowadził psonet do psodręczników, był długowłoski twórca Psante Ależerny. Pozostawił on coś w rodzaju psonetowego wzorca z irydu i platyny, do którego musieli – chcąc nie chcąc – przykładać się wszyscy następni psoeci, dumając w bezssenne noce nad rymami, tetrastychami, tercynami oraz podziałem na część opisową i refleksyjną. W swoich strofach opiewał Ależerny głównie długotrwałą, nieszczęśliwą miłość do wybranki swego serca o imieniu Salsiccia. Część swych psonetów zawarł w dziele pt. „La vita psova”:
Jakiż to piękny widok i jaki uroczy,
gdy pani mojej boska woń w nozdrza zawieje,
budzą się wtedy ciche choć mocne nadzieje,
że aż do blatu stołu uda się doskoczyć.
Woń wystarczy, nie marzę nawet, że Ją zoczę.
Gdy niebiańska obecność Jej w raj wszystko zmienia,
gdy okazja otwiera się Jej podwędzenia,
porzucam z miejsca szynkę i zostawiam boczek.
Nad wychowanie dobre Ona jest mi drogą,
nad nakaz twardy „nie rusz!”, nad me miejsce w stadzie,
Nad ostrzeżenia wszelkie „nie dla psa kiełbasa”.
Nieważny wzrost i kolor, bez znaczenia rasa –
czując Ją pies na łapach łeb w pokorze kładzie
i tkwi w marzeniach, lekko w ruch wprawiając ogon.
Niestety, żarłoczność Psantego miała opłakane skutki. Podczas pracy nad dziełem swojego życia, „Pieską komedią”, nie powstrzymał swego nieposkromionego apetytu i pożarł wszystkie tetrastychy, przez co zmuszony był napisać poemat samymi tercynami.
Równie znanym autorem psonetów długowłoskich jest Francesco Ratlerca. Uznanie dla jego twórczości, które zaowocowało uwieńczeniem go wieńcem laurowym na Kapitolu, stało się na długie wieki przyczyną zasadniczego nieporozumienia. Krytycy i historycy literapsury, powodowani dziwnym automatyzmem przyjęli, że bohaterką jego psonetów była niejaka Laura. Fakt, że wędliny o tej nazwie nie znał nawet sam Piotr Adamczewski, bardzo długo nie dał nikomu do myślenia. Dopiero badania prof. dr Podhalańskiego wykazały niezbicie, że Ratlerca swe miłosne westchnienia kierował do Pasztetówki, której imię ukrywał ze względu na brutalne zakusy jamników wobec jego ukochanej. Prof. Podhalański dowiódł również, że wszelkie wątpliwości co do istnienia Pasztetówki były całkowicie nieuzasadnione. Jak zresztą mogłaby nie istnieć istota (sic!) tak plastycznie odmalowana w psonecie 132:
Jak to nie Pasztetówka – cóż ja czuję?
A jeśli ona – cóż to za zjawisko?
Czy ona dobra, czy się nią otruję,
wiem, że bym za nią oddał prawie wszystko.
Jeśli z mej woli zjem ją – czemu skomlę?
Jeśli wbrew sobie – skąd skowyt radości?
O, syty głodzie, czym przy tobie omlet,
jak stałym wichrem w moim sercu gościsz!
Gdy cię jamnikom ciskają dla żeru,
w burzy się uczuć znajduję splątanych,
bo co – ma zjadać cię byle wycieruch?
W szaleństwo wpadam, nie wiem o co chodzi,
czuję twój zapach i jęczę „o rany!”,
lecz to jamnika ni grzeje, ni chłodzi.
Najwybitniejszym twórcą psonetów na gruncie angielskim był niewątpliwie pies rasy stratfordterrier, Willy Szczekspir. Od poetów długowłoskich różni się on nie tylko pewnymi innowacjami wersyfikacyjnymi, ale i odwagą obyczajową. Zamiast adresatki psonetów pojawia się u niego adresat. Cały cykl jego wierszy poświęcony jest wzniosłym uczuciom do Salcesonu. Jak zwykle u Szczekspira, uczucia te są punktem wyjścia do głębokich rozważań na temat życia, śmierci i w ogóle. Przytoczmy dla przykładu psonet nr 18:
Mam cię porównać do letniego dnia?
Wszak w cieple topisz się i tracisz wdzięki,
gdy cię z lodówki wyjmie ręka zła,
po krótkiej chwili jużeś jest za miękki.
