Oj dane, dane
Labradorka przyglądała się Bobikowi podejrzliwie. Już od kilku minut wpatrywał się w sufit, wskakując chwilami na krzesło, zeskakując z niego, stając słupka, ale niezmiennie ze wzrokiem skierowanym w górę. Wprawdzie nie było to wydarzenie na miarę nowej wypowiedzi Palikota albo reakcji Kancelarii Prezydenckiej na tę wypowiedź, niemniej jednak sprawa wydawała się na tyle intrygująca, że opłacało się poświęcić parę minut drzemki dla jej wyjaśnienia. Po paru bezskutecznych próbach znalezienia dyplomatycznego wstępu postanowiła zaryzykować i zapytać uprzejmie, ale bez owijania w bawełnę.
– Czy mógłbyś mi wyjaśnić, czemu się tak gapisz w ten sufit?
– Danych szukam – odpowiedział Bobik, nie okazując szczególnych emocji.
– Danych? – zdziwiła się Labradorka. – I z sufitu chcesz je wziąć?
– Wszyscy tak robią! – zapewnił Bobik. – Jest to sprawdzona i bezpieczna metoda. Nikt nie patrzy, skąd są dane, tylko wszyscy się cieszą, że w ogóle są. Sierżant Gugiel się cieszy. Inspektor Analityks się cieszy. Ja się cieszę. Żurnaliści wiwatują. Publiczność szaleje. Na końcu ktoś dostaje order i pojawia się w Wikipedii. Czy dla takich chwil nie warto powpatrywać się w sufit?
– A czy to aby jest w po… – zaczęła z namysłem Labradorka
– W potrzebie stosuje się środki nadzwyczajne – przerwał jej Bobik. Jak się nie ma pod ręką sufitu, to bierze się dane z powietrza. To trochę bardziej pracochłonne, bo najpierw trzeba je uzdatnić, ale też skuteczne.
– A musi się te dane w ogóle skądś brać? – zastanowiła się Labradorka
– Bezwzględnie! – obruszył się Bobik – Jeżeli mówisz lub piszesz cokolwiek bez podania danych, to wychodzisz na jełopa, nieuka, czy fantastkę. W końcu nikt nie może mieć tak ni stąd ni zowąd zaufania do twojego rozsądku albo uczciwości. A z danymi zaraz zaczynasz sprawiać poważne i uzasadnione wrażenie. Tak że zamiast kombinować, dzielić włos na cztery zapałki i podawać w zwątpienie, lepiej mi pomóż patrzeć w sufit, a potem to my już temu światu pokażemy!
Każdym danym zawsze można pokazać palec fakjowy 😉
No, można, ale ja przy pomocy tych danych chciałem sobie dodać powagi, dostojeństwa i wiarygodności, to co im będę palec pokazywał. 😉
Dostojeństo i powaga w najmniejszym stopniu zależą od danych. Zobacz, ile dostojeństwa i powagi ma taki jeden bliźniak – a żadnych danych do tego…
Bo pewnie dane do tego dał na przechowanie drugiemu bliźniakowi, a ten je schował tak dobrze, że do dziś nie może znaleźć. 😉
Dzień dobry po urlopowo.
Stan realizacji planu na minione 4 tygodnie:
a) pierwszy urlopowy wieczór: zaliczony („wczorajszy śnieg”! )
b) zawsze: chłodne reńskie wino -> zrealizowane z małymi poprawkami, bywało również francuskie („Cyrano i Roxane” w Sopocie) i włoskie
c) dzisiaj i jutro: pyszna zupa ogórkowa -> zrealizowane
d) zawsze: na balkonie, kawa, koniak, solone migdały, oliwki sery ?., rozmowy, książki, blogi -> zrealizowane i kontynuowane
e) Landesschau SWR? co z moją pracą -> nie ma co się martwić 🙂
f) w czasie urlopu w Sopocie nie będę kupował ani czytał FAZ oraz SDZ -> raz się załamałem (FAZ!!!)
g) ?Zorba? w Orłowie w Teatrze na Plaży -> pogoda nie dopisała
h) ?Skrzypek na dachu? Teatr Muzyczny w Gdyni -> Cyrano i Roxane nie dopuściły do realizacji ambitnego planu 🙁
i) spotkanie z koleżankami i kolegami z ogólniaka (motto: 36 lat po studniówce, maturze oraz ?) -> zrealizowane 🙂
j)Teatr im. A. Osieckiej w Sopocie, mam nadzieję że pan Ochodlo coś zaproponuje -> tutaj muszę się pożalić:
kupno biletów dla dwóch osób (60 zł) okazało się niemożliwym, ponieważ „dyrektorka” kasy w teatrze nie mogła wydać reszty z banknotu 100 zł (miała w kasie tylko 10 zł w drobnych monetach (po co?) ), nie miała też chęci rozmienić pieniędzy u koleżanek w kawiarni, które jak się okazało też nie miały „drobnych” banknotów.
k) po urlopie: częściej wpadać do Bobika na spotkania z Koszykowcami -> realizuję
g2) codziennie: będę w ?Błękitnym Pudlu?, rano (gazety, kawa?), wieczorem (rozmowy, wino ?) -> bywałem również w porze obiadowej (Marylka biegała po mieście, a ja cierpliwie czekałem 🙂 )
Imponujące, ale dalece niepełne – a gdzie regularne wypróżnienia, hę?
O, jak to miło widzieć KoJaKa pourlopowego w najwyraźniej dobrym humorze. 🙂 Zresztą – urlop nie mógł być nieudany – przy tak starannym zaplanowaniu strony kulinarnej… 😀
A zapowiedź częstszego wpadania i mnie wprawiła w dobry humor. 🙂
Pani Dyrektorce Kasy nie ma się co dziwić. Im mniej się ma władzy, tym staranniej trzeba tę odrobinę wykorzystać. 😉
@zeen
No właśnie, wszysto można zaplanować, ale na bezzaparciową realizację nie zawsze można liczyć 😉
Tak, tak, człowiek chce strzelać, a Pan Bóg akurat nie ma ochoty nosić… 😆
Ja tam dane od paru dni biorę od ekscelencji Arkusza, ale chłop przyszedł z rodziną i naznosili… Na kilka wikipedii wystarczy… 🙄
Widze, Bobiku, ze zajales sie pieknym tematem, juz dobrze podsumowanym przez (podobno) Disraeli’ego i rozpowszechnionym przez Marka Twaina w krotkim, lecz tresciwym zdaniu „There are three kinds of lies: lies, damned lies, and statistics”. W rzeczywistosci podobno wiekszosc ludzi nie potrafi analizowac danych liczbowych i patrzec na nie krytycznie. Kiedys przeczytalam o tym urocza ksiazeczke pt. „A Mathematician Reads A Newspaper” autorstwa Johna Allena Paulosa. Posrod wielu analiz zlego zrozumienia danych przez politykow, dziennikarzy, urzednikow panstwowych, lekarzy itd., najbardziej utkwilo mi w glowie zdanie wziete z powiedzen Samuela Johnsona:
'A thousand stories which the ignorant tell, and believe, die away at once when the computist takes them in his gripe.’ 😀
Jednym slowem, chyba trzeba sie zabrac za powtorke z matematyki, zeby nie od razu milknac, gdy pojawia sie liczby, zwlaszcza jesli sa wziete z sufitu. 😉
Wyznaję ze wstydem, że też należę do tych naiwniaków, którzy skłonni są odruchowo bardziej wierzyć wiadomościom popartym ścisłymi danymi liczbowymi, choć sam dobrze wiem, jak czasem takie dane powstają. Powiedzmy, że jakaś miła i uprzejma instytucja jest skłonna sfinansować darmowy kurs niemieckiego dla azylantów, ale dopiero od 12 kursantów wzwyż, a ja mam tylko 9 kandydatów. Co się robi? Szuka się oczywiście 3 osób, które pozwolą się wpisać na listę kandydatów jako martwe dusze i uzyskuje finansowanie. Prowadzący kurs jest oczywiście żywotnie czyli finansowo zainteresowany, żeby imprezy nie zlikwidowano, więc nie tylko entuzjastycznie przyjmuje te 3 martwe dusze, ale jeszcze nie wpisuje im nieobecności. Gdyby przypadkiem przyszła jakaś wizytacja, to wtedy jeden raz wpisze i tyle. Uczestnicy kursu go nie wsypią, bo są żywotnie czyli finansowo zainteresowani, żeby nie musieli za naukę bulić.
