Skundlony ogląd
Dobry Kumpel huknął drzwiami z takim impetem, że przyciął sobie biało-czerwony szalik. Wyrwał go szybko z uścisku framugi i zakręcił nim młynka nad głową, wywijając równocześnie ogonem w takim tempie, że Bobik nie mógł nadążyć za tym ruchem ślepiami. Odszedł więc kilka kroków i ułożył się na kanapie, czekając, aż gość szczeknie coś konkretnego. Nie przypuszczał, że wywoła tym mało spektakularnym gestem święte oburzenie.
– Jak to, Bobik? – ryknął Kumpel z niesmakiem – Nie dopingujesz naszych?
– Mam z tym pewien problem – zawiadomił uczciwie szczeniak. – Jak ci skądinąd wiadomo, jestem kundlem. Mieszańcem. Czyli po matce mam zupełnie innych naszych niż po ojcu. A jak wziąć pod uwagę jeszcze dziadków, pradziadków i praprapra, to się od naszych robi aż gęsto i ciężko powiedzieć, którzy bardziej nasi, a którzy mniej. Wiesz, nie chciałbym urazić nikogo z rodziny…
– No, ale przecież nasi to nasi – zaoponował Kumpel. – Pooolskaaa, biaało-czeeerwooniiii!
– Właśnie ci usiłuję wytłumaczyć, że dla mnie to nie takie proste – wyjaśnił cierpliwie Bobik. – Rodzinna Europa. Wędrówki psich plemion. Migracje. Zesłania. Wyjazdy za kością i po nauki. Podróże. Romanse. Wpadki. Przypadki. Zresztą, o ile wiem, ty też nie jesteś taki znów całkiem jednorasowy. Miałeś chyba wśród przodków jakiegoś Borzoja?
– To było dawno i nieprawda! – obruszył się Kumpel. – Już się nie liczy. Najważniejsze, że wiem, kim jestem i kto nie będzie pluł mi w miskę.
– No widzisz, a ja nie do końca wiem – przyznał się Bobik. – I nawet nie bardzo chcę wiedzieć. W gruncie rzeczy dosyć mi z moim kundelstwem wygodnie. Gdzie nie zajrzę, tam zawsze znajdę jakichś swoich. Zwłaszcza że ich nie szukam tylko według rodzinnego klucza, a raczej według tego, czy możemy razem z sensem poszczekać. Zdajesz sobie sprawę, ile pasztetówki można się dzięki tej metodzie nachapać?
– Strasznie komplikujesz – poskarżył się trochę bezradnie Kumpel. – A to przeszkadza w kibicowaniu. Na stadionach powinien wygrywać ogląd biało-czarny, tfu, biało-czerwony.
– To nie ja komplikuję – westchnął Bobik. – To świat się zrobił taki strasznie skomplikowany. Chociaż jeśli chodzi o genetykę, chyba zawsze był. Bardziej, niż się większości naszych wydaje.
pozdrawiam sam siebie, bardzo serdecznie i czule 🙄 8)
co moje to moje ija to wiem 😉
nasi z frakcji wygrali i tym co mocno sciskali za – dziekuje 🙂
co dzisiaj w planie? a moze by tak w drodze wyjatku mecz pilki noznej? 😯
O, to rzeczywiscie miales taki sobie dzien, Kroliku, choc z ulga… Przesylam Ci wzmaniajace na duchu fluidy.
Wyrazy współczucia również dla królika. To my krajanki! Nie, to nie praskie. To wałęsowskie 🙂 Jest w tym słowniczku:
http://www.sierpien1980.pl/portal/s80/922/7389/Slowniczek.html
bardzo Wam – ponownie – polecam przeczytanie ksiazki
Katariny Bader „Zycie po ocaleniu. Testament Jurka” jest to doskonaly przyklad na nabieranie dystansu do „wrazliwosci” na cos lub kogos, autorka spotyka i rozmawia z „bohaterami” (Rudolf Dohrmann, Renate Gabbato, Björn Engholm) pierwszych krokow pojednania polsko-niemieckiego (RFN) i ich nastepcami w wieku autorki (dzisiaj 30!).
zalowac nie bedziecie 🙂 😀
w EMPIKu jedyne 34zl
czytac!!!! 🙄
Chciałem zawiadomić, że chyba mam problem z nadciśnieniem. Nie jest to, co prawda, tak poważny problem, jak ząb, lub zbyt łapczywe pożeranie szynki parmeńskiej, że o workach pod oczami nie wspomnę. Tym niemniej jest. Idę do lekarza pierwszego kontaktu (nie wiem, czemu mam zawsze na myśli wenerologa lub ZOMOwca) – wywiesił wywieszkę na biurku – doktor n. med. (ja to czytam – nie medyczny). Melduję po co przyszedłem. Przyszedłem do urzędnika medycznego, aby mi dał kartkę na piguły (rozumiem, że czas dr n. med. jest cenny i, że płacą za to podatnicy, więc nie przymarudzam, że mnie coś tam może i boli). Przyszedłem w konkretnej sprawie – poproszę kartkę. Dr n. med. wypisuje kartkę – myli się w zawiłościach udogodnień min. A – zaraz w aptece nie wydadzą mi tego co trzeba, skasują pełnowartościowo – no w zasadzie zrobią mi grzeczność (ja w lansadach, rączki całuji).
Tylko dawka mnie się nie zgadza – pdrnmed coś wypisał z sufitu.
Dobrze, że ojciec był lekarzem – mam uprawnienia, aby leczyć siem sam.
Rysiu,
zanotowane przy zakupach sobotnich 🙂
No patrz Klakierze, mój pierwszy kontakt jest badający, pytający i bardzo stanowczy.
Ależ Haneczko, są jeszcze hobbyści. 😀
Hobby w postaci poważnego traktowania pracy bardzo popieram. Złamanym córaskiem bardzo dobrze zajęli się Hindusi, ja postawiłam na Pakistańczyka 🙂
Co też tu się dzieje! Zębowe ekstrapolacje, hipertensje, psy cudem wyrwane śmierci z gardła, czy też którym śmierć wyrwano z gardła… Jak u doktora House’a. Dobrze, że żyjecie 🙂
A mogłabyś Haneczko zwartościować swój wybór?
Vesper,
dodaj do tego notoryczny alkoholizm.
Na szczęście jest WW zawsze trzeźwy bo prowadzi jakąś formułę. Chyba I :rool:
„jeszcio dyszym” – Kapuściński „Imperium”
Pewnie bym mogła, ale co to jest zwartościować?
hmmm… to straszne pytanie, bo w podtekście jest, czym jest lepszy Pakistańczyk do Hindusa…
To nie chwaliłem się, że zgłupiono mnie o jedną czwartą? Lewa dolna ósemka, a korzenie miała do uda… Ja, prawdziwy oryginalny andsol, który pogardliwie patrzy na pigułki, a poród sam sobie odbiera i pępowinę przegryza, przez tydzień cichutko i potulnie brałem proszki przeciwbólowe i nie prosiłem o wiecej bo nie wiedziałem kogo.
Ze smutkiem myślę, że mam jeszcze trzy ósemki i czyszczę je z takim zapałem jak nigdy przedtem. Piszczą, ale błyszczą.
A z szynką to zjawisko naturalne. Już Plutarch (a może Pluton, nie pamiętam) mówił, że szynka się nie skarży ale się mści.
Ok, alkoholizm. No to jeszcze bezsenność. Kto to widział, żeby na blogu był po północy taki ruch, jak tu zazwyczaj. Ktoś coś jeszcze może dopisać do blogowej listy przypadłości?
Ach, to proste – w niczym 🙂 On jest, ich nie ma 🙂
Czy możecie porzucić bolesny, także finansowo 🙁 , temat zębów? Jutro znowu do dentysty 🙁
Przyznaję się bez bicia. Jestem głupsza niż ustawa przewiduje 🙁
Nic nie kapuję z wyrafinowanej subtelności … 😳 👿
http://niewiarygodne.pl/kat,1031991,title,Skandal-Przywitali-Niemcow-w-mundurach-SS,wid,14573408,wiadomosc.html?smgajticaid=6ea15
Ja dopiszę.
Permanentne spoglądanie w Przeszłość.
Jakąś taką niemoc ludzi wykształconych i mądrych, aby spoglądać ku Przyszłości.
Brak jakichkolwiek pomysłów, ku tej Przyszłości.
Dekadencję przesuniętą w czasie o 2x lat.
Te „mrówki rzucone na tory”.
nie mogę, mój mąż od ponad tygodnia przechodzi zębowe katusze 🙁
Jotko,
Imprezy i rekonstrukcje historyczne są teraz na topie. 😈
Było już nawet bombardowanie Wielunia pod patronatem Ministerstwa Kultury. 😯
Mnie też z początku szokowali młodzi motocykliści w hełmach niemieckich wzór 42
A tu sprzedajemy.pl
http://sprzedajemy.pl/helm-niemiecki-wh-ss-m-42-z-oryginalna-kalka-sprzedam,152887
hehehe – taki leżał na strychu czaplowego domu – strychy były pełne różnych tajemnic – niektóre wiodły na dzwonnicę…
Pan mąż mówi, że każdy ma prawo do własnej szajby. Pierwsza dość łagodna, potem już gorzej http://wyborcza.pl/1,75480,11877467,Nas_sie_nie_tyka.html
Co za ludzie, jak można sprzedawać pamiątkę po dziadku? 😈
Jotko @21:28, przeczytaj oryginalny artylul w The Daily Mail, moze rzuci on troche swiatla na twoje zafrapowanie.
http://www.dailymail.co.uk/news/article-2159079/German-delegation-greeted-revellers-Nazi-uniforms-visit-twin-city-Bradford.html
Ale ogolnie rzecz biorac to trudno bedzie znalezc wyrafinowana subtelnosc w The Daily Mail, a nawet, podejrzewam, w niespodzianki.pl.
Irku, Króliku, dziękuję. Ech, ty życie 👿
Króliku, łączę się w stomatologicznym cierpieniu via Włodek 🙁
Czytam, współczuję cierpiącym, kibicuję Jubilatce i jej targającym się po szczękach boyfriendom, ale doszczekiwać mi dziś trochę trudno, bo jednak ogłupiono mnie dość fachowo i jeszcze to odczuwam. 😉
Szkoda tylko, że do jutra mi pewnie przejdzie, bo z ogłupieniem permanentnym mógłbym zrobić dużą karierę w polityce albo w mediach. 🙄
Liberum veto!!! Rzondam unieważnienia wyniku meczu między Zieloną Wyspą a Germanią 👿
Wolę świeżą, lekką zieleń od ciężkich czerni i czerwieni. Nic to, że złamanych słoneczną żółcią 😎
Te ełro jest na naszej ziemi i my tu rzondzim 😎
Albo zmiana wyniku albo bigosujemy tego ułefa Panowie Szlachta 👿
Jotko, pomyliłaś grupy. Tam jeszcze zółte było. Grali z Hiszpanią.
Nieprzyzwoity wynik, nie ma dwóch zdań.
Haneczko, tak czy siak, my som u siebie, albo ułefa robi co jej każemy, albo bigosujemy 👿
Tym co przeżyją możemy dać żurku na pocieszenie 😉
Stomatologicznego bólu kieszeni współczuwam 🙁
Dobrej nocy wszystkim 🙂
Wszystkim cierpiącym na ciele i na duszy życzę rychłego powrotu do błogostanu. 🙂
A sama po wczorajszych emocjach opadłam z sił, a tu surmy wzywają do boju, chyba więc najlepiej zrobię udając się do łożnicy.
Irlandczyków też mi szkoda. Tacy fajni kibice…
Dobranoc, mt7 😆
http://www.youtube.com/watch?v=oL24AZW-4Fc
Walne dopiero przede mną, ale nic to panie Michale 😉
To co, Doro, bigosujemy? 😉
Pewnie że szkoda. Nawet jednej bramki nie strzelili 🙁 Niech ich Poznań intensywnie pociesza.
A co to znaczy bigosować?
Bój się panboga i najświęntszej, czystosłowiańskiej panienki Doro 😯
Panowie Szlachta, z podgolonymi łbami, z których kurzyło od gorzałki, co to nie za kołnierz, zniewag żadnych nie przepuściwszy za szablę chwytali i siekli psubrata. Znaczy się bigosowali ❗
Że też mi przyszło takie oczywiste oczywistości na starość tłumaczyć 🙄
To byl zupelnie cudowny dzien. Zmacznie wiece j niz 11 zapowiednych ludxi niz spoedziewalysny ssie, bo tez caly persinel d0mu, chyba 18-20 osob.
Ale pryn wiodls Peggy -sasiadka i przyjciolka nojej Mamy.
Peggy (80 lat) byla w latach 50-tych Miss stabu Tenessee i czemapionka synchroniswnego pluwwanai,ale jest takze zdobywcztna jakies naggrody od Szekspira. I ona sie zgodzils nauczsc raz w tygidniu Audrey – bedzie jej zadawala lekture i rozmawila. Audrey jest bardzo szczesliwa, Pierwsza lekcja z sonetu ma byc w pryszlym tygodniu, z sonetu „I haste me to my bed…”. Potem z Hamleta, ktore mamy przerabiac razem. I am so happy! Audrey tez!
Zawsze się zastanawiam, kto owym psubratem był lub może być?
Bobik, jak powróci z tej medycznej emigracji , to na pewno zaprotestuje przeciwko „bigosowanym psubraciom”.
Helena dowodzi, że życie zaczyna się po osiemdziesiątce. No i tak trzymać! 😀
Co zaś do bigosowania, to chciałam się wytłumaczyć, że przecież nie jestem Prawdziwą Polką. Ale przypomniałam sobie, że przecież podjęłam się zaszczytnej roli szabesgoja. No to faktycznie wypada się nauczyć 😉
Widzę, że dziś na blogu dominują cieleśnie poszkodowani – pasuję tu. 👿 Przygoda Bobika wyjątkowo nieprzyjemna – nie znoszę, jak coś się miło zaczyna, a potem niemiło kończy. To mnie skłania do podejrzewania życia o najgorsze za każdym razem, kiedy podsuwa mi pod nos torbę cukierków. Serdecznie pozdrawiam wszystkich niedomagających.
Heleno, uściski i udanego pięknienia. To świetnie, że urodziny się udały.
Na żadną ze znaczności wieloznacznego robienia bigosu, nie mam ochoty.
No to Hamlet dostanie łupnia 😆
To bigosowanie to moze byc sam cymes, Pani Kierowniczko.
Ago, mam nadzieje, ze z wysypka juz lepiej.
Moze Helena cos napisze o AD (adoratorach Dwoch). Troche jestem ciekawska. To pewnie od przeczytania The Daily Mail.
Bardzo ladna ta wymiana pomiedzy Peggy, Audrey i Toba, Heleno. 🙂
To jeszcze troche a propos tego, co dla kogo w dziennych wiadomosciach wazne i najwazniejsze, podam link do podsumowania dnia piora swietnego amerykanskiego poety, naszego lokalnego Roberta Pinsky’ego.
Kontekst i rys historyczny: radio publiczne wprowadzilo staly segment, w ktorym raz na jakis czas mniej lub bardziej znany poeta spedza kilka godzin w radiowym studiu, przysluchujac sie wiadomosciom, i pracy dziennikarzy.
Osobista opinia, jednakowoz podparta nieco znajomoscia tematu: Ze wszystkich wierszy, ktore powstaly w wyniku tego eksperymentu poetycko-dziennikarskiego, ten mi sie dotad najbardziej spodobal, bo swietnie uchwycil w miniaturze rytm radiowych dziennikow, i rytm mowy prezenterow, nie mowiac juz o paru innych rzeczach (choc sam autor slusznie zastrzega sobie prawo do dluzszego szlifowania szczegolow). 😉
http://www.npr.org/2012/06/14/155001954/newspoet-robert-pinsky-writes-the-day-in-verse
Dobranoc 🙂
Kolekcja szklanych negatywów z kamienicy Rynek 4, o której pisał Irek już jest udostępniona:
http://teatrnn.pl/ikonografia/negatywy
Śpią czy cieleśnie poszkodowani dochodzą do siebie 🙄
Dzień dobry. Zimno, pochmurno. Ale za to piątek 🙂
Dla Wszystkich 😀 😀 😀
Nie spią Irku, nie śpią 🙂
Codziennie wstają o 6. tej. Rannym skowronkiem 😉
Tyle, że nie pozwalają sobie biec natychmiast do kompa, coby w uzależnienie nie popaść 👿
Słońce. Posyłam go trochę do Ciebie 😆
Dora (00:24)
kamień mi spadł z serca. Będzie komu chlubną tradycję zostawić 😉
Miłego dnia wszystkim 🙂
Dzień dobry 🙂
Nie tylko zimno pochmurno, jeszcze na dodatek leje jak z kilkunastu cebrów. 👿
Ja poproszę o lato w lepszym gatunku. Niechby już było droższe. Trudno, dopłacę. 🙄
W sprawie bigosowania podejmuję samą lonową decyzję: psubratów wolno bigosować szablami, ale psubraci co najwyżej kulinarnie, podstawiając im pod nosy miski z bigosem. 😎
I idę zobaczyć, co też nowego niesłuszne medium donosi na temat dzisiejszego dnia. 😈
Będziesz czytał „Nasz Dziennik”? 😯 😉
Dzień dobry. 😀
W S. lato, 20 stopni w cieniu. Na krzaku pierwsza dojrzała malina. Wczoraj przedostatnia przed wakacjami próba chóru.
Bobiku, masz farta z tą bliskością szpitala. Jeśli to wczorajsze wyglądało tak, jak w przypadku mojej koleżanki z pracy 6 lat temu – to współczuję. Zachowałam zimną krew i ją uratowałam.
Ale ręce trzęsły mi się po wszystkim przez tydzień.
Dumna dama siedzi sama
z nosa kapie jej na brzuch
zaraz przyjdzie – będzie dramat-
adoratorów dwóch
a niezdrowy u nich chuch
adoratorów dwóch
Strome schody, brak urody
łamią w damie słaby duch,
myśli o nich dla osłody
adoratorów dwóch.
Właśnie wdarł się do niej chuch
adoratorów dwóch.
Zna policja aparycję,
nie zaginie o nich słuch:
damo pisz donosik śliczny
na chuchających dwóch,
uczyńże raz dobry ruch,
zakapujże tych dwóch.
W drzwiach stanęli, oniemieli
i wstrzymali ruch dwóch żuchw
i jak stali w dół zlecieli,
adoratorów dwóch.
I zaginął o nich słuch,
adoratorów dwóch.
Morał nie poligamiczny
powiem wam tak na mój niuch:
adorator jeden śliczny
lepszy jest niźli dwóch,
taki, co ma płaski brzuch
lepszy jest niźli dwóch.
