O czym dumać
O czym tu dumać? No, znalazłoby się…
O lekach, euro, ACTA, o kryzysie,
o rządzie, sądzie i prokuraturze,
o ważnej kwestii czy przed-, czy zamurze,
o brzozach tudzież innym drzewostanie,
o tym, co z nami robią tanie dranie,
o telewizji trwaniu, o klimacie,
o szkole, w której miast etyki pacierz,
o pobielałych z oburzenia maskach,
o Ziemi, która niekoniecznie płaska,
i o tym panu, co to sami wiecie,
i co w gazecie, i co w internecie,
i czemu władza gnębi nas pieniądza…
A gdy tak dumać, trawić i rozsądzać,
pytanie przy tym nawet nie zaświta,
czy aby warto. A warto by spytać.
Hm, co za zbieg okoliczności… 🙂
Przed chwilą skończyłem pisać, jak się zadumałem nad filiżanką …
Bo i nad filiżanką zadumac się też warto. Tak mi się wydaje, choć nie wiem jeszcze co na to Helena… 🙂
Pozdrawiam
A teraz poważniej.
Odeszła Wisława Szymborska – już wiemy nad czym się zadumać.
Laudate, dla Wisławy Szymborskiej celowo zostawiłem końcówkę poprzedniego wpisu, żeby było jakieś miejsce do podumania przez chwilę. Choć mam mocne podejrzenie, że ją samą na pewno by cieszyło przewijanie się mimochodem wśród wszystkoistycznych rozważań, śmiesznych wierszyków i pytań, czy ktoś może już czytał taką jedną książkę. 😉
A zbiegi okoliczności należą do moich najulubieńszych znajomych. 😉
Tak, Bobiku, gotowych odpowiedzi i opinii mamy teraz coraz wiecej, a pytan jakby troche mniej…
Troche na ten na podobny temat (i nieco a propos poprzedniego), choc zapewne to tylko jeden aspekt i nie ostatnie slowo:
http://www.huffingtonpost.com/2012/01/27/intelligence-study-links-prejudice_n_1237796.html
A poza tym, tez lubie zbiegi okolicznosci, zwlaszcza te szczesliwe. I ich angielska nazwe – serendipity, wywodzaca sie od jednej z nazw Sri Lanki/Cejlonu – o czym lubie dumac, gdy czasem parze cejlonska herbate. Zwlaszcza, ze w tej nazwie tez ukrywaja sie lwy…
Ha! Moze „science” a moze poglad polityczny pod plaszczyiem „science”. Ja sie tam nie podejme rozstrzygac – musiaby ktos te badania powtrzyc. Nie potrzebuje natomast zadnyc dodatkowych badan aby uwierzyc i zobaczyc na wlasne slipia, ze w Chinanch urodzil sie chlppczyk, ktory tylko na pierwszy rzut oka wydaje sie byc chlopczykiem. W rzeczywistosc natomaist jest… pol Kocieciem!
http://www.huffingtonpost.com/2012/01/31/cat-eyes-boy_n_1244543.html
I to potrafie zrozumiec i wytlumaczyc. Madra Ewolucja zmierza w kierunku pelnej Doskonalosci Natury – tzw. houyhnhnmizmu, co juz przed laty odnotowal Lemuel Guliver. W jednym sie przejezyczyl, a moze byl to zwyczajny chochlik drukarski: nizsze gatunki biologiczne takie jak Czlowiek (Yahoo) beda ewoluowac nie w kierunku Konia, lecz Kota. KOTA. 😈 😈 😈
Zreszta i Sam Bobik opowiadal kiedys w poemacie o Dziewczynce, ktora byla Kotem. Ale nie moge tego znalezc w Wierszach innych. Moze Bobik pamieta gdzie to bylo?
-19 !!!
Herbata w czajniczku zaparzona.
Do zadumy
Szalik,rekawiczki i cieple kalesony, Irku.
do zimy Irka daleko nam, tylko -14° ❗
herbata, herbata 🙂 😀
dzisiaj czapka i rekawiczki (jak wziac ksiazke w reke?)
brykam
w Mrozne Tereny
do S-Bahnu (przyjedzie czy nie przyjedzie oto jest pytanie)
do przegladu pozycji 🙂
brykam fikam
Vesper linka (do Polityki) o wiedzy dla bogatych BARDZO
smutna 😥
a zima (+8) u Alicji jak nasza w grudniu, nijaka 🙂
brykam
linka byla jednak do Wyborczej, ta pamiec przed sniadaniem 8)
szeleszcze (Merkel w Chinach, kupimy wiecej TANICH produktow-dylemat: kupie – doloze sie do systemu niskich, niegodnych plac, nie kupie, pozbawie /moze/ pracy potrzebujacym)
brykam
Bry!
Tu jak zwykle berlińsko.
Nawet psy jakoś szybciej wracały.
Właśnie czytam, że rosyjski próbnik kosmiczny się rozwalił, winne podróbki chińskie 😆 Chyba im ACTA potrzebne !
Ale … podróbki czego? Chińskich niepodróbek???
To co? Kupijemy troche Facebooka? Ja chyba poprosze. For the fun of it.
Mysle, z Zmarla Poetka, jak malo kto zrozmialaby glebie szczescia, jakie odczuwa kobieta po pierwszym telefonie do hydraulika, ktory bez krecenia zapowiedzial, ze stawi sie o diesiatej w srode aby zmienic pekniety zlew w lazience.
Spocznij.
Heleno, to jest jednak szczęście typu unisex!
Odwiedziłem blog Bendyka, coś zaczął konkretnego dawać, nie tylko zapowiedzi obwieszczeń gdzie to on nie jeździ i o czym nie mówi. I ciekawy cytat:
Sloterdijk „… cale myślenie o plagiacie wywraca do góry. Jego zdaniem cały problem polega na głębokiej zmianie kultury akademickiej. Humanistyka polega na produkcji tekstów, które z kolei tworzą instytucje – dyskursy. Dotychczas istotnym założeniem tej roboty było istnienia czytelnika. Czasy jednak się zmieniły, dziś pisze się teksty akademickie z przekonaniem, że nikt ich nigdy nie przeczyta. Sloterdijk twierdzi, że 98-99 proc. akademickiej produkcji tekstowej redagowane jest ze świadomością, że nikt do niej nie zajrzy.”
Święte słowa. Tylko po co pisać?
Mysle, ze ochrona praw autorskich polega przede wzyskim na tym, by teksty nie byly rozpowszechnian na szeroka skale bez wiedzy i zgody autora lub innego posiadacza praw autorskich, by na nich inni nie zarabiali, a nie na blokowaniu dostepu czytelnika do nich.
A co do tego kto czyta teksty naukowe. Oczywoscie, ze sa one przeznaczone nie dla stu procent czytenikow danej punlikacji naukowej, ale dla stosunkowo nielicznych, ktorym sa one potrzebne do dalszej pracy do poszezrzenia wiedzy z danej dyscypliny lu wucinka dyscypliny..
W XIX wieku istnial zwyczaj organizowania licznych publicznych wykladow z udzialem ludzi nauki – z Darwinem, Pasteurem, Medelejewem czy kim tam jeszcze. Przychodzili na te wyklady inni uczeni, studenci i zwyczajni inteligenci, ktorzy chcieli byc „w kursie” – wiedziec czym sie naukowcy zajmuja i o jakich wynikow badan dochodza. Dzis jest to znacznie trudniejse oczywoscie, bo naukowcy zajmuja sie najczesciej bardzo waska wyspecjalizowana dziedzina, czesto interdyscyplinarna i przecietny inteligent zwyczajnie nie zrozumialby o czym facet/ka gada. Ja probowalam czytac „popularnie napisana” slynna ksiazke Hawkinga i… w polowie odpadlam, bo rozumiec przestalam. Zabraklo mi wiedzy. Sadze, ze wielu, jesli nie wrecz wiekszosc czytelnikow Historii Wszechswiata nie doczytalo jej do konca.
Naukowe czasopisma sa wiec naprawde bardzo wazne – dla ludzi, ktorzy wiedza czego szukaja.Ni dla wszystkich nawet zajmujacych sie dana dyscyplina nauki. Byly i beda zawsze bardzo drogie, bo ich produkcja jest potwornie droga.
Byc moze to szczescie typu unisex, a jednak mysle, ze kobieta odsczuwa go glebiej, pelna piersia i w uniesieniu.
Zlew pekl jak bylam w Ameryce i odkladalam wymiane do ostatniej chwili przed przyjazdem gosci, bo sie tak balam, ze zacznie sie nowa gehenna hydrauliczna. Az nie bylo juz wyboru i musialam.
Zaopatrzylam sie w dluga liste poleconych hydraulikow, na pierwszym miejscu byl Mr nomen-omen Nice, liste zamykal spotkany wczoraj w sklepie hydraulicznym i zaczepiony obcesowym pytaniem „czy jestes hydraulikiem” malutki. szczuplutki , sniady Pan Lala, chyba z Ameryki Lacinskiej.
Ale juz pierwszy na liscie Mr Nice wyrazil gotowosc. Osunelam sie na fotel nie dowierzajac wlasnym uszom. Jesli Mr Nice faktycznie zglosi sie w srode o dziesiatej rano, bedzie to dowodem na istnienie Boga Wszechmogacego, Pana hydraulicznych zastepow..
Heleno, niedelikatnie mówiąc, Twoja wiedza o nauce jest kompletnie fałszywa.
Twój ostatni „wniosek” (z niczego wcześniej nie wypływa): Ci, którzy są specjalistami w danej dziedzinie od dawna wiedzą o czym będzie publikacja w renomowanym piśmie, bo teraz fora i email są znacznie ważniejszym źródłem informacji i szerzenia wiedzy. Nie wiem skąd pochodzi Twoje przekonanie, że produkcja jest potwornie droga, skoro większość pracy wykonują DARMOWO inni uczeni (redaktorzy, recenzenci, etc.), a autor jeszcze zapłaci za publikację zdjęć, tym bardziej kolorowych. A z faktu, że prenumerata dla bibliotek jest kilkakrotnie droższa niż dla osoby fizycznej wynika, że jest to drenaż pieniędzy (często publicznych) przez wydawnictwa. To wydawnictwa zamykają dostęp do publikacji. Tę samą publikację szanujący się uczony przyśle mi za darmo: bo chce, aby go czytać.
Drogie czasopisma naukowe obecnie to jest przede wszystkim wyzysk.
Moja wiedza pochodzi z tego, ze w mojej rodzinie mialam zarowno redaktora licznych pism naukowych jak i autora jeszcze wiekszej liczby prac naukowtch. Ogloszenie jakiejkolwiek pracy naukowej na jakimkolwiek forum innym niz naukowe pismo zanim zapozna sie z nia grono specjalistow z danej dziedziny i podda ocenie, zarowno jesli chodzi o metodologie badan jak i zawartosc, i wypriwadzone wnioski nie wchodzilo w rachube, choc pamietam taki weekend gdzy pod naszym domem na wsi dyzurowal tlum dziennikarzy, ktorzy jakims sposobem dowiedzieli sie co ma za tydzien ukazac sie w publikacju naukowej. Autor do nich nie wyszedl nawet.
Nie dowiedzieli sie, bo byloby to straszna hanba dla naukowca.
Kiedy juz dzienikarze meli mozliwosc doniesienia, od tego zaczynaly sie dziennik, i a duzy portret Autora wraz z doniesieniem znalazl sie na pierwszej stronie New York Timesa.
Heleno, akurat w kwestiach dotyczących prawa autorskiego i publikacji naukowych zdajesz się być głęboko przeświadczona, że skoro coś jakoś funkcjonuje, to jest właściwy sposób funkcjonowania i tak właśnie musi być. We wszelkich innych dziedzinach życia dostrzegasz nieprawidłowości, wyzysk, niesprawiedliwość, nierówność, a w tej jednej nie. Dlaczego?
Aaaa, łajza. Już rozumiem. Ale to było dawno temu, Heleno. Dziś informacja chadza innymi drogami. Nie ma sensu się na to obruszać.
Polecam nową papierową „Politykę”. Sporo ciekawych tekstów na interesujący nas tamat, ukazujących problem z różnych punktów widzenia. Ciekawa rozmowa Żakowskiego o ewolucji rynków finansowych, również zahaczająca o rozwój społeczeństwa sieciowego.
Heleno, nie czytasz jak zwykle dokładnie.
Wymiana emaili i pytania, dyskusja, na forach następuje między specjalistami. Sposób uprawiania nauki po roku circa 1980 to jest zupełnie inna jakość. Wszystko się zmieniło.
A dziennikarzy się chętnie informuje, bo dzięki sławie jest większa szansa na uzyskanie kolejnego grantu.
Vesper. Nie chodzi o to, ze informacja chadza innymi drogami. Chodzi oto by ta informacja najpierw zostala poddana ocenie innych specjalistow, zanim sie wydostanie na zewnatrz. Najpierw, przed publikacja oceniaja ja recenzenci, po publikacji – wszyscy pozostali koledzy po fachu. . Tak postepuja POWAZNI badacze. A mniej powazni ida do gazet, urzadzaja konferencje prasowe, zameiszczaja w internecie i gerenaralnie zabiegaja o rozglos. To nie bylo dobrze widziane w moim domu i w domach lcznych naukowcow, ktorzy odwiedzali moj dom.
Heleno, dziś większość badań jest prowadzona na zlecenie firm. A firma sama często wymusza publicity, bo już sama wzmianka o potencjalnie zyskownym odkryciu podnosi cenę akcji. Firma pokrywa też koszty ostatecznej publikacji, a recenzenci pracują za darmo. Co sprowadza nas do punktu wyjścia tej dyskusji – skąd tak wysokie koszty dostępu do papierowej wersji publikacji naukowych.
Tak, dyskusja moze odbywac sie na forum internetu, podobnie wymiana maili.
A granty uzyskuje sie nie dzieki ilosci artykulow w Reader’s Digest czy nawet w Daily Telegraphie, tylko dzieki proposals, dobrze uzasadnionym. Skladajac podanie o grant, raczej sie nie posyla wycinkow z gazety, tylko sie przedstawia liste poprzednich prac.
O Boze ty widzisz i nie grzmisz a jak grzmisz to nie trafiasz!:)
No bo widzicie, nikt mnie nie uprzedzil, ze Kot jest alter ego, czyli klon Heleny i ja glupio myslalam, ze to jakis Pan Dochodzacy 🙂
Masz racje, Vesper. Ale nie znam zadnej firmy,ktora „wymusza publicuty” przed ogloszeniem wynikow. Bo wyniki moga byc rozne. Firma podejmuje ryzyko ze nic z danych badan nie wyjdzie.
W moim rodzinnym przyoadku czesc pieniedzy na badania przeznaczyla wielka korporacja (Merck) , czesc rzad USA. To kosztowalo wtedy trzy miliony. Teraz analogiczne badanie kosztuje trzy miliardy lub nawet wiecej. O zadnej wstepnej publicity nie bylo mowy, choc firma oglosila, ze takie badania sa prowadzone, podobnie rzad.. Stad bylo ogmne zainteresowanie mediow na calym swiecie. Moglo nie wyjsc. Ale wyszlo. Metodologia byla nieskazitelna.
I jeszcze cos. Nawet po ogloszeniu badan, Autor nie udzielil ani jednego wywiadu, dopoki nie odbyly sie trzy miedzynardowe konferencje naukowe na temat tych badan: w Nowym Jorku, na Sardynii i w Tokio. Dopiero wtedy zaczely sie publiczne wywiady i wystepy. Jeden wywiad, ktory sie nie odbyl, bo autor nie wyrazi zgody, to byl w … Playboyu, ktremu dwa miesiace przedtem udzielil wywiadu nawet prezydent USA (Jimmy Carter). Na moje jekliwe narzekanie „ale oni zaproponowali $5 tysiecy za wywiad, i skoro mogl Carter….” odpwoedz padala: Carterowi wolno, a mnie nie. Kropka.
Zwierzaku, Kot nie jest ani klonem, ani moim alter ego. Jest niezaleznym Bytem. wielce innym ode mnie. Tak jak za przeproszeniem Eugeniusz Oniegin nie jest klonem Puszkina.
O right, jak zwal tak zwal…
Od jakiegoś czasu zastanawiam się czy istnieje syndrom”bycia” autorytetetem;-).
Prowadzący do tego, że osoba uważana za autorytet( i zapewne za taki sama siebie uważająca) czuje wewnętrzną potrzebę wypowiadania się nawet na temat, którego nie zna dokładnie i traci czujność bądz to wypowiadając się ogólnikami, bądz głosząc prawdy absolutne.
Odnoszę się tu do bardzo ogólnikowej wypowiedzi prof. Łętowskiej (którą niezmiernie szanuję) na temat zagrożeń płynących ze strony ACTA. Linkowana tu wypowiedż nie zawierała żadnych konkretów, a ze strony prawnika oczekiwałabym uzasadnienia tezy choćby na jednym przykładzie, unaoczniającym faktyczne zgrożenie. Przeczytałam ACTA po polsku, osobiście nie widzę zagrożeń o których mówi pani Profesor, przeczytałam mnóstwo opinii innych prawników przeczących tezie p.Łętowskiej. Jeżeli mam dać jej wiarę, to chciałabym, aby mnie ona do tego przekonała wskazując konkrety – w którym miejscu implementacja niesie jakieś zagrożenia. Z samej ACTA obowiązek implementacji nie wynika.
Drugim przykładem jest felieton D.Passenta nawiązujący do wypowiedzi prof.Środy( którą też szanuję, aczkolwiek coraz mniej tak jakby, bo jej akurat ostatnimi czasy zdarza się poruszać kwestie o których nie ma pojęcia i strzeliła już parę baboli). Akceptuję zarówno stanowisko red. Passenta, jaki prof.Środy.
Natomiast sprzeciw mój zdecydowanie budzi stwierdzenie pani Profesor : „Czubaszek powiedziała jeszcze jedną prawdę, że syndrom poaborcyjny (tak jak instynkt macierzyński – dodam od siebie) jest mitem.”
Na czym oparta jest ta prawda? Na jakich badaniach chciałabym wiedzieć? Czy jeżeli choćby jedna osoba cierpiała na syndrom poaborcyjny ( a sama znam takich przypadków parę), to można to traktować jako coś, co nie istnieje? Kwestii braku instynktu macierzyńskiego już nie poruszę.
Razi mnie brak odpowiedzialności za słowo – tego oczekuję od wszystkich, a od autorytetów szczególnie.
Ja zrozumialam to tak, ze ona sprzeciwia sie twoerdzeniom, iz kazda kobieta po kazdym zabiegu usuwania ciazy musi przejsc przez „syndrom poaborcyjny_ (jesli takii istnieje) i , kazda kobieta odczuwa instynkt macierzynstwa. A nie kazda przeciez.
Uważam, że trochę syndromu jest przydatne. Choćby po to, żeby zastanowić się, czy lepiej zapobiegać, czy skrobać. Skrobania nie potrafię traktować lekko.
Instynkt macierzyński, podobnie jak tacierzyński, nie jest obowiązkowy.
Dzień dobry 🙂
Nareszcie… 😀 Od wczoraj mam kłopoty z wpadaniem w sieć. No, nie wpuszcza i tyle. 👿
Mam nadzieję, że teraz już połączenie wróciło do normy na dłużej, nie tylko na 2 minuty.
Przeczytałem dzisiejszą dyskusję na razie pobieżnie, bez wgłębiania się, ale już widzę, że Helena ma dość idealistyczną wizję świata naukowego, która do rzeczywistości chyba już ładnych parę lat temu przestała przystawać. 🙄
Czy było kiedyś do pomyślenia, żeby praca magisterskie, a nawet doktorskie, były po prostu ordynarnie zrzynane, bez szczególnych prób ukrycia tego? Czy było tak powszechne pisanie tych prac przez wynajętego człowieka?