Na końcu roku podsumowuje się wyniki, w liczbach rzecz jasna i przesyła wyżej. Tam podsumowują wyniki z podległych okręgów, które zapewne też nieco upiększyły rzeczywistość i posyłają wyżej. Tam…
Bardzo ładnie ten mechanizm tufty opisany jest przez Sożenicyna w „Archipelagu Gułag”. Tylko całkiem niepotrzebnie i niezgodnie z prawdą uznaliśmy tuftę za właściwość systemu realsocjalistycznego, która odeszła wraz z nim. Guzik prawda. Tufta żyje, ma się świetnie i nie zagaśnie, póki będzie trwała sprawozdawczość i statystyka. 🙄
No to czemu ja, wiedząc to i tak jestem skłonny poważniej traktować dane podparte… itd? 😯
A, tak tufta zyje, i ma sie dobrze, bo chyba jednak sprawa polega na nieelastycznosci przepisow – wszystko jedno, czy one sa drakonskie, jak w Archipelagu, czy po prostu tylko wyraznie niedogodne, to jednak umysl ludzki stara sie je lepiej dostosowac do zycia… Albo inaczej – sprawozdawczosc jest zero-jedynkowa, a prawdziwe zycie jest analogowe, by uzyc jezyka matematykow. 😉
Ale z tymi danymi liczbowymi naprawde trzeba uwazac. Kiedys lekarka namawiala mnie na badanie, ktore bylo dosc inwazyjne – na wszelki wypadek. Gdy przeczytalam juz tylko broszurke, jaka mi dala, okazalo sie ze prawdopodobienstwo mojego zapadniecia na badana przypadlosc bylo kilka razy mniejsze niz ryzyko komplikacji zwiazanych z samym badaniem. Jej zdziwienie bylo przeogromne, gdy odmowilam, bo przeciez „wszyscy sie zgadzaja na podstawie podanej statystyki”. Uzbrojona w wyliczenie matematyczne udowodnilam jej, ze sama broszurka ma blad w analizie , i nie we wszystkich przypadkach ryzyko zapadniecia na chorobe przewyzsza ryzyko zwiazane z badaniem. Byla zdziwiona, ale przyznala mi racje – pewnie dlatego, ze zwalczalam liczby liczbami (no i dobrze miec w domu i okolicach osoby wyksztalcone w matematyce i analizie staystycznej). W ksiazce, o ktorej wspomnialam jest opisane mnostwo podobnych przypadkow… To juz nawet nie jest tufta, to jest poddawanie sie magicznej sile liczb bez ich zrozumienia…
Dojrzał i zdziera 😀 😀 😀
Koniec sierpnia, to już i pora była dojrzeć. 😆
Ja sam wprawdzie dziś jeszcze do żadnej pracy na serio nie dojrzałem, ale usprawiedliwiam się krótkowidztwem 🙂
Pewnie Zosia Ci wyliczyla. 😆 😆
Ja tez chcialam zabrac glos w sprawie cytowania liczb z syfitu, ale jestem taka zajeta, taka zajeta!
Pokoj dla gosci spiewa!
Odezwe sie pozniej! Jeszcze tylko powitam Kojaka M. bo go baredzo dawno nie widzialam.
Ide zawieszac obrazki.
😆 😆 😆
Doczytałam KoJaka. Jak dobrze, że jestem tylko kasjerką 🙂
Cytowanie liczb z syfitu… 😆
Pewnie chodziło o statystyki medyczne? 😆
Heleno, jak pokoj spiewa i spiewa, to znaczy, ze jest muzyka, 🙂 a jak muzyka to i matematyka, i nie tylko dlatego, ze kiedys tradycyjnie uczono ich razem, ale tez dlatego, ze w tradycji hinduskiej jest specjalna bogini od muzyki, liczb i slow. Nazywa sie Saraswati, a to imie jest szczegolnie mi mile, bo to imie prababki moich dzieci. Jej zdjecie stoi na komodce w sypialni – jest mlodziutka i sliczna, i siedzi w pozie, w ktorej tradycyjnie przedstawia sie te boginie – grajac na bardzo starym instrumencie zwanym veena. Nasza Saraswati tez bardzo lubila muzyke i poezje, i byla swietna w matematyce, wiec Zosia ma dobry przyklad do tych wyliczen, z sufitu czy skadinad. 🙂 Saraswati pooja jest wielkim swietem, zwlaszcza na poludniu Indii. Trwa kilka dni, a jednego z nich odklada sie na piedestal wszystkie ksiazki i instrumenty muzyczne, by bogini poblogoslawila je na nastepny rok.
Pan Andrzej poszedl, jeszcze jutro tylko pomalowanie drugi raz
korytarza, zawieszenie mi w sypialni wiatrako-lampy oraz drobne naprawy w lazience u E.
Goscinna sypialnia wyglada przeslicznie. Ani jeden mebel nie stoi tam gdzie stal, wiec Bobik by nie poznal. Zyskalam miejsce dzieki przemeblowaniu. A najbardzie ciesze sie z tego, ze nad
biurkiem moglam zawiesic ukochany obraz, ktory od ponad roku siedzial w szafie. Jest to rysunek tuszem Ottona Axera – Simchas Tojra (Simchat Tora), Radosc Tory i przedstawia dwoch w zapamietaniu tanczacych Zydow, glowy uniesione w gore, nogi podstakujace, a przyglada sie tej scenie maly chlopiec, trzymajac sie za glowe, jakby nie mogl uwierzyc, ze starzy ludzie wyprawiaja takie brewerie. Kupilam go z wystawy 20 lat temu, kiedy pierwszy raz pojechalam do Polski.. Byla o seria rysunkow ilustrujacych zydowskie swieta – Simchas Tojra, swieto Radosci Tory jest jednym z nich. Usmiecham sie ilekroc patrze na ten rysunek. On jest narysowany szybka, nerwowa kreska, reka artysty jakby nie odrywala sie od papieru.
Teraz goscie moga przyjezdzac! Jedna juz sie zapowiedziala na 14 wrzesnia. Renatka!
Rozminelam sie z Monika. Dzieki jeszcze raz za ten wczorahjszy program.
Zabawne, ze obie pisalysmy jednoczesnie o milych swietach. Do tanczenia na Simchas Tojre tez potrzebna jest przeciez muzyka. 😆
jak Bobik zauwazyl mamy „berlinska pogode” po prostu:marzenie!
jutro tez slonecznie!!!
slonce cieplo:zycie jest cudowne 😀
zastanawiam sie czy Bobik tez tak umie???
http://icanhascheezburger.files.wordpress.com/2009/08/funny-pictures-magician-cat-does-not-reveal-secrets.jpg
piesku?
Carpe diem, rysiu.
Moguncjusz mial szczesliwy urlop mniemam
mily lokal,zadbany stolik z napojem,cos do czytania i zona
SAMA w sklepach 😆
wezme przyklad w przyszlosci 8)
O, widzę, że na radość zeszło! 🙂
Jestem za! Idę potańczyć przy garach, do wtóru niebiańskiej muzyki – skwierczenia kotleta na patelni. 😆
oczywiscie Heleno 😀
Heleno, swieto, radosc, muzyka i ksiegi nam sie zbiegly. 🙂 I Bobikowi kotlet niebiansko skwierczy, a Rys lapie karpie. 😆 Ide na troche lapac moje na ganku przy patio.
http://www.rp.pl/artykul/2,354850_Matka_Rozy_poddana_sterylizacji_bez_swojej_zgody__.html
@rysberlin
Zgadza się, tylko o jednym nie wspomniałeś.
