Kara Mustafa
Kiedy Kara Mustafa, policji wódz znany,
od Mongołów z Mostowa przyjmował kubany,
a zastępy krzyżackie na skrzydłach odwetu
z Komisariatu skradły większość taboretów,
natenczas Komisarza chwyciła ochota,
by sprawę jeszcze bardziej – jak się da – zamotać.
Matko, oświadczył, w lesie jest malin co nieco,
niech w te maliny wszyscy sensu szukać lecą,
a ja zza biurka będę udawał dystrakcję,
ukrywając starannie cichą satysfakcję.
Jak powiedział, tak zrobił. Publiczność pobladła
i na czterech literach bez oparcia siadła,
by następnie ochoczo się rozbiec po krzakach,
próbując w nich odnaleźć skrzydło od wiatraka.
Komisarz na to patrzy pół drwiąco, pół serio
(bo aż z taką nie liczył się donkiszoterią),
i mruczy: chcieli sensu ście, no to go macie.
A rządek taboretów na Komisariacie,
co jeszcze z krzyżackiego ostał się pogromu,
dorzuca z korytarza: komu nogę, komu?