Już u tych podstaw życia akademickiego zaczyna się degrengolada, a im dalej w las, tym bardziej wlazł. 🙁
W instynkt macierzynski jestem gotowa uwierzyc – za sprawa hormonow. W syndrom poaborcyjny juz mniej. Mysle, ze jest to racze wynalazek pro-liferow i plynacej zewszad propagandy, „nakazu” odczuwania czegos, co inaczej nie wystapiloby. Ale moge oczywoiscie sie mylic. Po prostu nie spotkalam nikogo w moim pokoleniu, kto mialby choc cien „sybdromu”, raczej wielka ulge. Skrobanki byly w moich czasasch na porzadku dziennym, gdyz i srodki byly zawodne i dostep do nich nie zawsze prosty – w malym miescie czy na wsi gdzie byla jedna apteka, nie kazda kobieta, zwlaszcza niezamezna mogla z latwoscia poprosic.
U profesor Środy widać czasem pomieszanie dwóch materii. Występuje ona publicznie jako naukowiec, a zarazem jako publicystka. W tej drugiej roli ma prawo przesadzać, wyostrzać stanowisko, wypowiadać się „niesłusznie”, prowokować, etc. Ale nie powinno to być traktowane jako wypowiedź autorytetu naukowego. A często bywa.
Więc chcę zaznaczyć, że w sprawie skrobanek ja się wyraźnie wypowiadam na temat publicystycznego, nie naukowego tekstu: uważam, że było to świadome włożenie kija w mrowisko i próba odmitologizowania macierzyństwa, które u nas przedstawiane jest właściwie wyłącznie kategoriach „tiu, tiu, tiu”. Ani Środa, ani Czubaszek nie opowiadają o radościach macierzyństwa, bo na ten temat zostały napisane już długie kilometry znaczków. One mówią – owszem, przekornie i prowokująco – chwileczkę, istnieje też inna strona medalu i przestańmy udawać że jej nie ma. Przestańmy udawać, że żadna polska kobieta w życiu nie zrobiła skrobanki, a jak zrobiła, to pewnie była to jakaś kompetnie pozbawiona rozumu i serca wydra z marginesu.
Czubaszek mówi: proszę bardzo – staję tu przed wszystkimi i przyznaję się, że przerywałam ciążę i nie miałam żadnego „syndromu”. A Środa dodaje – nie ty jedna, takich kobiet jest więcej, bo zarówno „syndrom”, jak i nieprzeparta chęć posiadania dziecka przez każdą „normalną” kobietę jest mitem.
I na moje odczucie o to w tym wszystkim chodzi – o podważenie mitu. O to, żeby o syndromie i instynkcie przestać mówić jako o oczywistej oczywistości, od której wychodzimy w każdej rozmowie o aborcji. A to przecież wcale nie jest takie oczywiste.
Wczoraj nie wytrzymałam i wypowiedziałam się krótko u Pana Daniela, bo zdumiał mnie swoim – właśnie – tiu, tiu, tiu w stylu starych ciotek. Ja go akurat rozumiem o tyle, że sam był dzieckiem cudem ocalonym, które nawet nie może pamiętać swoich rodziców, ale wie, jak bardzo chcieli, żeby ocalał. No i sam był fantastycznym tatusiem dla Agaty. Ale zdumiało mnie, że nie jest w stanie zrozumieć, że ludzie nie muszą myśleć tak jak on i mieć tych samych priorytetów życiowych.
Dziś jest Dzień Świstaka. Phil zobaczył swój cień 🙁
Pani profesor coraz częściej publicystycznie i pryncypialnie siecze niż naukowo rozważa. Coraz mi dalej. Nie lubię zacietrzewienia, nawet w słusznej sprawie.
Phil ma u mnie przechlapane 😉
Ja mysle, z ktos kto jest zawodowym etykiem powinien z zasady wypowiadac sie czesciej publicystycznie niz „naukowo”. Bo inaczej o etyce beda sie wypowiadac wylacznie „naukowcy” w swoim wlasnym gronie. A po licho mam tacy etycy, ktorzy nie rozmawiaja z nami, prostym ludem?
A ja myślę, że akurat w tej sprawie wiele kobiet może być Środzie i Czubaszek bardzo wdzięcznych, że mówią publicznie to, co niejedna kobieta myśli, ale po cichu i powiedzieć głośno się nie odważa. I przez to „tylko cicho, tylko cicho” kobieta, która wybrała bezdzietność albo zrobiła skrobankę, może mieć poczucie, że coś z nią jest nie w porządku, że jest jakimś rarogiem, którego nie wiedzieć czemu święta ziemia nosi. 😉
Psychologicznie rzecz biorąc nie jest to wcale sytuacja swobodnego wyboru. Żeby on był rzeczywiście swobodny, musi się mieć poczucie, że wybranie którejś z opcji nie będzie skutkować ostracyzmem ze strony otoczenia. Powiedzenie „ta druga opcja nie musi być wcale wstydliwa i obciążona wyrzutami sumienia” jest dla mnie po prostu głosem pro choice.
Heleno, ja nie twierdzę, że etyk czy jakikolwiek inny naukowiec nie ma prawa być publicystą. 😉 Ale jednak należy odróżniać płaszczyzny wypowiedzi i nie dawać tekstom publicystycznym pieczątki „naukowe”. Bo to nie to samo.
Swoja droga bylam przyjemnie zaskoczona responsem na notke Daniela Passenta. Jakby jakas tama sie przerwala za sprawa Pani Czubaszek.
Moze nalezaloby zaczac taka akcje, jak przed laty w Niemczech, kiedy kobiety zaczely deklarowac publicznie ile mialy skrobanek. Opowiedz Piesku co mnie wczoraj opowiadales. 🙂
W Germanii w 1971 roku znana feministka Alice Schwarzer zainicjowała akcję przyznawania się kobiet, w tym wielu prominentek, do przejścia aborcji. 28 zdjęć tych kobiet ukazało się na okładce Sterna, z deklaracją „Ich habe abgetrieben” (przerwałam ciążę). I był to milowy krok zarówno w ruchu feministycznym, jak i w walce z antyaborcyjnym paragrafem 218, który wcześniej też był w Niemczech bardzo restrykcyjny.
O ile wiem, taka akcja była też we Francji (m.in. Jeanne Moreau się „przyznała”) i też bardzo zmieniła podejście do aborcji. Przerwanie ciąży przestało mieć stempel pokątności, czegoś, czego żadna „porządna kobieta” nie robi. Zaczęło to faktycznie być kwestią wyboru.
I wiadomo skądinąd, że takie podejście wpłynęło na zmniejszenie, nie zwiększenie liczby skrobanek. Bo i o antykoncepcji zaczęło się przy okazji mówić głośno i bez skrępowania.
Jeszcze wczoraj bym w to nie uwierzyla, ale dzis sadze, ze moglby to byc pomysl na zmiane nastawienia w Polsce i byc moze nawet doprowadzilby do zmiany ustawodawstwa, najbardziej w tej chwili restrykcyjnego w Europie.
Dorzucę jeszcze oczywistą oczywistość 😉 , że oceniając różne wypowiedzi trzeba brać pod uwagę ich kontekst. Gyby dzisiaj w Niemczech jakaś prominentka publicznie opowiadała o tym, że przerwała ciążę, nie wywołałoby to wprawdzie oburzenia, ale chyba byłoby potraktowane jako zupełnie niepotrzebny ekshibicjonizm. Coś takiego, jak opowiadanie „ile razy w ciągu nocy”. Niby nic w tym wstydliwego, ale to są prywatne sprawy, o których wiedzieć nie musimy.
Natomiast dzisiaj w Polsce (tak samo jak 40 lat temu na Zachodzie) taka deklaracja jest manifestem prochoicowym, upomnieniem się o jak najbardziej publiczną sprawę. Nie jest wyrazem ekshibicjonizmu, a odwagi. Bo w końcu nie jest tak łatwo wystawić swoją prywatność na widok publiczny w sytuacji, kiedy fala wściekłych ataków jest z góry do przewidzenia.
W Kolejce do przemyślenia http://archiwum.polityka.pl/art/za-wczesnie-by-zyc,386873.html
Ja, jak już napisałam, zgadzam się zarówno z prof.Środą jak i z D.Passentem. Są to dwa spojrzenia i nie tak całkiem rozbieżne.
Ale nie uważam, że nawet w szczytnym celu należy używać nieprawdziwych sformułowań. Znam sporo przypadków, gdy kobietom po wielu latach śnią się ciągle rozczłonkowane dzieci. I twierdzenie przez profesora etyki, że to jest mit jest nieuczciwe moim zdaniem. I to jest nadużycie. W tym momencie przynajmniej dla mnie pani profesor traci wiarygodność.
Znam również wiele przypadków kobiet, których nagle jedynym celem w życiu było dążenie do zajścia w ciążę, za wszelką cenę, nawet z przypadkowym partnerem, nie mówiąc już o tysiącach kobiet, które całymi latami poddają się leczeniu niepłodności.
A już zupełnie nie potrafię zaakceptować tego, że decyzje zakazu aborcji podejmują w większości mężczyzni i najgłośniej gardłują.
Też Heleno pamiętam tamte czasy, skrobanki wykonywało się taśmowo niemalże. Jedynym sposobem unikania ciąży był stosunek przerywany, prezerwatywy były grubości dętki rowerowej, tabletki antykoncepcyjne przywozili znajomi z zagranicy. I świadomość kobiet była zdecydowanie niższa, zwłaszcza że skrobanka traktowana była nie jako ostateczność,
tylko raczej jako rodzaj „antykoncepcji”.
I o tym mówię Bobiku. Zabrakło słówka KAŻDĄ. Jedno jedyne słowo, a jak wiele zmienia.
I przykro mi bardzo, ale dodawanie przez czytelnika jej wypowiedzi słówka „każdą”, jest też nadinterpretacją z jego strony. Bo zmienia sens wypowiedzi.
Wisława Szymborska jak nikt inny znała wagę słów.
Kolejka, mimo że długa, jest kolejką.
Być może istnieje syndrom poaborcyjny u kobiet
,ktore straciły upragnioną ciązę,natomiast nie zaobserwowałam go u kobiet, ktore przerwały ciązę ze wskazań lekarskich ( głównie chodziło o przebyte niektore choroby zakaźne TORCH w pierwszym trymestrze ciązy o znacznym ryzyku terratogennym) które kierowalam do zabiegu( a bylo to w czasach ,,slusznie” minionych.Kobiety te mialy swiadomość, ze urodzenie dziecka z poważnymi wadami będzie nieszczęściem dla dziecka i dla nich najczęściej zakonczy się odejściem partnera i z problemem zostaną same.Zespól poaborcyjny stal się zmitologizowany ,aby wzbudzić poczucie winy i nadal jest podsycany.Instynkt macierzyński albo sie ma ,albo powstaje po urodzeniu dziecka,ale nie każda kobieta musi go miec. pozwolmy kazdemu (każdej ) miec wlasne uczucia i sądy.
Myślę, że warto przypomnieć, co tak naprawdę Środa napisała, bo mam wrażenie, że rozmowa chwilami toczy się raczej o tym, co Passent napisał, że ona napisała. 😉
Szokujące w zachowaniu Marii Czubaszek jest to, że powiedziała prawdę nie tylko o sobie, ale też o części kobiet w ogóle
Prawdą jest jednak, że wiele kobiet nie chce dzieci
Prawdą jest również, że ciąża nie wszystkim wydaje się stanem cudownym i uświęconym.
Nie zawsze ciąża jest „stanem błogosławionym”, często – nieznośnym, przykrym i szkodliwym, choć mało kto śmie o tym mówić.
Prawdą jest też, że wiele kobiet dokonywało i ciągle dokonuje aborcji
Owszem, padło stwierdzenie, że syndrom poaborcyjny i instynkt macierzyński to mity, ale tu również trzeba zauważyć kontekst:
Czubaszek powiedziała jeszcze jedną prawdę, że syndrom poaborcyjny (tak jak instynkt macierzyński – dodam od siebie) jest mitem. Większość kobiet, która dokonała zabiegu, zrobiła to z ważnych życiowych powodów… itd
Jak widać, ani raz nie ma mowy o wszystkich kobietach. Wręcz przeciwnie, z całego tekstu wynika bardzo jasno, że chodzi o podważenie mitu, jakoby wszystkie kobiety musiały przeżywać syndrom poaborcyjny lub też na pierwszym miejscu w życiu stawiać macierzyństwo.
Moglibyśmy się upierać, że to jedno zdanie o micie mogłoby być jeszcze wyraźniej sformułowane, że w nim też należało wstawić jakiś kwantyfikator. Ale przecież autor pisząc zakłada, że jego słowa będą czytane w kontekście, a tu kontekst nie pozostawia wątpliwości, że chodzi o część kobiet, a nie wszystkie kobiety.
Dodajmy – o taką część, której głos dotąd był dość skutecznie wyciszony, bo „obowiązująca linia” była/jest taka, że aborcja zawsze, bez wyjątku musi być okropną tragedią, z której kobieta już się nie podniesie. A tak wcale być nie musi i dobrze, że ktoś to powiedział.
Tak, Zmoro, zgadzam sie z Toba, ze oboje – i Passent, i Sroda maja racje. Wydaje mi sie, ze w przypadku prof. Srody mamy zreszta do czynienia nie z dwiema, a z trzema rolami: etyka/naukowca, publicystki i dzialaczki feministycznej. U etyka, a nawet u publicysty chcialoby sie widziec szersze widzenie, z jednak pewnym zauwazaniem roznych aspektow sprawy i niuansow. U dzialacza na rzecz jakiejs sprawy, chocby najsluszniejszej, jest zwykle – ze zrozumialych wzgledow – zupelnie odwrotnie. Zamiast pytan i szerszego spojrzenia jest dzialanie badz nawolywanie do dzialania i – jak to ladnie sie nazywa po angielsku – advocacy – na rzecz konkretnych rozwiazan. Zreszta samo advocacy journalism nie musi byc zle samo w sobie, jesli jest miejsce na wiele glosow. Wiec dobrze, ze Passent dorzucil swoj. A szczegolnie mi sie podobalo to, co czesc jego czytelnikow odrzucila, a czesc przyjela z ulga. Niby dlaczego oddawac caly teren widzenia pozytywnych aspektow rodzicielstwa wylacznie duchownym katolickim? Tak jak macierzynstwo nie jest wyidelizowana sielanka, tak tez nie jest nieustanna katorga. I jednych bardziej pociaga, a innych mniej. Different strokes for different folks. Byle by miec prawo do indywidualnego wyboru.
Mordko, tez szukam tego wiersza o Dziewczynce-Kocie, zwlaszcza, ze Matylda byla jego poczatkowa inspiracja (twierdzac, ze jest Kotem, ktory udaje, ze jest Dziewczynka, a nie odwrotnie). 😉
I jeszcze podrzuce ladne, nierozgadane podsumowanie Szymborskiej z Guardiana, ktore wspaowuje sie dobrze do najnowszego wpisu Bobika.
http://www.guardian.co.uk/books/2012/feb/02/wislawa-szymborska-dies-88
Nie znalam nikogo w tamtych czasasch kto dostawalby tabletki antykoncepcyjne. Istnaily antykoncpcyjne globulki Zet (8 zl. za opakowanie), prezerewatywy, jakies mechaniczne ustrojstwa i tak zw „watykanska ruleta” czyli kalendarzyk malzenski. A dostepna literatura na temat antykocepcji proponowala… ehm… plukanki z roztworu octu, tyle, ze zalecenia teskromnie nie precyzowaly czy owe plukanki nalezy uzywac pre- czy post orazw jakiej proporcji. Nie wiem ile kobiet na tym sie przejechalo, ale sadze, ze raczej sporo. Aborcja BYLA antykoncepcja jedynie dostepna w wielu wypadkach. Niechciana ciaza mogla byc ruina czyjegos zycia. W moim liceum siostre kanoniczek rok mlodsza (15-letnia) kolezanka zaszla w ciaze z nauczycielem spiewu, ktory pracy nie stracil, gdyz wykrecil sie zakupem pianina dla swej bardzo zdolnej pupilki, ona zostala wyskrobana na czas i otrzymala trojke ze sprawowania. Inna nie zdazyla sie wyskrobac i wyleciala ze szkoly. Dzieci z samotnymi matkami wlascoiwie sie nie spotykalo – bylo to wciaz zwiazane z ogromnym spolecznym nieprzyzwoleniem. Wielu lekarzy uwazalo za swoj obowiazek pouczac mlode niezamezne kobiety , ze powinny sie „szanowac”. Na porodowkach samotne matki byly czesto traktowane jak kobiety lekkich obyczajow, zwlaszcza jesli pochodzilu ze wsi i byly zastraszone.
Alez tez nikt kobiet nie straszyl poczlonkowanymi plodami, tak jak sie nie starszylo widokiem usunietej nerki, konczyny czy migdalkow.
Czasami mysle. ze ow „syndrom postaborcyjny” dziala tak jak – teraz uwaga, powiem cos kontrowersyjnego – wmawianie kobietom, ze kazdy gwalt musi sie konczyc calozyciowa trauma. A to jest zwyczajnie nie calkiem prawdziwe. Gwalty towaryszyly kobietom od zarania i malo ktora nie przezyla co najmniej proby gwaltu, jesli nie samego gwaltu. KOnczylo sie to najczesciej tym, ze sie otrzepywala z kurzow i szla dalej, starajac sie zapomniec o tym doswiadczeniu. Ale dzis zadna nie smie nie miec calozyciowej traumy. Bo musi. Jakze to tak -zgwalcona i bez traumy na cale zycie? Az nie wypada! Wiec wszystkie maja traumy na potege.
Chyba, ze postaowia ukryc i wymazac z pamieci. Nie mowie oczywoscie o jakichs gwaltatch ze szcegolna brutalnoscia lub zbiorowych. Mowie o takich jakie sie zdarzaja wielu kobietom w ciagu zycia. I tak pewnie jest z syndromem poaborcyjnym. QWypada go miec i koniec. Inaczej jestes bezdusznym drewnem.
OK. mozecie sie teraz na mnie rzucac i zaprzecxzac , a ja swoje wiem. 🙄
A tak, Moniko. Ja przeciez tez pamietam, ze wiersz jest o Matyldzie. Co sie z nim stalo?
No dobrze już, dobrze. Znalazłem o tej Dziewczynce Która Jest Kotem. 🙂
Choć niektórzy się dziwią, to dla mnie normalka,
że na myszach się lepiej znam niźli na lalkach.
Przed mym ostrym pazurem drży każda wersalka,
nie ma człeka, co rozkaz by wydać mi śmiał!
Miau!
Gdy swoimi drogami przechadzam się z wdziękiem,
doskonałość mych ruchów napawa wręcz lękiem.
Niepotrzebne mi buty, ni zegarek na rękę,
co najwyżej z bażanta tort by mi się zdał.
Miau!
Inni muszę kostiumy kupować na bale,
ja o kwestie przebrania nie troszczę się wcale.
Jestem kotem, choć również dziewczynką – wspaniale!
Bycie mną jest przygodą, jak zwał mnie, tak zwał.
Miau!
No, przeciez to jest przecudny, jeden z moich najulubienszych wierszy – ten wlasnie o Monikowej Matyldzie!
Zwróciłem uwagę na głos – lekarski, jak rozumiem – Maryny, bo to bardzo ciekawe, że kobiety, które przerywały ciążę ze wskazań medycznych, na ogół nie miały syndromu poaborcyjnego. To by dość wyraźnie wskazywało na to, że ten syndrom nie jest jakąś „biologiczną koniecznością”, tylko kwestią podejścia.
Jak większość syndromów 🙂
Gdyby ktoś przez chwilę chciał odetchnąć od poważnych tematów i się pośmiać, polecam nowego Borowitza: 🙂
http://www.borowitzreport.com/2012/01/19/a-letter-from-mitt-romney-2/
Jeszcze przez chwilkę zapolemizuję 😉 ze Zmorą i Moniką. Passent oczywiście miał rację w tym, że istnieje i druga strona medalu, nazwijmy ją radością macierzyństwa. Ale moim zdaniem nie miał racji zarzucając Środzie, że tej strony nie przedstawiła. Bo ona nie pisała tekstu o wszystkich możliwych podejściach do macierzyństwa, tylko o tym, że niektóre kobiety wcale być matkami nie chcą, co jest w naszym kraju tabu. To tak, jakby zarzucać autorowi felietonu o kosach, że nie wspomniał o drozdach, skowronkach i kolibrach. 😉 Nie musiał, bo nie to było tematem wypracowania. 🙂
Bobiku -i owszem specjalizacja choroby zakaźne odnowienie dyplomu po 50 latach w 2008,ale skleroza do końca mnie nie pożarla a pan A(lzheimer) jeszcze nie dogonił.