Mniej więcej co 45 minut Marylka przychodziła do miłego lokalu, demonstrowała nowe łupy, wypijała co nieco żeby się zregenerować, odstawiała torby, torebki, torebeczki ….. i ruszała do boju 🙂 .
Jesli to prawda, Heleno, a wyglada na to z tego artykulu, bo inaczej jej adwokat chyba nie zaczynalby sprawy, to okropne. Naprawde okropne.
Eugenika.
I rozejdzie sie po kosciach. Zobaczysz.
Wroce zatem do tematu dzisiejszego wpisu naszego Gospodarza – bardzo smieszny tytul wymysliles, Bobiku! 😆
Moj przyjaciel/sasiad/wieloletni szef byl mistrzem przytaczania danych – sypal nimi jak z rekawa, z wielkim aplombem, wszyscy zamilkali z wrazenia. Zauwazylam, ze dane pojawialy sie szczegolnie czesto wtedy, kiedy np. napadalismy na niego na zebraniu redakcyjnym. Potrafil uciac kazda awanture, kazdy rozsadny argument, przytaczajac dane na swoja korzysc lub powolujac sie na cos co wlasnie byl przeczytal.
Kiedys, kiedy zrobil na wszystkich szczegolnie piorunujace wrazenie, zapytalam go na osobnosci, gdzie moglabym to przeczytac co zacytowal.
– Nigdzie – odpowiedzial. – Wymyslilem to na poczekaniu, ale cie zabije jesli pisniesz o tym chocby slowko.
Nie pisnelam az do dzis. Bo przyjaciol sie nie sypie.
@haneczko
Wiesz, to nie to że kasjerka jest winna, ale całe nastawienie do potencjalnych klientów. Pokazują na PC-cie które miejsca są wolne, możesz sobie wybrać, ale nie są w stanie przygotować kasę, żeby klienta sprawnie obsłużyć.
Zauważyłem że „brak” banknotów i bilonu do wydania reszty jest bardzo rozpowszechniony ( conajmniej w Trójmieście), wyjątkami są sklepy MPiK-ów i restauracje.
Widze, ze problem drobnych w ojczyznie wciaz nie rozwiazany. Jest on unikalnie nasz. Pierwsza zasada obslugi klienta to byc uprzejmym i pomocnym, ale jak to zrobic bez drobnych?
Tak, Kroliku, zupelnie unikalny i trudny do wytlumaczenia poprzez bariery kulturowe. Dobrze, ze juz dosc powszechnie mozna uzywac kart kredytowych i problem tak sie czesciowo rozwiazal.
Heleno – magia liczb dzialala za kazdym razem bezblednie, jak widze z Twojej historii. To troche jak ubranie sie w bialy fartuch i pojawienie z probowka w rece – od razu sie jest kaplanem nauki. 😆 Ciekawe, czy przez lata tylko Ty jedna zadalas pytanie skad on bral te liczby? A moze wszyscy inni milczeli rownie lojalnie jak Ty?
A tu jeszcze wspomnienie o Tedzie Kennedy’m, ktorego oplakuje dzisiaj wlasciwie caly nasz stan, i doceniaja nawet jego przeciwnicy polityczni (np. superkonserwtywny senator Hatch z Utah, ktory wiele lat temu postanowil kandydowac do Senatu przeciwko „liberalnemu Kennedy’emu, a gdy Kennedy’ego blizej poznal, jego bliskim przyjacielem, choc nadal politycznym przeciwnikiem). Tych wspomnien jest bardzo wiele w prasie i radiu, ale najbardziej mi sie podobalo to, co napisala Arianna Huffington.
http://www.huffingtonpost.com/arianna-huffington/ted-kennedy-and-the-missi_b_270053.html
Koledzy sie domyslali i mowili: on to chyba zmysla? To bylo w ciemnej epoce przed internetem….
Tak, Heleno, wtedy trzeba bylo sprawdzac zrodla w bibliotekach i urzedach, wiec latwiej bylo z tymi danymi.
A tu jeszcze jedno, nasze lokalne wspomnienie o Tedzie, i co znaczyl dla zwyklych obywateli Massachusetts, zwlaszcza niepelnosprawnych, albo inaczej potrzebujacych pomocy.
http://www.boston.com/news/local/massachusetts/articles/2009/08/27/edward_kennedys_compassion_lifted_individuals_frightened_and_desperate/
Dane liczbowe są chyba rzeczywiście odpowiednikiem białego fartucha i stetoskopu. Reprezentują Autorytet Nauki, który działa nawet na tych, co innego rodzaju autorytetami nieszczególnie się przejmują.W niepewnym i pokopanym świecie nareszcie jakaś niewzruszona, a całkowicie racjonalna opoka. Chcemy taką mieć, więc przymykamy oko na to, że została właśnie przed chwilą wymyślona lub z sufitu zdrapana.
Zwlaszcza, ze zwykle bialy sufit pasuje do bialego fartucha… 😉 Autorytet nauki mial byc ostatnia ostoja prawdy obiektywnej, choc naukowcy, historycy nauki i fizofowie poznania wiedza, ze nawet w nauce sprawy sa nieco bardziej skomplikowane… A w zwyklym zyciu czasem przymykamy oko takze dlatego, ze glupio sie troche przyznac, ze znaczenia szybko migajacych przed oczyma liczb po prostu sie nie rozumie – i dotyczy to zarowno tych, co je cytuja, i tych, ktorzy sa poddawani takiej obrobce liczbami… I nie tylko autorytetow naukowych, ale i urzednikow bankowych oferujacych kredyty albo szczegolna okazje inwestycji w pakiet akcji.
Przeczytałem te wspomnienia o Tedzie Kennedym i poświęciłem mu kilka dobrych myśli. Wcale nie tak łatwo być jednocześnie znaczącym politykiem i facetem z sercem po właściwej stronie. To rzadkość.
Jak to sie mowi: there are lies, darn lies and statistics.
Debatuje czy wybrac sie do kina Seraphine.
Z tymi cyframi to może nie tylko tak, że się ich nie rozumie. Jest jeszcze taki aspekt, że codziennie atakuje nas masa takich danych i nie ma ludzkiej ani psiej siły, żeby je sprawdzić u źródła. No więc robimy dość w sumie sensowne założenie, że wierzymy w to, co nam podają, dopóki ktoś tego nie podważy. Tylko że w związku z tym wiara w coś popartego cyframi jest mniej więcej tak samo racjonalna jak wiara w oświadczenie „jest tak, bo ja na to daję słowo honoru”. Ale to już niechętnie przyjmujemy do wiadomości. 😉
Nie wiem co czy kto jest Seraphine, ale mam pytanie. Czy u Was też są w tym roku takie nieprawdopodobne chmary owadów? Mnie w tej chwili aż trudno pisać, bo co chwilę muszę coś bzyczącego lub pełzającego z klawiatury zgarniać. Do os jako współkonsumentek wszystkiego, co im zachęcająco pachnie, już się przyzwyczaiłem i zwracam tylko uwagę, żeby ich nie nadgryzać. Na musze kopulacje pod moim nosem zobojętniałem i przestałem reagować. Ale te różne zasuwające po klawiaturze jednak trochę mi przeszkadzają. 🙄
Bobiku, u nas jest mnostwo komarow – niestety, bo bylo dosc deszczowe lato (czasem nawet z deszczami tropikalnymi, podobno ma byc nastepny w ten weekend).
A z cyframi to na pewno nie tylko tak, ze sie ich nie rozumie, bo one rzeczywiscie zalewaja nas teraz, i trudno je po prostu przetworzyc, ale brak zrozumienia jednak czasem tez wystepuje, nawet w broszurkach medycznych… 😉 A tak na codzien to wcale nie takie dziwne, ze chodzimy na skroty, tak jak to opisales, Bobiku. Wszystkich zrodel rzeczywiscie nie zdolamy sprawdzic, ani logiki, ktora kazala z cyfr wyciagac takie a nie inne wnioski.
