Łowy
Kurczę wytrzymałości kresu dochodziło,
nic nie pomogło, że się na chwilę ukryło,
dysząc całe zgonione niby miech parowy,
w samym końcu obory, za wymieniem krowy
i padło martwym bykiem. Już Bobik tu wpada,
krowę na bok odsuwa, coś tam do niej gada
dla zmyły, szybkim kroczkiem sunąc do kurczęcia.
Sam gospodarz, uniknąć chcąc krótkiego spięcia,
usiłował Bobika chwycić za obrożę,
lecz któż polującego psa powstrzymać może?
Wyrwał się tedy Bobik, śmignął jak rakieta,
gospodarz czubkiem buta jeszcze rozgniótł peta
i od tej chwili tylko patrzyć mógł bezradnie,
jak szybko pies mu tego kurczaka dopadnie.
Kurczak, nie w ciemię bity, biegnie do chlewika
i z gdakaniem okrutnym za korytem znika,
prosięta kwiczą, knury chrząkają znacząco,
maciory czynią znak „a kysz!” racicą drżącą,
a Bobik robi slalom pośród wiązek słomy,
bo pozbyć się na kurczę nie może oskomy.
Już je łapie za skrzydło, zęby w nim zatapia,
a tu… Pióro zostało w pysku. O, kur zapiał!
To nie fair! – szczeknął Bobik i runął jak fala
za kurczakiem, co znowu migiem się oddala,
zmierzając do kurnika i w jego czeluści
ginąc. Na dalszy ciąg zasłonę lepiej spuścić
milczenia, bo gdy kura już na grzędzie siędzie,
to wiadomo, że dalej nic z łowów nie będzie,
jako że psy, choć mądre i pełne zdolności,
z fruwaniem jednak mają niejakie trudności.