Uch…
Dzień dobry,
pouczający tekst (nie z „Wyborczej” 😛 ):
http://fakty.interia.pl/tylko_u_nas/news/co-naprawde-rosjanie-sadza-o-polakach,1808169,3439
Ruch dwóch żuchw jest absolutnie zachwycającym zestawem słów. 😆 I w ogóle poemko piękne. 😀
Blisość szpitala jest fartowna pod różnymi względami. Również i pod tym, że gwarantuje to ciszę i święty spokój. Z całą pewnością w najbliższej okolicy nie będzie autostrady, głośnego zakładu przemysłowego, czy innej tego typu uciążliwości życiowej. Więc ja sobie to sąsiedztwo bardzo cenię. 🙂
Poczytałem ten „Nasz Dziennik” i słusznie. Bez tego nigdy bym się nie dowiedział, jak skandaliczne rzeczy dzieją się w Łodzi: 😯
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120615&typ=po&id=po03.txt
Jako szczeniak, którego próbuje się zdemoralizować, stanowczo protestuję przeciwko pokazywaniu mi gołego żelu! Jeszcze wpadnie mi do głupiego łba, żeby go użyć – oczywiście na łeb, bo nigdy bym nie wpadł na pomysł, że można inaczej – i będę wyglądał jak zawodnik Krystyna! 👿
Od jednego ślicznego adoratora z płaskim brzuchem lepsi są dwaj śliczni adoratorzy z płaskimi brzuchami, a od dwóch …. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=yQNVB1ghR9c
Ja się z „żywymi Rosjanami” zacząłem stykać dopiero na emigracji, co oczywiście i dla nich, i dla mnie, było sytuacją dość specyficzną. Ale być może właśnie dzięki tej specyfice nawiązywaliśmy od razu coś w rodzaju „bratniego kontaktu”. Jakieś „wicie, rozumicie” się między nami pojawiało; poczucie, że rozumiemy różne rzeczy, których nie rozumieją Niemcy, podobieństwo emocjonalności, odruchowych reakcji, hierarchii ważności spraw, etc.
Może trzeba by po prostu Polaków i Rosjan na pewien czas wyeskpediować z ich krajów i wrzucić w obce środowisko, w którym słowiańska wspólnota okazałaby się silniejsza od historycznych zaszłości i współczesnych kompleksów? 😉
Moja przynależność do cieleśnie poszkodowanych się przedłuża. Bywa. Vesper, bardzo dziękuję za podpowiedź sprzed kilku dni. Zrobiłam zlecone przez Ciebie badanie i dzięki temu lekarze dowiedzieli sie, że nie wiedzą, co mi jest. No i zaczął się konkurs, kto mi bardziej dokuczy: nieznana choroba, czy zlecający kolejne badania lekarze. 🙄
Na dodatek laptop odmawia współpracy i kawa się skończyła. To znaczy kawa jest, ale w ziarnach, bo postanowiłam kupić młynek – tyle, że to postanowienie nie zostało zapisane na recepcie, wypadło mi więc z głowy.
A jednak, coś mnie dziś rozbawiło – minęłam tak przystrojoną czwórkółkę:
http://car-lashes.co.uk/wp-content/uploads/2011/04/eylesss.png 😆
„Nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie kocha
Codziennie idę na francuski i szlocham,
Bo nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie kocha”
Taki wierszyk zapamiętałem z dzieciństwa.
Jak to przełożyć na geopolitykę i historię – to wszędzie wokół straszno – tu „szkopy”, tu „ruskie”, „ukraińce”, „pepiki” i „Litwin ponury”.
Twierdza w oblężeniu.
Oj, to jest rzeczywiście powód do współczucia, jak lekarze nie wiedzą, co jest, a na dodatek wiedzą, że nie wiedzą. 🙁 Zaczyna się wtedy odsyłanie od Annasza do Kajfasza, czas płynie, a poszkodowalność cielesna trwa w najlepsze czy raczej w najgorsze.
Ale jest nadzieja. Młynek może jednak zostanie wkrótce zakupiony i będzie przynajmniej kawa. 🙂
A czterokołowa panienka urocza. 🙂
A i w środku nie lepiej, bo „kibole”, „komuch”, „ubek”, „nasi”.
I „pepe” – „pijany patriota”.
Zgadzam się z Zeenem, że jeden adorator jest lepszy, niż dwóch. A i to pod warunkiem, że ten jeden, to Ten Jeden Jedyny – przynajmniej TJJ na ten moment. 😉 Jakoś marnie znoszę adorację. 🙄
Klakierze 😉
http://www.youtube.com/watch?v=izJKXJ14Wwk
Aż się zaczynam czuć dziwnie z tym, że nigdy do żadnych sąsiadów nic nie miałem. 🙄 Moja rodzina pewnikiem jakaś nienormalna była, a niepatriotyczna to już na sto procent. 😳
Może bym sobie chociaż losowo kogoś ponielubił? Bułgarów jakichś czy Laotańczyków… 🙄
Nie znacie jakichś krzywd historycznych wyrządzonych nam przez Laos? Zaraz bym się patriotyczniej poczuł, mogąc o nich przypomnieć światu rdzennie rodzimymi słowami na k, h, ch, p i j.
O, przynajmniej wewnętrznie mogę sobie użyć. Nie lubię kiboli. No, nie lubię i juszszsz… 👿
Bobiku, a może znielub Atlantydów? Za to, że ich nie ma? To chyba niezły powód?
Ago, dzięki serdeczne za link.
Pozostaje jeść robaki 🙂
To by nawet można rozszerzyć, Ago. Marsjanie, Wenusjanie, Księżycowcy… Też ich, drani, nie ma – oczywiście nam na złość! 👿
Tylko wtedy będę musiał lubić krasnoludki, mimo że mi szczają do mleka, bo przecież jak szczają, to są.
O nie! Bobiku! Księżycowcy to są!
A szczają? 🙄
Jeszcze jak, Pani Kierowniczko. http://www.youtube.com/watch?v=oDuR094k2ds
A zaśby nie. 😆
Szczają!
A nie można by tego problemu rozwiązać… i mleka nie kupować?
I rym cym cym, a co tam
http://www.youtube.com/watch?v=7ySPsLrInuI&feature=related
Chyba lepiej, żeby szczały do mleka, niż do wódki! 😈
Mleka nie można nie kupować, bo kosy postawią na sztorc
http://www.youtube.com/watch?v=n_b0JA105wA
Ci mali w czerwonych czapeczkach to by mieli być Księżycowcy? Eee, to by wbrew wszelkiej tradycji było. I historię musielibyśmy na nowo napisać. Znaczy, historię Sierotki Marysi. 🙄
Zawsze mi się marzyło napisać bajkę o Lunarku, co na księżycowym odbitym promieniu Słońca podróżuje na Ziemię i gdy zabaługany w ziemskie sprawy przegapia porę Świtu, musi cały dzień zostać na Ziemi, czekając na nocny transport powrotny.
Obejrzałam linki kabareciku i ciarki mię przeszły po plecach.
Bożesz ty mój, tyle dziesiątek lat upłynęło, a toto wciąż aktualne i kuńca nie widać.
Przerażające 🙁 .
Wyobraziłem sobie tego nieszczęsnego Lunarka (zakładając, że rzecz się dzieje aktualnie i u nas w kraju), jak widzi, że Ziemianie chodzą grupami kolorystycznymi – jedni na zielono, inni na pomarańczowo, jeszcze inni na biało-czerwono – i pyta kogoś, dlaczego to tak. A nagabnięty oczy wytrzeszcza i odpowiada pytaniem – panie, kurna, coś pan, z Księżyca? 😯
W naszym kraju chadzanie grupami kolorystycznymi bywa niezbyt bezpieczne.
http://wiadomosci.wp.pl/page,2,title,Zatrzymani-za-pobicie-czarnoskorego-mieszkanca-Olsztyna,wid,14577647,wiadomosc.html
Cytat z powyższej linki:
„Zdarzyło się np., że pewien sędzia z Warszawy żądał od stron dowodu na to, że miasto było zniszczone w 1945 r. – i strona dostarczyła mu na dowód lotnicze zdjęcia Luftwaffe. ”
To on, przepraszam, na to prawo dostał się bez matury?
tak sobie idąc po linkach:
http://wiadomosci.wp.pl/gid,14576698,gpage,7,img,14576968,kat,1345,title,Zdjecia-tygodnia,galeria.html
A to jest inna bajka – teraz w Polsce, każdy powinien być za podpisem własnoręcznym poinformowany – np. że:
Pan Cieć zawiadamia lokatorów, że o 22ej zamyka bramę, bo… itede.
O 23ej dzwoni lokator i prosi o otworzenie – na to pan cieć mówi, poinformowałem, że o 22ej zamykam, bo… itede.
Na to lokator się pyta: „A ma pan mój podpis, że ta informacja do mnie dotarła?
– Nie mam – odpowiada cieć.
– No to otwieraj, ty w ząbek szarpany.
– Nie otworzę, bo…
Pan Cieć jest na przegranej pozycji, bo nie poinformował OSOBIŚCIE lokatora.
To się rozciąga na wiele różnych spraw w innych dziedzinach.
Wcale się nie dziwię, że sędzia zażądał dokumentacji.
A ja poznałam gorzki smak nienawiści 🙁
Urodziłam się, krótko po wojnie, i wychowałam na Dolnym Śląsku. O rzut beretem od niemieckiej granicy. Na ziemie poniemieckie, jak je nazywali osadnicy, czy też odzyskane, jak mówiła władza, przyjeżdżali ludzie ciężko poranieni, okaleczeni. Fizycznie i psychicznie. Nie było rodziny, w której choć jedna osoba nie została bestialsko zamordowana, pobita, okaleczona, ograbiona, zgwałcona, zagnana do niewolniczej pracy. Rachunek krzywd można by ciągnąć długo. Mój ojciec pracował jako niewolnik w berlińskiej fabryce amunicji. Amunicji, która być może została wykorzystana do zamordowania jego najbliższych. Nigdy nie doczekał się najmniejszego nawet zadośćuczynienia ze strony Niemców. Pamiętam wszechobecny, potworny ból, poczucie krzywdy, gniew a nawet nienawiść. I ten wszechogarniający strach, że oni tu zaraz wrócą i nas wymordują. W czasach bez telewizji i kina, ja dziecko urodzone po wojnie, miałam koszmarne sny, jak z wojennych filmów. To oddaje grozę w jakiej wtedy żyliśmy. Pamiętam jak ludzie mówili, z gniewem i oburzeniem, że „dobry Niemiec, to martwy Niemiec”. Że należało zbombardować Niemcy tak żeby kamień na kamieniu nie został. Rozproszyć Niemców. Zagnać ich do obozów pracy, żeby pokutowali do końca swoich dni. Ich ziemię zaorać i osiedlić na niej innych ludzi. Takie myśli i słowa podpowiadały rozpacz, gniew, strach.
Pamiętam, jak w latach 60. przyjeżdżali Niemcy oglądać pozostawione domy i mówili do ich nowych właścicieli, że mają o nie dbać, bo oni tu wkrótce wrócą. Ja to oglądałam na własne oczy. Jako nastolatka byłam świadkiem okropnej sceny na Ostrowiu Tumskim we Wrocławiu. Przyjechała niemiecka wycieczka autokarowa. Starzy Niemcy, tak ich wtedy odbierałam, rzucali na ziemię drobne monety, cukierki, gumy do żucia i z rechotem fotografowali zbierające je dzieciaki. Rzuciłam się na nich z gołymi pięściami. Narobiłam wrzasku. Zbiegli się ludzie. Niemcy szybko wsiedli do autobusu i odjechali. Nawet teraz, kiedy o tym piszę, wraca do mnie tamto dojmujące poczucie niemieckiej podłości.
Niechęć a nawet nienawiść do Niemców podsycały władze PRL.
Mimo ogromu niemieckich zbrodni polscy biskupi nie przyjęli taktyki: „ani pół kroku w stronę zbrodniarzy”, „nie rozmawiamy ze zbrodniarzami”. A przecież nie dokonała się jeszcze, na początku lat 60., żadna wyraźna zmiana mentalnościowa w Niemczech. Stomma opisywał kiedyś w Polityce, jak on i ekipa filmowa zostali w Niemczech Zachodnich opluci przez starszą panią, która usłyszała, że mówią po polsku. Były to lata 70.
Pod koniec lat 60. przyjechałam na studia do Poznania. Poznałam mojego męża. A on miał w rodzinie Niemców. To były moje pierwsze spotkania z Niemcami, którzy nie kojarzyli mi się z potworami.
Potem, w stanie wojennym zaczęły przychodzić paczki od nieznanych Niemców. Te paczki były na wagę złota. Zwłaszcza buty dla dzieci. To był jakiś sygnał, że tam żyją nie tylko esesmani. I jakoś, tak mi się ci Niemcy coraz bardziej uczłowieczali.
Kiedy zaczęły się rozmowy o zjednoczeniu Niemiec, wpadłam w autentyczną rozpacz. Widziałam, oczami wyobraźni, jak Sowieci wychodzą z NRD, a zaraz potem zjednoczone Niemcy urządzą nam powtórkę z II WW. Ale to też jakoś minęło. Potem telewizja zaczęła pokazywać straszne sceny ataków Niemców na polskie autokary, polskich turystów.
W ’92 wracaliśmy z córką z Norwegii, przez Danię do Polski. Kiedy ostatniego wieczoru w Danii do córki dotarło, że będziemy wracać przez Niemcy, dostała ataku histerii. Była przekonana, że nas zabiją. Widziała tych bandziorów w telewizji. Wytłumaczyłam jej, jak działają media, uspokoiłam. Na drugi dzień, już po przekroczeniu polskiej granicy, zapytałam czy żyje, a ona nie wiedziała o co mi chodzi. Cały dzień spędzony w podróży przez Niemcy minął spokojnie. Strach został pokonany.
Od ’93 moje/nasze kontakty bardzo się zintensyfikowały. Na wielu płaszczyznach. Naukowej, chóralnej, ekumenicznej, pojednania polsko-niemieckiego (Krzyżowa), towarzyskiej.
Ale nawet wtedy, bywając w domach gościnnych ludzi, bywałam, najdelikatniej mówiąc zaskakiwana. Pokazywano mi na przykład atlas w mapa Niemiec z przedwojnia, mówiąc: to są nasze ziemie, wy nimi tylko administrujecie. Pokazywano mi zdjęcia z wycieczki do Polski, zdjęcia na których był totalny syf – po co mi to pokazywano? Inicjowano rozmowy na temat polnischewirshaft. Odżegnywano się od odpowiedzialności Niemców za IIWW – to naziści. Oczywiście było tego nie aż tak dużo. Niemniej dla mnie zbyt dużo. Generalnie relacje stawały się coraz bliższe. Potem córka pomieszkiwała w Niemczech. Była na studiach podyplomowych, a zięć na stypendium doktoranckim. Bywaliśmy u nich. Dzisiaj Niemcy, to po prostu sąsiedzi. Trochę dalej do nich, niż do tych z osiedla, ale to są sąsiedzi. Zwyczajni ludzie. Lepsi, gorsi, mądrzejsi, głupsi …
Ale to wymagało dużo czasu i dużo pracy. Dobrze pamiętam smak nienawiści rodzącej się z paraliżującego strachu. Koszmarnego strachu. Nikomu tego nie życzę. Ludziom nienawidzącym współczuję. Uważam, że potrzebują pomocy. Leczenia zatrutego umysłu.
Mojego wtorkowego wpisu proszę z tym nie kojarzyć. To zupełnie inna bajka. Słowo zucha! 😎
„Zuch kocha Polskę”
Od Annasza do Kajfasza,
Kajfasz za drzwi mnie wyprasza. 😯
Gdy z lekarzy takie lenie,
sama zajmę się leczeniem. 👿
Na początek – bukiet róż,
młynek, sorbet, do rzęs tusz.
Proszę – lepiej jest mi już. 😉
Aby zwieńczyć tę kurację,
czekolada na kolację.
Resztę splinu zaś pokona
niezawodny druh mój, koniak. 😛
Jotko, bardzo Ci współczuję, to co opisujesz jest straszne.
Ale nie winą Niemców jest zatruty umysł, tylko otoczenia, które bezmyślnie umysły dzieciom zatruwa, nie zdając sobie sprawy, jakie konsekwencje to ze sobą niesie. Niezależnie od tego, co przeżyli ludzie w czasie wojny, nie mieli prawa obwiniać całego narodu. I to zatruwanie bezmyślne umysłów trwa do dzisiaj, media się w znacznej mierze do tego przyczyniają.
Wiesz mój dziadek spędził całą wojnę w oflagu – dwukrotnie był postrzelony przez zwyrodniałego wartownika, który strzelal do więzniów jak do kaczek. Stracił nerkę i rzepkę w kolanie i nigdy nie przyszło mu do głowy obwinianie za to wszystkich Niemców. Moja babcia przesiedziała cześć wojny w obozie, część rodziny zginęła w Powstaniu, część w Katyniu. Części udało się wyjechać z Polski. Część była na robotach w Niemczech – i przez resztę życia zachowali dobre kontakty i relacje z niemieckimi gospodarzami. W sumie dośc typowe losy polskiej rodziny.
Ale nikt nigdy wobec nas nie winił wszystkich Niemców za zbrodnie jednostek.
Podobnie jak moja babcia, ktora wczesniej w czasie rewolucji pażdziernikowej uciekała jako dziecko w otoczeniu czterech generacji kobiet z rodziny z Krymu do Polski. Wagonen bydlęcym, kilkanaście dni, wśród trupów dzieci i staruszków. I nigdy nie przyszło jej do głowy obwiniać za to wszystkich Rosjan.
Zawsze mi powtarzano, że w sprzyjających warunkach w każdym narodzie mogą się obudzić demony. Nie ma narodów lepszych i gorszych, bardziej lub mniej skłonnych do mordowania.
My sami z czasów wojny też mamy zbrodnie na sumieniu okropne, być może byłyby one i większe, gdybyśmy dysponowali odpowiednimi plenipotencjami i narzędziami.
A podobne sceny do opisywanych przez Ciebie widywałam w Rumunii – z tą różnicą, że rechoczącymi pasażerami autobusów byli Polacy.
Straszną krzywdę Ci Jotko wyrządzono i Twojej córce także.
Nie jestem przekonany, Jotko, że wtorkowego wpisu nie należy kojarzyć z tym, co napisałaś dzisiaj. Bo przecież nasz ogląd rzeczywistości kształtują dotychczasowe doświadczenia. I po Twoim opisie lepiej rozumiem, dlaczego widzisz Niemcy i Niemców zupełnie inaczej niż ja z moimi doświadczeniami.
Oczywiście, ja też do pewnego momentu, pod wpływem książek, filmów, opowieści, miałem obraz potworów w ludzkiej skórze. I jak w każdej chyba polskiej rodzinie miałem krewnych, którzy jakichś krzywd od Niemców doznali. Ale w jakiś sposób już we wczesnym szczenięctwie oddzielili mi się „tamci Niemcy”, wojenni, od „tych Niemców”, których się czasem spotykało i byli całkiem normalni, a nawet mili. No a potem, kiedy tu zamieszkałem, zacząłem obserwować, jak to społeczeństwo się zmienia i jak bardzo – świadomie, cierpliwie, rozumnie – pracuje nad tym, żeby się zmieniać. Gdybym tego nie zauważał i o tym nie mówił, byłbym po prostu niesprawiedliwy.