A Ted mial naprawde serce po wlasciwej stronie, i przez tyle lat byl taki niemodny i taki pod prad. Mysle o nim teraz, i o tym, jak z beztroskiego i niedpowiedzialnego mlodego czlowieka wyrosl na jednego z najlepszych senatorow w historii USA, a przy tym na cieplego i wrazliwego czlowieka. Mialam okazje go spotkac pare razy w przelocie (raz zupelnie przypadkowo w Warszawie, jeszcze wtedy nie wiedzac, ze bedzie przez lata moim senatorem), i on rzeczywiscie mial takie uwazne cieplo, o ktorym pisza we wspomnieniach.
U nas to nie same komary, a cała owadzia encyklopedia. Niszę ekologiczną sobie cholery znalazły. 👿 Ech, byłoby się entomologiem, to by się przynajmniej coś z tego miało… 🙂
Znowu mnie jutro wczesne wstawanie czeka, więc nie posiedzę przy kompie do oporu. 😉
Dobranoc. 🙂
Dobranoc, Bobiku. 🙂 Twoja mucha przeleciala wirtualnie do mojej kuchni, i teraz ja wlasnie gonimy. Jakby Ci jej brakowalo (w co watpie), to jest u mnie, dopoki jej nie wygonie do ogrodu.
Moj Ojciec tez byl pod duzym wrazenuem i urokiem Teda. Ted byl wtedy na czele jakiejs kimisji, ktora m.in. rozdzielala granty na badania naukowe w medycynie. Ojciec prosil wlasnie wtedy o pieniadze z funduszy rzadu fereralnego i dlatego musial sie spotkac z Kennedy’m. Pamietam, ze jak wrocil z DC, to opowiadal, ze Ted byl znakomicie wrecz przygotowany na to spotkanie i ze niewiele musial mu wyjasnic. Dostal wtedy od tej komisji pol miliona dolarow, a drugie pol miliona wylozyl Merck, firma faramceytyczna, ktorej bardzo zalezalo na tej szczepionce.
Do tego czasu myslelismy zawsze o Tedzie przede wszystkim jako o dziwkarzu, a ponadto moja ciotka Mary (babcia Hallie i Shiry), ktora byla z Bostonu i znala przed wojna cala rodzine, zawsze sie okropnie wyrazala o ojcu Teda, Josephie i o tym ile ludzi popelnilo przez niego samobojstwo w czasie Depresji.
Sluchalam tego z wielkim zadziwieniem 😆
Ojciec, Joseph, to cala dluga historia, a Ted pokazuje to, ze ludzie nie zawsze sa tacy sami – po Chappaquiddick on sie jakby ocknal, a jego druga zona, Vicky, byla mu w tym bardzo pomocna. Ojciec mial w ogole szczegolne podejscie do kobiet, choc wtedy nie takie rzadkie, (brat John F. tez zreszta), wiec tym ciekawsza jest jego ewolucja. Dzisiaj bardzo ladnie o tym mowil w naszym radiu bostonskim rev.Jim Wallis, i o jego stosunku do religii.
http://www.hereandnow.org/2009/08/rundown-827/
Bobiku, Seraphine to francuski film o malarce. Wlasnie wrocilam z kina. Bardzo malarski ten film. Piekne krajobrazy i dosc realistyczne sceny z zycia w regionie Picardie. Realistyczne w sensie scenografii i kostiumow, bo chyba w calym filmie nie ma zadnego dziecka!
Tez bardzo podziwialam senatora Kennedy’ego. Ladnie mowil o nim wczoraj Joe Biden.
Bobiku, urodzaj owadow, eh? W Kanadzie na owady nalezy sie przde wszystkim ubrac. Nalepiej w kraciasta flanelowa koszule i dzinsy, grube skarpety, bo przez te materialy jest trudniej sie owadom przegryzc. Unikac bycia na zewnatrz od 20:30 do 22:30, a jesli juz to nie rozmawiac, bo sie nalykac mozna komarow.
Kilka lat temu, jak jeszcze jezdzilismy w tzw dzicz z canoe, to czasami wracalam literalnie z krwawiacymi dziurami w glowie na skutek ugryzien przez tzw. deer flies albo horse flies. Te ostatnie to takie kanadyjskie muchy tse-tse jak je sobie wyobrazam. Wlasnie to owady obrzydzily mi te wyjazdy w dzicz.
Za dwa tygodnie bedzie po owadach. Znikaja jak tylko sie zrobia znowu chlodne noce.
piatek!!!
od poniedzialku w berlinie ponownie szkola
bede mial(i moi koledzy)przez caly tydzien moc pracy
te wszystkie(tysiace!!!)szkolne ksiazki czekaja na uczniow
do pozycji wiec!!!!
to lubie, cos dobrze zrobic 🙂
brykam w sloneczny dzien 😀
zostawilem moze tutaj usmiechniete wypasione?
gdzie leza?
bywajcie 😀
Rysiu, jeżeli brykasz, to masz je na nosie 😆
Wrócę na moment do kasy. Mili moi, winna jest jednak kasjerka. To jej miejsce pracy i jej głowa w tym, żeby działało jak trzeba. Nie ma problemu drobnych czy grubych. Jeżeli klient lękliwie (nagminne) pyta, czy mam wydać ze stu, odpowiadam „Oczywiście, przecież jestem kasą 🙂 „.
Jeżeli zdarzy mi się wpadka, jest mi wstyd i klnę samą siebie od głupich grop.
Pan mąż już zdarł, zagruntował i dzisiaj będzie kładł 😀 On do danych podchodzi jak pies do jeża. Z góry zakłada, że ktoś przy nich chachmęcił 😉
B!

Dzień dobry 🙂 Ja do jeża bym nawet chętnie podszedł, ale zawsze na jego widok smycz mi skracają. 👿 A w ogrodzie jeszcze się żaden nie zagnieździł. W starym domu były jeże dyżurne, przez wiele lat, ale z niewyjaśnionych powodów nie zechciały się z nami przeprowadzić.
Heleno, czy to jest to, co ja myślę? 😯
Tak. 🙁
Trzeba szybko włączyć positive thinking. To bardzo uprzejmie ze strony B., że zrobił to teraz, a nie przyczaił się do zimy.
A tutaj piszą strasznie dziwne rzeczy, z których wynika, że tylko trzema genami różnię się od Labradorki 😯
http://wyborcza.pl/1,75248,6972396,Genetyka_psiej_siersci.html
Powiedzenie „siedzieć na dwóch stołkach” nie jest, jak się okazuje, żadną metaforą 😆
http://deser.pl/deser/1,83454,6974325,Dziwne__dlaczego_prezydent_siedzi_na_dwoch_krzeslach_.html
Nie ma watpliwosci dlaczego siedzi na dwoch krzeslach. Jako osoba wazna, chocby i nikczemnej postury , musi zajmowac wiecej miejsca , bo nie jest byle kim.
Chodzi zatem o to, by np taki marszalek sejmu siedzacy obok zanadto sie z prezydentem nie spoufalal, dotykajac np jego ramienia swoim ramieniem, jego kolana swoim kolanem.
Jezyk ciala Pana Prezydenta powinien byc obfotografowany do jakiegos podrecznika psychologii. Lepszego modela nie znajda. Ten jezyk jest szczery do bolu, jak sam Pan Prezydent. Nie potrzebna mu zadna najciensza nawet powloka t.zw. „kultury”. Jest taki jakim go PB stworzyl i innym byc nie zamierza.