Czasem zielona pleśń twój kryje smak,
czasem różowyś jest jak świńskie ucho,
choć twemu pięknu wytrwałości brak,
nie chcę zastąpić cię pieczenią kruchą.
Bo jakaś cząstka ciebie przetrwa wieki,
nie zniszczy jej żar lata ni cień pleśni,
niestraszne śmierci jej złowróżbne szczeki…
To część wpleciona sprytnie w moje pieśni.
I ona, póki pies ostatni dyszy,
w tej psoetyckiej się zachowa niszy.
Brak czasu i miejsca nie pozwala wymienić wszystkich zasłużonych autorów psonetów, wśród których znajdują się choćby takie uznane wielkości jak Luíz Vaz de Samomięs, Chien de Ronsard, Rainer Maria Rottweiler, czy niedwuznacznie opiewający zalety rąbanki francuski psoeta Wrrimbaud. Wspomnijmy jednak na zakończenie o naszym, polskim, narodowym autorze, który swą twórczością dowiódł, że nie samą wędliną pies żyje. W swym cyklu psonetów spacerowych ukazał on również pozakulinarne, duchowe – choć nieodłącznie splecione z fizycznymi – ruchowe i lokalnopatriotyczne sfery pieskich przeżyć, co postawiłoby go w gronie największych światwych psonecistów, gdyby nie mało rozpowszechniony szczekolekt, którym się posługiwał. A szkoda. Mistrzowska forma i treść wierszy Afgana Hyckiewicza – bo o nim mowa – niewątpliwie zasługuje na to, żeby właśnie jego psonetem w zasadzie zakończyć niniejszy wykład:
Hycnąłem na siedzenie auta bez wahania,
wóz włącza się do ruchu i jak łódka brodzi,
trochę powoli jedzie, ale nic nie szkodzi,
bo już na horyzoncie lasek się wyłania.
Hyc z auta! Nie potrzeba drogi ni kurhanu,
bez smyczy w ten las ruszę, jak się człowiek zgodzi,
na czuja trasę znajdę, bo nos mam nad podziw,
i w teren mogę lecieć bez mapy czy planu.
Stójmy! – kurczę, królika już bym złapał prawie,
gdyby durny przechodzień nie wrzasnął „oj, pszczoła!”
Gryzoń zerwał się na to, śmignął, schował w trawie,
tam przycupnął i ze mnie się nabija zgoła.
Jedno głupie krzyknięcie i już po zabawie,
ale jeszcze jest szansa – teraz nikt nie woła.
No, literalnie nikt. I tak trzymać.
Nie mogę się doczekać, kiedy poseł H. zostanie szurnięty na daleką bocznicę, np. jako sprawca porażki wyborczej 😈
Irku, a nie mógłbyś Ty zamiast Irki zacząć szaleć po świecie, ale w ten sposób, żeby zlikwidować tę część huraganową, a ograniczyć się wyłącznie do przynoszenia idealnej pogody? 😆
Haneczko, ja już mogę na tę okoliczność zacząć pieśń układać – oj dana, dana, nie ma Hofmana…” 😈
Przestancie juz wydziwiac, Narodzie. Za kierownica wozu Kaczynskiego siedzial jeden z debesciakow i nic sie przeciez nie stalo!
Morda w kubeł, Narodzie, przestańże być taki,
nie pyszcz, kiedy do akcji wchodzą debeściaki,
bo prócz tego, że zyska mołojecką sławę,
może taki debeściak nam wzbogacić Wawel… 🙄
Oh, dear. Rzeczywiscie to igranie z nastepna katastrofa. Widac jedna to za malo…
A z GMO ja naleze do osob ostroznie, nienerwowo sceptycznych, po prostu dlatego, ze rzeczywiscie nie ma jeszcze wynikow dlugofalowych badan, bo perspektywa czasowa jest zbyt krotka, i jest jednak troche argumentow przeciw (choc dosc lekko nad nimi przeszly oba artykuly, np. takie, jak doniesienia o farmerach w Indiach, ktorzy musza uzywac coraz wiecej pestycydow do swoich round-up-ready upraw, z negatywnymi konsekwencjami i dla kieszeni, i dla srodowiska naturalnego). W ogole, w takich przypadkach, uwazam, ze nie jest zly tzw. precautionary principle, czyli ostrozne – choc nie histerycznie negatywne – przyjmowania nowinek w tej sferze, bo juz sporo bylo innych naukowych entuzjazmow, ktore potem okazywaly sie mocno nietrafione (np. do dzis spotykam ludzi z pewnego pokolenia, ktorzy panicznie boja sie jajek, albo mysla, ze utwardzane tluszcze w margarynie sa zdrowsze od masla, choc juz znowu naukowo udowodniono, ze poprzednie podejscie i zalecenia specjalistow byly jednak chybione). A – i konsumenci amerykanscy tez woleliby wiedziec, co kupuja, nawet jak im to nie robi specjalnej roznicy, tyle, ze nie dano im tego wyboru, ukladajac sie z firmami je produkujacymi, ze na konwencjonalnych produktach nie bedzie tego typu informacji. Jedynym wyjsciem dla tych, ktorzy chca swiadomie unikac produktow GMO jest kupowanie zywnosci organicznej – rzeczywiscie wyraznie drozszej, choc analiza, dlaczego jest drozsza czesto daje zaskakujace wyniki.
