Nie rzucim…
W Gruzji gdzieś leżą marne posady,
w lasach brykają jelenie,
a na Bobika padł dziś strach blady:
wszyscy rzucają palenie.
Broni się jeszcze zwierz Alpuhary
z resztką drużyny w okopie,
a wokół wszędzie szlaban na gary
i krzyki: rzućże też, chłopie!
O wschodzie słońca ryczy Mordechaj,
siedząc przemyślnie na tyłach:
kto żyw niech żuje i rzuci niechaj,
jak moja Stara rzuciła!
Dalej Monika naciera z flanki
a razem z nią Andsol bieży:
u rzucających bielsze firanki,
tłum butów i oddech świeży!
Bobik z Klakierem, Zeenem i Wodzem
zebrać chce resztki odwagi,
ale zza węgła ranią go srodze
strzały Siódemki i Agi.
Zasnute serca obrońców kirem,
bo nowy atak nadciąga,
rakietą wali z Lublina Irek,
a Kierowniczka z Elbląga.
Bobik, nerwowy jakby mu koty
siadły na czarnym ogonie,
wrzasnął w popłochu do swojej roty:
chodu! I zmylmy pogonie!
Spadajmy, bracia, w stronę Grenady,
nową załóżmy tam bazę,
tam puścić dymka jeszcze da rady
i kultywować zarazę.
Bryknęli społu w miejsce bezpieczne,
tak, jak to Bobik nakazał
i od tej pory klepie się wiecznie,
że w tej Grenadzie zaraza.