A ja myślałem, że Panu Prezydętowi chodziło po prostu o uniknięcie nielicującej z powagą urzędu sytuacji, opisanej w przyśpiewce „siedziałem na słupku na prawym półdupku, a lewy półdupek zwisał poza słupek”. 😀
Miejsce było pewnie dla żony i on tak, żeby się nie zmarnowało 😉
Heleno, ręce opadają 🙁
Jeszcze 423 🙁
To oznacza 846 krzeseł! 😯
Bobiku, piekny obrazek PP, ktory wywolal wiele radosci przy naszym sniadaniu. 😀 Mezowi od razu przypomnial sie koncert bozonarodzeniowy z Palacu Prezydenckiego sprzed paru lat, nadawany przez Polonie. Pokazano na nim oczywiscie muzykow, potem pare prezydencka siedzaca razem na kanapie (kolejny material do podrecznika psychologii proponowanego przez Helene), a potem… zupelnie puste wnetrze palacowe. Bylismy zadziwieni, bo przyzwyczailismy sie widziec takze zaproszonych gosci przy podobnych okazjach. I do dzisiaj zastanawiamy sie, czy gosci nie bylo, czy byli, ale postanowiono ich nie pokazywac, koncentrujac sie na wymuszonych usmiechach PP i zony, pokazujac jak mocno przezywaja muzyke (nastepny material do w/w podrecznika).
Heleno, a moze ten nieszczesny b., ktory zachowuje sie jak zupelna cytryna, jednak wymienic? Tak, czy inaczej – commiserations…
Politycy są, jak widać, nieustającym źródłem radości, nie tylko w Polsce zresztą. Ja ostatnio co wyjdę do miasta, to mam ubaw po pachy. W naszej mieścinie wkrótce odbędą się wybory komunalne, więc wszystko jest obwieszone zdjęciami kandydatów. Za jedno z tych zdjęć dałbym piarowcowi jakąś nagrodę specjalną. Kandydat jest sfotografowany tak, że w nieprzytomnie debilnym uśmiechu pokazuje dwa przednie ząbki, a wyraz jego twarzy, który zapewne miał być łagodny i dobrotliwy, oscyluje między oszołomieniem, a kompletną nieobecnością. Według nader słusznego określenia mojego taty Kandydat wygląda jak bekifftes Kaninchen, co w pięknej mowie naszych ojców oznacza naćpanego króliczka. 😆
A tak, politycy, gdy nie wywiazuja sie ze swoich obowiazkow, przynajmniej sa zrodlem radosci. Zwlaszcza ci, ktorzy biora siebie niezwykle powaznie. A jakie bylo haslo wyborcze nacpanego kroliczka? Glosujcie na Partie Gryzoni? 😉 Oczywiscie nasz blogowy Krolik jest dowodem na to, ze czasem warto. 😀
A Andy Borowitz dalej ma trudnosci z ostatecznym pozegnaniem z naszym bylym prezydentem, i wraca myslami do czasow, gdy material komediowy pojawial sie w mediach za darmo prawie codziennie.
http://www.huffingtonpost.com/andy-borowitz/bush-questions-brevity-of_b_268934.html
Podejrzewam, ze ten koncert bozonarodzeniowy byl specjalnie dla Kaczyn-baszy, jego Malzonki i nikogo wiecej.
Co ćpają króliczki? 🙂
Pewnie to http://pl.wikipedia.org/wiki/Szczawik_zaj%C4%99czy
No nie, haneczko, króliczki na pewno nie są takie okrutne, żeby ćpać szczawika i to jeszcze jak on zajęczy. 😯
Myślę, że w tym przypadku odpowiedź leży jak na dłoni – króliczki ćpają trawę. 😆
Są okrutne. We wczesnym dziecięctwie taki jeden użarł mnie w ufny palec 🙁
Może palec zapomniał zajęczeć ❓
Przebieranki miedzygatunkowe – wyraznie juz zbliza sie weekend… 🙄
http://www.huffingtonpost.com/2009/08/28/puppies-dressed-as-cats-t_n_271214.html
A ja dzis znowu zrobilam wypady zaopatrzeniowe, bo w tym tygodniu idzie do nas deszcz tropikalny Danny, wiec jutro pewnie bedzie powtorka z poprzedniego weekendu. To, ze zdarza sie to ostatnio tylko w weekendy, to wyraznie jakis spisek (co prawda trudno naprawde wyrokowac na podstawie danych z tylko dwoch weekendow, ale uparci znajda w tym trend). 😉
moze to,male i zielone (wyglada psychodelicznie)
http://icanhascheezburger.files.wordpress.com/2009/08/funny-pictures-bunny-eats-gardens.jpg
😀
dobranoc ! 🙂 😀
Uprzejmie sie uprasza wszystkich obecnych o odganianie nizej podpisanej od Blogu, stosujac hasla wywolawcze (do wyboru):
Szafa na dole!
Szafa na gorze!
Biurko!!!!!!!
Z powazaniem
Helena
Dzień dobry 🙂 Specjalnie wczoraj nie powiedziałem dobranoc, żeby była odmiana. 😉 Ryś nocny i Bobik poranny – jak Wam się podoba? 😀
Podejrzliwi będą pewnie spekulować, że to pewnie wcale nie było tak, tylko Bobik się nażarł na kolację po uszy, a może nawet powyżej, po czym przysnął na kanapie i tak przespał już do rana. Ale nie wierzcie im w ogóle. To tylko plotki i pomówienia! 😆
Nie mogę na razie nikogo odganiać, bo coś na śniadanie przyniosłem 🙂
http://www.polityka.pl/sushi-z-kasza/Lead33,933,299628,18/
Teraz tylko stawiam na stole, ale potem na pewno skomentuję, bo żarcie to bardzo dobry temat na sobotę. 😀
Sushi z kaszą 😆
http://www.kaszi.eu/
U Bobika w dzień targowy
takie słyszy się przemowy:
– krótka ta zakupów lista,
mało na niej pies skorzysta.
Tylko sześć plasterków szynki?
Ktoś tu sobie robi kpinki!
A gdzie rostbef? Zapomnieli!
Zamiast tego jest miód pszczeli,
choć wiadomo nie od dzisiaj,
że pies to nie rodzaj misia.
Kilo marchwi, seler, pory…
Ja od tego będę chory,
bo to horror, nie zakupy,
gdy ich większość jest do zupy!
Dziesięć jajek? Ujdzie w tłoku,
nawet smaczne, lecz bez szoku.
Patrzmy dalej… śliwki, gruszki…
No, urwali się z psychuszki!
Ktoś, kto listę tę układał,
mało sobie trudu zadał…
A tu? Nogi trzy kurczacze?
Ach, ze szczęścia się popłaczę!
Gdybyż jeszcze pasztetówka…
Zaraz szepnę im dwa słówka,
bo te wszystkie witaminy
dobre może dla ludziny,
lecz ważniejsze przecież, żeby
zaspokoić psie potrzeby! 😉
na paluszkach……szaaaaaa
Bobiku,czasami moge zgodzic sie na rysnocny,od rana wiec zbieralem „wzmacniacz” co by sie udalo 😳
http://failblog.files.wordpress.com/2009/08/fail-owned-bicycle-transport-fail.jpg?w=479&h=345
Rysiu, unikaj dużych zwierząt roślinożernych! 😯 😉
Sądząc po dzisiejszej niewielkiej frekwencji na blogach, wszyscy mają niezwykle udaną sobotę. 🙂 Wcale nie żartuję – uważam to za bardzo zdrowy objaw, kiedy czasem w plener się wyjdzie, książkę papierową przeczyta, do serca przytuli rodzinę, psa weźmie na kolana, kota wyprowadzi…
No to na razie nie będę zakłócał tej błogiej atmosfery, prawie jak z prekomputerowych czasów. Teżpójdę zobaczyć, co w trawie piszczy. 😉
I ja Bobiku dzis na targu kupilam: pyszne jablka paula red, pita bread, bagels, miod akacjowy, dzem agrestowy i z czerwonej porzeczki, piekna wloska kapuste i milion innych rzeczy.
Dzis jednakowoz obiadu nie bedzie. Dzien na luzie. Mam 3 filmy do obejrzenia (najlepiej lubie kino francuskie): De l’autre cote du lit, Parlez-moi de la pluie oraz rosyjski film Alexandra. Wczoraj obejrzalam inny francuski, lekka komedie Bienvenue chez les Ch’tis.
Za oknem pada i chlodno, oj bedzie szybko jesien, a potem pewnie i dluga mrozna niewymawialna zi.. i duzo s…..