A tu specjalnie dla Bobika o naukowcach, badaniach nad jezykiem u zwierzat i losach szympansa zwanego Nim Chimpsky:
http://www.nybooks.com/blogs/nyrblog/2011/aug/18/troubled-life-nim-chimpsky/?utm_medium=email&utm_campaign=NYRblog+August+23+2011&utm_content=NYRblog+August+23+2011+CID_29e9d4eccb6ae4338a709137fa7c601a&utm_source=Email+marketing+software&utm_term=The+Troubled+Life+of+Nim+Chimpsky
Dla ludzi o mocnych nerwach!!!!
http://biznes.onet.pl/pis-przedstawil-program-infrastrukturalny,18493,4834263,3219548,194,1,news-detal
Metro z Żoliborza na Wawel niewykluczone. 😀
Uważam, że dyskusja o GMO to nie tyle dyskusja o biologii, co o etyce. Oczywiście, podloże biologiczne jest ważne. Czy taka żywność może być dla nas zagrożeniem? Jak wplynie na środowisko naturalne? Moim zdaniem, niebezpieczeństwo, że się nam coś pozmienia w genotypie, jest znikome. Nie należy traktować powiedzenia „jesteś tym co jesz” zbyt doslownie.
Ważniejsze pytanie brzmi: gdzie są granice ludzkiej ingerencji w świat? Zmieniamy genetycznie żywność. Jesteśmy w stanie (dość prymitywnie i niepewnie, ale jednak) wybrać płeć dziecka. Niedługo będziemy mogli dobierać jego wygląd i usuwać geny odpowiedzialne za choroby. Na najbliższej Olimpiadzie będzie startował człowiek, który ma protezy nóg dające mu przewagę nad ludźmi z nogami, z którymi się urodzili (celowo nie użyłam określenia „pełnosprawni”, bo trudno w tym przypadku mówić w takich kategoriach).
Technika idzie dalej. Kiedyś może nadejść dzień, w którym ludzie będą wspomagali się protezami i urządzeniami nie tyle po to, by przeżyć bez działającego/amputowanego narządu, ale po to, by sprawniej wykonywać swoją pracę. W którym dzięki inżynierii genetycznej będzie mógł kontrolować ewolucję swoją, innych zwierząt i roślin.
Pytanie, jak to będzie wyglądać, wplywać na nasze życie i zdrowie. I na ile będziemy wtedy ludźmi, a na ile robotami. Nie jestem przeciwniczką postępu, ale uważam, że powinniśmy się mu zacząć przyglądać z większą uwagą i starać się zastanawiać, jak ma wyglądać daleka przyszłość. Polecam poczytać o transhumanizmie: http://pl.wikipedia.org/wiki/Transhumanizm
Tak, ja o GMO, czy w ogóle tzw. postępie technicznym, właśnie w tym sensie, że nie demonizujmy i nie mitologizujmy, tylko się zastanawiajmy, wychodząc z racjonalnych przesłanek. Bo okładanie się inżynierią genetyczną czy energią nuklearną w ramach politycznych rozgrywek zwykle wiele wspólnego z racjonalnością nie ma. Raczej skutkuje tym, że ludzie usztywniają stanowiska i wypowiedzi ekspertów z „wrogiego obozu” nawet nie próbują słuchać, choć czasem i oni mają coś słusznego do powiedzenia.