I niech nawet nie próbuje gonić, Maryno. Tak bym go ugryzł w łydkę, że by sobie popamiętał! 😎
Wlasnie.
Heleno, chyba musisz doprecyzować, co właśnie. 🙂
Bobik i Maryna.
Wlaczlam na chwile tv, a tam quiz, uczestnik ma odpowiedziec czy podane zdanie jest prawdziwe czy falszywe.
Zdanie brzmi:
Tojanie schowali sie w Koniu Trojanskim. True or False?
Uczestnik: Eeee.. chyba False. W koniu schowala sie Helena Trojanska…..
🙂 🙂 🙂
A tutaj popis elokwencji dzienikarskiej:
http://wyborcza.pl/1,75248,11079902,Milion_niechcianych_ciaz__Pfizer_wycofuje_pigulki.html
Test przeciwciążowy 🙂
Test przeciwciążowy to jest dość oryginalna koncepcja. 😈
Ale warta rozwijania 😈
Bobiku, polemizuj, bo ja uwielbiam sobie czasem z Toba popolemizowac, 😉 choc tak naprawde nie ma tak bardzo z czym. 🙂 Oczywiscie, ze Sroda miala prawo zawezic swoja wypowiedz i szczegolnie zwrocic uwage na druga strone medalu w obecnym polskim kontekscie polityczno-kulturowym – tak wlasnie sie robi, gdy sie uprawia advocacy journalism (pewnie jest na to jakies polskie slowo, ktorego byc moze nie zauwazylam?). Nic w tym zdroznego, choc zawsze istnieje – a nawet powinna byc – mozliwosc, ze wtedy z kolei czytelnicy zaczna przypominac o niewspomnianych stronach, wcale niekoniecznie z pozycji przeciwnikow jej celow (wieksze prawa kobiet), a po prostu przeciwnikow zbytniego upraszczania.
I bardzo sie ucieszylam, ze znalazl sie ten wiersz, co go Mordka przypomnial. 🙂 (Mordko, przy okazji, moge Ci doniesc, ze w moim osobistym doswiadczeniu kociosc Dziewczynek-Kotow tylko sie wzmacnia.) 😉
Zgadzam się absolutnie Bobiku, co do niesłuszności zarzutu Passenta wobec pani Profesor.
On oczywiście, co do meritum ma rację, ale domaganie się zmiany konstrukcji oraz usiłowanie wywierania wpływu na treść felietonu, a co za tym idzie wpływu wolność wypowiedzi autorki jest co najmniej niestosowne.
Ja czepiam się tylko braku jednego słówka;-)
W dawnych, niesłusznych czasach na advocacy journalism mówiło się pulicystyka zaangażowana. 😆
A tu na spokojnie o wątpliwościach wokół ACTA i stanowienia prawa w Polsce:
http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1523937,1,jakie-polskie-problemy-odslania-acta.read
Zmoro, ja o 16.39 wrzuciłem cytaty z felietonu Środy, które pokazują, że tych pożądanych słówek było u niej naprawdę dużo. 🙂
Zauważyłem zresztą, że w dyskusji u Passenta też kilku uczestników zwróciło uwagę na to, że krytycy Środy właściwie nie polemizują z tym, co ona rzeczywiście napisała, tylko z tym, jak to przedstawił Passent. A w takich przypadkach najlepiej po prostu sięgnąć do tekstu źródłowego. 😉
No tak, teraz wiele powie, że nie mam prawa nic pisnąć, bo jestem tylko w połowie żeński 🙁
Głos Maryny bardzo ciekawy. Jak zwykle się okazuje, że poczucie winy, etc., to kwestia kultury. Jako organizm biologiczny człek jest po prostu jak inne zwierzęta amoralny.
W ferworze dyskusji umknął temat, który do kolejki wrzuciła Haneczka, czyli pytanie o stosowanie bądź zaprzestanie uporczywej terapii (w artykule dotyczy to wcześniaków, ale ja bym sprawę rozszerzył).
Bardzo to trudne i nie wiem, czy w ogóle możliwe jest jednoznaczne rozstrzygnięcie, „dla wszystkich przypadków”. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć tylko, że dwa razy byłem w sytuacji, kiedy to właśnie do mnie należała decyzja, czy ratować kogoś za wszelką cenę (choć wiadomo było, że przedłuży to życie – i cierpienie – najwyżej o godziny albo dni), czy pozwolić mu spokojnie umrzeć. W obu przypadkach wypowiedziałem się przeciw uporczywej terapii. I żadna instancja poza moim sumieniem nie była i nie jest w stanie mi powiedzieć, czy zrobiłem słusznie. Muszę żyć z tymi decyzjami oraz ich konsekwencjami i nikt mnie od tego nie zwolni.
Tadeuszu, jak złożymy do kupy Twoją i moją połówkę żeńskości, to nam może wyjść jeden cały, żeński głos. 😆
Tu, w tym kraju, rozmawiamy czesto o tym czy spoleczna sluzbe zdrowia stac na ratowanie za wszelka cene wczesniakow, ktorych szanse na dobra jakosc zycia lub przezycia sa bardzo nikle. Koszty takiego ratowania siegaja nieraz miliona funtow szterlingow a nawet dwu milioow od jednego dziecka.
I odpowiedz czasami brzmi – nie. Naszej sluzby zdrowia na to nie stac.
Czytam ostatnią ” Politykę” i tu moje wspomnienia ciążą do lipca 1990. Siedzimy w kucki pod ścianami i tworzymy ROAD. He,he 😉
Można online TVP Kultura program o Wisławie ….
Właśnie się zaczyna.
Dum, dum, dum. Dumnęło i zgasło. Wszystko jakieś przygaszone. 🙁
Właśnie zapaliłam, Ago 🙂 Doczytuję i dumam. O traumach, syndromach, eksperymentach na ludziach i, żeby już całkiem zgłupieć, o tym http://wyborcza.pl/1,75475,11073256,Wywolujac__Burze__w_aktorach.html
Też próbowałam czytać. Ostatnią Politykę. Tyma połknęłam w całości, ale nad resztą myśl mi się rwie. Czas się ewakuować w sen.
Podzielam uczucia haneczki 14:18.
Koleżanka Środa młóci cepem a jej wyznawczynie podstawiają swoje czaszki z radością, nie dziwię się zatem braku przytomności u niektórych…
„Prawdą jest jednak…” ” Prawdą jest również…” ” Prawdą jest też…”
Podpisana pod artykułem jest Magdalena Środa, filozof, etyk
Etyk, który posługuje się manipulacją i kłamstwem z imieniem Prawdy na ustach?!
Jakim kłamstwem? – „Czubaszek powiedziała jeszcze jedną prawdę, że syndrom poaborcyjny (tak jak instynkt macierzyński – dodam od siebie) jest mitem.”
Niestety Bobik nie ma racji broniąc kontekstu, tu jest kłamstwo ordynarne, a nawet dwa: jedno zapożyczone, drugie dodane od siebie. Zaprzecza w jednym zdaniu dwóm istniejącym i potwierdzonym naukowo zjawiskom.
Ale czego się nie robi dla obalenia mitu… Jak zwykle Bobik uzna, że ja czegoś nie zrozumiałem, zawsze tak robi, kiedy mamy różne zdania, dlatego jeszcze jeden przykład:
„Macierzyństwem zachwycają się najczęściej księża i politycy, którzy z wychowaniem dzieci nie mają nic wspólnego (lub niewiele), a także kobiety, które osiągnęły sukces w sferze publicznej i z perspektywy swojej firmy lub parlamentu opisują rozkosze wychowania. Mniej zachwytów wyrażają te, które całe życie zajmowały się domem i dziećmi, zwłaszcza że rzadko mają okazję do publicznych zwierzeń. „
Rozumiem, że przeprowadziła pani Środa badania na okoliczność kto najczęściej zachwyca się macierzyństwem z uwzględnienie grup zawodowych i doszła do wniosku, że biznesłumen tak, garkotłuk już nie…
Zmartwię panią Środę: znakomita większość matek bez względu na zawód wykonywany przebyte macierzyństwo wspomina dobrze i nie straszy swoich pociech tak, jak robi to etyczka: „Ciąża wycieńcza, zniekształca, czyni własne ciało obcym, budzi lęki…”
Czy mam powtórzyc – ZNIEKSZTAŁCA?
Dalej mi się nie chce, szkoda czasu.
Są takie chwile w życiu człowieka, psa i wszelkiej innej zwierzyny, że jakoś gadać się nie chce. I też dobrze. Pobycie trochę sam na sam ze sobą ma różne pozytywne strony. Nawet i tę, że po czasie pomilczenia tym chętniej się wraca do gadulstwa. 🙂
Teraz doczytałem zeena i mimo że mi się w tej chwili gadać nie chce, jednak doszczeknę. 🙂
Kiedy w dyskusji ma się różne zdania, na ogół uważa się, że ten drugi czegoś nie rozumie i próbuje mu się przedstawić takie argumenty, żeby zrozumiał nasze niewątpliwie słuszne stanowisko. 😉 Nie wydaje mi się, żebym był jedynym, który tak robi. 😈
A inna rzecz, że czasem argumenty są istotnie przekonujące i jedna ze słuszności okazuje się nie taka niewątpliwa.
To co do ogółów, a co do szczegółów – nie sądzę, żeby podpis „etyk, filozof” pochodził od samej Środy. To jest dodatek redakcji, która istotnie wydaje się nie odróżniać ról, w jakich Środa występuje.
I druga rzecz – sam pisałem o tym, że Środa prowokacyjnie włożyła kij w mrowisko, a w takim przypadku publicystyczna przesada jest jednym ze zwyczajowych chwytów stylistycznych. Niemniej jednak naszpikowała swój felieton tyloma słowami w rodzaju „część”, „wiele” „nieraz”, „czasem”, etc., że dla mnie kontekst jednak dalej jest widoczny.
O tym, że macierzyństwo jest piękne, napisano już mnóstwo. Dlaczego nie wolno napisać również o tym, że bywa i niepiękne? Tabu? Nie trzeba dużo dobrej woli, żeby zauważyć, o kogo upomniała się Środa: o te kobiety, które (przede wszystkim przez katolickich fundamentalistów) uważane są za „wybrakowane”, a nawet za „morderczynie” ponieważ nie spełniły „świętej powinności macierzyńskiej”, a na dodatek były tak bezczelne, że skorzystały ze swojego prawa do wyboru i przerwały ciążę.
O „naukowym potwierdzeniu” takich zjawisk jak instynkt macierzyński czy syndrom poaborcyjny już tu była mowa. Owszem, one istnieją, ale nie jest tak, że są obowiązujące dla wszystkich przypadków, tzn. że muszą wystąpić. I znowu chodzi o przeciwstawienie się fundamentalistycznemu stanowisku, że kobieta nie wykazująca instynktu macierzyńskiego jest gorsza czy nienormalna, albo że aborcja musi prowadzić do syndromu. Bo obie te rzeczy są nieprawdą.
A wypowiedzi na temat, jak można odczuwać własne ciało podczas ciąży, jednak pozostawiłbym samym kobietom. Jeżeli niektóre z nich odczuwają je jako zniekształcone, obolałe, wycieńczone i obce, to ja bym im nie śmiał mówić, że do takiego odczucia nie mają prawa.
Bobiku,
Że redakcja sama umieściła? To wiele tłumaczy, to zupełnie zmienia postać rzeczy, to teraz ja nie mam żadnych pretensji do pani Środy nie-etyczki – może łgać swobodnie.
Ale zapewne wiedziała, jak będzie podpisana, bo nie pierwszy raz tam umieściła swój tekst, w innych miejscach też tak była podpisana.
Nie pozostaje nam zatem nic innego, tylko publicystyczną przesadą i wkładaniem kija w mrowisko nazywać także publicystykę Ojdyra 😉
I się nie gniewaj…
Dobra, kończę tę nierówną walkę, bo odpisuję na inny tekst niż jest za chwilę.
Sorry, wydawało mi się, że sobie poszedłeś, więc jeszcze dopisywałem w tym samym poście. Jak wiem, że czytasz, to już nie będę. 🙂
Ale to, co napisałem, chyba wystarczy do wyjaśnienia, dlaczego się z Tobą nie zgadzam. Nie dlatego, że Środa jest tak czy inaczej podpisana. 😉
No faktem jest, że ani przez chwilę nie czułam się zniekształcona 😆 👿 Coś z takiego sposobu myślenia musiało i kiedyś pałętać się po głowach, bo uważano, że za ciążę należy się zadośćuczynienie od współudziałowca w postaci pierścionka, a co najmniej nowej kiecki 🙄
Zachwytami i traumami karmią się tabloidy i bardzo się dziwię, że pani profesor śpiewa w tym chórze.
Politycy i księża są pomijalni, oni nie są ojcami moich i pana męża, dzieci.
Zajmowanie się domem i dziećmi może, ale nie musi być garkotłuctwem. Uciemiężony garkotłuk i spełniona kobieta sukcesu 😆 Jak ja kocham szufladki 😆
Dobranoc 🙂
Haneczko, mnie się zdaje, że w tej sprawie naprawdę chodzi o prawo do wyboru i różnienia się. Promacierzyńskie nastawienia mają wystarczająco wielu obrońców. Środa wystąpiła w obronie drugiej strony i już samo to, że sprowokowała dyskusję na ten stabuizowany temat wydaje mi się zasługą. 😉
Odczułam felieton pani Środy podobnie jak Zeen.
Pani profesor, podobnie jak wiele innych feministek, potrafi iść jak czołg naprzód, miażdżąc, ośmieszając, wydrwiwając myślących inaczej niż one.
Nie wiem, co to ma być syndrom poaborcyjny, ale na rozum wychodzi mi, że każda kobieta myśląca, usunąwszy, powiedzmy, trzymiesięczną ciążę (zdrową, np. po to, żeby nie rujnować sobie kariery zawodowej), musi kiedyś pomyśleć o tym, co stało się ze stworzonkiem, którego serce biło, które umiało już machać łapkami i wiercić się w brzuchu. Kim był ten ktoś, kto wylądował na śmietniku? Kim mógłby zostać? Nie wierzę, że można do tego podchodzić całkiem na luzie i bezrefleksyjnie.
Z kolei instynkt macierzyński – nie zawsze pojawia się już w ciąży, przeważnie jednak się w końcu pojawia. Z pierwszych kilku miesięcy mojego macierzyństwa pamiętam tylko przytłaczające zmęczenie. Potem różne kłopoty. Od początku brak faceta do kompletu, ale wspierały mnie mama i siostra. Niesłychane uczucie odpowiedzialności za małego człowieka, który jest całkowicie zależny ode mnie. Strach o niego – żeby mu się jakieś nieszczęście nie zdarzyło. Radość wychowywania go i kształtowania jego osobowości, żeby nie przynosił wstydu ziemi, która go nosi. Matka jest tylko jedna – hehe, czy nie szkoda pozbawiać się z własnej woli przywileju bycia tą jedyną na świecie? Wiem, że kiedy umrę, cząstka mnie będzie żyła w moim synu.
Kiedy miał 17 lat ciężko zachorowałam – to znaczy była taka hipoteza. Moim największym zmartwieniem było, że on zostałby sam, bez ojca i bez matki – a jest na to za młody. Na szczęście hipoteza walnęła z trzaskiem. Teraz jest dorosłym, ustawionym facetem, a ja czuję „w tym temacie” luz. W razie czego da sobie radę. Psychicznie, oczywiście.
Bardzo patetycznie mi to wychodzi, ale przecież od początku mówimy o sprawach życia i śmierci.
Proszę zauważyć: nie chwalę macierzyństwa z powodów typu „tiu-tiu”. Nigdy w życiu nie tirlikałam do dziecka, bo dziecko traktowałam jak człowieka, a nie jak zabaweczkę. Nie chodzi o zabawę dzieckiem, ale bycie z nim w zabawie, pracy, śnie.
Są sytuacje dramatyczne, kiedy wiemy, że dziecko urodzi się ciężko chore, kiedy jest ono owocem gwałtu itd. Zrozumiałe jest wtedy rezygnowanie z macierzyństwa, które może przynieść wyłącznie udrękę – matce i dziecku. W tak zwanych normalnych przypadkach po prostu szkoda oddawać walkowerem możliwość bycia rodzicem. Oczywiście, doraźnie możemy zaszkodzić karierze. Ale kiedy się zestarzejemy, to co nam zostanie? Certyfikaty z pracy? Jeśli jesteśmy pewni, że praca nam wystarczy – nie ma obowiązku mieć dzieci. Ale pięciu groszy nie dam za to, że zafascynowane pracą panie myślą o tym, że będą kiedyś miały więcej niż pięćdziesiąt lat.
Jestem za wyborem.
Ale jestem też za przemyśleniem wszystkiego porządnie, zanim dokonamy tego wyboru.
I żeby była jasność: do powyższych wniosków doszłam drogą własnych przeżyć i przemyśleń, do kościoła nie chadzam i nikt mnie nie zindoktrynował.
Dobrej nocy życzę szanpaństwu.
Wyglada jednak na to, ze syndrom posatborcyjny jest mitem, konstruktem ideologicznym i dosc bylo powaznych badan aby go nie znalezc:
http://www.google.co.uk/search?client=safari&rls=en&q=Syndrom+poaborcyjny+definicja&ie=UTF-8&oe=UTF-8&redir_esc=&ei=Sz4rT7L1BcSZ8gPt16HuD
Nisia:. Kim był ten ktoś, kto wylądował na śmietniku? Kim mógłby zostać? Nie wierzę, że można do tego podchodzić całkiem na luzie i bezrefleksyjnie.
odp. Plod nie jest nikim. Plod ma potencjal bycia kims kiedy bedzie donoszony. W wieku 3 iesiecy jest zbiorem komorek. Plod sie usuwa po refleksji, ze jest on absolutnie niepozadany, takze np z powodow zyciowych – bo nie stac mnie w teh chwili na sprowadzenie na swiat dziecka i samotne je wychowywanie, bo musze zrezygnowac z dokonczenia szkoly badz studiow, zrezygnowac z pracy zawodowej i zdac sie na watpliwa pomoc panstwa – i innych powodow spolecznych. Mozna to nazywac „luzem”, a mozna tez poczuciem odpowiedzialnosci.
NIsia: Ale kiedy się zestarzejemy, to co nam zostanie? Certyfikaty z pracy?
odp. Dzoieecko w zasadzie, w moich ksiazkach, nie nalezy traktowac jako polisy ubezpieczenowej na starosc. Nie tylko dlatego, ze mozna sie na tym niezle przejechac. Takze dlatego, ze ze jest to moralnie podejrzane.
Prace podejmujemy zazwyczaj nie dlatego by zostal po niej certyfikat. Np pisarki bardzo popularnych powiesci moga miec satysfacje z tego, ze ich praca przyniosla radosc komus inemu, pozwolila wejsc w swiat ich wlasnych doznan i doswiadczen, ze wreszcie non omnis moriar. Etc, etc.
Nisia: od początku mówimy o sprawach życia i śmierci.
odp. Nie, Mowimy o sprawach zycia, O smierci mowimy wtedy gdy ciaza zagraza zyciu matki.
. Wracam do lozka.
Aborcja i zdrowie psychiczne:
http://en.wikipedia.org/wiki/Abortion_and_mental_health
A jak wchodzimy na poszukiwanie odpoiedzi czy „instynkt macierzynski” istnieje,to wchodzimy na pole minowe. Materialow jest jednak bardzo duzo i wyglada raczej na to, ze ow „instynkt macierzynski” nie jest bynajmniej czyms wrodzonym, lecz wyuczonym, jest zjawiskiem socjologicznym, a nie biologicznym.