Fakt, że te zmiany zaczęły się dopiero po 68 roku, ale zapoczątkowali je też Niemcy – pokolenie, które dusiło się w postnazistowskich złogach i chciało skończyć z tym upiornym dziedzictwem. Nie zaprzeczając mu, tylko przyjmując na siebie winę i wstyd za wojenne potworności. Analizując czasem wręcz masochistycznie, jak do tego mogło dojść i co zrobić, żeby już więcej nie doszło.
Jasne, że takie zmiany nie dokonują się w jednej chwili i że jedni ludzie będą się zmieniać prędzej, inni wolniej. Ja się już nie spotkałem z żadnymi gestami nienawiści czy pogardy, ale może akurat miałem szczęście, a kto inny, gdzie indziej, jeszcze dziś może się z nim spotkać. W końcu wszędzie jest jakiś tam procent osobników walniętych na umyśle, którzy do życia koniecznie potrzebują wroga. Są też spore różnice między Wessis i Ossi – na wschodzie kwestie z przeszłości z pewnością są mniej przepracowane. Ale kiedy patrzy się – bez tego bagażu własnych ciężkich doświadczeń – na niemieckie społeczeństwo „jako takie”, trudno doszukać się tu nazistowskich pozostałości. A już na pewno nie w „linii oficjalnej”, w polityce, w edukacji, itd. I nie w środowiskach opiniotwórczych. One raczej walą się w piersi aż dudni, przy wielu okazjach. Takie jest moje doświadczenie, a o ile się nie mylę, również Zmory.
Zmoro,
dziękuję za współczucie. Niemniej ja naprawdę nie czuję się skrzywdzona. Napisałam o swoim doświadczeniu z nienawiścią nie po to żeby się skarżyć. Nie mam na co. Po prostu takie były moje doświadczenia. Wcale nie najgorsze, jak na czasy, w których nam przyszło żyć. Zresztą nikt nam nie obiecywał, że będzie łatwo 😉
Opisałam historię moich relacji z niemieckością po to, żeby pokazać pewien mechanizm.
Najzabawniejsze jest to, że w tym domu, w którym jeszcze mieszka moja mama, mieszkała do połowy lat 90. Niemka. Wyszła za mąż za Polaka. Nie zgodziła się mówić po polsku. Nie miała dzieci. Okazywała nam pogardę. Ale nam nigdy nie przszło do głowy zachowywać się wobec niej niegrzecznie. Kiedy owdowiała, sąsiedzi opiekowali sie nią bardzo troskliwie. Pamiętam też przymusowe wysiedlanie Niemców. Ludzie płakali. Jedno i drugie istniało obok siebie. Temu konkretnemu Niemcowi, tam gdzie mieszkałam, nie robiono krzywdy. Równocześnie złe emocje, strach, gniew, poczucie krzywdy były rzutowane na firgurę Złego Niemca. To wszystko jest naprawdę bardzo skomplikowane.
Bobiku,
mój wtorkowy wpis ma swoją oddzielną motywację. Nie pora teraz o niej mówić. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, że będzie sens tę sprawę poruszyć.
Przecież ja nie jestem ślepa. Widzę pracę Niemców. Widzę zmiany.
W ’92 moja landlydy w Ramsgate była przekonana, że znajdzie we mnie wdzięczną dyskutantkę na temat: nigdy nie wolno zaufać Niemcom.Tatuś mi to zawsze powtarzał – to jej słowa. Kiedy mówiła, że przeciez Niemcy Polaków tak strasznie skrzywdzili, odpowiadałam, że był to tylko pewien fragment naszego wielowiekowego sąsiedztwa. Straszny, ale fragment.
Z zasady nie dzielę ludzi na złych i na dobrych.
Nie pamiętam tez żeby mój ojciec nienawidził Niemców. Chyba najbardziej bolało go to, że po powrocie z Berlina, nie zastał już swojej miłości. Sary.
Opisuję atmosferę. To było w powietrzu. Po nocach słyszelismy strzały niemieckich maruderów. Nie wierzę, że jakikolwiek człowiek nienawidzi z własnego wyboru. Nienawidzi, bo chce nienawidzieć. To jest straszny dramat. I o tym przede wszystkim piszę. O dramacie nienawiści.
Będąc na stypendium w Paryzu, dzieliłam przez kilka tygodni wynajmowane mieszkanie z młodym, trzydziestoletnim Niemcem z Bawarii. Po kilku dniach znajomości i wspólnego włóczenia się po paryskich knajpach, powiedział mi, że jego ojciec, starszy juz wówczas człowiek, służył w Wehrmachcie. W rodzinnych albumach, ktore później widziałam, kiedy odwiedziłam go w jego rodzinnej miejscowości, widnieje zdjęcie papy, defilującego w 1940 przez Pola Elizejskie. Wiedziałam już wtedy, że młodzi Niemcy mają temat II wojny mocno przepracowany. Młodziutka Niemka, która wcześniej zajmowała pokój mojego kolegi, była w związku z Izraelczykiem i z gorliwością neofity wsiąkała w judaizm.
Podczas zwiedzania małego kosciółka w Wersalu, kolega natknął się na tablicę upamietniającą mieszkańców miasta rozstrzelanych przez Niemców. I powiedział coś, co mi chyba na zawsze pozostanie w pamieci „Wszędzie we Francji, do jakiegokolwiek wejdę kościoła, zawsze jest taka tablica”- po czym dodał z goryczą i sarkazmem- „As if they said 'O, thank you Germany”. Już wzięłam oddech, by powiedzieć, że nie jest osobiście odpowiedzialny za to, co się stało, kiedy usłyszałam: „Couldn’t they just forget?”… Nic więc nie powiedziałam. Ale pomyślałam. Pomyślałam, że przynajmniej w jego pokoleniu temat jeszcze chyba nie został jednak przepracowany.
Czasy w jakich nam przyszło żyć nie biorą się znikąd. Te czasy tworzą ludzie.
Dla mnie po przyjezdzie do Niemiec szokiem uświadamiającym okropieństwo wojny było pokolenie wdów.
Dużo bardziej rzucające się w oczy niż w Polsce.
Mnóstwo samotnych wdów wojennych nieco starszych niż moja mama, a młodszych od babci.
I ogromna ilość spadków otrzymywanych przez moich znajomych i sąsiadów po bezdzietnych ciotkach blizszych i dalszych, o których istnieniu nawet nie mieli pojęcia.
Oczywiście, że czasy tworzą ludzie. I takie właśnie stworzyli. A że „nikt nie jest samotną wyspą”, toteż pchły są nasze wspólne. I wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to co jest.
Tam, gdzie się wychowywałam byli też ludzie ciężko skrzywdzeni przez Ukraińców, Rosjan. Ale krzywdzicieli nie było za miedzą, nie było poczucia zagrożenia, że zaraz nas wyrzucą. Nie było słychać po nocach ich karabinów. Nie było słychać ich mowy. Samo poczucie krzywdy nie tworzyło tak strasznej atmosfery, jak w odniesieniu do Niemców.
Oczywiście mam pełną świadomoć tego, że Polacy również mają swoje grzechy na sumieniu.
Faktem jest, że pamiętam to nieustannie podsycane przez samych mieszkańcow Dolnego Śląska poczucie tymczasowości, i wynikającą z niego niechęć do robienia chociaż drobnych inwestycji w domach. Wrocław chyba pozostał najdłużej miastem ruin powojennych.
Pamiętam Niemców przyjeżdżających obejrzeć gospodarstwa swoje, bądż rodziców. Różni byli – jedni byli zszokowani widokiem podupadających chałup, inni smutni, niektórzy niemili, ale byłam również świadkiem, jak wskazywali aktualnym wlaścicielom domów z furką i koniem miejsce w obejściu, gdzie należy kopać, aby znależć zabezpieczone przed działaniem czasu maszyny rolnicze i traktory.
Pamiętam również ciężko skrzywdzonych przez los Ukraińców, którzy po latach okazywali się być jednakowoż nie skrzywdzonymi a krzywdzicielami. Prywatnie mili byli, tylko ich dzieciom było potem trudno żyć z piętnem. Aczkolwiek, to nie rowieśnicy piętnowali, tylko ich rodzice.
Jotko, ja chyba nie wyglądam na takiego, który by się kategorycznie odżegnywał od jakichkolwiek wspólnych pcheł? 😉 Ale są jednak pchły bardziej swoje i bardziej cudze. I są takie sytuacje, w których mnie się wydaje rozwiązaniem znacznie elegantszym pozostawienie innym rozprawy z ich pchłami, a zajęcie się własnymi. Zwłaszcza jeśli ci inni do tej rozprawy są chętni. Jeśli nie są – owszem, wtedy mogę ich pokazywać łapą i szczekać, że taaaakie pchły mają, a nic nie robią. Ale kiedy robią, moja interwencja wydaje mi się zbędna. A już całkiem niezrozumiale dla mnie wygląda, kiedy na propozycję, żebyśmy się jakąś naszą pchłą, np. kibolską, zajęli, odpowiedzią jest wytykanie innym ich pcheł. Dlatego poczułem się w „moralnym obowiązku” oddania Niemcom sprawiedliwości i przypomnienia, że bynajmniej nie zostawiają odpchlania odłogiem.
Vesper, jeżeli mówisz o pokoleniu niemieckich ponadtrzydziestolatków, to ono tak w ogóle chyba ma jednak historię dość dobrze przepracowaną, ale oczywiście między poszczególnymi osobami są duże różnice. Jedni jeżdżą pracować społecznie w Izraelu, żeby choć trochę „zmyć winę”, inni wolą się powołać na „łaskę późnego urodzenia” i powiedzieć ja osobiście nie jestem niczemu winien. Jedni mają lepsze wyczucie historyczne, inni gorsze. To normalne. Ja mówiąc o przepracowaniu mam na myśli postawy większości, szkołę, media, internet, w sumie tzw. atmosferę społeczną. Która nigdy nie jest „absolutna”, tzn. nie dotyczy stu procent populacji.
To jeszcze w kwestii zrozgraniczeń. Rozumiem, skąd się wziął podział na niemieckie-nazistowskie i rosyjskie-stalinowskie. Rozumiem, jednak entuzjazmem go nie darzę i jako aksjomatu powtarzać nie chcę. Postaram się wyjasnic dlaczego.
Nazistą był Eichmann. Nazistami byli gestapowcy. Kim był jednak tata mojego kolegi, defilujący jako bardzo młody człowiek ulicami Paryża? Nazistą? Jeśli tak, to kiedy zacząl nim być, a kiedy przestał? Gdzie jest ten moment przejścia, szczególnie dla obserwatora z zewnątrz, przyglądającego się procesom społecznym z perspektywy historycznej, od którgo Rosjanina nie należy nazywać Rosjaninem, lecz stalinowcem, a Niemca Niemcem, lecz nazistą. Czy kiedy grupa ludzi staje się „-istami”, czy ich zbrodnie nie obciążają ich samych, lecz wpisują się w koszmarne tło? Gdy „izm” upada, a tych znanych z imienia i nazwiska, można dla przykladu osądzic i powiesić, tło się zamazuje, „iści” znów staja się sobą, znów są indywidualnie odpowiedzialni za swoje czyny? Wcześniej nie byli? Padł juz zarzut, że to bardzo wygodne. Nie będę go powtarzać, ale dodam, że to również mało uczące. Bo w kazdym człowieku drzemie bestia. Gdy się jakąś koszmarną rzeczywistość odkreśli i nazwie, mozna łatwo zapomniec, ze ci, którzy ja tworzyli nadal współtworzą tę rzeczywistość poza „izmem”. Nie znikaja wraz z systemem. Część ludzkiej natury, która się w zbrodniczym systemie tak straszliwie ujawniła, też nie znika. A pokusa, by o tym zapomnieć, jest bardzo silna. I tak samo może dotyczyć Niemców, Rosjan, Polaków, Anglików, Francuzów…
Otwiera się jeszcze jedna droga do rozważań nad mechanizmem „rozdzielania w głowie”. Kim byli na przykład Dominik Gaszewski, Kazimierz Danowski, Jan Marczkowski:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11937426,Zbrodnia_sprzed_lat__Bili_kosami_i_motykami__Zydowki.html?lokale=gdynia
Nie moga się schowac za żadnym „izmem”. I dobrze. Ale w szeroko pojętej opinii, są Polakami, którzy zamordowali Żydówki. Bo Polacy to antysemici, bo Polacy morowali Żydów, bo Polskie obozy śmierci. I nie ma ucieczki za gruba kreskę nazizmu, stalinizmu, rządów Vichy, kolonializmu i innych. Zbrodnia nosi polską przynależność narodową, bez żadnych przymiotników. To uczy pokory, ale i wywołuje bunt. Bo chwile, chwilę… Bo może też sobie byśmy wymyślili jakiś termin, którym do którego schowamy, co paskudne w rozdziale historii. Myślę, ucieczka w przymiotniki nikomu na dobre nie wychodzi.
Bobiku,
ja o Tobie myślę w samych suprlatywach. Najchętniej życie bym Ci wysłała pasztetówką 🙂
Sądzę, że każdy z nas pokazuje, w konkretnej chwili, jakiś wycinek rzeczywistości. Taki, który w danym momencie, z różnych powodów, wydaje mu się istotny. Prawdopodobnie dopiero ich poskładanie dałoby w miarę przybliżony obraz rzeczywistości. Z naciskiem na przybliżony 😉
Tak, ja też pamietam , jak piękny Dolny Śląsk popadał w ruinę. Ci którzy się trochę dorobili, wyjeżdzali kupić albo wybudować dom „w centrali”. To się zmieniło dopiero po roku 70. tym.
Oczywiście poczucie tymczasowości nie było jedynym powodem. Nie czarujmy się.
Pamiętam, jak w latach 90.tych robiłam objazd po moich rodzinnych okolicach. Myślałam wtedy, że Niemcom, którzy opuścili te tereny, serca muszą się kroić na widok takiego upadku. Było mi naprawdę smutno.
Nie wiem czy tu wspominałam o moim ubiegłorocznym pobycie na warsztatach InterGeneration w Krzyżowej. Spotkałam tam Stefana z północnych Niemiec, emerytowanego psychiatrę, który uciekał pod konieć wojny niemal z mojej miejscowości. Oboje popłakaliśmy się kilka razy rozmawiając o naszych doświadczeniach. Każde z nas płakało nad losem drugiego. Z największym współczuciem. I o tych łzach każde z nas, niezleżnie od siebie, mówiło, poczas końcowego feedbacku, jako o czymś najcenniejszym. Najcenniejszym doświadczeniu wywożonym z tygodniowych warsztatów. Drugim takim doświadczeniem było pomaganie młodemu niemieckiemu chłopakowi w odszukaniu domu, we Wrocławiu, w którym mieszkała przed wojną jego babcia. Nie było łatwo, ale udało się. Chłopak tańczył ze szczęcia. To było piękne.
Ponieważ moje urazy wobec Niemców sa do dna przepracowane i stanowią już tylko część mojej historii, mogę o nich opowiadać.
Mimo przyjaźni z wieloma Niemcami jestem przekonana, że należy używać nazwy „niemieckie obozy”. Dla dobra nas wszystkich. A zwłaszcza dla dobra przyszłych pokoleń.
Acha, Stefan uważał, że nalezy mówić o „niemieckich obozach”. Mówienie o „nazistowskich obozach” uważał za nieuczciwe.
Irku, ciesze sie ze masz na liscie 🙂 nie pozalujesz 😀
Bry, smutne nieco, bo przeczytałem wpisy Jotki.
Jak wiadomo, jestem z Dolnego Śląska, jestem też ociupinkę młodszy od Jotki. Nigdy nie miałem takich — na szczęście — doświadczeń jak Jotka. Wiedziałem, jak i koledzy, że Wrocław jest niemiecki, że my jesteśmy skąd indziej, ale jakoś nigdy nie mieliśmy poczucia, że jesteśmy całkiem obcy. Mój ojciec miał, do końca chyba przytomnych dni swoich. To, że dorastałem we Wrocławiu, że uczyłem się sztuki, świata, na, świetnych jednak, pozostałościach po bujnym świecie przeszłości Wrocławia, dużo dało. Stykałem się kilka razy z Niemcami szukającymi korzeni poprzez strony internetowe, gdzie umieszczałem zdjęcia. Jedno było bardzo przyjemne: matka Niemca mniej więcej w moim wieku doświadczała świata w tej samej okolicy co ja. Chodziła do tej samej (budynek) szkoły podstawowej co ja, tego samego kościoła. To doświadczenie wspólnoty zmysłów było bardzo silne. Jest tam kilkusetletni dąb, na rozstajach dróg, czego on nie widział…
Wysłałem tej pani kartkę z życzeniami urodzinowymi, doszła przed jej synem, który, jak pisał, musiał wiele jej tłumaczyć. Odpowiedziała piękną kartką. Byliśmy zjednoczeni w uczuciu do tego miasta. Mocno starsza Niemka i ja, w średnim wieku… kto? Breslauer….
Inny pan był smutniejszy. Jego ojciec był wyrzucony z podwrocławskiej miejscowości, uderzyło mnie, jak losy tego młodszego Niemca były podobne do moich. Wspomniałem mu o tym, zareagował psychicznie obronnie: że zawsze mówi dzieciom, kto był winny w II wojnie światowej. Odpowiedziałem, że nie o tym pisałem. Że nasz los, psychicznie, był podobny…
Vesper, Jotko – w normalnych warunkach i w innym kraju też bm podzielala Wasze opinię. I myślę, że i Niemcy nie mieliby nic przeciwko temu.
Ale moim zdaniem w Polsce jest to szkodliwe, bo utrwala stereotypy odwiecznego wroga: Niemca, Rosjanina, Żyda.
I mamy to, co mamy. Kiboli, którzy pojęcia nie mają czemu należy ich nienawidzić, ale wiedzą, że nienawidzić trzeba. I to jest grozne, a nawet bardzo grozne.
W ten sposób zabieramy sobie szanse na normalność.
Nienawiść rodzi nienawiść, a my jesteśmy społeczeństwem niedojrzałym, z jednej strony zakompleksionym, z drugiem z ogromnym poczuciem wuższości nad innym nacjami.
Taki paradoks, ale mieszanka wybuchową jest.
Skłonność do nienawiści wzajemnej u nas też jest wyższa niż średnia.
Co statnie dwa lata dobitnie pokazały.