Szympansich losów takich jak Nima i przykładów szokującego braku odpowiedzialności naukowców za los swoich podopiecznych było więcej. Dlatego Roger Fouts, mimo bardzo zachęcających wyników swoich eksperymentów, zdecydował się w pewnym momencie nie wychowywać kolejnych pokoleń „migających prymatów”. Uznał to za okrutne, nieetyczne i niedające się zrównoważyć dobrem nauki. Opisał zresztą proces dochodzenia do tej decyzji (i przy okazji historię naprawdę fascynujących doświadczeń z uczeniem szympansów języka) w książce „Najbliżsi krewni”, którą pożyczyłem komuś i… No, wiadomo. Wcięło.
Wiesz, Bobiku, tak naprawde to i w przypadku GMO, i w przypadku naukowcow zachowujacych sie nieetycznie wobec swoich podopiecznych, szympansich i nie tylko (kolejne sprawy dotyczace ludzi wychodza co jakis czas na jaw, i to nie tylko w kontekscie II wojny swiatowej) rzeczywiscie chodzi i spokojne zastanowienie sie bez mitologizowania czy demonizowania, i o wprowadzenie jednak kontekstu etycznego, co juz wspomniala Alienor. Inaczej mowiac, nie wszystko, co technicznie mozliwe jest pozadane ze wzgledow etycznych, i trzeba sie uwaznie nad kolejnymi krokami zastanawiac, nie tylko w kontekscie pragmatycznym (choc on tez jest wazny). Wlasciwie to jest bardzo szeroki temat, i znowu przychodzi mi na mysl ksiazka Iana McGilchrista The Master and Its Emissary, bo on opisuje to, jak strona wylacznie praktyczna, nakierowana na mozliwie szybkie i krotkofalowe efekty, wygrala ostatnio w naszym mysleniu nad stawianiem spraw w szerszym kontekscie w wielu dziedzinach naszego zycia. Jako neurofizjolog mozgu i jednoczesnie praktykujacy psychiatra, a przy tym humanista through and through, bardzo piekne i celnie uchwycil rozne sposoby myslenia, i ich konsekwencje dla podejmowanych przez nas decyzji. To wlasnie zreszta jest zastanawianiem sie nie wedlug stereotypu prawica-lewica, a wychodzenie poza ten ograniczajacy rozmowe podzial. O czym zreszta wlasnie wspomniales (nie po raz pierwszy zreszta). 😉
A gdyby ksiazka Foutsa cudownie jednak do Ciebie wrocila, to moze jednak mi ja pozyczysz, mimo poprzednich doswiadczen. 😉
Och, wiadomo (chyba?), że ja będę wśród ostatnich, którzy kontekst etyczny zlekceważą. 😉 Jeżeli go nie wyodrębniłem, to pewnie dlatego, że w mojej podświadomości on się wcale z ratio nie kłóci. 🙂
Gdyby Fouts do mnie wrócił, to pewnie z euforycznej radości byłym go gotów istotnie jeszcze raz pożyczyć. 😀
Tak samo zresztą jak inne książki. Bo jestem ogólnie za obiegiem książek w przyrodzie, nawet jeżeli miewa to niemiłe skutki uboczne. 😉
Wiadomo, wiadomo, Bobiku (o Tobie i kontekscie etycznym, oraz rozumieniu ratio). 😀
A z obiegiem ksiazek w przyrodzie jest jak z wieloma innymi sprawami w zyciu – nothing ventured, nothing gained. 😉
Dobra wiadomosc z farmy – nie jest najgorzej, i beda jednak jablka (organiczne, rozne stare anglosaskie odmiany, ktorych raczej sie juz nie spotyka w supermarketach). 😀 A na marginesie, wysluchalam ostatnio audycji o pomidorach, ktore w ogole nie pekaja, nawet jak spadaja z ciezarowek jadacych z predkoscia 60 mil na godzine. Zostaly z gory tak zaprojektowane, zeby mogly dlugo lezec na polce w sklepie i podrozowac na duze odleglosci. Niestety, maja smak i konsystencje rozowo-czerwonej tektury. 🙁 Ich istnienie to chyba jedynie dobra wiadomosc dla niepopularnych politykow. 😉
Takie jabłko to się potrafi pazurami trzymać tej gałęzi… 😯
Pewnie krzyzowka z Kotem… 🙄
E, raczej z tym: 😆
http://istotyzywe.pl/wp-content/uploads/2011/01/leniwiec-pstry.jpg
Moze masz racje, Bobiku. 😆 Trzeba by sie tak naprawde dowiedziec, jakie motywy kierowaly niespadnietymi jablkami – czy na przekor wszystkiemu i wszystkim, czy ze wzgledu na chec kontynuacji leniwcowego trybu zycia. 😉 How many psychoanalysts does it take to understand an apple? 🙄
Coraz więcej produkujemy ładnie wyglądającej żywności, poszczególni eksperci pracują jako lobbyści poszczególnych branż. Mało jest to optymistyczne. Nawet przysłowiowy targ potrafi zawieść. 🙁
A trudno wszystko wyhodować na własnej farmie.