„One scientist who believes that mothering behavior is learned and not instinctual is Sarah Blaffer Hrdy, professor emeritus of anthropology at the University of California at Davis and author of Mother Nature: A History of Mothers, Infants, and Natural Selection. Hrdy has studied primates for more than three decades and believes that the desire of a mother to care for a child depends on her desire to be a mother and the amount of time spent bonding together. Although she concedes that maternal responses exist, she believes they are biologically conditioned, but not true instincts. In an interview with Salon.com she said, „A woman who is committed to being a mother will learn to love any baby, whether it’s her own or not; a woman not committed to or prepared for being a mother may well not be prepared to love any baby, not even her own.”
Mowiac zas o instynktach.
Pare razy robilam wpis i wymazywalam go przed zamieszczenim tu, na temat domniemanego porwania 6-miesiecznej Madzi.
A pisalam o tym, ze od pierszego donsienia przez moment nie wierzylam w porwanie i bylam przekonana, zw matka wie co sie stalo z oseskiem i ze albo je zabila, albo sie stal jakis wypadek i ona spanikowala.
Wszystko we mnie „krzyczalo”, ze matka wie. Nie wiem dlaczego. Blink! – jakby powiedzial Malcolm Gladwell. Moze pod wplywem obserwacji w czasie procesu zeszlego lata tej mlodej kobiety na Florydzie, ktora zamodowala swe wlasne dziecko (ale zostala uniewnniona, gdyz prokuratorzy narobili bardzo wielu bledow w czasie procesu).
Wiec wpisywalam i rezygnowalam z umieszczenia tego co napisalam, bo wydawalo mi sie, ze nie powinnam dzielic sie powaznymi watpliwosciami poki trwaja poszukiwania dziewczynki.
No, nie mam zadnej satysfakcji, ze wyszlo na moje. 🙁 🙁
– 22. Chyba rekord. Mgła. Szadź. Ślisko.
Samowar, bliny, kawior
Dzień dobry 🙂
Iren, blinow nie obiecuje, ale kawior lososiowy czerwony na bajglu z serkiem philadelphia light, , plasterkami ogorka, pokropiony cytryna, -prosze bardzo, jak najbardziej, wlasnie ide przygotowac.
Samowar tez moge, jeli sie upierasz przy samowarze.
samowar? kochane wczesnowtawacze (tudziesz spac nie
chadzacze 🙄 ) 🙂 😀
za oknem SNIEG, snieg, snieg
wrescie zima 🙂
brykam
szeleszcze
herbate dopijam
brykam fikam
🙂 😀
Heleno, miałam takie samo wewnętrzne przekonanie i z tych samych powodów nie chciałam o nich napisać 🙁 Jeśli to był rzeczywiście wypadek, to bardzo tej kobiecie, jej mężowi i wszystkim bliskim współczuję. Jeśli nie był…
Żyjemy w Epoce Praw Autorskich. Kolejna odsłona:
http://wyborcza.biz/biznes/1,100969,11081515,_Rz___Za_unijne_prawo_zaplaci_czytelnik_.html
Call me pirate, ale uważam, że przekroczyliśmy juz granicę absurdu.
Dziele sie tym, co przyslala przed chwila Julka, corka naszej nieozalowanej niezyjacej przyjaciolki Lucy, posiadajaca prawa autorskie do piosenek swojej Mamy:
http://www.youtube.com/watch?v=D4UWaoIvGfY
Dwie linijki (Zrodzilismy sie bez wprawy….) z tej piosenki sa wyryte na nagrobku Lucji.
A wracając jeszcze na chwilę do sprawy zaginionego dziecka, to zupełnie nie rozumiem, dlaczego policja pozwala Rutkowskiemu na prowadzenie śledztwa online i publikowanie materiałów z przesłuchań. Nie wiadomo, co jeszcze się okaże, bo to pewnie jeszcze nie ostateczna wersja wydarzeń. Uważam za niedopuszczalne przeprowadzanie transmisji na żywo z wiwisekcji na psychice matki tej dziewczynki.
Dzień dobry 🙂
Jak z kawiorem na śniadanie, to wręcz musowo dobry. A jak jeszcze pomyślę, że wkrótce ten kawior również w realu… 😀
To zanim życie mi zepsuje humor (ono ma taki wredny obyczaj), wrzucę coś, co mnie dziś z rana okropnie rozśmieszyło. Zdjęcie gabinetu ministra cyfryzacji. Boni wydrukował Internet. 😆
http://deser.pl/deser/51,111858,11081777.html?i=2
Chyba zrezygnuję z wypowiadania się na temat Rutkowskiego, bo by mi leciały z pyska tak straszne wyrazy, że nawet nie jestem pewien, czy je w ogóle znam. 👿
Poprzestanę na zgodzeniu się z Vesper, że ta sprawa jest załatwiana w sposób niedopuszczalny.
Bry!
Jaki śnieg, mróz ino i stoją bałwany auciane, nieruchome kupy oblodzonego szmelcu…
Z płaceniem za bibliotekę jakaś paranoja. Czemu w takim razie The British Library pisze:
You do not need to pay a copyright fee if:
You are ordering the item on loan (!)
The copy is wanted for research for a non-commercial purpose or private study (!!!)
????
http://www.bl.uk/reshelp/atyourdesk/docsupply/help/copyright/not/index.html
Zdjęcie biurka Boniego zawsze pokazuję, żeby zademonstrować, jaki u mnie jest jednak porządek 🙂
No Boni humanista…
Ale u Ciebie ten porządek w papierze, Tadeuszu, czy w kompie? 🙂
Nie będę nikomu tłumaczyć, że trzymiesięczny płód nie jest osobą, bo tego nie wiem. Jeśli ktoś uważa-czuje, że jest, to ma do tego prawo – ale nie zgadzam się, by narzucał ten pogląd innym. Nie będę też kwestionować prawdomówności tych z nas (myślę o kobietach w ogóle), które twierdzą, że nie mają żadnych moralnych oporów przed usunięciem ciąży, ani wyrzutów sumienia po. Może część z nich nie jest do końca szczera – tak samo, jak niektóre kobiety opiewające macierzyństwo być może poprawiają sobie w ten sposób samopoczucie, utwierdzając się w słuszności swoich wyborów, z których efektów nie są do końca zadowolone.
Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Śmieję się, że cały instynkt macierzyński zużyłam na młodsze rodzeństwo. Ale lubię dzieci cudze – w każdym razie niektóre. 😉 Mam wokół siebie mnóstwo fajnych matek – takich, których dzieci same już mają dzieci i takich, których maluchy dopiero raczkują, a ja piszę dla nich kołysanki. Widzę, jak wiele szczęścia daje moim koleżankom macierzyństwo i cieszę się z tego. Nie patrzę na nie z jakiejś feministycznej góry, a one z szacunkiem traktują moje kocie troski, wybuchy koncertowych emocji i płacz po Wisławie Szymborskiej. I udaje im się nie mówić mi w oczy, że ich zdaniem to emocje zastępcze, choć być może zdarza im się tak pomyśleć. A ja im nie mówię, że przejmowanie się godzinami kolorem dziecięcej kupki, to moim zdaniem przesada – choć czasem przemyka mi taka myśl przez głowę.
Protestuję przeciwko stawianiu nas po dwóch stronach barykady – po prostu odgrywamy inne role w stadzie.
Wlasnie mialam tu niedawno zapytac Szanowny Koszyczek jak to jest w polskim prawie, ze ktos z zewnatrz moze uczestniczyc w sledztwie kryminalnym i w dopdatku robic to w pelnym blasku kamer? Zeby ten Rutkowski byl nawet samym Hercule’em Poirot wraz z Sherlockiem Holmesem w jednym, to tez bardzo dziwne.
Nie bardzo zrozumialam, Tadeuszu, co Cie zdumialo w regulaminie British Library?
Wczoraj wrzuciłam tę piosenkę u siebie jako Pobutkę 🙂
Teraz do wypowiedzi Nisi.
„Oczywiście, doraźnie możemy zaszkodzić karierze. Ale kiedy się zestarzejemy, to co nam zostanie? Certyfikaty z pracy? Jeśli jesteśmy pewni, że praca nam wystarczy – nie ma obowiązku mieć dzieci. Ale pięciu groszy nie dam za to, że zafascynowane pracą panie myślą o tym, że będą kiedyś miały więcej niż pięćdziesiąt lat”.
Nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, że rezygnuję z posiadania dziecka, by nie zaszkodzić karierze. W latach wczesnej młodości, czyli za komucha, w ogóle z zasady nie dbałam o żadną karierę, a kiedy przyszła wolność, po prostu robiłam swoje, to, co robię dobrze, i starałam się to robić najlepiej, jak potrafię.
Nigdy w życiu nie chciałam mieć dzieci. Kropka. Po prostu: nie czułam się „od tego”, i tyle. Podobnie jak wiedziałam, że nigdy nie będę panią nauczycielką w szkole czy traktorzystką. I nigdy takiej postawy nie żałowałam. Nie żałuję i teraz, gdy mam więcej niż pięćdziesiąt lat.
Poza alternatywą dzieci-praca jest jeszcze wiele spraw na świecie. Jest na nim wiele piękna. Można nim żyć w każdym wieku. I TO zostaje. Dzieci odchodzą – mają swoje życie. Mogę się przyjaźnić z ludźmi w każdym wieku, z którymi mnie coś łączy, i to naprawdę nie muszą być moje własne dzieci czy w ogóle własna rodzina, choć akurat ze swoją rodziną jestem zaprzyjaźniona.
Taka alternatywa, dzieci lub praca, jest fałszem. I większość społeczeństwa próbuje ten fałsz wcisnąć osobom, które myślą inaczej. Powtórzę jeszcze: myślcie, co chcecie, ale nie dyktujcie mi, co mam myśleć. Ja Wam nie dyktuję. I jeszcze jedno: dlaczego taki dylemat stawia się tylko przed kobietami?
No proszę, swego rodzaju łajza z Agą 😀
O tym, Ago, wydaje mi się, usiłuje powiedzieć Bobik: nie ma jednej roli kobiety, mężczyzny. Mówienie, że powinno się tak a tak, to jest ideologia. Każdego wybór.
Gorzej, jeżeli to nie jest wybór, ale przymus biologiczny spowodowany głupotą. Oczywiście myślę o tzw. niechcianych ciążach, bo się komuś nie chciało czegoś założyć w odpowiednim czasie. Biedne te dzieci…
Heleno, dość mnie zdziwiło, że u nas coś gadają o opłatach za bibliotekę, gdy najważniejsza biblioteka UK pisze kawa na ławę, że jest to bezpłatne.
Poza tym u nas też podejrzane, bo Ustawa o prawie autorskim wyraźnie pisze, że biblioteki mają prawo do wypożyczania bezpłatnego książek…
Tu np. piszą detalicznie:
„warunki, jakie musi spełniać udostępnianie egzemplarzy utworów, nie wykraczało poza ramy dozwolonego użytku:
podstawowa sprawa: uprawnionym z licencji ustawowej są wyłącznie biblioteki, archiwa bądź szkoły. Każdy z tych podmiotów jest zdefiniowany w stosownych przepisach. I tak (w dużym skrócie) biblioteka to instytucja kultury działająca na podstawie ustawy o bibliotekach (od razu wyjaśniam, że założyć bibliotekę może także osoba prywatna);
powyższe z góry zakłada, że uprawnienie to nie przysługuje bezpośrednio spółce prawa handlowego (bądź innemu przedsiębiorcy), który zamierza prowadzić w tym zakresie działalność gospodarczą; natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, by przedsiębiorca był organizatorem biblioteki (aczkolwiek wówczas biblioteka nie będzie jego przedmiotem działalności);
udostępniać można wyłącznie egzemplarze utworów już rozpowszechnionych, czyli takich, które można normalnie kupić. Egzemplarze przedpremierowe mogą pojawić się w bibliotece wyłącznie za zgodą uprawnionego;
udostępnianie egzemplarzy musi wynikać z wykonywania zadań statutowych jednostki (co w przypadku biblioteki jest oczywiste);
udostępnianie egzemplarzy utworów musi być bezpłatne — warto jednak zwrócić uwagę na art. 14 ust. 2 ustawy o bibliotekach, który zezwala na pobieranie przez biblioteki opłat np. za wypożyczanie materiałów audiowizualnych, za niezwrócenie w terminie wypożyczonych materiałów bibliotecznych (na marginesie: ustawodawca dość nieszczęśliwie używa w tym kontekście czasownika „pożyczać”, który przecież kodeksowo ma kompletne inne znaczenie — por. art. 720 kc);
twórcom nie należą się także tantiemy za udostępnianie w bibliotekach ich książek (zgodnie z art. 34 zd. ostatnie pr.aut. twórcy przysługuje wynagrodzenie tylko jeśli stanowi tak stosowny przepis ustawy);
udostępnianie zbiorów w internecie nie stanowi korzystania z egzemplarzy utworów w ramach dozwolonego użytku, zatem w takim przypadku biblioteka powinna uzyskać zgodę osoby uprawnionej, bądź też ograniczyć się do utworów, co do których autorskie prawa majątkowe już wygasły (por. Beata Jewuła, „Prawo autorskie a działalność bibliotek”, Zeszyty Naukowe UJ, 2008/2/117).
Jako znany centrysta również w dziedzinie praw autorskich uważam, że należy zachować zdrowy rozsądek. Bo chronienie przesadne i absurdalne kończy się tym, że pożytek mają tylko adwokaci, a obieg kultury rzeczywiście zostaje zahamowany.
W praworządnej Germanii już efekty tego są widoczne. Jeden mój niemiecki przyjaciel ma stronę poświęconą muzyce organowej. Umieścił kiedyś na tejże stronie krótki fragment jakiegoś artykułu ze Spiegla – z zaznaczeniem, że to cytat, z podaniem źródła, etc. Za jakiś czas dostał mail od adwokata, grożący mu straszliwymi karami, jeżeli tego fragmentu natychmiast nie usunie. Usunął więc i w gruncie rzeczy jeszcze się ucieszył, że tylko na tym się skończyło, bo z kolei jego prawnik uświadomił mu, że mogli nie ostrzegać, tylko od razu żądać forsy.
No, coś tu jednak jest postawione na głowie, nieprawdaż?
To Dywan już dawno należałoby zrolować 😯
No w Niemczech jest pewnie to samo co tu:
„udostępnianie zbiorów w internecie nie stanowi korzystania z egzemplarzy utworów w ramach dozwolonego użytku”
Czyli nie wolno mi zacytować czegoś na stronie internetowej bez zgody właściciela prawa expressis verbis .
Ale trudno zgadnąć, czemu akurat tu takie zaostrzenie.
Nie tylko zrolować, ale przygotować paczki do aresztu!
Tadeusz dobrze mnie zrozumiał. 🙂 Istotnie, cały czas usiłuję powiedzieć, że nie ma jednej drogi do mojej niebogi i jeśli ktoś znajduje radość i spełnienie w rodzicielstwie to jedno dobrze, a jeśli w czym innym, to drugie dobrze. Absolutnie nie mogę pogodzić się z taką optyką, że świadoma rezygnacja z rodzicielstwa jest przejawem jakiejś gorszości czy niedorobienia, albo że kobieta, która nie ma dzieci, musi obowiązkowo być nieszczęśliwa i niezrealizowana (tu słuszne było pytanie: a co z mężczyznami?), nawet gdy sama nie ma o tym zielonego pojęcia, bo czuje się ze swoją bezdzietnością dobrze albo i bardzo dobrze. W końcu z różnych ról w życiu rezygnujemy i wcale nie odczuwamy tego jako poważnego obciążenia. Ja np. nigdy nie byłem przedsiębiorcą, ani nie grałem na żadnym instrumencie. Czasem mi nawet przeleci przez łeb „a może szkoda, może coś straciłem?”, ale to są pojedyncze momenty, które na jakość życia w ogóle mi nie wpływają
Niestety, w polskiej praktyce społecznej nie widzę w kwestii rodzicielstwa symetrii. Macierzyństwo stoi na piedestale, rezygnacja z niego jest traktowana jako coś podejrzanego. A może być inaczej – można i jedno, i drugie traktować z pełną oczywistością, jako wybór równouprawnionych dróg życiowych. I ja o tym właśnie. 🙂
Tak. W Niemczech, Bobiku. Dlatego lepiej bedzie jak beda jakies miedzynarodowe uregulowania.
Nawet wyrazenie „rezygnacja z dziecka dla karoery” ma w Polsce jakis negatywny wydzwiek. Sa jednak kariery ktore wymagaja pelnej dyspozycyjnosci, ktorej oczywoscie nie sposob osiagnac jak sie ma przychowek, nie ma sie meza i calej sieci babc-dziadkow lub babysitterow.
Byl moment kiedy rozwazalam posiadanie dziecka. Nie byl to jakis wielki krzyk duszy, ot… takie brooding, jak to nazywaja anglosasi. Bo wszyscy dookola mieli juz jakies dzieci, a mnie tykal zegar biologiczny.
Ale tez wiedzialam, ze musialabym wowczas zrezygnowac z pracy, ktora dawala mi wielka przyjemnosc w zyciu, zapewne zglosic sie po jakis zasilek od panstwa, klepac biede, rezygnowac z rzeczy, ktore sprawiaja mi przyjemnosc, no i po rozwazeniu wszystkich za i przeciw, powiedzialam sobie – ee! No way.
Nie ma nic zdroznegoo z checi nie posiadania dzieci z powodow spolecznych, zawodowych lub innych nie zwiazanych ze zdrowiem. Ada Sari mowila mojej przyjaciolce a swej uczennicy by wybila sobie z glowy dzieci, Bela jej nie usluchala, no i po wspaniale zapowiadajacej sie karierze.
Jak o tym dzis mysle, to dalej uwazam, ze lepiej jest jezdzic na wakacje za wlasne pieniadze, niz wychowywac dziecko/dzieci za panstwowe – choc oczywoscie bywaja sytuacje, kiedy sie nie ma innego wyjscia.
Podobnie z usuwaniem niechcianej ciazy. Ktos chce myslec, ze zygota czy parotygodniowy plod jest „dzeckiem”, niech sobie mysli. Ale wara od mojej zygoty. Zreszta nawet Kosciol Katolicki zaledwie kilkadziesiat (gora 40) lat temu nagle doszedl do wniosku, ze istnieje byt zwany „dzieckiem nienarodzonym”. W moich czasach kategorycznie odmawial chowania plodow w ziemi poswieconej, a nawet odprawiania jakichkolwiek obrzadkow cmentarnych czy religijnych.
Jeżeli w Polsce karałoby się za cytaty, należałoby zrolować niemal wszystkie polskie strony. Wszyscy bylibyśmy kryminalistami. I moglibyśmy liczyć chyba tylko na ryż i herbatę od BasiBe. 😆
Dziecko, z drugiej strony, wcale nie musi przeszkadzać w karierze – jeśli ma się dobrą rodzinę z współmałżonkiem i dziadkami chętnymi do pomocy. Viola Chodowicz, zeszłoroczna laureatka Paszportu „Polityki”, właśnie urodziła córeczkę (a ma już synka) i wróciła na scenę, wciąż we wspaniałej formie 🙂
za herbate (bardziej) i ryz od BasiBe to moge cytowac do
zrolowania lub rousuplania (koszyczek) 8)
Penie, że nie musi, Pani Kierowniczko. I o to właśnie chodzi, żeby nic nie musiało – ani w te, ani wewte. Bo na tym przecież polega wolny wybór, że nie ma musu. 😉
W Polsce wyraz „kariera” jest nadal pejoratywny, dlatego to źle brzmi. Jakoś to trzeba omownie „myślimy o dziecku w przyszłości”, to lepiej brzmi. No bo myślimy o dziecku!