Monika potrafi to zapewne jakoś przystępnie wytłumaczyć, dlaczego tak jest.
vesper „Gdzie jest ten moment przejścia, szczególnie dla obserwatora z zewnątrz, przyglądającego się procesom społecznym z perspektywy historycznej, od którgo Rosjanina nie należy nazywać Rosjaninem, lecz stalinowcem, a Niemca Niemcem, lecz nazistą. ”
dobre pytanie
nazistka byla starsza pani ktorej moja zona robila zakupy, gotowala, myla, ubierala, chodzila z nia na spacery, a ta dzwonila do biura pomocy (w ktorym moja zona robila praktyke
zawodowa) i narzekala ze przysylaja jej obcokrajowcow, mojej zonie zas ciagle mowila w oczy – ze szkoda ze Hitlerowi nie udalo sie zrobic porzadku z gorszymi rasami!!!!!!!!!, nazistka byla (jest) inna pani z ktory ja pracowalem i ta wmawiala mi ze Dachau, Auschwitz i inne obozy koncentracyjne to nic zlego, bo w czasie wojny mozna tak i juz (?)
bywa
a my w B. mamy cieplo ale niestety juz po slonecznie
jutro bedzie padac i to ma natura do siebie ze na wolne dni od
pracy nie zwaza 🙄
Rysiu, to bardzo ciekawe sprawy… może znasz jakieś publikacje o takiej świadomości niemieckiej? Ja znam z Polski JJ Szczepańskiego, który się zastanawiał, na ile im tęskno za czasami, gdy byli panami świata…
wczoraj wytrwalem do konca meczu Hiszpania-Irlandia i warto
bylo, mimo kleski na boisku, kibice irlandzcy pokazali na czym polega kibicowanie, co za wiernosc, co za spiew
szacunek, szacunek
Dla Bobika Ramona raz jeszcze:
http://deser.pl/deser/1,111858,11942415,Grafik__Faktu__znowu_zaszalal__I_to_jak__Zobaczcie.html
nie znam z czytania Tadeuszu, ale moge pokrecic sie i popytac
czy takie publikacje istnieja
Ciekawy zwłaszcza ten drugi przypadek, o którym Ryś pisze. Bo pierwsza – starsza, jak rozumiem – pani mogła jeszcze być z tego pokolenia, które nie zrozumiało i nie przepracowało, a mogła też mieć już pewne, nazwijmy to, dolegliwości wiekowe. Ale ta druga, chyba młodsza, to rzadko tu spotykany stan świadomości. Ja w każdym razie jeszcze osobiście nie spotkałem.
Bobiku, osobiscie jest wyjasnieniem mysle, poza praca (
zona, ja) lgniemy do podobnym sobie i to chyba tez z Bobikami
( 🙂 ) tak jest
o! mecz leci 🙂
patrzec czy nie patrzec oto jest … a moze spac?
spac
Nacht Bobikowo 🙂 🙂 🙂
nacht Rysiu
Rysiu, nacht o tej porze? Nie za wcześnie? 🙂
Oczywiście, Rysiu – już wczoraj czy przedwczoraj pisałem, że moje środowisko nie obejmuje „wszystkich wariantów”. 😉 W końcu wiem, że są tym kraju i jacyś neonaziści, choć osobiście też nigdy żadnego nie spotkałem. Dlatego właśnie napisałem, że stan świadomości tej pani dla mnie ciekawy, bo się z takim nie stykam.
Ale zdaję sobie sprawę, że osobiste doświadczenia bywają zarówno pouczające, jak mylące, dlatego pisząc ogólnie o niemieckiej świadomości i przepracowywaniu przeszłości staram się odwoływać raczej do tego, co znam z różnych opracowań, nie tylko z oglądu.
Mecz oglądać, a jakże. 😀 Prawdę mówiąc, dlatego piszę tylko wyrywkowo i nie do wszystkich postów się odnoszę, że oglądam. 😉
Zmoro,
Do Twojego postu: 15 czerwiec 12, 20:40
mam pytania:
– co to znaczy „w normalnych warunkach i w innym kraju” ?
– jak chodzi o skłonność do nienawiści – czy znasz jakieś wiarygodne badania na ten temat?
Co masz na myśli pisząc: „co ostatnie dwa lata pokazały” ?
Tadeuszu,
jak pisałam wcześniej, pokazujemy tu różne fragmenty rzeczywistości, w której żyjemy. A ona nie jest ani jednokolorowa ani dwukolorowa. Jest naprawdę wielobarwana. To moje trudne budowanie relacji z Niemcami, to jeden wymiar. Jeden kolor. Ale przecież to nie jest tak, że ja nic, tylko o Niemcach myślałam. Że żyłam tylko tymi sprawami. Bardzo sobie cenię to, że wychowywałam się na Dolnym Ślasku. Cenię sobie jego różnorodność. To mi naprawdę dużo dało. Kocham Wrocław. Długo żałowałam, że w tamtym czasie nie było mojego kierunku studiów we Wrocławiu. Byłam pewna, że wrócę w moje ukochane strony. Nie wróciłam. Jestem związana z Poznaniem, ale nigdy nie pokochałam go tak, jak moje rodzinne strony.
Dla mnie historia, którą Wam opowiedziałam, nie jest smutną historią. Byłaby smutna gdyby w moim sercu została gorycz. A ta znikała systematycznie. I ostatecznie w maju ubiegłego roku została wypłukana do końca razem ze łzami. Łzami nad losem Stefana. Łzy popłynęły wtedy, kiedy Stefan opowiadał mi o tym, jak kilkakrotnie był pod swoim dolnośląskim domem. Jak bardzo chciał zapukać i wejść, ale nie miał odwagi. Zrobił to dopiero za czwartym podejściem. Płakałam z bólu nam jego cierpieniem. Mogliśmy się objąć, przytulić. Nasze łzy się zmieszały. Razem z nimi spłynęły ze mnie resztki zaszłości. I dla mnie jest to piękna, radosna historia. Mimo, że trudna.
Piszę o tym głównie dlatego, żeby pokazać mechanizmy, proces. Żeby podkreslić rolę czasu.
Zmoro, (20:40)
przepraszam, ale naprawdę nie bardzo rozumiem o czym piszesz.
Jotko, rozumiem Cię, ale też ponieważ można chyba Cię było zrozumieć jednostronnie (zmora?), dopisałem na chybcika tę drugą stronę.
Na szczęście wiele doświadczeń mnie ominęło…
A czy wiadomo, co nam w ostaecznym rozrachunku wyjdzie na dobre? Gdybym mogła dzisiaj wybierać, nie zrezygnowałabym z tego co przeżyłam. Tyle się nauczyłam. Warto było.
Nie znam opinii JJ Szczepańskiego. Ale bardzo intryguje mnie teza Szczypiorskiego. Teza mówiąca o tym, że świat „wydelegował” Niemców, żeby zrobili to na co wszyscy inni mieli ochotę. Stąd milczące przyzwolenie. I współwina, o której nigdy nie powinniśmy zapomnieć.
Na mnie też pora. Dobranoc 🙂
Ostrzeżenie: to nie jest o Euro 2012:
W akwarium kontrolnym pracuje dziesięć brzanek i kleni. Gdyby pięć rybek naraz padło albo zaczęło się dziwnie zachowywać, wodociąg zostanie wyłączony, a na miejsce przyjedzie natychmiast dwoje ichtiologów zbadać przyczynę. To system wprowadzony u nas po zamachu terrorystycznym na wieże WTC w Nowym Jorku.
Całość (whatever it means) tutaj.
Poruszył mnie bardzo Tadeusz (15 czerwiec 12, 20:30) w swym wpisie: „i ja, w średnim wieku… kto? Breslauer….”
Z jednej strony osadzony mocno we Wrocławiu, a z drugiej… zabrzmiała jakaś niepewność.
I wspomnienie o ojcu, którego nie opuszczało poczucie tymczasowości.
Tymczasowość. Obserwowałem to na Mazurach, jeżdżąc tam w latach 80-tych do kumpla leśnika i poprzez niego poznając mieszkających tam ludzi. Pamiętam też taką scenę – rano, kumpel załatwił mi podwózkę do PKSu samochodem nadleśnictwa – po drodze „zbieraliśmy” dzieci jadące do szkoły mówiące po polsku – „Helmut…”.
Ta tymczasowość jest też obecna w wielu polskich miasteczkach, z których wojna wyrwała dawnych mieszkańców, a na ich miejsce wprowadzili się miejscowi otrzymując „legitymację” do tego wprowadzenia się od kolejnych władz, choć było i jest to bezprawie.
„Przyjdą i zabiorą” – to chyba musi gdzieś tkwić w podświadomości. I, że będą silniejsi.
Nie wiem, czy to też nie tkwi w zachowaniach agresywnych.
Zachowaniach „twierdzy”.
To nigdy w zasadzie nie zostało otwarte wprost.
Wróciliśmy na Ziemie Odzyskane… Porzuconych odzyskać nie możemy. Ale z drugiej strony te „porzucone” – czy, aby są na pewno nasze.
Jakieś takie stanie w „cugu” – można się przeziębić.
I nie jest.
No to u mnie było zdecydowanie mniej nerwowo. Urodziłam się trochę później po wojnie. Niemieckie strachy wszczepiała mi szkoła i ówczesne media, rodzina i otoczenie nigdy. Nigdy też nie czułam zagrożenia, że przyjdą i zabiorą. Niemcy przyjeżdżali, ale bardzo ostrożnie, już nie do siebie. Popatrzeć, westchnąć i do widzenia. Zero traum. Od zawsze byłam na swoim.
Zmoro, jeśli dobrze rozumiem, chodzi Ci o to, żeby w imię budowania pozytywnych relacji np. z Niemcami, nie zasilać ciągle rezerwuaru negatywnych skojarzeń przez mówienie np. o obozach niemieckich i z tego powodu mówić raczej o nazistowskich? Chyba mnie nie przekonuje ten argument, choć nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego. Mam jakieś mętne skojarzenia z budowaniem na lotnym piasku, pijarem, window-dressing.
Natomiast sama najczęściej używam chyba wyrazu hitlerowski – nie jako ucieczki przed niemieckością, tylko dlatego, że po pierwsze z miejsca dość precyzyjnie określa on kontekst, a po drugie – przywykłam do niego, uruchamia więc lawinę skojarzeń. Niemiecki obóz jest niejednoznaczny i nie uruchamia mojej wyobraźni, hitlerowski z miejsca przywołuje przed oczy widok kolczastych drutów, pasiaków, wynędzniałych postaci; w pamięci dudnią mi wersy Wisławy Szymborskiej o jadących pociągiem Imionach, w oczach czuję te łzy, których nie mogłam opanować czytając Listy spod gilotyny.
Nie mam osobistych doświadczeń, rodzina nie przekazała mi swoich w takiej formie, aby odcisnęły na mnie trwałe piętno. Chyba rozumiem argumenty Jotki, Vesper, Zmory – ale ich nie czuję. Odkładając własne odczucia na bok, nie mam pojęcia, używanie którego z wyrazów należałoby popierać – dla ogólnego dobra.
Podobnie jak Aga, hitlerowskie. Czas i miejsce.
Zmoro, nie da się. Nie stworzyliśmy systemu. Muszą być polskie.
Ad Aga – „hitlerowski”…
Skoro tak – to może były to obozy austriackie?
Aaaa – jeszcze.
Stalin był Gruzinem, więc nie rosyjskie, a gruzińskie gułagi.
Też w sumie uważam, że powinno się mówić nazistowski albo hitlerowski – określenie jest precyzyjne i kojarzone tylko z Niemcami. „Niemiecki obóz” rzeczywiście jest niejednoznaczny – myślę o niemieckich obozach w Polsce – bo jeśli np. niemieccy skauci zorganizują swój obóz gdzieś w Polsce, to jak to wtedy nazwać?
Współczuję osobom, które były zarażone nienawiścią i, choć leczą się z tego, to trudno im to wyrwać z siebie nawet na poziomie prostych skojarzeń. Współczuję, ale nie rozumiem. Mnie to zawsze było obce. Choć wiem, że hitlerowcy zamordowali członków mojej rodziny. Ale w domu też nie przekazywano mi nienawiści. Do Rosjan – tym bardziej, bo oczywiste było, że gdyby rodzice tam nie uciekli, toby nie przeżyli wojny.
Może dlatego zarażenie nienawiścią wydaje mi się tak groźne. Właśnie dlatego, że jest mi tak obce i że widzę, jakie sieje spustoszenie.
Aha, nie powiedziałam najważniejszego. Ze względu na to, co powyżej, lepiej rozumiem słowa zmory niż Jotki.
klakier @23:51 – to wydziwianie. Hitlerowski to hitlerowski. Obozy hitlerowskie istniały nie tylko w Polsce, ale i na terenie Niemiec, i Czech (Terezin).
A łagry – sowieckie. Przecież nie rosyjskie, prawda? I nie tylko syberyjskie, bo były nie tylko na Syberii.
Ad Dora
Wiem, że to wydziwianie.
Ale też się zastanawiam nad jednym.
Oba totalitarne reżimy wyrosły na gruncie narodów o wielkiej kulturze w wymiarze światowym. I myślę sobie tak, że w tym jest jakaś trudność w nazewnictwie i te łamańce słowne.
W przypadku Sowietów rzecz jest bardziej skomplikowana niż III Rzeczy, bo było to państwo wielonarodowe.
III Rzeszy oczywiście, sorry.
Każdy z tych terminów jest niedoskonały. Gdy uznać, że mogą się wzajemnie dopełniać, można by osiągnąć względną precyzję w opisie zjawiska
Zrozumieć Rosję… to jak zrozumieć Gergieva 😉
A niektórzy mówią, że ja mam obsesję (maestralną). 🙄 😉
Że to niby ja mam obsesję?
No chyba mam. 😀
I też maestralną. 😉
Mam dobranoc 🙂
:ziewająca emotka: (ni stąd, ni zowąd mruga) http://www.youtube.com/watch?v=QG0vIiwWGGo
Co do przepracowania tematu przeszłości w Niemczech, nieustającym zdumieniem napawała mnie kwestia studzienek w ogródkach wrocławskich blisko Odry. Ludzie zajęli domki, przy domkach były ogródki, na ogródkach były jakieś studzienki z jakimiś wichajstrami do zakręcania ale nikt nie wiedział po co to i na co, więc sobie były. I były lata tak zakomarzone we Wrocławiu, że rozsiewano powszechnie jakieś trucizny, chyba DDD, żeby dawało się żyć. I nikt, nikt, nikt z Niemców pary z ust nie puścił, że jak się dba o te studzienki to tereny są drenowane i komary nie mają przychylnego otoczenia i że to była niemiecka technologia radzenia sobie z malarycznym klimatem Wrocławia. Wreszcie gdzieś w latach 70tych ktoś otworzył życzliwie buzię (czy z niemieckiego punktu widzenia był zdrajcą?) i masowo odgrzebywano dojścia do studzienek i naprawiano i używano. I dziś daje się tam żyć.
A myślałem, że taka powszechna solidarność na zasadzie mściwości to tylko u Arabów…
Aha, w Niemczech mieszkałem trochę. W sympatycznej części, prawie Italia, czyli NRW. Doświadczenia były różne, nie ma co wyciągać, bo niczego istotnego do powiedzonego tutaj nie dodam. Ważny jest epilog: rok 2012 i powiedzmy, że jakaś cholera wygania mnie z Brazylii i muszę żyć w Europie. Gdzie? Najlepszy kandydat to Portugalia, bo mówią prawie po naszemu. I niedużo śniegu. Jeśli w Polsce, to chyba jednak Wrocław, ale dużo bardziej bym wolał gdzieś w NRW.
Spotkałam (w Instytucie Polskim w Duesseldorfie) kilku oficjeli NRW, którzy byli dość na luzie i podkreślali, że zwykle tacy są 😉 Tzn. w sposobie bycia, nie w działaniu. Lubiłabym takie władze.
We Wrocławiu też nikt nie powiedział głupim ludziom (ale czy z zemsty?), którzy wymyślili, żeby stawiać bloki np. na Kozanowie, że były przecież powody, dla których Niemcy tam nie budowali. No i podczas powodzi wszystko się okazało… a raczej zatopiło…
No więc właśnie tak: – nie powiedzieli, zemścili się.
Przecież mieli obowiązek powiedzieć.
Gdzieś mi się kołacze po głowie (czy to nie Kapuściński), że ktoś próbował napotkać meble wyniesione ze zrabowanych dworów. I nie było ich. Zdematerializowały się.
Przejmując wytwory innej cywilizacji, trzeba umieć z nich korzystać.
To mi się kojarzy z pewnym obrazkiem.
W jednym domu był sobie dzban gliniany, ręcznie zdobiony, hołubiony przez lata ze względów emocjonalnych.
Pokolenie odeszło, nastało nowe.
Dzban trafił na cmentarz, na grób.
Niby ładny gest.
Tylko, że nijak nie był odporny na mrozy, śniegi i deszcze.
Dorota, nie, z Kozanowem to chyba nasz czysto polski syndrom: „nie będzie obcy pluć nam w plan”. Przyjaciel mieszkał tam na dziewiątym piętrze. Oglądałem znaki wody na poziomie trzeciego. Smutno gadać. Przecież niżej też bywali ludzie z bibliotekami.
klakier: w przejściu nie powiedzieli, zemścili się.
Przecież mieli obowiązek powiedzieć. podniosłeś ton o parę oktaw. Bywali tam, widzieli, wiedzieli, to nie było milczenie z niewiedzy, czy przez roztargnienie (bo wielu ich było i widziało i wiedziało), to były wielokrotnie powielone indywidualne decyzje. Świadome milczenie – czy może lepiej: przemilczenie.
Tak, przez przynależność do mniej rozwiniętej kultury wielu ludzi ze wschodu w nowych domach na zachodzie nie umieli użyć prostych rozwiązań z ogrzewaniem gospodarstwa odchodami zwierzęcymi składowanymi w specjalnym pomieszczeniu – i tu rzeczywiście mogli, a nie zadbali o to. Pytanie nie poniża, ukrywanie ignorancji owszem. Ale we Wrocławiu sprawa była trudniejsza. Mieliśmy na dobrą sprawę w Rp II tylko trzy duże nowoczesne miasta ze starą strukturą: Warszawa, Kraków, Poznań (Katowice było nowe, cała dokumentacja była tworzona). Specjalistów od radzenia sobie z nimi mieliśmy niewielu i wielka ich część odeszła, czy to na zawsze czy na Zachód. A tu trzeba sobie radzić z dawnymi miastami i z mnóstwem zdobycznych. No, parę było zrównanych z poziomem ulicy (nie trzeba było czytać Rzeźni nr 5, wystarczyło pochodzić po Głogowie, żeby zrozumieć czym były anglosaskie bombardowania dywanowe), ale Wrocław, Szczecin, Zielona Góra, Jelenia Góra… Są ludzie uważający, że utrzymanie ich przy życiu było polskim cudem. Najdelikatniej mówiąc, ani ideologiczni wrogowie (Bundesrepublik), ani ideologiczni przyjaciele (DDR) nie byli nic a nic pomocni.
Mama najseredczniej dziekuje xa wszystkie Urofzinowe Zyzenia i posyla Urodzinowu Usmiech (zrobiony wczoraj komorka Audrey)
http://www.flickr.com/photos/77841418@N02/7376733232/in/photostream/
Ja w niemieckich jencow wojnnych rzucalam cukierkami, a oni mi odpowiadali caluskami posylaanymi przez mur zony. Juz tu o tym opowiadalam. Bylo mi ich strasznie zal, ogolonych za kratami, choc wiedzialam czym sie zajmowali w moimkrju, w kraju mojego ojca i choc czesto budzilam sie noca od kzykow ojca, we snie wzywajacych swoja matkr, siostry, braci..
Bylo zaledwi pare lat po skonczeniu wojnny, ale nie pamietam w moim domu slow nienawisci pod adresem Niemcow. Rodzice mnie przed tym uchowali.
.W albo 1978 roku albo moze w 1977 jakis instytut naukowy zaprosil ojca na wyklad. Troche sie bal jechac – bal sie wlasnych gleboko uspionych emocji. Namowilysmy go z mama aby pojechal – ja nawet sama proponowalam, ze bede mu towarzyszyc. W koncu pojechal sam do Monachium.