Widzę, że nie chcąc zakłócać, jednak wywołałem Królika z lasu. 🙂
I bardzo dobrze, bo natychmiast rozwiały mi się wyrzuty sumienia. Ja też dziś postanowiłem nie gotować, zakładając, że wszystkie te dobre rzeczy przytargane z targu smakują i na zimno. Ale dręczył mnie podskórnie jakiś niepokój, że to może nie całkiem w porządku, żeby nawet raz dziennie czegoś na ciepło nie było. Moralniak pospolity. No, ale skoro Królik też tak robi, to na pewno jest to całkowicie OK. 😀
Tylko proszę, ne me parlez pas de la pluie… 🙄
Pewnie Bobiku, na cieplo to mozna wszystko popic goraca herbata. Ze nie wspomne juz o jajecznicy ze szczypiorkiem na grzankach.
Herbata na ciepło! Znakomity pomysł! 😆
Zaraz spróbuję zastosować. 😀
Remont kuchni w toku. Ryłam stare fugi. Tapety leżą, sufit jest. Jutro koniec 🙂
Po remoncie jest jak w niebie, przynajmniej ja to tak odczuwalam. Trzymaj sie Haneczko.
U nas w domu po remoncie oznacza zawsze przed remontem. Czy to oznacza, że w ogóle nie zasługuję na niebo? 😥
Bobiku, na pewno zaslugujesz na niebo. Nie sadzisz, ze jak projekt Wielkiej Dziury sie skonczy to bedzie juz troche niebiansko?
Nawet nie wiem co to sa te fugi Haneczki, ktore ryla, ale ma to juz na szczescie za soba.
No, z Wielką Dziurą jest trochę niebiańsko nawet w stanie niewykończonym. 🙂 Ale fakt pozostaje faktem – jeszcze nigdy nie miałem okazji sprawdzić, co to jest Prawdziwy i Ostateczny Koniec Remontu. 🙄
Koniec remontu moze oznaczac, ze trzeba szukac nastepnego projektu.
E, chyba rzeczywiscie caly czas cos tam remontujemy, choc oczywiscie – i na szczescie – na rozna skale, wiec lepiej sie do pojecia Calkowitego Konca Remontowania nie przywiazywac…
U nas tez pada, i to znowu dosc mocno. Rankiem i wczesnym popoludniem ogladalismy bardzo ladny pogrzeb (jesli pogrzeby moga byc ladne) Teda Kennedy’ego, w tym okropnym deszczu. Gral Yo Yo Ma, spiewali Placido Domingo, Susan Graham i Tanglewood Festival Choir, przemawial prezydent Obama, ale najladniej o nim opowiedzial jego najstarszy syn, Ted jr. Najbardziej mi utkwil w pamieci moment, gdy powiedzial „ojciec nauczyl mnie wielu trudnych rzeczy, a nawet najtrudniejszej – jak kochac Republikanow…”, i w kosciele wszyscy zaczeli sie smiac, w tym senatorowie republikanscy, McCain i Hatch, i byly prezydent Bush.
A herbata rzeczywiscie zamienia kazdy posilek na cieply, dlatego miedzy innymi tak ja lubie. 😀
Króliku, o fugi najlepiej zapytać Kierowniczkę Dorę. Na pewno będzie wiedziała, co to takiego. 😆
Ciekaw jestem, czy moja rodzina spełni kiedyś tam moją wolę i wyprawi mi pogrzeb nowoorleański? Z muzyką, niezbyt smutny i najlepiej, żeby jeszcze jakiś niezły gag się wydarzył.
A propos, śliczną dziś wyczytałem anegdotkę pogrzebową we wspomnieniu o Kalinie Jędrusik. Zacytuję, bo warto. 🙂
(Opowiada Olbrychski) – Była ładna pogoda. Ptaszki śpiewały. Kalina została pochowana przy Stasiu. Ksiądz odprawił nabożeństwo, wszyscy się pomodlili i zapadła cisza. I wtedy gdzieś z tyłu odezwał się starszy aktor – Władysław Kaczmarski, który miał chorobę krtani i jego szept było świetnie słychać. Powiedział: 'Wszystko to rzecz oczywista i głęboko prawdziwa, tym niemniej zaznaczyć by należało, że nieboszczka niezmiernie chuja lubiała’.
Jak ktoś chce cały artykuł przeczytać, to tu:
http://wyborcza.pl/1,81388,6894162,Co_ja__Jezus_Chrystus_jestem_.html
Eros i Thanatos, Bobiku…
A tu pogrzeb nowoorleanski – moim zdaniem lepiej sie nim nacieszac przed wlasnym w tym stylu. 😀 Nowoangielskie, acz nie tak exuberant, sa tez raczej pogodne, wziawszy pod uwage okolicznosci… 😉
Link tu:
http://www.youtube.com/watch?v=ktqlixx5cW8&feature=related
Ja nie mówiłem, że chciałbym ten pogrzeb mieć już, od razu. 😉 Ale jak już jakiś będę musiał mieć, to wolałbym jakiś pasujący do szczeniaka. 🙂
Ach, nie Bobiku, to bylo raczej w tym znaczeniu, ze w ogole jednak chyba to jest jedna z tych okazji, ktora lepiej sie docenia bedac na niej gosciem, a nie glownym bohaterem. 😉 W zwiazku z tym trzeba teraz lapac okazje do nacieszania sie, gdy nadarza sie okazja. Znalam kiedys przezacna osobe, z zawodu krawcowa, ktora z luboscia chadzala na pogrzeby, nawet zupelnie nieznanych osob, prawdopodobnie wychodzac z tego wlasnie zalozenia. Specjalizowala sie tez w zgadywaniu roddzinnych powiazan na podstawie fizycznych podobienstw posrod rodziny glownego bohatera (kiedys tak prawidlowo zidentyfikowala syna jednego z moich stryjecznych dziadkow – siedzac za nim w lawce koscielnej, rozpoznala go po ksztalcie uszu). 😀
No proszę, w jak prosty sposób można zaoszczędzić na testach DNA. 🙂
Pani Irenka byla lepsza od testow DNA. 🙂 A skoro mowa o testach genetycznych, wczoraj w piatkowym programie o najnowszych badaniach naukowych uslyszalam o profesorze genetyki, ktory stal sie postrachem drogich restauracji w swojej okolicy, wysylajac w ramach cwiczen swoich studentow po probki materialu genetycznego do lokali. Okazalo sie, ze czesto drogi sea bass jest tylko zwyczajna tilapia. Roznica w cenie zas dwu- lub trzykrotna. Choc profesor twierdzil, ze jednak wcale az tak bardzo nie roznia sie w smaku, jak sie o tym mowi…
Ja tez lubie sobie pozostawiac ustne istrukcje na temat swojego pogrzebu (ogromne mauzoleum tonace w kwiatach. orkiestra cyganska – w tym duchu…) co doprowadza do bialej goraczki E. ktora zaczyna natychmiast mamrotac pod nosem: oh, ca commence, here we go again i temu podobne malo uprzejme uwagi…
Moja bielizniarke mozna byloby fotografowac do pisma Homes and Gardens.
Wielkm wczorajszym wynalazkiem bylo schowanie w zamykanym wiklinowym koszu wszystkich licznych kabli, przedluzaczy i rozdzielnikow elektrycznych, ktpore dotad plataly sie pod nogami pod biurkiem z komputerem. Jak ja na to nie wpadlam do tej pory! Kable udalo sie przepowadzoc do srodka przwez otwory po bokach, sluzace w charalterze uchwytow do kosza.
Mialam ponadto dwie wizyty hydraulikow – pierwsza z drogiego ubezpieczenia, jakie wykupilam ubieglej zimy – bojler zostal naprawiony.