A czemu kościół tak pcha do robienia dzieci to ja nie wiem. Odrzucam tę najważniejszą przesłankę, czyli wielu potencjalnych sponsorów…
Ja mam nieco inne doświadczenie, ale może to kwestia różnic pokoleniowych. Wśród moich znajomych bezdzietność przyjmuje się naturalnie. Natomiast moja rezygnacja z pracy zawodowej, rozumianej jako codzienne chodzenie do biura, budzi zdziwienie. Odczuwam po stronie znajomych antycypację uzasadnia z mojej strony, którego oczywiście nie dostarczam. Ujęłabym więc sprawę nieco inaczej. Mężczyźni w Polsce nie tłumaczą się ze swoich wyborów życiowych i nikt od nich tego nie oczekuje. Kobiety oczekują od siebie nawzajem nieustannej, bieżącej sprawozdawczości z wywiązywania się z różnych ról. Teraz jest trend, by łączyć funckcję kobiety sukcesu z funkcją matki, żony i kochanki, czarodziejki domowego ogniska, zadbanej, atrakcyjnej, pielęgnującej swoje pasje i przyjaźnie. I z tego się babki odpytują 😈
Opowiadala mi niedawno moja Kuma, ze w rozmowie z bardzo zarzyjaznionym ksiedzem-miloszologiem, dowiedziala sie ku swemu rozbawieniu, ze istnieje w jakichs koscielnych ksiegach prawnych mozliwosc ochrzeczenia woda swiecona „nienarodzonego dziecka” przez slomke w pochwie – to wtedy, kiedy istnieje prawdopodobienstwo, ze moze byc niedonoszone lub urodzic sie martwe. Obrzadku takiego chrztu dokonuje ksiadz 😳 To nie sprzed lat, tylko sprzed paru miesiecy. 😯
do dyskusji o „dzieci miec” nie wlaczym sie, nie miec dzieci z
wlasnej woli bez wyrzutow sumienia jest tak oczywiste, ze nie wymaga dyskusji 🙂
No, ale widzisz, Vesper, ile wzburzenia wywołał artykuł Środy, który mówi w gruncie rzeczy to właśnie: nie odpytujmy kobiet bezdzietnych z ich bezdzietności, jest to równie dobry wybór jak macierzyństwo, bo – wbrew dość rozpowszechnionemu mniemaniu – wcale nie każda normalna kobieta musi nieprzeparty pociąg do rozmnażania się posiadać.
Na pewno zresztą będą w podejściu do tego różnice pokoleniowe, ale i środowiskowe, a może nawet regionalne. Mogę w ciemno typować, że na Podkarpaciu zwoleników hasła „tylko macierzyństwo” będzie więcej niż w województwach zachodnich. 😉
brykam w Tereny Zielone deptac snieg, ten swiezy, puszysty,
bialy
na SNIEG
Dzień dobry 🙂
Tego zabrakło mi u pani profesor – szacunku dla różnych wyborów. Żeby podnieść jedno, nie trzeba obrzydzać drugiego. To właśnie robią politycy i księża. Nie podoba mi się, że prof. Środa uderza w ten sam bębenek, tylko od drugiej strony.
To jeszcze nie zauważyliście, że po skomputeryzowaniu stanowiska pracy zużycie papieru rośnie, a nie maleje 😯 Puchnie dysk, a razem z nim teczki i segregatory 👿
Heleno 😯 😳
Roznice pokoleniowe i srodowiskowe – z pewnoscia!
Alez Magdalena Sroda o szacunku dla roznych wyborow gardlo sobie zdarla i na twarzy juz posiniala. Ile mozna powtarzac!
Ja właściwie mam tak jak Ryś – równouprawnienie różnych życiowych wyborów wydaje mi się tak oczywiste, że konieczność dyskusji na ten temat w pierwszym momencie mnie wręcz szokuje. Ale w drugim momecie uznaję, że powinienem się do tej dyskusji włączyć i to biorąc stronę uciśnionej mniejszości. 😈
Zauważ, Haneczko, że Środzie nikt się nie każe tłumaczyć z tego, że ma córkę. Więc ona dobrze wie, że tej strony bronić nie musi. Broni tej strony, która w asymetryczej relacji wydaje się jej stłamszona i pozbawiona głosu. Oczywiście, że to jest advocacy journalism, ale ja akurat nie uważam tego za zarzut.
Rysiu, nie wybrykuj! To dla Ciebie 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=Adzywe9xeIU Dla innych też 😉 , ale oglądając, myślałam o Rysiu…
Kobiety.
Przecież ja Wam niczego nie narzucam.
Napisałam wyraźnie: jestem za wyborem. Niech każdy ma takie priorytety, jakie mu pasują.
Nie twierdzę, że rezygnacja z macierzyństwa jest zła.
Opisałam tylko swoje przypadki.
A Helena brzydko manipuluje.
– Plod nie jest nikim. Plod ma potencjal bycia kims kiedy bedzie donoszony. W wieku 3 iesiecy jest zbiorem komorek.
Odp. – Komórek całkiem nieźle uporządkowanych. Ma cialo, głowę, kończyny. W zasadzie jest już ukształtowany. Ma mózg i ten mózg pracuje. Odbiera bodźce.Jeśli chcesz, Heleno, możesz w tym nie widzieć człowieka. Ja już trochę widzę.
– Dzoieecko w zasadzie, w moich ksiazkach, nie nalezy traktowac jako polisy ubezpieczenowej na starosc. Nie tylko dlatego, ze mozna sie na tym niezle przejechac. Takze dlatego, ze ze jest to moralnie podejrzane.
– Heleno, nie traktuję dziecka jako polisy na starość – w sensie finansowym ani w ogóle bytowym. Uważam, że dobrze jest kogoś kochać. I wiedzieć, że jest na świecie ktoś, kto nas kocha. To ogromne bogactwo. Może jest to moralnie podejrzane, ale nie wydaje mi się.
– Prace podejmujemy zazwyczaj nie dlatego by zostal po niej certyfikat. Np pisarki bardzo popularnych powiesci moga miec satysfacje z tego, ze ich praca przyniosla radosc komus inemu, pozwolila wejsc w swiat ich wlasnych doznan i doswiadczen, ze wreszcie non omnis moriar. Etc, etc.
– To był z mojej strony skrót myślowy i nie wierzę, że tego nie zrozumiałaś. A „pozwalanie (czytelnikom) wejść w świat swoich doznań” uważam za nieznośny ekshibicjonizm. Jeśli chodzi o non omnis itd. – popularne pisarki będą równie szybko zapomniane, jak stały się popularne. Zastąpią je inne, nowe, popularne pisarki.
– Nisia: od początku mówimy o sprawach życia i śmierci.
odp. Nie, Mowimy o sprawach zycia, O smierci mowimy wtedy gdy ciaza zagraza zyciu matki.
– Będę się upierała przy sformułowaniu bardziej ogólnym.
I proszę nie traktować moich refleksji jako chęci negatywnego definiowania ludzi inaczej myślących niż ja. Podobnie nie mam zamiaru nikogo rozstawiać po kątach.
Nie twierdzę, że moje poglądy są jedynie słuszne. Podzieliłam się po prostu z Wami tym, co sama czuję i myślę, będąc już kobietą niemłodą, a więc osobiście niezainteresowaną.
Bobiku, nie tylko Tadeusz, ja też Cię zrozumiałam, ale chyba nie chcesz powiedzieć, że jak nie mam nic odkrywczego do powiedzenia, to mam milczeć? 😯 😆 To by było straszne, bo ja zwykle nie miewam nic oryginalnego do powiedzenia, ale gadać lubię. 😳 Ma być tak, jak pisze Bobik: równouprawnienie i oczywistość. 😈 I żadne ataki na moje wybory nie skłonią mnie do tego, bym w rewanżu kwestionowała słuszność/ atrakcyjność wyborów dokonywanych przez innych. Się zawezmę i zdzierżę. 😉
Jeszcze do uwagi Haneczki „żeby podnieść jedno nie trzeba obrzydzać drugiego”. Ja bym jednak był za odróżnianiem np. pracy naukowej od publicystyki. Jak Zola pisał J’accuse chyba nie starał się za bardzo wyważać racji. 😉 A Środa nawet się starała, co pokazywałem na cytatach, ale równocześnie sięgnęła do chwytu, który mnie się wydaje dość widoczny – spróbujmy zahaczyć sprawę od zupełnie innej strony. Nie powtarzajmy tego, co zawsze, że macierzyństwo to wielkie szczęście, itp, itd, bo to już znamy, tylko wstawmy się w położenie kobiet, które mają całkiem inne zdanie i odczucia. Zobaczmy to wszystko ich oczami.
Owszem, mogła złagodzić kanty, ale wtedy wyszłaby jej ciepła klucha. A ona chyba właśnie chciała wywołać dyskusję i sprawić, żeby to inne podejście wreszcie zostało dostrzeżone – nie jako coś nienaturalnego i wstydliwego, tylko właśnie jako równouprawniony wybór.
Bobiku, nie podoba mi się ustawianie macierzyństwa i nie macierzyństwa w opozycji i dziwię się, że pani profesor to robi. Jeżeli tego nie robi, tylko ja mam spaczony odbiór, to trudno, nie dogadałyśmy się z panią profesor.
Łajza 😉
No i znowu nie napisałam nic odkrywczego. I jak ja wytrzymuję sama ze sobą. 🙄
Odpowiedziałem właściwie już wyżej, Haneczko, ale jeszcze dodam: w moim odczuciu opozycję macierzyństwo-niemacierzyństwo już dawno ustawili publicyści konserwatywni i felieton Środy był tylko reakcją na to. Doprowadzeniem takiego sposobu myślenia do końca: jeśli tak alboalboistycznie będziemy sprawę widzieć, to równie dobrze możemy powiedzieć, że macierzyństwo jest be. Na to też można znaleźć argumenty.
Znając tzw. całokształt Środy jakoś nie mam wątpliwości, że nie ma ona najmniejszego zamiaru rozszarpywać matek na kawałki i rzucać na pożarcie. 🙂
A gdzieżbym ja kogokolwiek namawiał do niepisania! 😆 Póki wyrażamy swoje opinie – choćby jak najbardziej sprzeczne – a nie pierzemy się po pyskach, cieszę się z każdego komentarza. 🙂
To naprawdę nie o to w dyskusji chodzi, żeby ktoś wygrał i wszyscy uznali jego zdanie za słuszne. Już prędzej o to, żeby zobaczyć, że posiadanie odmiennych zdań nie jest żadną katastrofą i często można bez trudu uznać inne zdanie za równie dobre. 🙂 Tak jak np. mnie nie sprawia żadnej trudności uznanie, że rodzicielstwo jest cudownym doświadczeniem, a równocześnie, że świetnie można się w życiu bez tego doświadczenia obejść.
Ago, spróbuj wytrzymać ze mną – błyskawicznie wrócisz do siebie 😆 Spójrz na Bobika, ma już serdecznie dość. Ja też. Uzgadnianie stanowisk to bardzo wyczerpujące wyzwanie 🙂
A wszystko się wzięło z nieumiejętności słuchania i czytania. Pan Passent w sposób delikatny wyraził swój pogląd, do którego ma prawo, zaznaczył, że szanuje wybory innych, ale myśli inaczej.
I za to inaczej zaczął obrywać, bo jak to, jak on tak myśli, to znaczy, że postponuje myślących inaczej…
Od długiego czasu już wymiana myśli, poglądów sprowadzana jest do konfrontacji, do zwalczania odmienności a nie do poszerzania wzajemnych horyzontów. I w tym tkwi problem.
To prawda, że jakość i poziom argumentów znakomicie wpływa na odbiór, dlatego od pani Środy wymagam jakości, a tej w artykule zabrakło.
Takoż u Bobika czytam: „…ile wzburzenia wywołał artykuł Środy, który mówi w gruncie rzeczy to właśnie: nie odpytujmy kobiet bezdzietnych z ich bezdzietności, jest to równie dobry wybór jak macierzyństwo…” –
Kochany Bobiku,
Matka natura temat ten przepracowała dużo wcześniej niż społeczeństwa tak postępowe jak niemieckie, angielskie, francuskie i inne. Nikt inny jak ona – natura – stwierdziła, że lepszym wyborem jest macierzyństwo, bo bez niego nas nima…
Zupełnie czymś innym jest prawo wyboru. Tu nikt przytomny nie kwestionuje prawa do bezdzietności, Passent tego nie zakwestionował, ale wmawia się mu, że to zrobił.
Oczywiście – w odpowiedniej skali będzie to wybór szkodliwy dla populacji, ale tu możemy dyskutować o zachętach a nie decyzjach administracyjnych, czego przykłady mieliśmy z jednej strony w Rumuni, z drugiej w Chinach.
Dlatego w cytacie z Bobika lepszym słowem niż : „dobry” będzie „równouprawniony”
Koniec wymądrzania.
Coś sobie przypomniałem. Phila nie ma się co czepiać. Podobno równo w połowie przypadków przepowiada nieprawdę. Tak samo zresztą jak starzy górale. 😆
Nisiu,
ani Helena, ani ja nie polemizowałybyśmy z Tobą, gdyby w Twojej wypowiedzi nie było wyraźnego pejoratywnego tonu – nie narzucania, ale tonu – wobec pań nie chcących z jakiegoś powodu mieć dzieci, oraz wyraźne spolaryzowanie: kariera lub dziecko. Po pierwsze, to spolaryzowanie, jak piszę kilka postów wyżej, jest fałszywe, po drugie, motywacje chęci posiadania lub nieposiadania dzieci mogą być bardzo różne. Ja uważam jak rysberlin czy Bobik, że w ogóle nie ma o czym dyskutować.
Zeenie, Daniel Passent napisał: W felietonie Pani Profesor, zabrakło odrobiny empatii dla drugiej strony, która uważa, że największym szczęściem jest dziecko. Temu nic nie dorówna. Nie podobają mi się tu dwie rzeczy: pisanie o 'drugiej stronie’, bo to mi pcha przed oczy barykadę oraz ostatnie zdanie, które ma wydźwięk prawdy absolutnej. To nie jest prawda absolutna.
Zeen, mnie się wydawało, że „równie dobry” znaczy dokładnie to samo, co „równouprawniony”. 😉
A że matka natura wymyśliła… Kiedy właśnie niekoniecznie. U wielu gatunków znane jest takie zjawisko, że nie rozmnażają się wszystkie osobniki, tylko ich część, np. te wyżej postawione w hierarchii stada (a reszta stada pracuje na to, żeby młode miały jak największą szansę przeżycia). Również u naczelnych taka wybiórczość rozmnażania jest znana. Wbrew pozorom jest to dla gatunku korzystniejsze, niż nieograniczone rozmnażanie się wszystkich, jak leci.
Już nie będę pisał o tym, że matka natura nie wymyśliła domów, samochodów i komputerów, na których wszyscy teraz tłuczemy, bo to chyba naprawdę oczywista oczywistość. 😀
zeenie,
Passent myśli inaczej, ale to naprawdę nie nasza sprawa. Nie wiem, po co w ogóle napisał ten wpis. Gdy wybitny publicysta polityczny zajmuje się sprawami politycznymi – ciekawi nas jego opinia. Ale po co ma opowiadać, co myśli o naszych sprawach prywatnych. Bo wybór – mieć czy nie mieć dzieci – jest naszą sprawą prywatną. Dlatego odczułam ten wpis jako przykry zgrzyt.
Matka natura wymyśliła też modliszki… 😉 i rozmnażanie przez podział 🙁
Nie umiem się znaleźć w tej dyskusji, bo wszyscy właściwie podzielamy zdanie, że każdy indywidualny wybór, o ile nie rani innych, jest równoprawny. Teoretycznie więc pola do polemiki nie ma, ale sama polemika jest 😯
W ogóle, tam, gdzie wybór przez jednostkę jest świadomie dokonany, tam nie ma czego roztrząsać. Tych, co mają za złe, odesłać z powrotem na drzewo i robić swoje. Tak na marginesie zapytam bezdzietne panie, o ile pytaniem tym nie wkraczam za bardzo w sferę prywatną, czy kiedykolwiek osobiście spotkały się z pietnującą oceną otoczenia? Bo w naszym kraju, gdzie liberalna tradycja szacunku dla indywidualnych wyborów nigdy ne miała szans zapuścić korzeni, tych, co siedzą i mają za złe znajdzie zawsze mnóstwo, w różnych sprawach. Jeśli któraś nie ma dzieci, to dlaczego nie ma. A jeśli ma, to dlaeczgo jedno a nie dwoje. A jesli dwoje, ale z finansami kiepsko, to dlaczego się decydowała na drugie. A jeśli z finansami ok, to dlaczego tylko dwoje. A tak w ogóle, to dlaczego jedno ma z pierwszym mężem, a drugie z drugim. I tak w nieskończoność. Konieczność uzasadniania bezdzietności odbieram jako przejaw szerszego zjawiska.
Osobiście największy problem widzę tam, gdzie kobieta, wtłoczona przez społeczną presję w rolę, której świadomie nie wybiera, nie potrafi się w niej odnaleźć. Coraz więcej powstaje na ten temat literatury. Zaczynają powstawać filmy. Bo jeśli jest dziecko, to jest i matka, ale jeśli nie ma między nimi miłości, to powstaje pytanie, czy ta miłość koniecznie musi być. I czyja to wina, jeśli jej nie ma. I czy to w ogóle jest czyjaś wina. I czy musi być winny? W praktyce winna jest zawsze niekochająca matka. I to jest dramat.
Coraz więcej kobiet mówi otwarcie o tym, że miłość do dziecka nie jest czymś, co się pojawia z automatu.
Ja tego tak nie widzę, Pani Kierowniczko bo skoro wolno Środzie publicznie wyrazić jakieś zdanie, to wolno i Passentowi z nią polemizować. A innym z kolei wolno polemizować z Passentem.
Tyle że ja np. nie wdawałem się w polemikę z nim (raz tylko pośrednio o niego zahaczyłem, pisząc że chyba odnosimy się tu nie do tego, co napisała Środa, tylko co o niej napisał DP), a po prostu z opiniami, które padały tutaj. Bo gdybym chciał dyskutować z DP, poszedłbym do niego na blog. 🙂
Heleno, nie możesz zakładać, że każdy czytelnik zlinkowanego artykułu pani Profesor zna jej wszystkie publikacje, tak dogłebnie jak Ty czy Dora czy Bobik.
Poza tym odnoszę wrażenie, że nie doczytałaś do końca polskiego tekstu w Wiki zlinkowanego przez Ciebie o godz 3.03;-)
I wydaje mi się, że akurat w Koszyczku nie ma potrzeby „iścia na barykady”, bo nikt tu nie kwestionuje równouprawnienia różnych życiowych wyborów. Krytyka, co najwyżej, odnosi się do niepotrzebnych skrajnych postaw i braku tolerancji czy wrażliwości.
Czasy, które i Ty i ja pamiętamy, były absolutnym wynaturzeniem, nie chciałabym, aby wróciły. Aktualna ustawa aborcyjna jest równie wielkim wynaturzeniem. Uważam, że wzięcie przykładu z rozwiązania niemieckiego byłoby optymalne.
KOlejna smutna wiadomość:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11082509,Zmarl_profesor_Andrzej_Szczeklik.html?lokale=trojmiasto
Wraz z profesorem Szczeklikiem odchodzi szkoła, dla której pacjent nie jest zespołem chorych i zdrowych oragnów, lecz stanowi całość, wraz z psyche.
Vesper, moja mama przez ileś lat po ślubie nie miała dziecka, z wyboru. Notorycznie musiała się z tego tłumaczyć (wtedy jeszcze mieszkała w Polsce). A potem musiała się tłumaczyć, dlaczego tylko jedno. Więc rzeczywiście problem wtrącania się w prywatne wybory jest szerszy, ale trzeba też powiedzieć, że nacisk „dlaczego tylko jedno” był wiele słabszy niż wcześniej „dlaczego wcale”.
Rzeczywiście smutna wiadomość o Szczekliku. 🙁
Mogę się przyznać, że nieświadomie ukradłem Helenie jego książkę. 😳 Bo zacząłem czytać i jakoś leżała wśród moich rzeczy, więc pakując się odruchowo zgarnąłem ją do torby.