Wrocil zachwycony przyjeciem jkim mu zgotoano na uczelni i latami opowiadal, jak na obiedzie z jakims prpfesorem w restauracji zostawil teczke ze sljadami niezbednymi do wykladu i jak menadzer lokalu przylecial o trzeciej w nocy by restauracje otworzyc i teczk zwrocic i zawiezc do hotelu, gdzie ojciec prebywal.
andsolu – nie podnoszę tonu o kilka oktaw.
Czasem bywam sarkastyczny.
Odpiszę potem, bo teraz zainspirowany Twoimi wypowiedziami znalazłem na jutubku ten film i mnie „wciąga” 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=lj_P1cW9Snk
Mama wyglada tak, ze syndrom dwoch adoratorow wcale nie dziwi, Heleno. 🙂
A co do dzisiejszej rozmowy, to I mnie sie wydaje, jak Bobikowi, ze wlasciwie prawie wszystkie polskie rodziny maja swoja historie traum wojennych. Moja zaliczyla podobne doswiadczenia, o jakich wspomniala u swojej rodziny Zmora. Chyba wiec nie o same traumy chodzi, a o sposob radzenia sobie z nimi, i sposob przekazywania wiedzy historycznej nastepnym pokoleniom, do ktorych i ja naleze. Mozna pewnie by sie i licytowac, w ktorej rodzinie traumy byly wieksze, gdyby nie to, ze nie ma to przeciez wiekszego sensu. W mojej akurat sporo osob nie przezylo, w tym zupelnie male dzieci, chocby dlatego, ze w czasie wojny Warszawa to nie byla najlepsza i najbezpieczniejsza lokalizacja. A ci, co nie mieszkali w Warszawie tez przezyli przerozne przygody (niektore z nich skonczyly sie w Katyniu, zas inne w Auschwitz). A mimo to jakos tym wszystkim doswiadczonym cierpieniem ludziom udalo sie przekazac nastepnym pokoleniom historie losow tych, co przezyli i tych, ktorym sie przezyc nie udalo, bez nienawisci, ktora nalezaloby przenosic na nastepne pokolenia. Co prawda byli to ludzie raczej odporni psychicznie (jaki zreszta mieli w tej dziedzinie wybor?) i o dosc intelektualnym nastawieniu do zycia, choc jednoczesnie o zdrowym zyciu emocjonalnym (w tym takze z poczuciem humoru, ktore mogloby zaskoczyc przedstawicieli nastepnych pokolen). To pewnie pomoglo im widziec swiat szerzej – w tym i proces narastania europejskich totalitaryzmow, i pozniejszych sterowanych akcji pompowania niecheci do tej czy tamtej grupy. W zwiazku z czym raczej nie lapali z otoczenia fluidow zbiorowych emocji, co zreszta po wojnie w wielu momentach na dobre im wyszlo (dobrze na sumienie, choc niekoniecznie dobrze w sferze praktycznej).
A ja sama „swoja” pierwsza Niemke, zachodnia zreszta, z mojego pokolenia, urodzonego juz jednak spory czas po wojnie, spotkalam w Cambridge w Anglii, jako nastolatka. Jej pierwsze slowa do mnie, gdy dowiedziala sie, skad pochodze, byly przeprosinami za to, co sie stalo w czasie wojny. A ja jej wtedy odpowiedzialam, zgodnie z tym, czego nauczono mnie w domu, ze choc przeszlosci nie da sie zmienic, i trzeba ja znac, mozna zmieniac terazniejszosc i przyszlosc.
A poza tym w mojej rodzinie byly malzenstwa miedzynarodowe, w tym niemiecko-polskie, wiec pewnie i to zmienialo optyke (w czasie wojny nie podpisali Volkslisty, co zreszta dla jednej rodziny nie skonczylo sie najlepiej, delikatnie mowiac.)
klakier, dziękuję za Hena, może skorzystam z końca tygodnia i oglądnę…
oj, przepraszam za wytłuszczenie. Tragedia z wordpressem gdzie nie ma podglądu i najmniejszy błąd w pisaniu html da te efekty…
Oj ,tak, Moniko. To nie o glebokosc traumy chodzi, lecz o to jak z nia dusza radzi, co sie z nia robi przez reszte zycia.
Mamy z E. znajoma -Janke Fischler-Martinho, ktora napisala pare lat temu jedna z najbardziej wstrzzasajaych kissazek o Zagladzie, jakie kiedykolwieek czytalam-o swym siadczeniu jaako malej dziewczynki w krakowskim getcie, ucieczce w dniu likwidaacji i potem wedrowce po wielu wsiach, gdzie musiala ukrywac sie przed chlopami. Udalo jej sie dostac do Szkocji jako DP, gdzie wciagu dwdoch lay przerobila cala szkole sreednia, dostala sie na studia i potrm cale zycie bylo romanistka w szkole sredniej. Janka Fischler jest osoba tak dalece wyzbyta nawet cienia nienawisci i resentymentow (co zreszta bardzo wychodzi w jej ksiazce), ze nie przzestalam si nigdy dziwic jak ona ocalilaswoja dusze.
A tu jest ta ksiazka Janki:
http://books.google.com/books/about/Have_you_seen_my_little_sister.html?id=RIctAQAAIAAJ
Napiala tez wiele opowiadan ze swego zycia. Jedno, kompletnie niezwykle o Szymonie Wiesenthalu,ktorego spotkala w obozie DPisow.
Ojciec Janki byl przed wojna znanym krakowskim pilkarzem.
Dziesiejsze roznice w nazywaniu zjawisk sa semantyczne. Moze znajdziemy jakas super nazwe sprawiedliwie oddajaca to co sie stalo i na czyim terenie, ale dla tych co przezyli to moze byc bez znacznia. Mysle o mojego meza Mamie, ktora miala 8 lat i zydowskie nazwisko w Jablonnej kolo Warszawy, gdy wybuchla wojna. Mama mowila mi, ze, tak jak Jotka, bala sie Niemcow, ze byla wprost sparalizowana na ich widok. I do dzis nie wie czy widziala jak granatowy policjant zastrzelil na jej oczach troje zydowskich dzieci wychodzacych z lasu, czy to sie jest tylko snilo.
Takie rzeczy sie nie snia osmiolatkom bez przyczyny.
No, ale to zupelnie inna historia.
Ja sie Niemcow nie balam, ale moj wuj byl wywieziony na roboty do Nimiec, po wojnie poslubil wspaniala Niemke, i byl nam duza pomoca w czssach makaronu i octu w sklepach.
A jesli komu malo adrenaliny to ten jegomosc przeszedl wlasnie na linie nad wodospadem Niagara:
http://www.nytimes.com/2012/06/16/nyregion/wallendas-niagara-falls-tightrope-walk-stirs-excitement.html?_r=1&hp
Wlasnie. Ale te roznice semantyczne wiele mowia. Janka F-M ma az nadro powodow aby nienawidzic Niemcow,ktorzy zamordowali jej rodzicow,kolezanki i wszystkich sasiadow. Ma tez powody aby neinawidziec Polakow ,ktorzy polowali na nia i jej kilka lat starszego brata, ktory ja kanalami wyprowazdil z getta, gdy wszyscy pozostali szli do Plaszowa. Ale ona nie ma zadnych problemow z nazywanem Niemcow hitlerowcmi, ani tych Polakow, ktorzy na nia polowali i chcieli wydac – nie zadni bandyci, lecz zwykli chlopi.
A nie ma w sobie cienia nienawisci. Spedza sporo czasu w ukochanym, uwielbianym Krakowie, gdzie opowiada uczniom w szkolach czym dla niej samej byla zaglada. Jest wszedzie zapraszana. Jest chodzaca dobrocia i czlowieczenstwem. I tak tez wychowala swa wlasna corke Ewe, ktora tez jest nauczycielka.
Hallelujah! Wiele lat po Walentynie T.
http://www.aljazeera.com/news/asia-pacific/2012/06/20126156557682587.html
Nie moge sie powstrzymac:
http://www.youtube.com/watch?v=wA8zLJ0c9VI
Moge tylko dziekowac Bogom za takich ludzi, jakich opisujesz, Heleno. Ja chyba dalabym sie pochlonac nienawisci. Ale, kto wie… Mozemy sobie nasze reakcje tylko dzisiaj wyobrazac.
😆 😆 😆
Z Toba,Kroloku, to rtzyjemnie sie zadawac, bo natychmiast kojarzysz te same przeboje z lat szkolnych!
Kobiety podobno nie powinny przebywac w kosmosie, bo dostaja strasznych chorob w mlodym wieku – galopujaca osteoporoze i jakies inne. Walentyna podobno cale pozniejsze zycie sie zmagala.
Och, Heleno, jaką masz piękną, wytworną i młodą Mamę.
Wielbiciele są tu jak najbardziej na miejscu. 🙂
Ojej, Filipinki, zupełnie o nich zapomniałam ;-). Dziękuję Króliku.
Heleno, jaka Twoja mama jest piękna! I ma twarzy wypisane piękno duszy.
Zeenie, nie opieram się na badaniach ( badania czesto są przeprowadzane w sposób mający udowodnić założoną tezę), tylko na tym, co widzę i słyszę. Poczytaj komentarze ziejące nienawiścią wzajemną pod jakimkolwiek newsem lub blogiem, nie związane zupełnie z meritum. Nawet w miejscach tak nieprawdopodobnych jak blog prof.Bralczyka.
I widzę ogromną skłonność do judzenia i wywoływania negatywnych emocji zarowno z ambony, jak i w mediach.
Przykład pierwszy z brzegu: dzisiejsza WP. „Zniszczą każdego i to bez mrugnięcia.10 Polek, które maja władzę absolutną”. I zdjęcia pań zupełnie przypadkowo dobranych z notkami na ich temat, zupełnie nie przystającymi do sensacyjnego tytułu.
Taż to czyste pomówienie.
Czy tytuły z okresu wypadku autokaru w Niemczech. „Niemka zabiła Polakow” – były takie.
Czemu to służy? Wywiady z kibolami, gdzie deklarują, że nienawidzą takiej czy innej nacji i na pytanie dlaczego, odpowiadają: nie wiem, ale nienawidzę.
I ta nienawiść przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Ja mam fobię, boję się węży nawet na obrazku, straszyła mnie moja siostra w dzieciństwie. Kocham las, ale wchodząc do niego nie potrafię się nim cieszyć, bo cały czas wypatruję węża pod nogami. I najczęściej znajduję przynajmniej padalca – dla mnie on też jest wężem. I przeżywam męki, bo patrząc pod nogi nie mogę jednocześnie spoglądac w górę, aby sprawdzić, czy tam się aby jakiś wąż eskulapa na mnie nie czai.
Ooooooo…. :opps:
Tu jest rozmowa z Panią Janiną Fischler-Martinho i historia jej życia:
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,42699,5022730.html
Bry!
W Czechach się słabo interesują piłką. Piwem — nadal!
Nie, czemu, ja bardzo zdecydowanie jestem z Wrocławia!
Tadeuszu, zazdroszczę Ci. Ja też zdecydowanie chciałabym mieszkać teraz we Wrocławiu. Jako nomada wędrujący nieustannie po Polsce zdecydowanie najmilej wspominam Wrocław i to nie dlatego, że byłam wówczas młoda i piękna 😉 .
Dzień dobry 🙂
Mama Heleny naprawdę zasługuje na wszystkie dotychczasowe komplementy i jeszcze kilka razy więcej. Gdyby jakimś cudem, mimo niezdrowego trybu życia, udało mi się dociągnąć do 88 lat, też chcę być taki sexy. 😀
Jak słabo Czesi interesują się piłką, prawdopodobnie dziś wieczorem będziemy mieli okazję zobaczyć. 😈 No, chyba że w czeskim sektorze samych przebierańców posadzą. 😉
Skoro nawet prawie niepijący Pan Administrator zażądał zakupienia na dziś nowej butelki gruszkówki, na wszelki wypadek… 😆
Pachnie świeżo zmieloną kawą, wszędzie pełno róż. To będzie sobota bez narzekania. 🙂 Komu na targ, temu czas – ja wysłałam delegację. 😉 Dobrego dnia!
Wizja soboty bez narzekania bardzo mi się podoba, zwłaszcza jeśli ten stan zdołałby się utrzymać również po meczu. 😉
To ja wobec tego już ani słowa o pogodzie nie szczeknę. Będę udawał, że ten przebrzydły luj w ogóle nie istnieje. Nie ma, nie było, nie będzie. 😎
Targ już mam załatwiony, zaraz się rzucę na faszerowane liście winogronowe. Coś mam ostatnio na nie trip – sobota bez tych nibygołąbków byłaby dla mnie stracona. Ale na szczęście być nie musi. 🙂
Och, Siodemeczko dzieki za rozmowe z Janka! Ciesze sie, ze GW zrobila ten maly wywiad.
Ona jest taka mistrzynia szczegolu, jak ten z ryzem z jablkami,ktory zostaje w pamieci.
O tych szkockich zakonnicach ona sporo mi opowiadala (w ksiazce tego nie ma). O tym, ze Matka przelozona zabierala ja czesto do swego gabinetu i poduczala ekstra, bo Janka miala ogromne zaleglosci, skonczywszy formalna nauke w szkole w wieku bodaj 9 lat. Zadawala wiec jej rozne dodatkowe ksiazki do czytania, tlumaczyla niezzrozumiale zwroty i w sumie przygotowala do egzaminu na studia.
Pamietam tez, ze dziewczynkom nie wolnoJtam bylo czytac gazet (unlady-like), a Jance niczego opowiadac, co przezyla w Polsce (tez unlady-like). Wiec janka dopiero na studiach dowiedziala sie, ze powstalo panstwo Izrael, a w Polsce panuje komuna. 😆
Moje spotkanie z nia bylo ciekawe. Zadzwonilaa do mnie jakas nieznajoma pancia i powiedziala, ze napisala ksiazeczke i czy moze przyslac. Jak dowiedzialam sie o czym,to z miejsca postanowilam, ze nie przeczytam. A jak ksiazka przyszla poczta, to czytalam ja cala noc i wiedzialam, ze musze zrobic wywiad i musze zaprzyjaznic sie z autorka. POszlam na jej wiexzor autorski, gdzi byla wraz ze swym portugalskim mezem-matematykiem, corka Ewa i 7-letnim wnukiem. Byl tez brat Jozek, ktory ja uratowal. Wyszlysmy z wieczoru razem i nazajutrz zaciagnelam ja do siebie na kolacje.
Ta kolacja to oddzielna historia, bardzo ladna.
Dzień dobry,
i ja się przyłączam do zachwytów nad Mamą Heleny. Ale nie wierzę, że ma 88 lat. Co najmniej ćwierć wieku mniej 😀
Nic nie jest obojętne, nie wydarza się w próżni. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak kategorie i słowa, którymi nazywają swój świat, go kształtują, wręcz generują. Słowo ma gigantyczną siłę sprawczą. Brzmi jak z „Nie z tej ziemi” czy EzoTV, ale to nie zmienia faktu, że tak jest: że słowo powołuje do życia. Młodych pisarzy – u mnie też tak było – często korci, żeby poeksploatować mrok, ciemną stronę mocy. To jest zawsze łatwiejsze, bardziej efektowne, łatwiej zapozorować głębię. No, ale nie zdają sobie sprawy, że gdy bawią się mrokiem, to mrok bawi się też nimi. Trzeba bardzo uważać. Pamiętam, jak prof. Hołówka, z którą miałam zajęcia na studiach, mówiła, że przed lichem trzeba się chować, zasłaniać, ukrywać, bo jak człowieka złapie, to nie puści.
Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/kultura/rozmowy/1527533,2,rozmowa-z-dorota-maslowska.read#ixzz1xwjq1F00
Chyba zacznę czytać jej książki 😉
Idę dzisiaj na ślub mojej siostrzenicy, bardzo się cieszę.
Nie będzie mnie, dlatego wrzucam film, o który toczy się wojna między telewizją i resztą świata.
Ktoś zrobił film z fragmentów transmisji i umieścił w Tubie, film stał się niezwykle popularny i TVP zażądała od Tuby usunięcia go, bo wykorzystano jej materiał.
Film usunięto, teraz jest burza i wiele nowych kopii filmu.
http://www.youtube.com/watch?v=ojKzDtl-5gQ&feature=related
Tak, Zmoro, też zwróciłam uwagę na ten fragment. Bardzo się z nim zgadzam.
Prof. Teresa Hołówka jest przyjaciółką mojej siostry. Jest ciekawym przypadkiem intelektualistki urodzonej i ukształtowanej na wsi,której wiejska mentalność wciąż jest bliska. Stąd zapewne także to licho, które – mądrze spożytkowane – staje się świetną przenośnią. Stąd też jej prace o stereotypach.
Słowa mają wpływ na człowieka. Ale i przedmioty. Jak mowa była powyżej o poniemieckich terenach, to właśnie zdałam sobie sprawę, że zapewne pewien wpływ na życie mojej rodziny miał fakt, że żyliśmy wśród poniemieckich mebli, które rodzice sprowadzili z Dolnego Śląska, gdzie skierowali pierwsze kroki po wojnie i dopiero stamtąd, po paru latach ruszyli do Warszawy.
Pomyślałam sobie o ładnym, ale dość przytłaczającym komplecie sypialnym: komplet łóżek małżeńskich i szafa. Nie przyniosły one szczęścia. Rodzice się rozeszli. Po wielu latach siostra ze szwagrem sprzedali je przyjaciołom. Też tam szczęśliwie już nie jest (żona zmarła). Gdybym nie miała tak racjonalistycznej natury, zapewne uznałabym, że te łóżka przynosiły pecha.
Została mi na zasadzie „podziału majątku” jedna przepiękna, czarna, rzeźbiona w kwiaty szafa, którą zabrałam do swojego mieszkania. Postawiłam ją w przedpokoju. Niektórzy dziwią się, dlaczego tak piękny mebel nie stoi w salonie na na honorowym miejscu. Ale jakoś… mam wrażenie, że działałaby depresyjnie. A i tak ją widać.
Oj, to nie wiem, czy młodej parze uda się weselić 😉 .
Obawiam się, że goście weselni będą się domagać możliwości obejrzenia meczu 😉 .
Zdasz relację Siódemeczko?
Ja myślę Doro, że tej szafie dobrze jest w przedpokoju.
Stoi na straży Twojego domostwa witając i żegnając wszystkich.
I cieszy się zawsze na Twoj widok, ilekroć przekraczasz progi.
A ponadto stojąc w salonie nie mialaby okazji poznać Twoich najbliższych przyjaciół, których nie na salony prowadzasz, tylko do kuchni 😉 .