Rolników świadomych ekologicznie jest na prawdę niewielu. Nieszczelne szamba, wyrzucane odpady do pobliskiego potoku, wąwozu, lasu to jeszcze w Polsce często spotykany widok. 👿
Dzisiaj zaszalałem i posiedziałem sobie w -130 C
Czuję się jak młody bóg po remoncie 😀
Upss! winno być ” naprawdę” 😳
http://www.polityka.pl/galerie/1511904,1,andrzej-mleczko—galeria-rysunkow-2011-r.read
A jak się można dostać do takiej lodówki? Jakieś recepty czy kwity są wymagane?
Czuję się jak bogini, która wyremontowała to, co było do wyremontowania 🙂 Za chwilę padnę ( z rozsądku) na boginiową mordkę 🙂 Dobranoc 🙂
Witam słonecznie i rześko 😀
WW, można komercyjnie po przejściu konsultacji lekarskiej lub skierowanie od lekarza specjalisty( neurolog, ortopeda).
Dzień dobry. 😀
Thilo Sarrazin zabrał głos w „Zeit Online”. Przeczytałam. Fazit:”Und danach wollten sie alle ein Foto mit mir”.
Gwiazda, po prostu gwiazda jestem… 😀
Jeszcze coś na dobry dnia początek:
http://www.faz.net/m/%7B1B5EF879-567D-402D-9022-4A94A4169A38%7DPicture.jpg
Pojechałabym, tylko jak się tego mustanga dosiada?
Moniko,
Takie pomidory to u nas sa – mozna nimi grac w krykieta 🙂
A wlasnych niestety wyhodowac sie nie da bez specjalnych zabiegow, bo zawsze przyjdzie jakis czaki niam-niam i zezre!
Czasem udaje sie kupic na rynku takie troszke bardziej prawdziwe, ale i to powoli staje sie szczesliwym przypadkiem.
I tak sobie mysle, sluchajac wiodomosci o Libii, ze jak to dobrze, ze Polska ropy nie ma i w ogole byla taka malo wazna – bo jakby tak nam zaczeli „pomagac” bombardowaniem w przewrocie ustrojowym, to nie bylabym zachwycona.
Ciekawe jak szybko zrobi sie z tego drugi Irak…
Ze stoleczka?
Bardziej z drabiny…. Albo z balkonu na 1. piętrze….
Dzień dobry 🙂 Można też z lotu. Albo skokiem z balonu. Albo wkopać rumaka do połowy w ziemię.
Jakiś sposób zawsze się znajdzie. 😎
U nas wyhodowanie niepryskanego i nieszklarniowego pomidora właściwie też jest niemożliwe, bo się wcześniej czy później taki jeden cholerny grzyb na niego rzuci. Miałem już bądź ile podejść i zawsze kończyło się płaczem, zgrzytaniem zębów i harataniem z ziemi dorodnych, obsypanych zbrązowiałymi kulkami krzaków. 😥
Przyznaję, w tym przypadku wolałbym mieć pomidory genetycznie odporne na to cholerstwo niż takie, w które muszę władować tonę chemii, żeby był z nich jakiś pożytek. I nic by mi nie przeszkadzało, że zostały zmodyfikowane szybko, w laboratorium, a nie po 50 latach krzyżowania ręcznego. 🙄
Mnie osobiście siedzenie w lodówce wydaje się niezbyt przyjemną perspektywą. Ale pasztetówka twierdzi, że jej to w ogóle nie przeszkadza. 😯
Te malenkie pomidorki, winogronowe czy jak sie tam zwa sa odporne.
He, he. Tych (w Niemczech zwących się cocktailowe) małych pomidorków nie dalej jak tydzień temu 3 wielkie krzaczyska wydarłem. Owoców było na nich od groma, ale wszystkie grzybem przeżarte. 👿
A właśnie dlatego te małe posadziłem, bo zwykle były odporniejsze. Ale widzę, że i one się poddały.