Jednak po ich wyjsciu odkrylam, ze z rury odchodzacej od zbiornika z goraca woda ciurka woda. Probowalam ten wyciek zalepic jakims specjalnym kitem hydraulicznym, ale po powrocie ze sklepu (poszlam kupic ten kosz) okazalo sie, ze woda dalej ciurka. Wiec zalamalam sie i zadzwonilam do najdroszych hydraulikow swiata, ktorzy przybywaja w ciagu godziny 24/7 – Pimlico Plumberrs i licza za godzine ?140 +VAT. Wymiana dwu kawalkow rury i zakretek na nie zajela mu dwie godziny, bo musial oproznic caly system z wody.
Do konca roku bede sie odzywiala wylacznie tanimi produktrami z tego paskudnego polskiego sklepu Mleczko obok, gdzie mozna kupic kilo kielbasy za 1 funta (takaz to i kielbasa!). I ani jednej pary butow az do Olimpiady w Londynie.
Dzień dobry. 🙂 To chyba nie jest sprawiedliwe, że jedni mają porządek w szafach, a inni nie. Czy nie ma jakiejś międzynarodowej organizacji, która by się tym zajęła? Moja bieliźniarka na przykład bardzo zdecydowanie domaga się takiej interwencji, bo pod wpływem relacji Heleny poczuła się dyskryminowana. 🙄
Na dodatek zaczęła teraz potajemnie konferować z komodą. Nie wiem dokładnie o czym, bo zza zamkniętych drzwi dobiegają tylko strzępki słów, ale brzmi to dość walecznie. „Żądamy… rządku i poukła… gnębionych szaf i… bli. Sprzę… stkich krajów … czcie się!” 😯
sos sos sos
Wysiadl mi modem od myszy. Czy ktos wie jak naprawic poza oczywistym wcisnieviem guzika reset badz connect. Tak, kabel sprawdzilam. Pisze z komorki.
Heleno, bardzo malo sie na tym znam, ale z moch doswiadczen z mysza, raz po prostu pomoglo, gdy ja podlaczylam do drugiego USB port (niestety o tych sprawach mysle tylko po angielsku). Chyba, ze to mysz bezprzewodowa? Bo jesli tak, to czasem wystarczy zmienic baterie (i to mi sie zdarzylo). Ale mam nadzieje, ze znajdzie sie ktos madzrejszy w tych sprawach ode mnie.
dzieki! Zaraz sprobuje.
wróciłam 🙂 nie wiem czy jestem żywa czy umarta 🙁 kierunek – Ł ÓÓÓ Ż K OOOO !!!
Oooo, jotka wrocila ze skandynawskiej wyprawy, mam wrazenie zywa. Moze jutro podrzuci troche wrazen.
Ja jestem jeszcze wstyd przyznac w pizamie, robie pranie i wogole kolo gospodyn wiejskich. Wlasnie wyszlo slonce wiec chyba jednak wypada sie przyodziac przyzwoicie do czytania gazety i kawy.
Nie moge nic poradzic Helenie w sprawie myszy.
U mnie tez nareszcie slonce, Kroliku. O zwyczaju chadzania od czasu do czasu w pizamie wspomne tylko, ze nie Tobie jednej to sie zdarza – czasem to jest najlepsze wyjscie w niektorych sytuacjach. 🙂
Nie wiem, czy widzialas przemowienie Orrina Hatcha w czasie prywatnego spotkania w JFK Library w Bostonie w czasie bostonskiego odpowiednika irlandzkiego wake. Mnie ono wzruszylo i rozbawilo jednoczesnie – uslyszec o tak o niezwykle serdecznej i bliskiej przyjazni miedzy dwoma politykami z tak roznych opcji politycznych, i w ogole o tak roznych osobowosciach to rzadkosc. Tu zalaczam link, gdyby to kogos ciekawilo (mysle, ze moze Wande):
http://www.huffingtonpost.com/2009/08/28/kennedy-memorial-service_n_271823.html
I ja mam nadzieje na wrazenia skandynawskie odzytej Jotki. 🙂
Dziś jakiś dzień na awarie komputerowe. 👿 U mnie też coś walnęło i na czas walki taty z uszkodzeniem musiałem się oddać całkowicie pozakomputerowym zajęciom. Co mi zresztą tak całkiem na złe nie wyszło. 😉
Niestety, w sprawie myszy Heleny nawet tata nie miał jakiegoś genialnego pomysłu, poza kupieniem nowej myszy. 🙁
Cieszę się, że Jotki fiordy nie zjadły. Wprawdzie nieco ją chyba przydusiły, ale myślę, że jak odżyje, to wszystko wyśpiewa. 😆
Milczaca, bezmyszowa, pizamowa, bezkomputerowa, pofjordowa, ksiazkowo-ogrodowa medytacja, chodzaca lub nie, z dzieckiem, kotem, lub psem albo nie, nie jest wcale zla. 😆 Chocby potem trzeba bylo wyskoczyc do Home Depot (zarowki!).
Moniko, bardzo mi sie podobal ten tribute przez piosenke spiewana przez Nicka Littlefielda.
Ratunkuuuuuuuuuuuu!!!!!!!!!
Bede musiala chyba zmowic ciezarowkwke do wywiezienia rzeczy z tych szaf!
Czy ktos zna telegon do Imeldy Marcos?
Musze z nia jedna rzecz obgadac…
A, właśnie, żarówki. Od nas już wyprowadzono normalne setki (z Polski, o ile wiem, też). A myśmy się zgapili i nie zrobiliśmy zapasu 🙁 Teraz w sklepach są już tylko te niby-to-ekologiczne ohydy ze wstrętnym, zimnym, sraczowym światłem. 👿
Bobiku, pomysl ile zoszczedzisz na elektrycznosci uzywajac nwego typu a.k.a. sraczowe zarowki, ktore ciagna moze jedna piata, a nawet i jedna szosta tylko elektrycznosci. Mysl: Wenecja, Barcelona, Nowy York, a moze i Toronto? w wyniku harmonii zaoszczedzonych pieniedzy. Helena tez pewnie gdzies bedzie sie mogla wybrac po uplynnieniu zawartosci szafy.
A jaki masz rozmiar stopy Heleno i czy lubisz flats?
Wygląda na to, że jednak jestem żywa. Tymczasem życzę miłego dnia 🙂 jak tylko oddam Cezarowi co jego 🙁 z radością wezmę się za sprawozdawanie 🙂
Dzień dobry 🙂 Witam wszystkich żywych w tym pięknym dniu, a jak jakiś martwy chce być powitany, to też mu przecież nie odmówię. 😆
O Londynie, Nowym Jorku i Toronto chętnie bym pomyślał, gdybym miał pewność, że nowe żarówki istotnie coś poprawią. Ale z nimi numer jest taki, że one wprawdzie mało pobierają prądu jak już świecą, za to bardzo dużo przy każdorazowym włączeniu. W związku z tym każdy, kto dba o swoją kieszeń, nie będzie tych żarówek w ogóle wyłączał np. wychodząc z pokoju i w efekcie pobór prądu wcale się nie zmniejszy. Dla mnie to jest typowy przykład ekologii pozornej, którą mało sobie cenię, bo korzyść ma z niej nie tyle środowisko,co producenci tych nowych żarówek.
Ale jak do jakichś działań ekologicznych jestem przekonany, to nie żałuję wysiłku, żeby je poprzeć. Śmieci na przykład sortuję maniacko, bo w Niemczech one są naprawdę recyklingowane. 🙂
Uczciwy hydraulik stanu wolnego pilnie poszukiwany w celach matrymonialnych. Bedzie noszony na rekach.
Czyżby ktoś tu pod wpływem wiadomych plakatów dał się nabrać na mit hydraulika? 😯
Ale to i tak musiałby być polski hydraulik. 😉
Przykro mi Heleno, ale nie mam żadnego hydraulika na składzie 🙁
Co do Skandynawii, to bardzo krótko, bo Cezar nie odpuszcza.