U nas miałaby okazję, bo salon przewidująco został urządzony w kuchni. 😆
W poprzednich naszych domach i tak zawsze wszyscy w kuchni siedzieli, więc postanowiliśmy tym razem dopasować się do rzeczywistości i specjalnie szukaliśmy takiego domostwa, w którym dałoby się zrobić dużą salonokuchnię z wyjściem na ogród. Znaleźliśmy odpowiednią ruderę, zakupiliśmy i być może za kolejne 10 lat uda nam się wszystko doprowadzić do takiego stanu, jaki był optymistycznie zakładany. 😆
Zmoro 🙂
Jeszcze a propos spraw polsko-niemieckich i nienawiści, przykład sytuacji ekstremalnej. Panią Zofię Posmysz, osobę o wielkiej klasie, poznałam w Bregencji przy okazji premiery opery Mieczysława Weinberga „Pasażerka”. Według jej powieści, ale jednak zmienionej przez rosyjskiego librecistę. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na sam koniec tego wywiadu.
http://wyborcza.pl/1,76842,8373617,Bylam_dla_niej_dobra.html
Od naszej stałej, choć nieodzywającej się Czytelniczki dostaliśmy via Urząd Pocztowy W Rogu piękny dodatek do niegdysiejszej rozmowy o glicynii-wisterii. Kawachi Fuji Garden, z kompletnie odjazdowym tunelem wisteriowym:
http://udivitelno.com/plants/item/155-tonnel-glicinij-v-japonskom-sadu-kavati-fudzi
W pierwszym momencie myślałem, że to namalowane pastelą, ale nie, to są fotki. A jak jeszcze sobie wyobrazić zapach w tym tunelu… Japończyk potrafi! 😀
Bardzo dziękuję, Stała Czytelniczko. 🙂
Cudeńka! I całe glicyniowe dachy! Niesamowicie to wygląda
Nieprawdopodobne 😯
Kawachi Fuji Garden nie-sa-mo-wi-ty! 😀
Bardzo ładne to licho prof. Hołówki.
Nie zdążyłem wczoraj powiedzieć, co sam myślę o używaniu przymiotników – niemiecki, nazistowski, czy hitlerowski. I chyba myślę tak, że nie byłbym za wprowadzeniem obowiązku używania któregoś z tych określeń jakimś „odgórnym zarządzeniem” albo naciskiem. Najlepiej by było, gdyby uzus wykluł się właśnie w trakcie dyskusji, tak żeby można sobie było przemyśleć, jaki się ma stosunek do sprawy teraz, tyle lat po wojnie i w takim oddaleniu czasowym od peerelowskiej propagandy, która jednak obraz wroga bardzo pielęgnowała.
Na moje poczucie określenie „niemieckie obozy” czym innym było w czasach, kiedy jeszcze żyło pokolenie, które demokratycznie wybrało Hitlera na kanclerza, wspierało jego politykę i dostawało entuzjastycznej histerii podczas jego przemówień, a czym innym teraz, kiedy dorastają kolejne generacje, które naprawdę z tym wszystkim nie mają nic wspólnego. To, że wielu Niemców przyjmuje zbiorową winę, dobrze o nich świadczy, ale ja, z zewnątrz, nie chciałbym tą winą obarczać ani Tomasza Manna, ani dzieci Göringa, które wysterylizowały się, żeby nie płodzić dalszych Göringów, ani – zwłaszcza – kolegów Młodego, na których patrzyłem, jak brykają w naszym ogrodzie i myślałem sobie „oni już nawet nie zostali poczęci na materacu z ludzkich włosów, bo te dawno rozsypały się w proch,. Zwyczajne szczeniaki, jak wszystkie inne na świecie”.
Oni mają prawo czy nawet obowiązek mówić i myśleć o niemieckiej winie. A ja mam prawo mówić o winie nazistowskiej i chcę z niego skorzystać, bo wydaje mi się, że trochę wielkoduszności naszej rodzinnej Europie by nie zaszkodziło.
Co nie znaczy, że w potocznej rozmowie nigdy nie użyję bez zastanowienia zrotu „niemieckie obozy”. Nawyki językowe bywają bardzo silne. Ale świadomie wolę jednak mówić o obozach nazistowskich czy hitlerowskich. Z wyboru, nie z żadnego tam poprawnościowego obowiązku.
Indiańskie przysłowie mówi, że aby zrozumieć człowieka – a tym bardziej ocenić – trzeba przejść tysiąc mil w jego mokasynach. Nigdy nie chodziłam w mokasynach moich rodziców. Nie byłam matką, ojcem w tamtych konkretnych czasach. Nie mnie osądzać, co się moim rodzicom udało. Za moją obecną mizerię duchową, psychiczną i intelektualną odpowiadam tylko ja. Nigdzie nie pisałam, że mnie ktoś uczył nienawiści. A zwłaszcza nie mówiłam, że robili to moi rodzice. Pisałam o ogólnej atmosferze.
Być może jednak moim rodzicom coś się udało. Zawsze, mimo niezliczonych, złośliwości – andsol pisał o tej, która była udziałem Wrocławian – wyświadczałam naszej niemieckiej sąsiadce każdą możliwą przysługę. Postępowały tak wszystkie dzieci z podwórka. Inne zachowanie było po prostu nie do pomyślenia. Być może to rodzice dali mi na tyle solidne podstawy moralne, że potrafiłam się ze swoimi upiorami uporać.
Każdy człowiek inaczej reaguje na rzeczywistość. Jest to kwestia plastyczności jego mózgu. Jednych życie boli, po innych spływa jak woda po kaczce.
Trudno powiedzieć czy to dobrze czy źle, że nie doświadczyło się silnych emocji negatywnych. I czy tak naprawdę nie zostały one wyparte. I drzemią przyczajone. Mrożek pisał w „Policjantach”, że każdy musi kiedyś rzucić bombą w policjanta. Należy się najbardziej bać tych, którzy jeszcze tego nie zrobili. To oni są naprawdę groźni.
Matka natura wyposażyła nas w emocje. Wśród emocji podstawowych dominują tak zwane emocje negatywne. A to dlatego żeby nam ułatwić przetrwanie w sytuacjach zagrożenia. Na zasadzie walki o byt. I dlatego nadal, mimo całej cywilizacyjnej polerki, sytuacje zagrożenia uruchamiają negatywne emocje. Nikt nie może osądzić co dla drugiego jest zagrożeniem. To są sprawy indywidualne.
Być może, że mój typ wrażliwości i elastyczności mózgu spowodował z jednej strony problemy w relacjach z Niemcami – ostry odbiór rzeczywistości. Z drugiej jednak strony zawdzięczam mu to, że od 14. roku życia, do dziś, pracuję społecznie.
Bo tak odbieram świat i tak pojmuję sens mojego istnienia.
Kto miał zrozumieć to o czym pisałam (Niemcy), ten zrozumiał. Kto nie zrozumiał, ten już pewnie nie zrozumie. Jego problem.
Tutaj trochę o emocjach. Na poziomie gimnazjalnym:
http://www.edukateria.pl/praca/omow-wlasnosci-emocji-podstawowych-na-podstawie-wybranej-koncepcji/
Ad andsol 16 czerwiec 12, 01:50
Zastanawiam się nad tym dlaczego mieli pomóc?
Nijak nie umiem znaleźć odpowiedzi.
Współpracować z wrogiem? Z jakiego powodu? Dla miasta, które utracili, które musieli opuścić? I które już nie było ich.
Chyba tylko w kontekście, że kiedyś tu wrócimy.
Ale byli przegranymi w tej wojnie, ze zniszczonymi swoimi miastami, losami własnymi (nie mniej traumatycznymi niż losy „zwycięzców”). Ich świat się zawalił. To miasto nie było już ich miastem.
Znałem ludzi ze Lwowa, którzy nigdy nie chcieli tam pojechać na wycieczkę, aby zobaczyć to miasto dziś.
Aga (23:43)
….najczęściej używam chyba wyrazu hitlerowski…. dlatego, że … z miejsca dość precyzyjnie określa on kontekst….
Dora (23:53)
Też w sumie uważam, że powinno się mówić nazistowski albo hitlerowski – określenie jest precyzyjne i kojarzone tylko z Niemcami. “Niemiecki obóz” rzeczywiście jest niejednoznaczny – myślę o niemieckich obozach w Polsce – bo jeśli np. niemieccy skauci zorganizują swój obóz gdzieś w Polsce, to jak to wtedy nazwać? …
Pytanie: komu i jak długo będzie się to precyzyjnie kojarzyć? Niedawno przepytywano parlamentarzystów ze znajomości dat z najnowszej historii Polski. Żeby było łatwiej, zastosowano metodę wyboru. Kompletną nieznajomością wykazał się Biedroń. Nie tylko poseł, ale absolwent politologii, albo nauk społecznych, Doktorant. Podobnie brylował rzecznik prasowy klubu SLD. Stawiam dolary przeciw kasztanom, że nieodległy jest ten moment, w którym na pytanie: kto to był Hitler? Padnie odpowiedź: postać z kreskówek.
We wspominanych tu, ubiegłorocznych, warsztatach w Krzyżowej brały udział 24 osoby. Po 8 z Francji, Niemiec i Polski. Jedno z ćwiczeń polegało na tym, że każda grupa narodowa miał na ogromnej płachcie papieru napisać 10 dat z historii swojego kraju i dołączyć do tego jakiś rysunek. Potem pozostałe grupy mówiły, co te daty oznaczają. W trakcie pracy w naszej grupie padła data: 1939. Na co jedna z koleżanek, około 30 lat, po studiach, zaangażowana w pracę o charakterze międzynarodowym – tylko takie osoby zostały zaproszone – powiedziała: nie, nie możemy tej daty umieścić, bo … Niemcom może być przykro. Naprawdę niewiele brakowało żebym został przegłosowana i ta data nie znalazła by się na naszej planszy. Czy mam pisać dalej?
Pracuje z młodzieżą na co dzień. Widzę co się dzieje.
Należy używać nazwy „niemieckie obozy śmierci”. Wtedy nie będzie problemów żeby ich nie pomylić z obozami niemieckich skautów .
Od 2007 r. została ustalona przez UNESCO (po polskiej kampanii) oficjalna nazwa Auschwitz: Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny. Czyli oba przymiotniki. Oba razem mają uzasadnienie.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Auschwitz-Birkenau
W sprawie Kawachi Fuji Garden powiedziałabym, co za dużo, to niezdrowo.
Niestety.
Jotko, mnie Twój wczorajszy post naprawdę dużo wyjaśnił i wcale nie w negatywny sposób. Zrozumiałem, że Twoje doświadczenia z Niemcami są wiele bardziej złożone niż moje (choć w ogóle polsko-niemieckie stosunki już i tak są dostatecznie skomplikowane), więc i z natury rzeczy możesz mieć szerszą i trudniejszą skalę reakcji emocjonalnych „w tym temacie”. Pomyślałem też o tym, co niby się wie, ale nie zawsze pamięta – jak ogromnym uogólnieniem jest „nasze, polskie doświadczenie” (i jakiekolwiek inne narodowe) . Historycy czy socjolodzy mogą coś takiego wyekstrahować, ale indywidualnie zawsze się to będzie różnić.
Zestawienie na blogu tych różnych doświadczeń i wniosków, które z nich wysnuwamy, wydaje mi się fascynujące. To są sprawy, o których na co dzień się nie mówi, a przecież widać, że kiedy już się o nich mówić zacznie, wcale nam nie są obojętne.
krolik (07:28 )
Dziesiejsze roznice w nazywaniu zjawisk sa semantyczne
„Semantyczne„ czyli odnoszące się do sposobu nadawania znaczeń. Tu: sposobu objaśniania sobie nawzajem, co też przeważyło się człowiekowi w XX wieku.
W moim najgłębszym przekonaniu nie spieramy się tu o pietruszkę, ale o coś dużo, dużo ważniejszego. Słowa mają ogromną moc sprawczą. I kiedy mówimy o katastrofie człowieczeństwa, powinniśmy bardzo uważnie przyjrzeć się wszystkim implikacjom użytego słowa.
Słowa mogą działać jak ukryte technologie. Przytoczę raz jeszcze, za Postmanem, anegdotę o mnichach spierających się o dopuszczalność równoczesnego modlenia się i palenia. Nie mogąc dojść do porozumienia, każdy z nich, bez wiedzy drugiego, wysłał pytanie do papieża. Papież odpisał jednemu z nich: tak, jest dopuszczalne. Drugiemu: nie, nie jest dopuszczalne. Powodem różnicy był sposób sformułowania pytania. Pierwszy zapytał: czy można się modlić w czasie palenia? I dostał odpowiedź, że każda sytuacja jest dobra na rozmowę ze stwórcą. Drugi zapytał: czy można palić w czasie modlitwy? I dostał odpowiedź: jak można czymkolwiek zakłócać rozmowę ze stwórcą?
Ze słowem trzeba uważnie ze względu na jego moc kreowania rzeczywistości. Również ze względu na jego moc powodowania materialnych zmian w mózgu. Badania kliniczne pokazują jednoznacznie, że identyczne wyniki można uzyskać przy pomocy skalpela, farmakologii i słowa. Stąd skuteczność psychoterapii (Jerzy Vetulani „Piękno neurobiologii”).
Słowa są arcyważne
No tak Jotko, ale nie używamy nazwy rosyjskie gułagi.
Czasem sowieckie, radzieckie, czy stalinowskie.
Sama nazwa gułag (czy łagier) jest dostatecznie precyzyjna.
I nie wymaga przymiotnika.
Wysupłała mi się z pamięci taka scena z dawnego teatru faktu telewizji (nie pamiętam już tytułu), gdy aktor grający ambasadora chyba Francji w Warszawie wypowiada taką kwestię … w tym kraju, gdy kogoś obudzisz nad ranem i powiesz, wstawaj wróg idzie, obróci się na Zachód.
To, że kiedyś w końcu Hitler będzie zajmował tylko niewielki ułamek pamięci historycznej, jest chyba normalną koleją rzeczy. Nam może trudno się z tym pogodzić, bo wciąż jeszcze mamy do tego stosunek osobisty, ale w każdej kolejnej generacji będzie tego coraz mniej. XXI wiek będzie miał już zupełnie inne problemy i zupełnie inne „osiowe postacie” niż Hitler, Stalin czy Mao. Oby nie tak przeraźliwe, choć łapy uciąć bym sobie nie dał.
Kiedy puszczę wodze fantazji, mogę sobie wyobrazić, że kiedyś tam istniały ruchy pod hasłami „nigdy więcej neronizmu”, albo „nigdy więcej dżyngischanizmu”. I że ich członkowie uważali za swój obowiązek pielęgnowanie pamięci, żeby nie powtórzyły się okropieństwa, których oni lub ich rodzice byli świadkami. Ale pamięć stopniowo słabła, a historia jednak się powtarzała.
Wiem, to bardzo pesymistyczne spojrzenie. Ale żeby zdobyć się na inne, musiałbym sobie amputować z mózgu całą historię ludzkości. 🙁
Doro, poszłam za Twoją linką dalej i znalazłam to
http://wyborcza.pl/1,75475,9993284,Zydowskie_surfowanie_do_Boga.html
Bardzo mi się ta muzyka podoba – przeszłość wkraczająca w przyszłość.
Ten młody człowiek powiedział jedno niesamowite w swej prostocie zdanie: „Łatwiej dostać się do nieba, niż być człowiekiem”.
Bobiku,
ja też uważam, że jest to rozmowa fascynujaca. I niezwykle ważna. Bo przecież, na miły Bóg, jeżeli my tutaj, a wierzę niezachwianie w przyzwoitość i dobrą wolę nas wszystkich, jeżeli my nie potrafimy rozmawiać o tych sprawach, to kto potrafi?
Taaa, nauka i statystyka! Każdy człowiek ma 1i 3/4 nogi 😉
Nie wszystko da się opisać naukowo 👿
Kacper (14 lat) wie ode mnie, że to Polacy mordowali w Jedwabnem. Nie uważam, żebym w ten sposób pakowała go w poczucie winy. Nie uważam żebym tym samym obsmarowała Mickiewicza. Do spółki z Rodziewiczówną 😉
Uważam, że jest jego niezbywalnym prawem poznanie prawdy o swoim kraju. Moim obowiązkiem jest pomóc mu zmierzyć się z tą prawdą. Jest tu pewna analogia do prawa do informacji o stanie zdrowia. Co nie zawsze było takie oczywiste.
Ta prawda jest niezbędna po to, żeby trzymać na uwięzi bestię, która w każdym z nas mieszka. Pisała o ty wczoraj Vesper.
A teraz lecę robić pranie. Bo za chwilę slynne polniszewirszaft przestanie być epitetem a stanie się prawdą 😉
No dlaczego Polacy, a nie Jedwabnianie?
Dla mnie najbardziej przerażające jest to, że pomimo traumy II WŚ wiecznie żywej w Polsce, od dwóch lat uderza się w patriotyczne tony bazując na niemieckich wzorach z lat 30.
I nikomu ( prawie) to nie przeszkadza. Z jednej strony pogardzamy, obarczamy niezmazywalną winą, a z drugiej kopiujemy sprawdzone wzory. A aktywni uczestnicy nie widzą, bądz nie chcą widzieć analogii.
Przecież to jest czysta paranoja.
Klakier,
nigdy nie mówiłam „rosyjskie gułagi”. Zawsze mówiłam „sowieckie gułagi”. Tragedia Rosjan i innych narodów zamieszkujących imperium „miłujące pokój”, to temat na oddzielną dyskusję.
A ja muszę prać, kurka wodna 👿
Ale dodam jeszcze jedną rzecz. Moimi nauczycielami w szkole byli praktycznie sami wygnańcy ze Lwowa. Nigdy nie padło złe słowo na temat Rosjan. Inna rzecz, że spróbowałoby paść. Ale ziarno nienawiści zawsze można jakoś przemycić.
Jeżeli o mnie chodzi, to rozczytywałam się w radzieckiej literaturze, typu „Timur i jego drużyna”, że o „Poemacie pedagogicznym” nie wspomnę. Musiałam już być nieźle ideologicznie zindokryminowana, skoro w pewnym momencie dostałam szlaban na ten typ książek 😉
W Atenach jest aleja obsadzona po obu stronach drzewiastą odmianą glicynii. Jest przepiękna.
Dlaczego, zmoro, tylko od dwóch lat? Owszem, od Smoleńska nastąpiło wzmożenie, ale to trwa już dłużej.
Podczas wybuchu rewolucji pazdziernikowej mój dziadek był w szkole junkrów w Petersburgu. Bajzel był taki, że prowadzący ich oficer kazał im atakować Pałac Zimowy.
To w zasadzie jest wspólwinny, że moja babcia, a jego przyszła żona musiała uciekać z Krymu do Polski w wagonie bydlęcym 😉 .
A przedtem oglądała rynsztoki uliczne spływające krwią.
Ad Jotka 16 czerwiec 12, 14:45
No to ja dalej tym śladem.
Sądzę, że nasze pokolenie ma wpisany pewien kod propagandowo-edukacyjny. I nawet, jeśli się z tym kodem wadzić, to on istnieje.
Nazwałbym to kodem Czterech pancernych i psa.
Masz rację Doro – ale chodziło mi o to, że od dwóch lat się nasiliło i wypełzło toto na ulice. I jest fetowane przez wszelakiej maści media.
Już nie można udawać, że się nie dostrzega, a jednak traktujemy to jak wiosenny deszczyk.