W ogóle w mojej okolicy grzybowe choroby roślin zrobiły się prawdziwą plagą. W wielu przypadkach nawet pryskanie nie pomaga.
Dlatego ja swój cały ogród pryskam od grzybów od dawna i nie czaruję, że nie pryskam. Robię co roku min. 4 opryski zmieniając preparaty, bo grzyby, tak jak bakterie na antybiotyki, się uodparniają. I tak coś zawsze ekstra wychodzi. Ale prawdziwki nie pryskane nie chcą rosnąć 👿
Ale jak mam pryskać, to cała zabawa traci dla mnie sens. Bo normalne, pryskane jarzyny, to ja w sezonie mogę kupić za naprawdę psie pieniądze. I nie mam wtedy takiego problemu, że przez kilka tygodni trzeba jeść np. cukinię na okrągło, bo obrodziła jak głupia i szkoda zmarnować.
Zanim wyruszę w teren jeszcze jedno he, he:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,10203524,_To_nie_jest_to__o_co_ja_walczylem__Walesa_pod_pomnikiem.html
Przywołując niezapomniany Kabarecik Olgi Lipińskiej – to o to żeśmy się bili i Lechu skakał przez płot? 😈
Irku, do takiej lodówki chyba zacznę robić przymiarki. To jest jedna z tych rzeczy, o których się wie, ale nie pamięta. Wyczytałem, że w sąsiedniej wsi taką mają. 🙂
Ciekawa sprawa wyszła przy okazji, Bobiku, że ileś tam lat pracy prostego ogrodnika to jest to samo, co kombinacja z genami. Niby każdy wie, kto uważał na przyrodzie w szkole średniej, a i tak 90% ludzkości twierdzi, że materiał siewny dał niejaki Bozia, w worku i z instrukcją obsługi. Gdyby wojownicy o czystość genetyczną mieli wpieprzać placki z dzikiego prosa, a w niedzielę kluski z dzikiego prosa, to może by coś im pomogło. 😛
Witam Koszyczek.
A propos pomidorów, to dopiero we Włoszech dowiedziałam się jak smakuje pomidor. Nie wiem, czy pryskają, czy nie, ale smakują… pomidorowo, a nie wodniście. W Polsce warzywa jem tylko z mrożonek. Świeże w Warszawie strach kupować.
Wracam z wycieczki po dziekanatach. Była tak pełna przygód i nagłych zwrotów akcji, że chyba wieczorem zrelacjonuję u siebie. Okazuje się, że rekrutacja to skomplikowany proces wymagający cierpliwości, sprytu i siły przebicia… 🙄
Och, wlasciwie nie mam sumienia sie przyznac, ze nasza pobliska mala farma organiczna (jedna z paru w naszym miescie) ma prawdziwe pomidory – w kilku odmianach, z delikatna skorka, pachnace i dojrzale, a wygladzie nieregularne, jak kiedys bywalo. Nie wiem jak oni to robia – z cala pewnoscia nie pryskaja (i wierze im, i inspektorzy ich czesto sprawdzaja, a certyfikat organiczny w Stanach jest bardziej wymagajacy od europejskiego).
Może w Stanach ten piekielny grzyb nie operuje? 🙄
Bo u nas też da się dostać całkiem smaczne pomidory, nawet w „normalnych” sklepach, ale one są z Włoch, z Hiszpanii, z Maroka, z Turcji. Z krajów, gdzie grzybowi chyba za ciepło i za sucho.
Wielki Wodzu, materiał siewny prosto z firmy Heaven&Co to jeszcze nie są Himalaje wiedzy biologicznej. Jeszcze lepsze jest przekonanie, o którym wyczytałem tu:
Polaków zapytano kiedyś w ankiecie, czy geny są groźne. Większość uznała geny za bardzo niebezpieczne substancje, które zawiera żywność GMO, a naturalna jest ich pozbawiona.
😯 😈
O rekruckich przygodach Alienor trzeba będzie koniecznie przeczytać. Mam nadzieję, że wyjdzie coś w rodzaju Szwejka. 😆
Czy w dziekanatach nadal rządzą panie Basie? 🙂
Niekoniecznie. Mogą być i panie Halinki. 😀
I tak się pcha” światową naukę” http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,10204856,Jak_leczyc_gejow___kontrowersyjna_konferencja_na_uczelni.html 😈
Czy można być psychologiem niechrześcijańskim 😯