Odkrywszy kradzież zawstydziłem się okropnie i miałem zamiar przy następnej wizycie podrzucić książkę cichcem i udawać, że nic nie było. Ale teraz wydało mi się jakimś rodzajem hołdu dla Profesora opowiedzenie o tym, że jego książki warte są nawet wyrzutów sumienia. 😉
Dodajcie do tego „dlaczego jeszcze nie wyszłaś za mąż”. Jako późna mężatka mam tu swoje doświadczenia 👿 Teraz to już chyba osłabło. Za to „jak ty sobie poradzisz sama z dzieckiem” ma się dobrze.
Zdanie o braku tolerancji i wrażliwości nie odnosi się do tu obecnych, tylko do częstych postaw „moja racja jest mojsza”- a te akurat, moim zdaniem, w przypadku publicystów powinny być tabu. Zwłaszcza że niosą w sobie ryzyko utraty sympatii odbiorcy, który nie jest przeciw a nawet za;-)
Szkoda takich tracić.
Zmoro, ja też nie widzę żadnej potrzeby „iścia na barykady”. 🙂 Choć jestem w stanie zrozumieć, dlaczego kobiety bezdzietne mogą mieć skłonność do żywych reakcji w omawianej sprawie. Właśnie dlatego, że ciągle się musiały tłumaczyć, chociaż właściwie nie widziały do tego powodu. I po prostu mogą mieć powyżej usz. 😉
Zeen, ja znowu rację widzę podzieloną. 🙂 Z jednej strony prawda, że szkoda tracić sympatię odbiorców. A z drugiej – w przypadku advocacy journalism (co niektórzy uważają za swój moralny obowiązek) ma się właściwie jak w banku, że wcześniej czy później część sympatii się straci. No, po prostu ni ma letko. 😉
Ja to się jeszcze muszę tłumaczyć dlaczego mamy kota, a nie psa 🙄
Nisiu, w moim przekonaniu NIE MANIPULUJE.
Jesli piszesz, ze plod jest KIMS, to roznie uprawnone jest moje przekonanie, ze nie kims a CZYMS.
Nie wiem na jakiej podstawie uwazasz, ze mozg tego plodu pracuje (jako mozg, a nie zbior komorek). Mozg 3-miesiecznego plodu sklada sie z kilku komorek, nie jest to zatem mozg, ale zapowiedz mozgu, konczyny maja ok 2 mm, zas calosc organizmu jest wielkosci malej truskawki, jak to obrazowo opisuje strona w internecie o rozwoju prenatalnym. I tak jak Ty w tym widzisz (gotowego, acz niedorosnietego) czlowieka, tak ja nie widze. Zgodzimy se ze sie ie zgadzamy. Nie jest to manipulacja, tylko zasadnicza roznica pogladow.
2. Powiadasz, ze dobze jest kogos kochac i byc kochanym back.
Zgodze sie, ze dobrze jest kogos kochac, natmiast wzajemnosc nie jest w zadem sposob gwarantowana. KOchasz na wlasna odpowiedzialnosc i jesli uda Ci sie rozbudzic wzajemnosc, tym lepiej, ale please, moze sie zdarzyc inaczej. I czesto sie zdarza. Bardzo czesto sie zdarza. Nie jest towiec zadna polisa ubezpieczeniowa – posiadanie dziecka.
3. Popularne pisarki nie zabieraja jednak swych ksiazek do grobu. One (ksiazki) z kims zostaja i dla kogos sa wazne. W moim zyciu byla niezliczona ilosc ksiazek, o ktorych moze nikt dzis nie pamieta, ale dla mnie byly one wazne i powaracam do nic myslami z rozrzewnieniem i wdziecznoscia. Czy ktos jeszcze, procz mnie, mojej E. i Irenki L. pamieta „Gule Korolowa”? A my je pamietamy i wspominamy.
Co do „nieznosnego ekshibicjonizmu” przed ktorym sie wzdragasz, to nawet nie bede sie do tego ustosunkowywac, bo , ze sie powolam na innego ppularnego pisarza „kazdyj piszet kak on dyszit”.
4. „O sprawawxh zycia i smierci” ( w kontekscie aborcji) Ja bede sie upierac przy swoim „o zyciu”, a Ty mozesz pozostac przy „o zyciu i smierci”. Gdzie tu jest manipulacja? Zgadzamy sie, ze sie nie zgadzamy.
I uwaga generalna. Mysle, ze manipulacja jest narzucanie komus jezyka ideologicznego i oczekiwanie, ze druga strona ten jeyk przyjmie bez oporow i tym, a nie innym jezyikim bedze prowadzila spor. A dla mnei tak jak nie do przyjecia jest mowienie o „zyciu (w domysle czlowieka) od momentu poczecia” lub nazywanie, jak robi to np Terlik z Betonu „morderstwem dzieci” usuniecie ciazy, tak nie do przyjecia jest rozpatrywania aborcji w kategoriaich „smierci”.
Mowie o tym otwartym tekstem i gotowa jestem tego stanowiska bronic z cala intelektualna uczciwoscia na jaka potrafie sie zdobyc.
Doro,
Zwracasz uwagę Nisi na ton. Zwróć również na ton u siebie.
Bobik odpowiedział wcześniej grzecznie, ja używając Twojego tonu – „Nie wiem, po co w ogóle napisał ten wpis” i dalej: …” Ale po co ma opowiadać, co myśli o naszych sprawach prywatnych” odpowiem, że hasła pisarze do piór, księża na księżyc a Passenty do pasów – już były i okazały się nie najsłuszniejsze.
I w ogóle te wtręty o osobistej sytuacji (w końcu to sprawy prywatne) Twoich polemistów są zbędne:
2 luty 12, 14:17 „ Ja go akurat rozumiem o tyle, że sam był dzieckiem cudem ocalonym, które nawet nie może pamiętać swoich rodziców, ale wie, jak bardzo chcieli, żeby ocalał. No i sam był fantastycznym tatusiem dla Agaty.”
Więcej merytoryzmu a nie odniesień osobistych, ustawiających polemistę w sytuacji kaleki, któremu ostatecznie można wybaczyć takie poglądy…
Sięgnę do całkiem innej beczki, bo mnie właśnie bardzo zaskoczyły wyniki raportu o wydajności środowiskowej (okropna nazwa). Okazuje się, że najczystsze powietrze jest w Europie. 😯 A jeszcze przed chwilą łapę bym sobie dał uciąć, że pewnie gdzieś w Kanadzie albo w Senegalu. 😳
http://wyborcza.pl/1,75248,11080700,W_Indiach_lepiej_nie_oddychac.html
Zeen. Passent napisal: W pełni szanuję decyzje i wybór Marii Czubaszek, ale nie podoba mi się, że Magdalena Środa całkowicie, bez zastrzeżeń, popiera taką postawę.
Wytlumaczenie: szanuje decyzje i wybor MCz, ale jej decyzja i wybor nie byly sluszne i Magdalena Sroda powinna byla chocby czesciowo od takiej postawy i wyboru sie odciac.
No, sorry!
Takze nie uwazam ze dostepnosc aborcji w PRL, takze ze wzgledow spolecznych, byla, jak powiadasz „wynaturzeniem”. Tak jak wynaturzeniem nie sa odpowiednie prawa aborcyjne w wiekszosci panst zachodnich. Wzgledy spoleczne sa bardzo wazne. Ale mozesz myslec inaczej.
Witajcie.
Zaby nadal mnie oblegaja, ale syndromu poaborcyjnego nie mialam. Na pytanie dlaczego nie wychodze za maz odpowiadalam, ze mnie nikt nie chce, co geby zamykalo na dlugo i nadymalo pytajacych satysfakcja. Jak znalazlam chlopa, z ktorym chcialam miec dziecko, to mam dwa. 🙂
Mysle, za miloscia macierzynska steruje sama natura – poki na pewno nie wiadomo, ze ciaza sie uchowa, a wiec tak do 4-5 miesiaca ten instynkt jest uspiony, zaczyna sie budzic dopiero jak zaczyna sie czuc ruchy plodu i tak nadsluchujac i czujac, uczy sie czlowiek kochac tego lokatora wlasnego brzucha.
Teraz jestem cioteczna babcia i radosci ciagne z tego faktu ile sie da. Bez zadnej odpowiedzialnosci – czyz to nie swietne? 🙂
Bobik.
mnie sie kiedys wydawalo, ze te czyste powietrze powinno byc w Australii i szczena mi opadla jak sie dowiedzialam w jakim stopniu przez te 200 lat zostalo zatrute.
Zmora, za „wynaturzenie” ustawe aborcyjna w PRL moglabym uznac tylko przy zastrzezeniu, ze „dlatego, ze nie bylo na rynku dostatecznie skutecznych srodkow antykoncepcyjnych” procz prezerwatyw, a nieliczne pisma kobiece na prlowskim rynku zajmowaly sie glownie doradzaniem, ze szninke nalezy dobierac do lakieru do paznikciu , a od stolu „nalezy wstawac z uczuciem lekkiego glodu”. Materialow o antykoncepcji bylo wybitnie malo ( ja nigdzie sie nie moglam dowiedziec ile tego octu na litr wody i w jakiej kolejnosci) , a niektore pisma, takie jak np czytane przez mlode dziewczyny (w tym mnie) jak Filipinka tego tematu wogole nie poruszaly.
Mam propozycję, żeby nie prowadzić rozmowy w kierunku debaty aborcyjnej w całej okazałości, bo tu argumenty wszystkich możliwych stron są już na tyle znane, że chyba nie byłoby sensu ich powtarzać. A ponieważ w tej chwili na zmianę prawa realnie się nie zanosi, to ja osobiście miałbym poczucie, że marnujemy amunicję. 😉
Vesper, nikt mnie nie piętnował – poza niektórymi politykami, którzy wymyślają osobom bezdzietnym od egoistów. Natomiast dość często spotykam się z niewiarą, że brak dzieci to mój wybór, z którego jestem zadowolona oraz ze stanowiskiem, że jest to droga życiowa donikąd. Zdarza się, że ktoś mnie próbuje – 'litościwie’ – nawracać i przekonuje mnie, że życie bez dzieci jest puste i nic nie warte, a ja albo jestem ślepa, że tego nie widzę, albo się sama oszukuję. Póki nie zawarłam znajomości z Janem Sebastianem, 😉 strasznie się złościłam – zwłaszcza na tę ostatnią sugestię. Zarzut samooszukiwania się odczuwam jako wyjątkowo obraźliwy. To reakcja emocjonalna. A tak na zimno, mój największy sprzeciw wywołuje twierdzenie, że to dzieci nadają życiu sens. Niezależnie od tego, czy ktoś ma dzieci; czy nie ma dzieci, bo nie chce; czy też nie ma dzieci dlatego, że tak mu się życie ułożyło, uważam że jego życie ma wartość i sens samo w sobie.
Aborcja powinna byc legalna i dostepna na kazde zyczenie kobiety tak dlugo, poki panowie nie naucza sie ze to oni sa sprawcami niechcianej ciazy.
Skubany Zwierzak! Ciotecznobabcizmem się zasłonił. 😆
Aga,
bardzo mi sie podoba to co piszesz. 🙂
Heleno,
to o „wynaturzeniu” to nie ja…
Bobiku,
bo ciotecznobabcizm ma same zalety. My z cioteczna wnuczka jestesmy w centrum uwagi, bo obie dopominamy sie glosno i namolnie o realizacje naszych zyczen. 🙂
Dzięki, Zwierzaku. 🙂 Na wszelki wypadek nie będę pytać mojego pracodawcy, czy jemu też. 😳 Zmykam.
Z antykoncepcją w peerelu to rzeczywiście był dramat. I to zarówno z przyczyn niedostatkowych, jak i obyczajowych. Znowu moja mama przypomniała coś ze swoich doświadczeń. Udała się była otóż, niepełnoletnią jeszcze będąc, do pani ginekolog, żeby możliwości antykoncepcji obgadać. Oburzona lekarka wywaliła ją z gabinetu, ostentacyjnie żałując, że tajemnica lekarska nie pozwala jej porozmawiać z rodzicami małej ladacznicy. A równocześnie kiedy do tejże rejonowej ginekolożki poszła mamy zaciążona koleżanka, ze skrobanką nie było najmniejszego problemu i nawet bez umoralniania się obeszło. Bo lepiej było cichcem usunąć „hańbę” niż głośno przyznać, że się współżyje.
„Społeczeństwo socjalistyczne” było, wbrew deklaracjom, okropnie purytańskie i jego władze takoż. 🙄
Sorry zeen. Sorry zmora. Pomylilam wpisy.
A teraz wyobraz sobie, Bobiku, ze jestes z malej wsi i Pani Apoekarka zna wszystkich od urodzenia i przychodzisz zaopatrzyc sie w globulki zet…. Co sie wowczas dzieje.
Owszem, wyobrażam sobie. A najgorsze, że w małej wsi chyba nadal się dzieje to samo. 🙁
Nawiasem mowiac, ja gorzkie wyrzuty o nieposiadanie dziecka slysze do dzis, a nawet namowy abym adoptowala. I na nic sie zdaja moje solenne zapewnienia, ze absolutnie nie.
Myślę, że nawet przeciwnicy artykułu Środy mogą już dostrzec pewien jego skutek. Ile dotąd mieliśmy relacji bezdzietnych z wyboru kobiet o tym, jak się czują ze swoją bezdzietnością, z koniecznością ciągłego usprawiedliwiania się z niej, z etykietką „jakiejś niedorobionej”? Bezdzietnym z przyczyn niezależnych od nich opinia społeczna współczuła, bezdzietnym dobrowolnie na ogół nie darowała. A teraz ta grupa nareszcie mówi głośno: nie czujemy się niedorobione ani gorsze, przeszkadza nam w życiu nie brak dzieci, tylko reakcje otoczenia na to.
I mnie się bardzo podoba, że ta grupa głośno przemówiła. Bo zrozumienie racji każdej kolejnej grupy zwiększa obszar tolerancji, co jestem skłonny uważać za zjawisko pozytywne. 🙂
Tez o tym pomyslalam, Bobby.
Ja jestem niewątpliwie ładna
inteligentna jestem też
lecz w słowach swych będę dosadna:
nie ociągając się mnie bierz!
Na wielu polach się spełniłam
i żyję sobie jak ten król
a teraz sobie wymyśliłam,
że chcę matczyny poznać ból!
Więc do roboty mój ogierze,
drąż póki ja ochotę mam
weź, czego nikt ci nie zabierze
bo po tym radzisz sobie sam…
Kolejne pole do spełnienia
jak już zaliczę, to kto wie
spełnię Daniela P. marzenia
i wreszcie on doceni mnie…?
😉
Musiałam na jakiś czas odejść od kompa, więc z opóźnieniem zeenowi: ależ gdzie wyczytałeś, że ja uważam mojego kolegę redakcyjnego (którego zresztą lubię i cenię) za kalekę? Chodziło mi raczej o to, że mogę zrozumieć, dlaczego tak myśli, nigdzie nie napisałam, że jego myślenie jest kalekie. Ale jest jego i wydaje mi się, że gdybym coś chciała wiedzieć o jego poglądach na ten temat, lepszą okolicznością byłaby rozmowa prywatna.
Bardzo rozsądnie prawią zwierzak i Aga. I tego typu uwagi – a dlaczego tak, a nie inaczej – są co najmniej nie na miejscu. Chociaż są okoliczności, kiedy można potraktować je z humorem. Pamiętam taką rozmowę z Kisielem (jeszcze wtedy znaliśmy się dość luźno, kiedy on mnie spytał: „Dlaczego pani za mąż nie wyszła?”. I odpowiedziałam mu właśnie „bo mnie nikt nie chciał” – taką miałam akurat fantazję. Roześmiał się i powiedział: „Ja bym chciał, ale jestem za stary”. I tak się zakumplowaliśmy 😉
Ale kiedy indziej poczułam się po prostu jak w epoce kamienia łupanego, kiedy dwóch moich kolegów z „Gazety” dało mi w rozmowie do zrozumienia, że skoro nie mam męża i dzieci, to nie spełniłam swojego „powołania” – i nie miał znaczenia argument, że to, co robię, robię lepiej od większości znanych nam facetów. „Nie spełniłam powołania”, i już. Bo kobieta ma tylko powołanie biologiczne. Mężczyzna niekoniecznie.
O, Bobiku 14:42, exactly.
Doro, toteż ja nie dyskutuję.
Nie twierdzę arbitralnie, że ktoś nie ma racji.
Przedstawiłam kilka własnych refleksji opartych na swoich przemyśleniach i przeżyciach. Myślałam, jak widać, naiwnie, że zdanie osoby mającej dziecko, może okazać się interesujące. A tu nagle okazało się, że coś narzucam, może kogoś potępiam?
Ani nikogo nie potępiam, ani nikomu nie narzucam moich poglądów. Są moje i czasem się nimi dzielę, bo często jestem ciekawa motywacji innych ludzi, więc sądziłam, że i moje okażą się dla kogoś interesujące – choćby jako odmienne od jego własnych. Taka wymiana myśli.
Heleno – z miłości niemal w stu procentach gwarantowanych, najpewniejsza jest miłość matki do dziecka. Powtarzam: chodziło mi nie o to, aby zagwarantować sobie czyjąś miłość, bo to się nie da zrobić. Chodziło mi o to, żeby mieć kogo kochać. Ja mam taką potrzebę. Oczywiście, nie z tego powodu zaszłam w ciążę. Z tego – między innymi – jej nie usunęłam.
O, przepraszam, sama wchodzę w obrzydliwy ekshibicjonizm.
Zamykam się na ten temat.
Cóż, ogiery niejednakie,
ten tamtemu nie dorówna,
więc ich oszacować jakość,
miast drążeniu robić klakę,
to jest chyba sprawa główna. 😈
Nisiu, być może reakcja na Twój komentarz wzięła się stąd, że o radościach macierzyństa napisano już mnóstwo, ale często łączyło się to z mniej czy bardziej wyraźnym potępieniem tych kobiet, które z tych radości nie chcą skorzystać. A jak coś się często powtarza, to zaczyna funkcjonować „na automatycznym pilocie”.
Oczywiście, że rodzicielstwo może być źródłem absolutnie wspaniałych przeżyć. Tylko – no właśnie, to jest oczywistość. 🙂 A my tu próbowaliśmy się uporać z pewną nieoczywistością, o której rzadko się mówi i pewnie na tle tej nieoczywistości Twój głos zabrzmiał mocno polemicznie.
Ale na szczęście póki się rozmawia, wszelkie wątpliwości i nieporozumienia można sobie wyjaśnić. 🙂
Ja jestem Środa – nie z tygodnia
tylko z etyki wzięłam się
dlaczego często chodzę w spodniach?
bo najzwyczajniej mi się chce…
Nie będzie bowiem mi dyktował
niewydarzony żaden chłop
w czym po ulicy paradować
niech sobie strzela kulą w płot
Ogólnie to mężczyznom powiem,
że do niczego całkiem są
trzeba mieć do nich końskie zdrowie
ogólnie mają karmę złą
Wara im od mojego brzucha!
prywatną sprawą moją jest
czy ja natury chcę posłuchać,
i czy po wszystkim będzie chrzest
koniec wyzysku kobiet wreszcie
nastąpić musi zaraz, już!
więc dupę w troki chłopy bierzcie
pogonię was, aż pójdzie kurz…
Póki jeszcze nie wyjechałam – mam wrażenie, że ostatnio proporcje się gibły w drugą stronę. Na czasie jest ośmieszanie macierzyństwa, umniejszanie jego znaczenia, natomiast gloryfikuje się postawę przeciwną.
Dla mnie macierzyństwo wcale nie było oczywistością i kosztowało mnie bardzo dużo.
A generalnie jestem za tym, żeby ludzie żyli jak chcą. I nie gardzili innymi, bo żyją inaczej i mają inne wartości.
To deklaracja, nie wycieczka osobista.