Polacy, nie Jedwabnianie, choćby w ramach pewnej niepisanej umowy, Klakierze. Bo jakoś tak, już dawno temu, przyjęliśmy, że o pewnych sprawach będziemy mówić w kategoriach narodowych. Nie dociekam, czy słusznie – po prostu zauważam, że tak jest.
Dlatego też chyba nikt rozsądny nie zaprzecza, że w obozach mordowali głównie Niemcy (głównie, bo byli też zbrodniczy więźniowie funkcyjni innych narodowości). I że niemiecka machina państwowa – w tamtym okresie pod władzą nazistów – je stworzyła.
Ale mnie się tutaj dwie rzeczy wydają ważne. Jedna to ta, o której już pisałem – dopóki Niemcy jako społeczeństwo, w swojej większości, sami nie unikają konfrontacji ze swoimi winami, to ja już mogę odpuścić i zdobyć się na wielkoduszność, przyznając za pomocą określenia „nazistowskie obozy”, że nie utożsamiam niemieckości z nazizmem. A swoją drogą przyjmować odpowiedzialność za winy mojej społeczności. Bo wielkoduszna jest umiejętność wybaczania innym – zbyt łatwe wybaczanie sobie samemu jest w najlepszym razie lekkoduchostwem, a w gorszym brakiem zmysłu etycznego.
A druga rzecz to te następne generacje, które z tego wszystkiego coraz mniej będą rozumieć. Im by już warto wpoić odruchową obawę nie przed Niemcami, a właśnie przed postawami faszystowskimi, bez względu na narodowość. A że warto, dobrze widać na przykładzie mętliku w mózgach niektórych kiboli – nienawidzą Niemców, ale równocześnie tatuują sobie swastyki i uważają, że Hitler fajny gościo był, bo zwalczał Żydów i Ruskich. Żeby tego mętliku uniknąć, trzeba stawiać sprawę jasno – w tej chwili to nie nie Niemcy i nie inni „odwieczni wrogowie” są dla nas zagrożeniem, tylko faszoidzi obojętnego pochodzenia.
Ciekawe, że też mi po głowie chodziło określenie „model czterech pancernych i psa” w odniesieniu do peerelowskiego „kształtowania postaw”. 😉
Jeszcze coś – za komuny uważaliśmy, że Rosjanie są fajni, wszystkiemu winien był Sojuz.
I odnoszę wrażenie, że jak Sojuzu zabrakło, to nagle odpowiedzialność została przerzucona na Rosjan. Czy to odwieczna potrzeba posiadania zidentyfikowanego wroga? Czy coś innego?
Chyba nie wszyscy za komuny uważali, że Rosjanie są fajni. Resentymentu też było sporo. A potem on został jeszcze niebywale rozdmuchany w politycznych celach (tylko Gruzja nasi druzja). Tak samo zresztą, jak resentyment wobec Niemców. I chyba wszyscy wiemy, komu to „zawdzięczamy”. 🙄
Nie wiem, co na tego kota psa powiedziałby Kot Mordechaj. 🙄 A w 4 panach i psie najważniejsza była Marusia. 😛
W żadne tam Kawachi Fuji nie wierzę. Namalowali i to nie umiejąc zrobić delikatnej akwareli. Nie ma, nie istnieje, kropka.
Heleno, z powodu różnicy $6 książkę pani Janiny kupiłem. Może nie powinienem był, ta półka jest aż za pełna i myślę czy kiedykolwiek zdołam przeczytać wszystko z tej 3tomowej pękatej kompilacji Michnika „przeciw antysemityzmowi”, ale to odczucie jakby obowiązku, rozziew dat pozwolił, bym nie musiał sprawdzać kim bym był w tamtych czasach w tamtych sytuacjach – więc mogę i powinienem przynajmniej trochę myśleć i czytać o nich…
A te $6 … Egzemplarz w amazon za $3.22. I są dwie typowe opłaty za wysyłkę do Brazylii, coraz rzadsza ostatnio $12.49 oraz opanowująca księgarnie $18.49. Postanowiłem, że jak druga, to nie kupię, Bo wnerwia ta pazerność. Aha, alibris pobiera nieco taniej. Ech, ten pozagrobowy świat poczty, po tym jak internet ją utłukł…
A mnie ostatnio krew nagła zalała.
Moja 13-letnia cioteczna wnusia była na wycieczce szkolnej w Krakowie. Dzieci zwiedzały Wawel – m.in. kryptę pary prezydenckiej. I nie wiem, czy aby ona na stałe nie zostala wpisana przez przewodników do programu zwiedzania. Wrrrr.
BBC traci chyba ostatnio wyczucie w sprawach Polski. Fajnie, że chwalą, żeby to tylko jeszcze nie były kompletne bzdury:
http://wyborcza.pl/1,75248,11947619,BBC__Co_tam_Euro__prawdziwe_gole_Polska_zdobywa_w.html
O, kod Czterech pancernych i psa brzmi bardzo trafnie. I ksiazek dla dzieci, w ktorych podejrzanym typem byl czesto jakis Niemiec (oczywiscie zachodni, z atrybutami rozwiazlego zycia materialnego w podejrzanym systemie).
Pomyslallam sobie o tym, co Jotka napisala o emocjach, wspomnianych w kontekscie walki o byt i ciagle swiezych uczuc typu „my – oni”. Rzeczywiscie, natura bardzo dawno temu wyposazyla nas w te emocje. Potocznie psychologowie anglosascy nazywaja starsza czesc mozgu odpowiedzialna za reakcje typu walczyc lub uciekac (fight-or-flight) mozgiem jaszczurczym (lizard brain). Ale tez mamy nowsze czesci mozgu, glownie w jego przedniej czesci, ktore sa odpowiedzialne za regulacje emocji, za nabieranie dystansu do nich, i one tez pomagaja w nabieraniu dystansu do przeroznych doswiadczen, bo System 1 bez pomocy Systemu 2 (jak ladnie dwa sposoby reagowania nazywa Kahneman) prowadzi nas bardzo czesto na manowce. A z kolei specjalisci od psychologii spolecznej i politycznej opisali juz dosc dokladnie, jak politycy chetnie odwoluja sie do emocji naszego jaszczurczego mozgu i szybkiego, usluznego Systemu 1. Sytuacja w ktorej odczuwa sie ciagle zagrozenie prowadzi do okreslonych postaw politycznych, zwykle w strone rzadow silnej reki. Stad i totalitaryzmy XX-wieczne zawsze potrzebowaly wroga, bo wspominanie o ciaglym zagrozeniu wlaczalo odpowiednie klapki w mozgu…
Wyglada na to, ze ci, ktorzy mieli maja wielki bagaz przezyc nie z drugiej a z pierwszej reki, tak jak np. przyjaciolka Heleny, moga czesto mowic z duza doza spokoju o swoich ciezkich przezyciach, bo przepracowali je przy pomocy Systemu 2, „wolniejszego myslenia”…
Bardzo mi sie podobal ten wywiad z Maslowska, Zmoro, chocby za sceptycyzm wobec facebooka, zycia wirtualnego itp. (czesciej ten sceptycyzm spotykam tutaj niz po polsku, a on jest bardzo potrzebny).
Andsolu, to może Cię jeszcze zainteresuje szkocki ogród zainspirowany matematyką? Wprawdzie nie akwarelowy, ale też jest co pooglądać. 🙂
http://www.kuriositas.com/2010/04/garden-of-cosmic-speculation.html
Ad zmora 16 czerwiec 12, 15:47
A niby dlaczego ma nie być wpisana?
Jak to?
– A teraz dzieci już wychodzimy, bo tu jeszcze jest taka jedna krypta, ale tej nie będziemy oglądać.
– Ale mama mówiła, ze tam jest pochowany narodowy bohater…
To chyba wszystko zależy od przewodnika, co tam powie.
A jak wiadomo – to mocno „demokratyczny” obszar.
A bzdury, które mówią przewodnicy zostają w małych łebkach, Oj na długo, długo.
Moniko, przypominam sobie, że lizard brain był tłumaczony na polski jako gadzi umysł bądź gadzi mózg.
Sceptycyzm wobec Facebooka akurat tutaj był parę razy wyrażany. 😉 Mnie on zresztą stale rośnie, w miarę nowych posunięć twórców Fb. 🙄 To chyba zresztą też dobry temat do rozmowy, ale osobnej.
Ad Monika 16 czerwiec 12, 15:56
„Wyglada na to, ze ci, ktorzy mieli maja wielki bagaz przezyc nie z drugiej a z pierwszej reki, tak jak np. przyjaciolka Heleny, moga czesto mowic z duza doza spokoju o swoich ciezkich przezyciach”
Bardzo mi się podoba ta opinia – jest sumacją tego, co spotkałem w życiu.
Rozmów rodzinno-przyjacielskich.
I z tymi, co po Powstaniu trafili do Auschwitz, i z tymi, co wojnę spędzili w niemieckiej niewoli, i z tymi ze Wschodu.
I nigdy w tych rozmowach nie było agresji.
Vesper, ja się chyba czuję za mało kompetentny w kwestiach organizacyjnych polskiego systemu edukacyjnego, żebym mógł ocenić, na ile bzdurne jest to doniesienie BBC. Ale tak na marginesie dorzucę – przez wiele lat warczałem, że niemiecki system edukacyjny jest niedobry, w co „tubylcy” nie bardzo chcieli mi wierzyć, dopóki wyniki PISA tego nie potwierdziły. O pojedynczych niedociągnięciach i wadach polskiego systemu słyszę wiele, m.in. od nauczycieli, ale skoro wyniki PISA się poprawiają, a z tego co widzę i czytam, polscy uczniowie trafiający do szkół w zachodniej Europie czasem wręcz podnoszą poziom w klasie, to może system nie jest z gruntu źle pomyślany, tylko trzeba by te pojedyncze niedociągnięcia (których może być wiele) poprawić?
Pytam, bo temat dla mnie ciekawy, ale na polskim gruncie nie poruszam się w nim całkiem swobodnie.
Dzień dobry 🙂
Stanowczo wolę ogrody Bobika i Irka 🙂
A dlaczego Bobiku, niemiecki system edukacyjny jest niedobry?
Ja też pomyślałem teraz o Cioci – więźniarce Oświęcimia, która działała na niwie pojednania polsko-niemieckiego i z obozu wiele chętniej wspominała „dobrego Niemca”, szefa swojego komanda, niż oprawców. Mówiła szczerze o tym, że niemiecki język zawsze w pierwszym momencie budzi w niej lęk, ale równocześnie podkreślała, że nie czuje nienawiści ani niechęci do całego narodu. No i po tym pierwszym, lękowym momencie potrafiła się odprężyć i rozmawiać po niemiecku z Niemcami na luzie, a nawet wśród śmichów-chichów.
Niemiecki system jest niedobry przede wszystkim dlatego, że bardzo wcześnie w praktyce determinuje drogę życiową. Już po 4 klasie następuje podział na „elitę” i „odpady” (choć oczywiście nikt tego tak nie nazwie), a nauczyciele zaczynają się dzieciom przyglądać pod tym kątem już wiele wcześniej. Teoretycznie do pewnego momentu te rozdzielone ścieżki edukacyjne są przepuszczalne w obie strony, ale w rzeczywistości najczęściej działa to w jedną stronę – przerzucania do „odpadów” tych, którzy nie podołali wymaganiom.
Inną poważną wadą systemu jest nauczanie na zasadzie „że Stasiek, że koń, że drzewo”.W wielu miejscach szkoła nie potrafi wytworzyć w miarę spójnego obrazu świata i stanu wiedzy.
No i jest jeszcze coś, co nazwałbym „narodowym obciążeniem”. 😉 Często, zwłaszcza w tych gorszych szkołach, nauczyciele koncentrują się na tym, jak jest richtig, a nie na zadawaniu pytań i poszukiwaniu odpowiedzi. W założeniach programowych jest wprawdzie inaczej, ale tu bardzo wyraźnie widać zjawisko „założenia sobie, a życie sobie”.
Oczywiście są też pewne pozytywy, ale nie ich dotyczyło pytanie. 😉
Ludzie, toż to już niedługo mecze się zaczną, a ja jeszcze nawet Panu Administratorowi obiecanej gruszkówki nie kupiłem. 😯
Lecę po butelczynę i słone paluszki. 😉
A, zapomniałem, że dziś grają równolegle, dopiero po ósmej. No to mogę lecieć nisko i powoli. 😈
Vesper, generalnie to Polska, np w Kanadzie, ma bardzo dobra i coraz lepsza prase. Coraz wiecej roznych spotkan na szczeblu, czy specjalistow jest w Polsce, za nimi ciagna dziennikarze, a kto przyjedzie do Wroclawia, Krakowa, Warszawy czy Gdanska, to pisze potem, ze to sa takie „sophisticated” miejsca i ludzie. Rowniez Polska jako organizacja panstwowa, ktora bezkrwawo i dosc sprawnie zaadoptowala model demokratyczny i jest dzisiaj jednym z pilarow Europy i mocna demokratyczna obecnoscia w Europie Wschodniej. Nie znaczy to jednak, ze nie ma w Polsce negatywow nad ktorymi trzeba pracowac, ale ogolnie Polska to jest plus dodatni dla swiata.
Moje doświadczenia z niemieckim systemem oświaty są nieco archaiczne, bo młody zaczął edukację w 93r i zakończył na 6.klasie.
Tyle że równolegle uczęszczał do polskiej szkoły przy ambasadzie w Kolonii. I właściwie tylko ten okres mogę bezpośrednio porównać. A i to wyłącznie w zakresie nauki języka ojczystego, matematyki, historii i częściowo geografii. Właściwie historii i geografii też nie mogę porównać, bo na tych przedmiotach w Kolonii skupiano się na sprawach ojczystych.
Matematyka polska wymagała samodzielnego myślenia od ucznia. Obejmowała większy zakres materiału niż niemiecka. Ta była bardziej łopatologiczna z wyrażnymi akcentami na zastosowanie praktyczne w codziennym życiu.
Gramatyka polska w duuużo większym zakresie. Niemiecka do 6.klasy włącznie ograniczała się wówczas do podstawowych cześci mowy i zdania. Teksty dyktand w szkole niemieckiej były wpierw długo ćwiczone, zanim następował własciwy sprawdzian.
Nawet małpa musiałaby napisać. Teksty literackie właściwie w większości historyjki z życia wzięte, też z wyrażnym akcentem na przydatność codzienną.
W polskiej szkole pierwszoklasista zaczynający edukację musiał już umieć pisać, czego mój nie umiał.
Więcej lektur ze znanego nam kanonu. Ale zwątpiłam przy Sierotce Marysi i zupelnie nie mogłam pojąć, jakim cudem ja sama jako dziecko samodzielnie ją czytałam i rozumiałam.
Natomiast w Kolonii było mnóstwo wspaniałych nauczycielek, tych, które mieszkały na stałe w Niemczech i prowadziły lekcje za marne grosze, poprostu dlatego, że to lubiły.
Z nauczycielami oddelegowanymi do szkoły z Polski było już znacznie gorzej.
W niemieckiej szkole był płodozmian jeśli chodzi o fizykę i chemię, a także biologię i geografię. Zajęcia te odbywały się naprzemiennie co rok, co moim zdaniem było błędne, bo po roku dzieciaki niewiele pamietały z przedmiotu. Za to angielski był na b.wysokim poziomie od 4.klasy. Po dwóch latach nauki dzieciaki swobodnie się porozumiewały w tym języku.
Ale teraz jest w toku reforma edukacji w Niemczech, więc wszystko się zmienia. Wprowadza się ogólnokrajową maturę. Dawniej tak nie bylo. Matura była w gestii szkół, o ile pamiętam. Jeśli nie, to popraw mnie Bobiku. Ogólnolandowa była w Bawarii, tam też poziom nauczania był najwyższy.
Jotko, na pewno slowa sa arcywazne, ale mnie chodzilo o to, ze dzisiaj mozemy debatowac bezpiecznie jaka nazwa jest najlepsza dla tragicznego zajscia w przeszlosci. Ta dyskusja jest jednak bez znaczenia dla tych, ktorzy zgineli w obozach i ktorzy je przezyli. Czyny sa arcywazne. Najlepsza nazwa, nawet jesli dzisiaj jest zalecana przez ONZ, zostanie zmieniona w przyszlosci, zaby dopasowac sie do wspolczesnych „sensibilities”, ale tego co dzialo sie w obozach z ludzmi nie da sie zmienic. Jasne, ze nazwa koncentracyjne obozy polskie, jest po prostu nieprawidlowa.To troche tak jakby nazwac te obozy koncentracyjne obozy zydowskie, bo zgineli w nich glownie Zydzi. Nieprawdziwe, zaciemnia sprawe, a jednoczesnie ukrywa, kto naprawde byl autorem i wykonawca „final solution”.
Bardzo ciekawe linki dzisiaj, te wywiady, dzieki. Te glicynie!
O,ciesze sie ze Andsol kupil ksiazke Janki F-M!
A przy okazji – bardzo kochalam Timura i jego druzyne. A jeszcze brdziej inne ksiazki Arkadego Gajdara: te o stluczonej blekitnej flizance i o nie otrzymanym liscie z polnocy Ilez w jego powiesciach jest dzieci wychowujacych sie bez ojcow bo ojcowie sa gdzies daleko „w waznych sprawach”. Jako dziecko bezblednie domysllam sie gdzie pzrebywaja. I jego piekne listy i male opowiadanka pisane do corki i ukochanej zony z wojny, z ktorej nie wrocil.
Z Poematu Pedagogicznego pamietam tylko jedna scene, jakze przejmujaca – mlodej dziewczyny rodzacej dziecko do kloaki. Plakalam nad ia bardzo.
Smutna wiadomosc: zmarl nastepca tronu Arabii Saudyjskiej. Na szczescie ma on 40 braci, wiec Krol ma wciaz w kim wybierac.
http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/middleeast/saudiarabia/9335702/Death-of-Saudi-Crown-Prince-Nayef-who-led-crackdown-on-al-Qaeda-raises-questions-over-succession.html
🙁
http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/poznan/zmarl-wybitny-dyrygent-prof-stefan-stuligrosz,1,5161806,region-wiadomosc.html
A to o czym wspominał Bobik, to podział na szkoły, teoretycznie stwarzający możliwość przechodzenia ze szkoły do szkoły o różnym stopniu trudności.
Pierwszy etap – szkoła podstawowa, najczęściej 4 klasowa ( w Bawarii i w Berlinie 6-klasowa, i być może gdzieś jeszcze).
Następny etap to gimnazjum prowadzące do matury, przewidziane dla najzdolniejszych uczniów. Straszono nim dzieci i rodziców okropnie 😉 . W różnych okresach bywało różnie – ale najczęściej o przyjęciu do gimnazjum decydowała rekomendacja nauczyciela z podstawówki, o którą było nielatwo. Był taki okres, kiedy pozwalano decydować rodzicom, ale teraz chyba znowu nie wolno.
Dla dzieci, które nie dostały rekomendacji do gimnazjum pozostawała Reaschule – prowadząca do małej matury, ta z kolei upoważniała do studiowania wyłącznie w Fachhochschule – odpowiednik czegoś takiego jak Wyższa Szkoła Inżynieryjna, nie dająca tytułu magistra. Czyli studia zawodowe.