Prawdę mówiąc, Nisiu, ja akurat w Polsce tego ośmieszania macierzyństwa nie zauważyłem, a traktowanie z góry niemacierzyństwa zauważyłem nieraz. Właśnie dlatego miałem poczucie, że Środa naruszyła jakieś tabu. Ale czasem to bywa kwestia przypadku, na jakie teksty akurat się ostatnio trafiło. Często nawet 3 w jedną albo 3 w drugą stronę potrafią zmieniać optykę.
W każdym razie z konkluzją live and let live jak najbardziej się zgadzam. 🙂
Zeen, co ja będę kombinował, jak już dawno temu Ci wierszykiem na wierszyk odpowiedziałem. 😆
http://blog-bobika.eu/?page_id=106
Nisiu, czy naprawdę muszę jeszcze raz cytować?
“Oczywiście, doraźnie możemy zaszkodzić karierze. Ale kiedy się zestarzejemy, to co nam zostanie? Certyfikaty z pracy? Jeśli jesteśmy pewni, że praca nam wystarczy – nie ma obowiązku mieć dzieci. Ale pięciu groszy nie dam za to, że zafascynowane pracą panie myślą o tym, że będą kiedyś miały więcej niż pięćdziesiąt lat”.
Czym to jest, jak nie stygmatyzowaniem i sztucznym ustawianiem opozycji kariera-dzieci? Może podświadomym, ale o wyraźnej wymowie: „zobaczysz, jeszcze będziesz żałować” (to ostatnie zdanie z cytatu zwłaszcza). No, sorry.
Patentowany leń…
Czy ktos tu osmieszal i umniejszal znaczenie macierzynstwa czy gloryfikowal „postawe przeciwna”, cokolwiek to jest?
Nie. Rozmowa byla o stygmatyzowaniu kobiet wybierajacych inna droge niz macierzynstwo oraz takich, ktore uznaja dopuszczalnosc aborcji.
Lajza z Dora.
Kierowniczko, można to też nieco inaczej odczytać, z położeniem nacisku na „jeśli jesteśmy pewni, że praca nam wystarczy – nie ma obowiązku mieć dzieci.” Choć rzeczywiście wątpliwość, czy aby kobiety bezdzietne mają świadomość tego, co czynią, może przez zainteresowane być odebrana z przykrością.
No, ale potem Nisia zmodyfikowała swoją wypowiedź, więc lepiej odnosić się do wersji przejrzanej i poprawionej. 🙂
Nygus…
Mysle, Nisiu, ze masz sporo racji, co do obecnej tendencji do pomniejszania macierzynstwa, o czym wspomniala juz i Vesper, a co zreszta nie jest zjawiskiem tak zupelnie nowym (juz u Gombrowicza slowo „mamusia” ma dzialanie zdecydowanie odstraszajace). A poza tym prawo do wolnego wyboru – w te lub tamta strone – nie oznacza, ze powinnismy oczekiwac, ze wszyscy sie z nami zgodza (nie tylko zreszta w kwestiach aborcji). Moim zdaniem zupelnie wystarczajace byloby, gdyby po prostu przestali sie wtracac i uwazac, ze jeden model jest dobry dla wszystkich. A prawo powinno te wolnosc odzwierciedlac. Reszte, tzn. wsparcie emocjonalne dla takich czy innych osobistych wyborow zwykle jednak sie znajduje we wlasnym kolku zaprzyjaznionych osob (z rodzina juz bywa roznie).
A feministki ktorejs juz fali (przestalam liczyc) u mnie lokalnie zajmuja sie teraz takze np. tym, zeby mozna bylo lepiej laczyc macierzynstwo z kariera lub nauka (choc nigdy nie bedzie to latwe, bo i jedno i drugie wymaga wiele czasu, poswiecenia i uwagi). Ostatnio studentka ostatniego roku medycyny na Harvardzie wygrala prawo do tego, zeby dostac dodatkowa przerwe na odpompowanie pokarmu (miala dwumiesieczne dziecko) podczas calodziennego egzaminu koncowego. Sprawa znalazla sie w sadzie stanowym, bo nikt z wladz uczelni (glownie mezczyzni) nie chcial jej dac dodatkowych 30 minut na te czynnosc, mimo, ze i fizjologia, i dlugofalowe dobro matki i dziecka sie tego domagaly. I tak zdecydowali lekarze, pouczajacy czesto innych na temat ogromnych zalet karmienia piersia. Na szczescie w koncu prawnicy (w tym – prawniczki) ich poprawili, i teraz juz kolejne kobiety postawione w takiej sytuacji nie beda chociaz o to musialy sie dopominac, bo prawo stanowe je pod tym wzgledem chroni.
” Ale kiedy się zestarzejemy, to co nam zostanie?”
Zostana nam przjaznie, ktore starannie kultywowalysmy, bo mialysmy dosc czasu dla przyjaciol.
Zostaja nam ksiazki, ktore zdazylysmy przeczytac bo mialysmy wiecej czasu.
Zostaja nam, tak! oszczednosci, ktore daja nam wolnosc i poczucie wzlednego bezpieczenstwa w swiecie.
Pozostaje to wszystko co w naszym zajetym zyciu zawodowym bylo na tyle cenne, ze pozostawilo jakis slad w sumienich i sercach innych ludzi.
Nasze zycie nie bylo mniej cenne tylko dlatego, ze nie pozostawiamy po sobie DNA. Nasze zyce tez mialo sens i cel.
Tendencja do pomniejszania macierzyństwa? To chyba w Ameryce. Bo w Polsce wciąż Matka-Polka stoi na piedestale.
Tak właśnie, Helenko 🙂
Leser…
W psie Bobiku siedzi leń,
który szepcze cały dzień:
ty, Bobik, nie bądź idiotą,
nie musisz żarcia dać kotom,
powstrzymaj się, bo po prostu
nic im nie będzie od postu.
Sprzątanie? Wejście w maliny?
Także nie musisz, za Chiny.
Wierszyka nie pisz, bo po co –
i tak cię za to nie złocą,
z zeenem się w scysje nie wdawaj,
bo to roboty jest kawał,
od kompa usiądź z daleka,
jak kocha blog, to poczeka,
w ogóle łapą nie kiwaj.
Co to? Na siłach ci zbywa?
A Bobik taka psiajucha,
że lenia podszeptów słucha… 😳
Dodam tylko, że można też mieć dzieci i nadal kultywować przyjaźnie, a nawet czasem coś poczytać 😛 Ale to już całkiem inna bajka.
Mam stuprocentowa pewnosc, ze gdyby jakas studentka-matka w Polsce spotkala sie z podobna bezwglednoscia na swej uczelni, profesor Sroda bylaby w pierwszym szeregu tych, ktorzynglosno i ostro domagaja sie, zadaja dla niej prawa do nakarmienia dziecka.
I mam tez stuprocentowa pewnosc, ze z wielu stron odezwalyby sie glosy: siedz w domu, babo, i zajmuj sie bachorem!
No…
Helcia,
nie podbijaj już bębenka
bo bębenek ledwo stęka
😉
Taa… polska rzeczywistość faktycznie trochę się różni od amerykańskiej czy niemieckiej. 🙄
Irzykowski kiedyś pisał o plagiatowości przełomów literackich w Polsce. Można by też to i owo powiedzieć o wtórności przełomów mentalnych. Bo jednak ta dyskusja, którą teraz wywołały Środa i Czubaszek, na Zachodzie odbywała się 40 lat temu. I tu nawet wahadło zdążyło się już gibnąć w drugą stronę. 😉 Czego też nie popieram, bo – jak już wspominałem – centrysta jestem, do usług. 🙂
Uświadomiłem sobie, że muszę coś dopisać, bo wyszło jednostronnie. 😉 W Polsce jak najbardziej istnieje pewna grupa osób, która z zachodnimi przełomami mentalnymi jest na bieżąco i również nie do końca rozumie, dlaczego niektóre tematy budzą w kraju aż takie namiętności. Ale jednak wciąż jeszcze spora jest ta część opinii społecznej, która zajmuje się wyważaniem drzwi gdzie indziej od dawna otwartych.
Nie mówię tego protekcjonalnie, bo przecież rozumiem, skąd się to zjawisko wzięło. Stwierdzam tylko pewien fakt „sprawdzalny empirycznie” (bo teksty pisane można porównać), który z kolei wskazuje, skąd się bierze ogólne poczucie wtórności przełomów, mimo że na blogu widać, ile osób „krajowych” jest już definitywnie i nie od dziś przełamanych. 😉
Kierowniczko, będę polemizować. Z punktu widzenia kobiety bezdzietnej może się wydawać, że matkopolkizm jest na piedestale. Ale wystarczy wleźć na ten piedestał, żeby zobaczyć, jak na nim słodko. Zacznijmy od podejścia do ciężarnych. Ciężarna kobieta znika ze społecznej sceny. Daje jej się o tym znać bardzo subtelnymi metodami, właściwie nie sposób tego zauważyć od razu. Po prostu w którym momencie stwierdza, że jest zredukowana do roli nośnika płodu. Jako odrębny człowiek nie istnieje. Nikt juz z nią nie rozmawia o kinie, książkach, polityce, filozofii czy finansach, tylko o macierzyństwie. Kiedy sama się odezwie „nie na temat”, w pierwszej chwili budzi zdziwienie, choćby miała dwa fakultety i otwarty przewód doktorski. Na oddziałach położniczych traktowana jest per noga. Skoro dała, to niech teraz ma za karę. Kiedy dziecko jest w wieku niemowlęcym, jej obowiązki i relacje z dzieckiem czy otoczeniem definiowane są nie przez nią samą, tylko przez otoczenie bliższe, rodzinne (kiedy ty byłaś dzieckiem, to ja musiałam…) oraz dalsze (dlaczego pani nie karmi piersią? – jeśli nie karmi; dlaczego nie przestrzega pani diety wykluczającej? jeśli karmi; Proszę pani, ponieważ nie może się pani w tej chwili poświęcić pracy, możemy pani przesuniecie na stanowisko…). Kobieta, która urodziła dziecko, staje się meblem do przestawiania. Jeśli dziecko okaże się niepełnosprawne, autystyczne, trudne, poza niemal całkowitym ciężarem opieki nad nim, spada na nią jeszcze odium tej, która ma widocznie jakiś ukryty feler albo zrobiła coś, za co „dostała do niesienia krzyż”.
Może dlatego niektóre matki odgrywają się wrednie na kobietach bezdzietnych? Nie wiem. Ale proszę mi wierzyć, Kierowniczko, na tym piedestale wcale nie jest fajnie. Osobiscie bym wolała, żeby się bliźni czasam raczej od…stosunkowali ode mnie, zamiast stawiać na piedestał 👿
Bo ten blog akurat sciaga szczegolny rodzaj umyslowosci. A jak zajrzysz do Rzepy, i ja wcale nie mowie o forach, tylko o stalych publicystach, to widac cos zgola innego. Przejdz sie po salonie24. Oczywiscxie, oni nie wygrywaja wyborow etc, ale ja bym myslala, ze takich troglodytow, jakich sie tam spotyka, juz nie zostalo. Posluchaj zapraszanego wszedzie do mediow Terlika…
Oj, vesper, to współczuję. Wiem oczywiście teoretycznie, że i tak bywa, ale że na taką skalę… 🙁
Vesper, to jest chyba jeszcze inna para kaloszy, choć jak najbardziej też warta zauważenia. Ująłbym to w skrócie tak, że stawianie matkopolkizmu na piedestale jest próbą ukrycia przez patriarchalnie nastawioną część społeczeństwa faktycznego mizoginizmu (może dlatego zresztą feministkom ten matkopolkizm solą w oku). Ile w tym jest hipokryzji, rzeczywiście niejedna Matka Polka mogła doświadczyć… 🙄
Jakos wcale mnie to nie dziwi, Vesper, co napisalas. Jestem sobie w stanie to latwo wyobrazic.
Bo caly ten matkopolkizm jest czysto deklaratywny i ozdbnikowy. I nic naprawde nie znaczacy.
Bo to jest tak:całuję twoja dłoń,Madame,a teraz szoruj do kuchni bo my tu świat będziemy zbawiać…
Vesper, złaź z piedestału i daj się przytulić do mej bezdzietnej piersi. 😉 Widzę, że funkcjonuję w oazie. Jedyne, co sama zaobserwowałam, to wtrącanie się całego otoczenia w karmienie, ubieranie, wychowywanie dziecka. U mnie w pracy jest bardzo dobra atmosfera wokół młodych matek – może także dlatego, że szefostwo też jest młode i w większości dzieciate. Jedna z dziewczyn przeleżała część ciąży. Dowoziłyśmy jej książki – bynajmniej nie o dzieciach – filmy i plotki. Właśnie wróciła, na 3/4 etatu, wszyscy jesteśmy z tego powodu szczęśliwi i niechby ktoś ją próbował traktować jak mebel bądź egzemplarz z felerem, to by się nie pozbierał. 😈 Co więcej, jest też powszechna akceptacja i wręcz oczekiwanie, aby młodzi ojcowie aktywnie uczestniczyli w tych rodzicielskich trudach, w których – fizycznie – mogą. Tydzień temu mój kolega gnał z pracy do szpitala, bo jego synek napchał sobie do ucha ciastoliny. Jeszcze go poganiałam, ze uszy ważna rzecz. 😉
Łabądku, taki mi się jakoś do tej pory zdarzało, że prawdziwie partnerskiej relacji, w której traktowały się poważnie, doświadczyłam jedynie z mężczyznami. Jakoś nigdy nie usłyszam od żadnego faceta „szoruj do kuchni”. Ale panie mają zawsze bardzo dużo do powiedzenia o tym, co powinny, a czego nie powinny inne panie.
Wracając jeszcze do „międzytematu” czyli do uczenia się tego, jak być matką (chyba też Vesper o tym pisała): słowa Środy o „micie instynktu macierzyńskiego” można rozumieć również tak, że zmitologizowane jest przedstawianie uczuć macierzyńskich jako czegoś spadającego z nieba i zawsze wyłącznie pozytywnego. W rzeczywistości w uczuciach macierzyńskich może być mnóstwo różnych ambiwalencji, z którymi znacznie gorzej sobie radzą kobiety niemające świadomości, że bycie matką to nie wyłącznie cud-miód i różowa grzechotka.
Odszukałem taki wiersz „początkującej matki” o tych skrajnych napięciach uczuciowych i o tym, że nawet w szczęśliwym macierzyństwie może być równocześnie dużo szarpaniny i smutku. O tym też warto mówić, żeby uniknąć narastania u matek tłumionych frustracji.
kocham mojego syna bezbronne zwierzątko
kiedy krzycząc przez sen wyciąga do mnie łapki
nie cierpię mego syna grożnego potwora
kiedy bezczelnie warczy i brudny talerz zostawia
kocham mojego syna z włoskami brzoskwini
na karku pełnym śmiechu pisków i łaskotek
nie cierpię mego syna króla głupich zabaw
podpalacza gangstera pogromcy ogrodu
kocham mojego syna który tak się różni
jak jabłko od jabłoni lub słowo od myśli
nie znoszę mego syna który swoje życie
zabierze i potoczy jak szklaną kuleczkę
w swoją stronę i nawet nie spojrzy na okno
w którym stara kobieta zmienia się w słup soli
ściskając rad i przestróg więdnący bukiecik
Jesteś wielki, Bobiku.
Ależ Vesper,panowie już wiedzą,że tego nie mówi się wprost.To się robi w rękawiczkach.Gdybyś wiedziała,jak mówią między sobą…Pracuję w bardzo męskim środowisku.Nie odzywają tak do mnie,ale czasem zapominają,że nie są sami…
Nie widzialam jeszcze, ale podobno o tym jest film „Musimy porozmawiac o Kevinie”. Tutejsza krytyka to bardzo podkreslala.
Vesper, może jeszcze od faceta nie słyszałaś osobiście „szoruj do garów”. Ale czytać chyba czytałaś? Bo ja czytałem nieraz, że tylko Korwina-Mikke z pierwszej piłki po nazwisku wymienię. I oczywiście to odesłanie do garów zawsze jest w sosiku „biologicznej roli”, „świętej powinności” i „naturalnej potrzeby”. 🙄
Łabądku, a czy Tobie też czasem w odwecie zdarza się zapomnieć? 😈
A ja jeszcze wróce do umniejszania i ośmieszania macierzyństwa. Bobiku, piszesz, że to nie u nas. Jak najbardziej u nas. Głupia mamuśka się upiera, że jej dziecko źle znosi szczepienia… Głupia mamuśka ma pretensje do nauczyciela… Głupia mamuśka to, śmo i owo. Nie ważne, jakie argumenty podnosi. One są z góry śmieszne i niewarte uwagi, bo padają z ust „głupiej mamuśki”.
Albo mój ulubiony: siedzi w domu z dzieckiem i nic nie robi. Jak ja bym taką jedną czy drugą posadziła z moim dzieckiem tak jeszcze rok temu 👿 Jak by sobie tak ponicnierobiła przez godzinę, to by może zmądrzała 👿
Ja chyba po prostu miałam szczęście do facetów. Na gruncie prywatnym i profesjonalnym. Ale oczywiście, Korwin-Mikkego słyszałam. Słyszę też katolickich księży, choć kiedy mówię o mężczyznach, oni mi jakiś w pierwszym odruchu nie przychodza do głowy 😳 😉 Ale czywiście, nie można ich pomijać, bo instytucje religijne to wielki straznik patriarchatu.
Kurczę, będę dzielił włos na czworo, ale znowu mi się zdaje, że to są dwa różne przejawy tej samej hipokryzji, o której pisałem: mamuśkę się lekceważy, ale macierzyństwo jako zjawisko się winduje. Bo z zachwytów nad macierzyństwem nic jeszcze nie musi wynikać, a ładnie wygląda. Natomiast zachwyt konkretną matką może nieść ze sobą konieczność dania temu konkretnego wyrazu (choćby w postaci szacunku), a to już dla niektórych osób (płci obojga) za duży wysiłek. 🙄
Ja tam miałem szczęście i do facetów, i do kobiet. 😆 Ale rozmawiam z takimi ludźmi, którzy tego szczęścia – w jedną czy w drugą stronę – nie mieli, czytam, obserwuję i staram się wyciągać wnioski. I choć uważam, że jedna z płci ma wciąż jeszcze gorszą sytuację, to nad utrzymaniem tego stanu rzeczy pilnie pracują obie płcie. 🙄
Na szczęście przeciw utrzymaniu też tu i ówdzie pracują. 🙂
Vesper, ja chętnie posiedzę. Godzinkę, góra tsy. 😉 Myślę, że to, o czym teraz piszesz, to część dużo szerszego zjawiska. Wciąż jest częste protekcjonalne, czasem wręcz pogardliwe, traktowanie klienta – nie tylko 'mamuśki’, ale i pacjenta, lokatora, itd. A bo to raz relacjonując lekarzowi, co się ze mną dzieje po jakimś specyfiku, słyszałam, że to niemożliwe i mam łykać dalej? 🙁 Co usłyszałam od hydraulika i pracowników spółdzielni, nie będę powtarzać. A propos 'siedzi i nic nie robi’, to mój wujek rolnik jest święcie przekonany, że do tego się sprowadza każda 'praca’ w biurze i w ogóle, że życie w mieście to same delicje. Pół jego rodziny tak 'pracuje’, widział nas zmęczonych, nie mógł się dodzwonić, bo znów utknęliśmy w korku, dodzwonił się i nie mógł wydobyć z kogoś sensownego słowa, tak bardzo ten ktoś padał na twarz, ale to ani na jotę nie zmieniło jego przekonania o nieróbstwie miastowych. Być może mamy duży społeczny deficyt empatii?
A wiesz, Ago, że to niewykluczone? 😉
Bobiku,ja się nie zapominam,ja to czasem robię z premedytacją,jak widzę,że po dobroci nie dociera.
Czy to.o czym piszecie powyżej nie zahacza o syndrom Madonny i ladacznicy?
Zahacza, Łabądku. Obawiam się jednak, że nawet Maryja Zawsze Dziewica na polskiej porodówce zostałaby potraktowana w sposób wymieniony wyżej.
Tak, Ago. Mam wrażenie, że mamy właśnie zbiorowy niedobór empatii. Co w połączeniu z wrodzonym rewanżyzmem, daje właśnie taki efekt, jaki widzimy.
A ja cichcem podgladam co sie dzieje wokol sprawy tej malej dzieczynki, jej matki, policji, prywatnego detektywa. I musze Wam powiedziec, ze to sie nie miesci w glowie. Jak z nedznego, niskobudzetowego filmu. Kompletna kompromitacja policji, jej ekspertow jest w tym najbardziej uderzajaca. Dla mnie.
Jakoś tak przy okazji mamuśki przypomniała mi się opowieść pewnej znajomej. Naszła ją kiedyś wielka ochota, żeby się piwa napić, weszła więc do pierwszego z brzegu lokalu oferującego obiekt jej pożądania, zamówiła i zaczęła samotnie, przy barze sączyć. Parę stołków dalej siedział pan, smętny pan, taki, co to pije i pali. Ubiór miał dość niedbały, za to wąsik zadbany, w przodzie uzębienia braki, w środku owłosienia jak również, a w sposobie wysłowienia jeszcze większe, co się okazało za chwilę, kiedy się przysiadł.
Znajoma jest osobą szalenie uprzejmą, więc nie odrzuciła z punktu próby nawiązania kontaktu, tylko grzecznie coś odpowiedziała na pytanie typu „pani taka sama?” W następnych zdaniach już nie było pani, tylko kotku i dziecino, co rozluźnioną piwem znajomą nawet trochę rozbawiło. A potem padło pytanie o zawód, na które zagadnięta zgodnie z prawdą odpowiedziała „pracownik naukowy”.
Pan spojrzał na nią wzrokiem pełnym współczucia i łagodnie, jak do dzieciny przemówił:
– Dziubdziuś. Słoneczko. No i po co tak kłamiesz? Myślisz, że jak się przyznasz, że jesteś sklepową, to ja cię nie będę chciał? 😈
Pisała już o tym vesper ( 12:57).
Odszedł kolejny krakowski znajomy. 🙁
Cytowałem kiedyś tu Jego dialog z Jasiem Dobryludź.
Tu duch Andrzeja
Hy hy
Ale co do tej historii z małą Madzią to jest kompromitacja wszystkich stron, a Rutkowski, jeśli nawet jest skuteczny, to też jest kawał drania. Bo nie może być tak, że dziewczyna jest filmowana ukrytą kamerą i potem ogląda ją cała Polska. Choć wciąż nie wiadomo do końca, co zrobiła, a czego nie zrobiła…
Głupio wyszło, hy hy oczywiście nie do Irka 🙁
Nie wiadomo, co zrobiła i czego nie zrobiła, ale dzięki Rutkowskiemu, gdyby wyszła z domu, pewnie zostałaby zlinczowana 🙁
Bobik, historia po prostu cudna 😆
Ależ Doro, net ma swoje prawa 🙂
A świat kultury?
Irku, dzięki za linkę. Profesor Szczeklik robi bardzo empatyczne wrażenie. 🙁
Na marginesie opowiesci Bobika.
Bylysmy z E w Grecji, na wyspie Zakintos, we wsi Alykes.
Bylysmy na plazy, kiedy narzucilam cos na siebie i wyszlam, zeby przez droge kupic nam lody, jesli jeszcze nie wyszly, bo nieustannie wychodzily juz o 10 rano.
No wiec ide przez droge i napotykam na staruszka – jednego z tych, co odzywiajac sie cale zycie fasola i jogurtem, dozyl 120 lat. Nie ma ani jednego zabeczka, ubrany w lachmanki, idzie starowinka i sie trzesie, laseczka sie podpierajac.
Zobaczyl mnie i usta bezzebne w szeroki usmiech mu sie ulozyly.
– Kalimera! – mowi do mnie trzesaxym sie glosem bardzo uprzejmie.
– Kalimera! – odpowiadam z usmiecem rownie uprzejmie.
– Jak sie masz? Pos iste? – pyta dalej staruszek, nie przestajac sie trzasc i usmiechac.
– Efharisto, kala – odpowiadam z jeszcze szerszym usmiechem. – Esis? – juz sie troche boje, ze mi zabraknie za chwile slowek na konwersacje po grecku z tubylcem. Wiec usmiecham sie coraz szerzej i coraz uprzejmiej.
A on mnie cap za cycki!
😆
Jogurt konserwuje 😉
Tak, PK. Ja tez mysle, ze to z jogurtu.
Ależ Heleno, jaki jogurt i 120 lat!!! Mój pradziadek żył 103. Palił do końca skręty z machorki. W wieku 100 lat chodził na spacer 50 km, wypijał 250 ml bimbru po 25 km. O cyckach nic nie wiem 🙁 😎
Ależ Heleno miła moja, kochana zapalczywa duszo;-)
ja nigdzie nie napisalam, że „ustawa aborcyjna w PRL była wynaturzeniem”. Napisałam ” czasy te były wynaturzeniem” – bo aborcja ( z czym sie zgodziłas zresztą) była traktowana jako antykoncepcja.
I Bóg mi świadkiem, że miałam koleżanki, które dochodziły do 12 zabiegów, a wcale nie zarabiały na życie nierządem.
No, dobra. Widac zle przeczytalam. Zwracam honor. 🙂
Irku – bo prawnukowi się pewnie nie przyznawał 😉
Heleno, pamiętasz taki Lublin?
http://lublin.gazeta.pl/lublin/56,35640,11081546,Lublin__rok_1959__Miasto_w_obiektywie_Anglika_ZOBACZ.html
Coś podobnego zobaczyłem niedawno za Bugiem. Tak jakby czas się zatrzymał. Rynna u ganku urwana w ’39 wisi nadal.
Bycie póżną pierwiastką w moim przypadku miało tę zaletę, że zamiast przewijania młodego w pieluchy z tetry ( na książeczkę zdrowia dziecka zresztą) owijałam go w pampersy.
I byłam na tyle zaprawiona w bojach, że jak jakaś obca osoba na ulicy pochylała się nad wózkiem i usiłowała gaworząc pogłaskac moje młode po buzi, to łapałam ją za policzek dwoma palcami i potrząsając lekko( policzkim nie osobą) mówiłam do niej ” a tju tju tju grubasku”.
Od razu uciekały gdzie pieprz rośnie;-).
I to jest dla mnie nie do przyjęcia, powszechny brak poczucia nietykalności i integralnosci dzieci.
Zmoro, nie łapałam za policzki, ale jak tylko widziałam, że ktoś zapuszcza żurawia do wózka i wyciąga łapska, fukałam od razu, że sobie nie życzę. Jakaś jejmość śmiała odfukać. Palnęłam takie kazanie, jakiego chyba jeszcze nie miała okazji wysłuchać. Przeprosiła i poszła. Myślę, że już nie nurkuje do cudzych wózków 😈
Irku, osiedlilam sie w Lublini dokladnie w 1959 r., czyli wtedy kiedy te zdjecia byly robione. I choc poznaje stare katy, takiej malowniczej biedy nie pamietam, absolutnie nie.
Natomaist znam bardzo dobrze kuratora tej wystawy – Bogdana Frymorgena. Byl technikiem-dzwiekowcem w Serwisie Swiatowym BBC i czasami obslugiwal nasze programy. Czego sam Bogdan zupelnie nie pamieta, to ze „wyleczylam” mu ich pierwsze dziecko ze strasznej dzieciecej egzemy z ktora nie dawali sobie rady najlepsi londynscy dermatolodzy. Przeczytalam mianowicie w Telegraphie , ze istnieje chinska klinika w LOndyie, leczaca jakimis naparami z ziol dziecieca egzeme. I ze klinika ma znakomite wynki. Wycielam mu artykul z gazety i natychiast zanioslam. Dwa-trzy tygodnie pozniej nadzialam sie na Bogdana w windzie i zapytalam jak synek. I okazalo sie, ze chinskie ziola, bardzo wstretne w smaku, po jednym TYGODNIU oczyscily kompletnie skore dziecka z ostrego dermatotis. I potem juz egzema nie wrocila.
Ale pare lat pozniej Bogdan juz tego nie pamietal. Co oczywoscie mialam mu za zle. Taki osiag i nie pamietal! 🙄 😆
Hej!
Spaecjalnie wyrwalam sie z lozka o godzine wczesniej, zeby was poczytac 😉
I wyszlo mi, ze wszyscy i z kazdej strony macie racje.
Chociaz zeenowi przydalo by sie troche feminine side. 🙂 Rozsadny Tadeusz siedzi cicho 🙂
No i pierwszy raz zgadzam sie calkowicie z Henena, Nadzwyczajne! 😀
Mnie jest bardzo zal tej mlodej kobiety, matki Madzi. Niewiele na ten temat wiem, bo nie czytalam (ostatnio ograniczam sie tylko do blogu – zaby) ale to co przeczytalam wczoraj zalamalo mnie. Ten Rutkowski to jest kawal …syna i tyle. 🙁
Czujecie, jak nas Zwierzak posmyrała? 😀 Zerwanie się z łóżka o godzinę wcześniej, to jest… to jest… no słów mi brak, ale to jest niewątpliwie niesamowicie pochlebna recenzja. 🙂 Aż mi z wrażenia odmrożony nos przestał odpadać. 😉
No to ja tylko jeszcze raz, ze względu na publiczne uszy, nie powiem tego wszystkiego o Rutkowskim, na co ten ….. zasłużył. 👿
I chyba się z nerw pójdę napić jakiegoś jogurtu, żeby mnie diabli na miejscu nie wzięli. Bo na 50-kilometrowy spacer nikt mnie w tej chwili nie namówi. 🙄
Fakt, że posmyranie było potężne. 😀
A jak Wam się podoba przemycony między wierszami pomysł Zwierzaka, żeby zeena nieco ukobiecić? 😈
Obyśmy tylko nie przesadzili, bo w Zeenie już tkwi całkiem spory pierwiastek kobiecy;-).
W każdym razie wbrew teorii Marsa i Wenus nie obserwuję u niego myślenia tunelowego – ponoć dla Marsa typowego.
Chciałam zauważyć, ze w zeenie są już zawiązki kobiecości – niektóre jego rymy są żeńskie. 😆 😎
Tu troche pudru, tu troche szminki
Żeby podobny był do dziewczynki
Tutaj kokardka, tutaj mitenki
Żeby podobny był do panienki
Tutaj perfuma, tutaj pomadka
Żeby przystojna była zeń babka
Bo gdy się w paru miejscach coś doda
Polubi zeena profesor Środa
😆 😆 😆
Idzie zeen raniutko pustą jeszcze wiochą,
na swój bujny biuścik spogląda z radochą,
z wielkim się zachwytem gładzi po macicy,
aż cmokanie słychać w całej okolicy.
Wyległy na drogę chłopy, silne draby:
drugiej takiej cudnej nie ma w wiosce baby.
Komórkami zaraz jęli cykać zdjęcia –
laska z ciebie zeenie, pójdź w nasze objęcia.
Zeen się zarumienił, duma go aż wzdyma:
pewnie moją żeńskość poznali po rymach,
honory oddają niby cesarzównie…
Bosko być kobietą, choć zeenem jak również. 😈
Z tapirem na głowie, niewinnym obliczem
Matylda na kiju rączo podskakuje
to zeen maszeruje potrząsając cycem
spojrzał między nogi i zobaczył – psia kość!
Make up się rozpłynął, szpilki się zsunęli
charakteryzację całą diabli wzięli…
Ale się choć rymy żeńskie ostanęli – gdzieniegdzie. 😆
Złapał zeen żeńskiego ryma,
a rym też go za coś trzyma –
zeen przywalił mu po głowie,
że od tego pękł w połowie
i się po zdarzeniu tym
ostał jeno męski rym. 😯
😆 😛 😆
Z góry zezwalam na rozpowszechnianie tego wierszyka jako pomocy naukowej dla studentów filologii. 😎
A podkreślam to, ponieważ dziś z prawdziwym przerażeniem – to tak jeszcze a propos praw autorskich – zobaczyłem w książce rozszerzony kopirajt, gdzie stało m.in., że zabrania się wykorzystywania jakichkolwiek fragmentów dzieła w celach takich, takich, takich, a na końcu „auch für Zwecke der Unterrichtsgestaltung”, czyli „również w celu kształtowania zajęć lekcyjnych”. 😯 😯 😯
Niemożność legalnego wykorzystania fragmentów dzieł na lekcjach, to chyba już absolutnie ten moment, kiedy trzeba bić na alarm.
Tak, zdecydowanie. Na tym przykładzie widać wyraźnie, że kopirajt ewoluuje w niebezpiecznym kierunku. Z prawa do czerpania pożytków z twórczej pracy umysłu autora, stało sie narzędziem reglamentacji dostępu do kultury i wiedzy. Mam wrażenie, że w naszych dyskusjach właśnie w tym miejscu sie rozmijaliśmy.
StuFi: A rym unisex?
Czekam, kiedy na książkach zacznie się pokazywać ostrzeżenie: zjeść przed przeczytaniem. 🙄
A przecież taki absolutny zakaz cytowania fragentów, omawiania na lekcjach, etc., to jest strzał w stopę zarówno dla autora, jak dla wydawnictwa. Książka nie ma szans tak na dobre wejść w kulturowy obieg. I znowu pojawia się pytanie – komu tak naprawdę to służy, czyje interesy są chronione?
Bobiku, to właściwie szczęście niebywałe, że książkę tę wolno przeczytać. A czy wolno postawić w domu na półce, aby gość mógł wziąć w ręce i przejrzeć, samemu nie zakupiwszy?
Oczywiście, że rymów typu unisex nie będziemy dyskryminować. Każdy rym ma prawo do swobodnego określenia swojej tożsamości płciowej! 😎
Wojsko mnie sie przypomnialo 😉
Babskie oczywiscie, wiec takie nieco wybrakowane ale za to bardzo smieszne.
Jak sie nie bylo na zajeciach i udalo sie wojakom zapisac nieobecnosc, co bylo dosc trudne, bo baby zglaszaly sie jedna za druga i na dodatek krecily po sali, to trzeba bylo zdac „kolokwium” u jakiegos pana w stopniu. To sie delikwentka udawala do biblioteki wojskowej aby przeczytac ow wazny dla obronnosci skrypt, ktory okazywal sie scisle tajny, ale mila pani w bibliotece mowila: Pokaze pani okladke i niech mu pani powie,. ze okladka jest zielona.
To tak a propos copyrajtow from Bobik 00.24 🙂
Słuchajcie, teraz bardzo dokładnie przestudiowałem tego kopirajta i nigdzie nie pisze wyraźnie, że przeczytać książkę wolno. A jak tu obowiązuje zasada „co nie jest dozwolone, jest zakazane”? 😯
O tym, żebym znajomym dał książkę do łap, oczywiście nie ma mowy. Za duże ryzyko popadnięcia w kryminalizm. 🙄
O, tyle, co Zwierzak proponuje, chyba mogę rozpowszechnić. Okładka rzeczonej książki jest biała. 😈
A czy to nie jest tak, że kopirajt nakłada na użytkownika ogranicznia określone prawem, ale nie nakłada żadnych innych ograniczeń, niezależnie od tego, co autor czy wydawca sobie raczy na okladce napisać? Jest chyba dość uniwersalna zasadą, że wszystko, co zostało opublikowane, może być przedmiotem badań, dyskusji, omawiania na lekcjach.
Dlatego mnie szczęka opadła, kiedy zobaczyłem to zastrzeżenie. Ale nie miałbym aż tak silnej motywacji, żeby lecieć do prawnika i płacić, żeby sprawdzić, kto koniec końców ma rację. I wątpię, żeby wiele innych osób tę motywację miało. Po prostu powiedzą „jak nie to nie”.
To jeszcze podrzuce Ci, Bobiku, autora bestsellerow wzywajacego do dokonywanoa aktow piractwa wobec napisanych przez niego ksiazek, ktory twierdzi, ze dzieki temu legalnie sprzedawane ksiazki lepiej sie sprzedaja (a poza tym rzecze to samo co Ty powyzej). 😉
http://www.guardian.co.uk/books/2012/feb/01/paulo-coelho-readers-pirate-books
Jaka szkoda, ze nie czytujecie Faktow i Mitow. Jest tam miedzy innymi ciekawymi artykulami, przerazajacy w swej wymowie list nauczycielki jezyka polskiego od 28 lat, na temat cichej indoktrynacji i katechizacji szkol ( Indeks ksiag zakazanych). Warte przeczytania, choc noz sie otwiera i chec nabycia kalacha rosnie.
zima ma sie 🙂
herbata
szeleszcze
herbata 😀
brykam
Haneczko, dziekuje , jesze chetniej bede balkonowac 🙂
brykam fikam
„Podchodziłem do sprawy zbyt XX-wiecznie”
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114884,11084929,Tusk__Zawieszamy_ratyfikacje_ACTA.html
❗ ❗ ❗
Rutkowski: Odniosłem sukces i ja to wiem. Ja się świetnie czuję
To są moje pieniądze, moje ryzyko, moja zabawa – podsumował Rutkowski.
wlasnie, zabawa
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,11087552,Rutkowski__Odnioslem_sukces_i_ja_to_wiem__Ja_sie_swietnie.html
No, sama siebie wymoderowalam ! 🙂
Publicysta Rzeczpospolitej w obronie posla Suskiego:
http://blog.rp.pl/skwiecinski/2012/02/03/murzynek-czyli-rozpoznanie-bojem/comment-page-1/#comment-14431
Wpisalem sie, rzecz jasna, i teraz „czekam na moderacje”.
Rutkowski jest kabotynem, nie ma dwoch zdan. Faktem jest jednak, ze to on , a nie niezdarna policja rozwiklal tajemnice znikniecia Madzi, uzywajac rutynowych metod policyjnego dochodzenia. Dlaczego nie zolala zrobic tego w ciagu trzech pierwszych dni policja, jest dla mnie zagadka.
Nie jest w koncu czyms odkrywczym, ze w takich „porwaniach” czesto uczestniczy najblizsza rodzina, zwlaszcza matka. I na matce nalezalo sie skoncentroac rownolegle z poszukiwaniem domniemanego porywacza.
Ze jest to dla Rutkowskiego niezla „zabawa” to mnie ani dziwi, ani specjalnie gorszy. W koncu kazdy nam znany z literatury detektyw prywatny traktowal sprawy, ktorymi sie zajmowal jako cwiczenie intelektualne. Niechaj bedzie zabawa, choc nie powinien sie do tego publicznie przyznawac. No bo to kabotyn.
Gimme Lord Peter anytime. 😈
A propos pobielanego posła, PK pisała kiedyś, że petycje po zebraniu podpisów powinno się wydrukować i wysłać do adresata. Czy nasi dzielni petycjitwórcy podejmą ten trud – tak by petycja dotarła przed posiedzeniem – czy jest inny plan?
Mordko, mam zdecydowanie więcej zaufania do policji niż do Rutkowskiego. W przeciwieństwie do niego, policja się nie bawi i nie lata po mediach urządzając spektakl żerujący na ludzkiej tragedii. Myślę też, że policja nie jest głupia i od początku podejrzewała matkę, choćby dla zasady nie gubienia żadnej możliwości. Policja zrobiłaby swoje, ze smutnym skutkiem, ale nie rozjechałaby tej kobiety publicznie i na miazgę tak, jak zrobił to ten drań.
Plan jest dokladnie taki, Ago. z listem towarzyszacym do kazdego czlonka Komisji Etyki.
Teraz ze Stara wychodzimy. Gdybysmy nie wrocili przed wieczorem, to uprasza sie Psa Bobika, by zatelefonowal do E. i powiedzial by E. zatelefonoala na policje i sprawdzila, czy nie zostalismy aresztowani pod Ambasada Syrii. My ze swej strony obiecujemy tylko pokojowe srodki demonstracji, zadnego wybijania szyb ani ochlapywania farba drzwi. Choc naprawde by sie przydalo. Tam dzis noca arsztowano piec osob i mamy szczera nadzieje, ze do zadnych galtownych zachowan nie dojdzie.
Wish us good luck.
😈 😈 😈