Najsłabszym uczniom pozostawała Hauptschule, która była wstępem do póżniejszego pozyskania zawodu, bez małej matury nawet.
Teoretycznie istnieje możliwość przechodzenia ucznia z gorszej szkoły do lepszej, ale wymaga to dyscypliny i chęci, bo komu się chce ponad poziomy wylatać. Tak że najczęściej funkcjonowało to w drugą stronę, uczeń, który sobie nie radził, był przesuwany do szkoły niższej.
Był jeszcze taki twór, wymyślony przez socjaldemokratów, Gesamtschule. Tam było 3 w jednym. I chyba nie wyodrębnione fizycznie, tylko na zasadzie stygmatyzacji ucznia. Klasa 6 A, to odpowiednik gimnazjum, B to Realszhule, a C to Hauptschule .
Tak to pamiętam, ale mogę się mylić. I wtej Gesamtschule wędrówki ludów były łatwiejsze.
Jak coś pokręciłam, to skoryguj Bobiku, proszę.
O ile dobrze pamiętam, to pod wpływem tych książek sławiłam na prawo i na lewo Związek Sowiecki. A był to przełom lat 50. i 60. Najwyraźniej musiałam przesadzić w gorliwości, bo w którymś momencie rodzice powiedzieli: basta!
W kasztornej szkole trzymałam ostentacyjnie na ławce statut KPZR i zdjęcie Lenina. Na szczęście wychowawcy byli dostatecznie mądrzy i całkowicie to ignorowali 😆
Nie rozumiem tylko dlaczego skonfiskowano mi, czytane na lekcjach, pod ławką, „Blaski cienie życia kurtyzany” Balzaca 👿
Polski system edukacji opierał się zawsze na przekazywaniu wiedzy encyklopedycznej i mali Polacy bili na głowę małych Niemców, Anglików czy Szwedów poziomem swoich wiadomości. gdy przychodziło do praktycznego zastosowania szkolnej wiedzy, było juz gorzej, bo w końcu ile razy w życiu przydaje się nam umiejętność rozwiązywania zadań z buforowania roztworów. Do pewnego stopnia jest tak nadal, tyle że kolejne reformy w szkolnictwie sprawiają, że uczniowie potrafią coraz mniej.
Polske szkoły uległy ostatnio testomanii. Wiedza z każdej dziedziny sprawdzana jest w sposób testowy. I uczona z myślą o testach. Nadal jest byc może lepiej niż w Wielkiej Brytanii, ale to jest według mnie już tylko kwestia czasu.
Wielkim błędem było wprowadzenie pośredniego stopnia pomiędzy szkołą podstawową a liceum. Kumulują się tam szystkie problemy, a żaden przez tak krótki czas nie może być rozwiązany. Nauczyciele w liceach skarżą się, że przez rok muszą z uczniami ponownie przerabiać materiał z gimnazjum, bo braków dzieciaki mają tyle, ze nie sposób iść z programem dalej. Gdy slucham od znajomych, z jakim poziomem przygotownia przychodzą kolejne roczniki maturzystów, to nie tylko nie ma progresu, ale jest równia pochyła.
Dlatego naprawdę nie wiem, o czym pisze redaktor z BBC i czerpał wiadomości do artykułu.
Dodam jeszcze, że niedawno MEN wydało całkiem niemałe pieniądze na przeprowadzenie badania jakości kształcenia w szkołach podstawowych. Wyniki były niewesołe. Okazało się, że dzieci doskonale radzą sobie tylko z tymi pytaniami, które już przerobiły z nauczycielem. Gdy zadać im to samo pytanie, ale nieco inaczej, przytłaczająca większość juz nie potrafi odpowiedzieć. Szkoła w ogóle nie uczy rozumienia. Przez trzy lata nauczania integracyjnego (czyli poczatkowego), dzieci maja czas na opanowanie umiejętności czytania i pisania. W przedszkolach pisania uczyć nie wolno. Tymczasem wiele dzieci, zanim pójdzie do szkoły, juz całkiem nieźle czyta i pisze. W pierwszych klasach, zamiast zaspokajać ich głód wiedzy o otaczającym świecie, ćwiczy się do upadłego literopodobne szlaczki i kierunek kreslenia liter. I po trzech latach bawuńciania się, nagle natępuje zryw powstańczy i od czwartej klasy dziecko zaprzęga się kierat. Ręce opadają.
Inna jeszcze rzecz, to jakość opracowania pytań testowych obowiązujących na coraz liczniejszych egzaminach. Niedawno trafiło w moje ręce pytanie z matematyki, które można było interpretować na co najmniej trzy różne sposoby. Tymczasem prawidłowa odpowiedź, według testu, miała byc jedna. Mozna było w kóncu dojść, o co chodziło autorowi, ale trzeba było kombinować od strony wyniku. Problem w tym, że zadanie przeznaczone było dla szóstoklasistów, a nie studentów matematyki.
To znaczy Vesper, że aktualny program szkoły podstawowej się uwstecznił.
Ja co do gimnazjum w Polsce nie mam większych zastrzeżeń. Mój młody był pierwszym rocznikiem eksperymentalnym. Faktem jest, że zaznal szoku, bo przyjechał prosto z Niemiec i miał duże braki jeśli chodzi o fizykę, chemię, biologię i geografię, ale szybko nadrobił.
Sądzę, że szło to w dobrym kierunku, ale zabrakło odwagi i konsekwencji. Powinna być nauka blokami dająca pojęcie o wpływie historii, geografii i literatury na rozwój ludzkości, a także podkreślająca na tym tle różnice między poszczególnymi narodami.
I zdecydowanie mniej wiedzy encyklopedycznej, a więcej pola dla inwencji własnej, a także pracy w grupie. Czego się niestety zupełnie nie praktykuje.
Gorsze wspomnienia mam z najbardziej renomowanego liceum w mieście, jednego z najstarszych w Polsce.
Nie dość, że klasa była z wykładowym angielskim, to jeszcze nauczyciele zupełnie nie zainteresowali się nową podstawą programową tylko usilnie przerabiali stary czteroletni program, usiłując zmieścic go w trzech latach.
I tam dopiero było zakuwanie na pamieć. Kompletnie zlekceważony język polski. Wypracowanie – klasówka jeden jedyny raz w półroczu, wypracowania domowe dwa w tym samym okresie. Horror jakiś. Przerabiane lektury ze starego kanonu, nieprzerabiane z nowej podstawy programowej. Koszmar i nikt nie reagował na moje uwagi. Rodzice się nie odzywali, przychodzili na wywiadowki usprawiedliwić nieobecność i odebrać oceny, tudzież zaplacić różne składki.
Skutek był taki, że na maturze wszyscy z polskiego pisali jeden temat, bo lektur do pozostałych nie znali.
A pierwszy test gimnazjalny był raczej testem na inteligencję, niż sprawdzianem wiedzy. Mimo to uczniowie przez cały czas trwania gimnazjum byli tym testem straszeni 😉 .
Skoro jest tak łatwo w podstawówce, to zupełnie nie rozumiem buntu rodziców przed posyłaniem sześciolatków do szkoły ;-( .
Prostuję tylko szybko Zmorę w sprawie Gesamtschule: ona była najmniej stygmatyzująca, bo te wszystkie A, B i C zaczynały się dopiero w 9 czy 10 klasie. Ale z niewiadomych przyczyn przez wiele osób była otaczana niechęcią – może dlatego, że nie mieściła się w tradycyjnym modelu. Ja akurat Gesamtschulen popierałem. 😉
Obraz, który przedstawiła Vesper dość niewesoły. Ale niektóre rzeczy, jak np. nacisk raczej na myślenie niż wkuwanie, można by zmienić bez szczególnych nakładów organizacyjnych czy finansowych. Tylko chcenie by musiało być. 🙄
Więcej teraz nie doszczekam, bo mi się czas nagle strasznie skurczył. 😉 Może go wyprałem w za gorącej wodzie? 😯
Zmoro, bunt ma swoje podstawy, Zmoro. Trzydziestoosobowe klasy, brak osobnej świetlicy dla maluchów, sale wyposażone bardziej do nauki niż do zabawy, lepsza opieka (wyżywienie, łazienki, panie woźne, które obetrą zasmarkany nos) i kostyczność szkoły jako instytucji. Dla dziecka naprawdę lepszym miejscem jest przedszkole. Bardziej przyjaznym. Przedszkola samorządowe to już jest zupełnie inny świat, niż był kiedyś. A szkoła się prawie nie zmieniła. Gdyby w Zosi przedszkolu panie mogły realizować program nauczania zintegrowanego, chętnie pozostawiłabym ją tam jeszcze przez kolejne lata.
Lepsza opieka odnosiła się oczywiście do przedszkola
Rysiu,
polecana książka niedostępna już w L. Ale sprowadzą ja z B. Jednak Europa 🙂
Państwo się nie orientują czasem czy dzisiaj jest jakiś mecz?
Zeenie jest, bo hałasują. Dobrze, że mi Bobik rano przypomniał o dzisiejszym pankopanium i posłuchałam sobie Jana Sebastiana w południe. W sprzątaniu mi krzyki nie przeszkadzają. Za bardzo. 😉
Grają, ale cicho za oknem
http://www.facebook.com/photo.php?fbid=377042915678583&set=a.276217912427751.59343.181691341880409&type=1&theater
🙂
Czy w Warszawie też tak okropnie leje jak w Breslau? 🙁
W Warszawie nie pada. Właśnie w ciągu paru minut się zamroczyło. Niedawno pod śmietnikiem minęłam trzech młodych ludzi na rowerach. Pomyślałam najpierw, że – o dziwo – wolą osobiście jeżdzić niż oglądać, jak inni kopią. Ale potem się zorientowałam, że rowery służą im do kreowania wizerunku, a nie do użytkowania zgodnie z przeznaczeniem, a zajęci są plotkowaniem, czyja mam gorsza. 😈
Rzeczywiście w B. leje a w W. zaraz zacznie
http://www.pogodynka.pl/polska/radary
Serdecznie współczuję grania w dzisiejszych wrocławskich warunkach. A na dodatek zaczynam czarno widzieć. 🙁
Nie obiecuję, że wytrwam dziś w nienarzekaniu. 🙄
Jest mecz, są dwa wyścigi naraz, są kwity na poniedziałek. Z czego zrezygnować? 😈
(odpowiedź „z kwitów” jest niedobra)
Czarno? To tak jak ja. Straszna kopanina. Nie będą nasi z naszymi grali w ćwierćfinale. 🙂
No, nie! Można kibicować, można nie kibicować – byle porządnie. Żeby w połowie meczu przy wyniku 0:0 już narzekać na przegraną? 😯 To się nie godzi, proszę kibiców! Z nadzieją proszę patrzeć w te ekrany! 😉 Gdzie jest Klakier? Co on tam ostatnio na stół stawiał, co pomogło?
Burza rzeczywiście przeniosła się do Warszawy.
No dobrze już, dobrze. Nadzieję się na ekran i będę się darł. Może pomoże. 😎
Wodzu, a co z multitaskingiem? W komputerze kilka okienek da się otworzyć – z meczem, z wyścigami, z kwitami…
A jak się przypadkiem jest kobietą, to jeszcze przy okazji potrafi się naczynia pozmywać i drobne prasowanko odwalić. 😈
A co ja robię? Oprócz naczyń i prasowania. Tylko że uwaga mi się nie chce dzielić równo. 🙂
Na ostatnim szkoleniu uczyli mnie, że multitasking jest passe. Ucieszyłam się. A potem wróciłam do pracy. Koniec bajki.
Poziome błyskawice. Właściwie nie boję się burzy, ale tych poziomych wyjątkowo nie lubię.
Nie dałoby się poszerzyć Europy o Mongolię i Kiribati, z całym szacunkiem? Żeby orły nasze mogły się wykazać? 🙄
Nieoczekiwane postscriptum do jednego z wątków naszej dzisiejszej rozmowy. Z komentarzy pod relacją z meczu: Jeśli nie potrafimy wygrać z Czechami, to najlepiej będzie jeśli przegramy. W takim wypadku z Euro odpadną także Rosjanie.
Nic nie pomaga. Ani nadzianie, ani darcie, ani gruszkówka. 🙁
Gruszkówki szkoda.
Eeeeeeeeeeeeeeee….
(to nie do uwagi Wodza, tylko do wyniku)
A gruszkówka nie powiem, żeby się zmarnowała. 😈
Końcowe przeklepy w grupie mogę skomentować wyłącznie jak klasyczny szczeniak: ale jaja. 😯 🙄
Rok 1968 pomścili, że nawiążę do dyskusji, w której nie wziąłem udziału 😈
No to teraz możemy się oddać kibicowaniu wolnemu od plemiennych lojalności 🙄
Oraz kwitom, bo wyścig będzie trwał jeszcze 17 godzin. 🙂
Nie zapominajmy o pomszczeniu Zaolzia. 😎
Vesper, kto może, ten może. Ja mam jeszcze co najmniej jednych naszych w grze. 😆
Brawo Polacy!
Wygraliśmy 🙂
I jesteśmy nna pierwszym miejscu!
🙂 🙂 🙂
Krtek wykopał Reksia 😉
http://www.sportfan.pl/artykul/humor-przed-czechami-reksio-vs-krecik-35024
A Twoi nasi, piesku, mogą być i polscy, bo przecież Podolski i Klose 😉
A jeż Jurek pewnie się śmieje – a nie mówiłem? 😉
http://deser.pl/deser/1,111858,11946615,Losujacy_Jez_wytypowal__kto_wygra_mecz_Polska_Czechy_.html
Nie budzcie zeena, bo ma fajny sen.
Pani Kierowniczko! 😯 Co to za nieobyczajne reklamy pod tym wróż-jeżem! Poznaj Studentkę Już Dziś. Młode i Ponętne Szukają Panów Zarabiających min 100 tys na rok.
Brutto czy netto?
Teoretycznie pytam.
Whatever, mój mąż się nie łapie 😈
A dlaczego to są „nieobyczajne” reklamy?
http://sport.onet.pl/siatkowka/liga-swiatowa/liga-swiatowa-polscy-siatkarze-pokonali-kanadyjczy,1,5162759,wiadomosc.html
Rzeczywiscie, nasi naszym przyladowali w siatkowke. Brawo!
No to teraz będzie darcie szat, pierza i wióry polecą 🙄 Ukraina pewnie też odpadnie. Bardzo ciekawe mistrzostwa 🙂
Klakierze, co to w ogóle za pytanie? 😯
Młode, ponętne i naiwne. Pan, który zarabia 100 tysięcy, niechby i netto, utrzymuje z tego żonę i dzieci oraz dba o szefoski wygląd http://1.bp.blogspot.com/-7DEa8I9c2bE/TzqGXjotFxI/AAAAAAAAMog/UDu9brSo1Sc/s1600/HB50219941821-F600.JPG nie wygląda mi na obiecującego sponsora. 😈 Ale popatrzeć można. 😉
Wodzu, nie wiem – nie ja szukam. 😉
Pytanie, moim zdaniem, było spoko.
Chodziło mi o to, co jest obyczajne, a co nie.
Też sobie zaraz na kartce podzieliłem 100 przez 12 i wyszło mi, że to jest nieobyczajne. 😀
Po niemiecku to by dobrze brzmiało. Brutal czy Nettal. 😈
Dla nieniemieckojęzycznych: nett znaczy miły, przyjemny. Brutal mniej więcej to samo, co po polsku. 😛
Ja tam jestem zadowolona, że teraz to już na pewno skończy się „wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”, bo Rosjanie też odpadli 😛 Po pierwszych meczach zapowiadało się wszystko wprost przeciwnie…
Ciekawe, co teraz będzie z tymi wszystkimi chorągiewkami i innymi gadżetami.
A propos Rosjan, pękł dla mnie ostatnio mit o ich wrodzonej muzykalności, kiedy w tiwi zobaczyłam grupę takich, którzy ryczeli na jednym dźwięku (całkiem jak u nas ryczą „PolSKA! Biało-CZERwoni!): „My prijechali, sztoby pabiedit'” – i tylko po rytmie zorientowałam się, że to było „Yellow Submarine” 😯
Wrodzona muzykalność, jak różne inne rzeczy, dotyczy zawsze – mniejszej lub większej – części populacji, nie wszystkich.
U nas jednak naprawdę mniejszej części. 😉
Pani Kierowniczko, też zwróciłem uwagę na to, oglądając różne relacje z przyjazdu kibiców rosyjskich i ich śpiewy – Razcwietali jabłoni i gruszy.
I bardzo się zgadzam z pierwszym zdaniem. Jakaś taka ulga…
😀
Może nawet jakaś wspólnota przegranych mogłaby się zawiązać? Pod flagą piwną albo coś w podobie? 😉
http://www.youtube.com/watch?v=JjdDq0IqBDc
I jeszcze jedno – oglądałem w newsach relacje z przylotu do Wrocławia naszych oficjeli, wychodzących z samolotu OBOWIĄZKOWO w szalikach. To jakaś straszna „wiocha”.
A może sygnały do kiboli, chcących obalić rząd – nie obalajcie, my swoje chłopaki.
Ciekawe, czy królowa angielska zakłada szalik kibica z okazji meczy?
Królowa to królowa, prezydent to prezydent. Tu ostentacyjny elitaryzm, tam ostentacyjny egalitaryzm. 😉
Swoją drogą, Angeli w szaliku sobie nie przypominam. Ale jak się drze, nieraz widziałem. 😆
A Sarkozy owszem, był w szaliku. 😈 http://www.independent.co.uk/news/world/europe/paris-fans-cup-final-slur-provokes-outrage-803118.html
Ja widzialam ten film, Ago, rzeczywiscie b. zabawny.
Na dobranoc uszaliczony minister kultury Danii. http://cphpost.dk/euro-2012/minister-supports-football-team-and-ukrainian-activists
Tak naprawdę, to na dobranoc lepiej pasuje ta linka z 00:01 – niestety, ja nie milknę kiedy trzeba.
Bienvenue chez les Ch’tis, Króliku? Też widziałam. 🙂
Przypomniało mi się w związku z Sarkozym. Byłem wiele lat temu na meczu Paris Saint-Germain i wykonałem tam kompletnie szczeniacką zagrywkę. Podczas sprawdzania wchodzącej naszej (poza mną wyłącznie francuskiej) grupy przez ochroniarzy (a był to czas tuż po terrorystycznych zamachach w Paryżu), pozwoliłem sobie na kretyński, jak mi się wydawało wyłącznie insiderski, a na dodatek nieco złośliwy dowcip. 😳 Wskazując na wydatny tzw. mięsień piwny jednego ze znajomych, który na przemian to uprawiał dietę, to zarzucał, powiedziałem cichutko (według mnie) – a tak naprawdę bomba jest tu. Wystarczyło. Zostaliśmy zatrzymani całą grupą i przetrzepani według wszekich reguł gatunku, a potem już o miejscach siedzących nie było mowy. Co moją skłonność do szczeniackich dowcipów przyhamowało – niestety tylko na pewien czas. 😉
Ale przynajmniej Peże wtedy wygrało. 😈
http://s.plurielles.fr/mmdia/i/40/2/horst-koehler-et-angela-merkel-2725402igbao_2041.jpg 😆
No, przecie szczekałem, że nieraz się drze. 😆