Po pierwsze: nie należy się plątać między frontami, nawet atmosferycznymi, bo konsekwencje moga być nieciekawe. Wróciłam przeziębiona, bo najpierw troche popadało w Oslo, dwie godziny, ale starczyło żeby przemoczyć nogi. Potem w okolicach fiordu Lysefjord, a w Dani to prawie na okrągło. Dopiero na wschód od Hamburga zaczęła się porządna katolicka pogoda. Dlatego wróciłam prawie umarta. Od zwierząt raczej niczym się nie zaraziłam (vide grypa jakas tam). Najpierw było przeurocze spotkanie z owcami, które spokojnie spacerują stadami w norweskich górach. Po poczęstowaniu batonami typu musli, uprzejmie nas przepuściły. Opuszczając Danię natknęlismy się na biegnące rączo pod prąd, na pasie obok, trzy przystojne krowy, za nimi gonił zdyszany pan policjant z krótkofalówką.
Skandynawia przepiękna, ale naprawdę droga. Obawiam się, że moja miłość do niej na jakiś czas ochłodnie, kiedy otrzymam stosowne wyciągi bankowe, na razie wolę ich nie przyjmować do wiadomości a wydawanie „plastikowych pieniędzy” bywa, do czasu, mniej bolesne.
Tym razem był to rodzaj sprintu przez Szwecje, Danie i Norwegie. To juz kolejny taki wyjazd organizowany przez nas dla wnuka. Wszystko organizowane pod katem zainteresowań młodego człowieka. Przejazd mostem między Malmo a Kopenhagą: most wiszący, sztuczna wyspa, kanał pod Bałtykiem. Zmiana warty przezd pałacem królewskim. Fortece, ogrody Tivoli, muzeum: statek – latarnia morska. W Lillehammer: skocznia olimpijska, skansen Mainhougen, w pobliskim Gjowik olimpijska,
największa na świecie, podziemna, wykuta w skale hala sportowa. Oslo: jeżdzenie sightseeing bus’em przez cały dzień ze szczególnym uwzględnieniem muzeum Vikingów, Kon-Tiki, parku Vigelanda. I oczywiście fiordy w okolicy Stavanger. Najpierw mrożący krew w żyłach zjazd do fiordu Lysefiord: praktycznie prosta ściana, wysoka na kilometr a na niej serpentyny chyba 33, zakręty na wąziuteńkich półkach skalnych. Cudowna prawie czterogodzinna wycieczka promem z Lysebotn do Stavanger z mozliwością podziwiania piękna fjordu.
A potem znowu Dania, kamping, gdzie codziennie trzeba było wyciągać z błocka jakieś auto, z naszym włącznie. Młody, mimo, że był w Disneylandzie i parku Asterixa absolutnie zachwycony Legolandem. Najbardziej podobały mu sie wszelkiego rodzaju repliki, tak miast, jak i urządzeń typu śluzy, mosty, etc.
Jednym słowem wyjazd bardzo udany. W czasie każdego takiego wyjazdu piszemy pamiętnik. Potem robimy tradycyjny, staroswiecki album w dwu egzemplarzach; jeden dla młodego, drugi dla nas.
Oczywiście jesteśmy zmęczeni, konto bankowe nadwyrężone, ale cieszymy się mogac młodemu pokazywać Europę, szczególnie wspominajac, to jak nas trzymano na uwięzi w najweselszym z baraków.
naturalnie już zaczynamy się zastanawiać dokąd pojedziemy w przyszłym roku 🙂
Spotkałam tylko jednego, którego Skandynawia nie rzuciła krajobrazowo na kolana. Reszta plackiem z zachwytu. Na ceny narzekali wszyscy 😉
Dla nietutejszych podrzucam linkę, w tym samym numerze ciekawie o meblach http://wyborcza.pl/1,75480,6979035,Co_sie_podoba_Polakom_Jesli_dom__to_dworek_z_balkonem.html
Fuga jest między płytkami, nasza bananowa, wart było ryć 😀
Fuga bananowa? 😯 Czy chodzi może o to, że zakrzywiona?
Ja też na temat krajobrazów skandynawskich słyszałem mnóstwo ochów i achów, ale czy oni nie mogliby sobie tych krajobrazów przenieść w jakieś cieplejsze miejsce? 😉
W firmie siedzi hydraulik,
a Helena doń się czuli:
mój ty majstrze wymarzony,
czy byś nie chciał takiej żony?
Hydraulik się nabzdycza:
niechże pani stąd spiernicza,
ja chcę żonę bez bojlera,
która na mnie nie napiera,
żebym robił jej naprawy.
Siedzę tu dla dobra sprawy,
a nie po to, by w robotę
wrąbać się jak w kulę płotem.
Chcesz mieć pani ciepło w budzie,
lepiej pani myśl o cudzie,
weź się pani do modlitwy!
Można też się chwycić brzytwy,
wypić zamiast szklankę wody,
to na bojler są metody,
a nie – myśleć wciąż, że szczęście
się osiąga przez zamęście. 🙄
przerwa 😀
Bobiku, 😀 😀 😀
Heleno,noszenie na rekach!tylko?a zameldowanie?a herbatka
ranna do wyrka??? 🙂
Niech ryczy z bólu ranna herbatka… 🙄
Jak ma się zatkać, i tak się zatka. 🙁
Bobiku 😆 😆 😆
Rysiu, poranna herbatka do lozka to dla mnie symbol, ze jednak czasami „all’s well with the world”. 🙂 Maine, stan na polnoc, w ktorym gestosc zaludnienia na metr kwadratowy jest wyzsza dla losi niz dla ludzi, ma takie haslo na swoich tablicach rejestracyjnych „Life as it should be” – i to wlasnie haslo przychodzi mi na mysl mniej w zwiazku z mozliwym spotkaniem z losiem, a bardziej w zwiazku z poranna herbata, przyniesiona do lozka. 😀
Jotko, piekny opis. Ja zawsze Skandynawie lubilam, mimo cen, nawet chlodne lata mi nie szkodza. Tylko dlugie noce w zimie jednak dzialaja na mnie odstreczajaco.
A tu wyniki najnowszych badan na temat robienia paru rzeczy jednoczesnie. Okazalo sie, ze osoby, ktore to robia maja 1. bardzo dobre zdanie na temat wlasnej skutecznosci, 2. to zdanie jest calkowicie nieuzasadnione, bo najwiecej osiagaja jednak ci, ktorzy skupiaja sie na kazdej czynnosci po kolei. Co ide teraz robic. To ma nawet nazwe: unitasking. 🙂
http://www.nytimes.com/2009/08/30/weekinreview/30pennebaker.html?_r=1&scp=1&sq=mediocre%20multitasker&st=cse
Haneczko, przeczytalam juz wczesniej zlinkowany przez Ciebie artykul o dworkach z balkonami i garazem z przodu. Smutno-smieszny. Na pocieche, takie potworki zdarzaja sie wszedzie (w Anglii jest nawet nazwa na domki na przedmiesciach nawiazujace architektonicznie do tamtejszej tradycji – Tudorbethan; u nas tez zdarzaja sie rozne przedziwne polaczenia, choc w historycznych miastach na szczescie trudniej sobie na to pozwolic, nawet gdyby sie chcialo).
Bobiku, Helena dostanie spazmów 😆
Moniko, rozbawił mnie balkonowo-kolumienkowy prestiż, a Zameczek osłupił 😯
Przyczynek łopatologiczny http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80271,6985227,_Lopata_wbita_w_grob_komunizmu___Prezydent_o_Porozumieniach.html
Piękno prezydenckich metafor jest dla mnie dowodem, że PP angażując pisacza przemówień przeegzaminował go osobiście, starając się znaleźć bratnią duszę. 😉
A miłość do architektonicznych potworków nie jest oczywiście tylko polską cechą. Ja akurat mieszkam w kraju, gdzie też lubią sobie poszaleć. 😉
Zastanawiam się tylko, jak to się dzieje, że dawniej (zwłaszcza bardzo dawniej) nie było żadnych prefesurów od architektury i powstawały przepiękne budowle, a dziś prefesurów czy innych znawców jak mrówków i budynki pod psem. 🙄
Chociaż nie, nie pod psem. Ja bym budy typu „Zameczek” jednak nie chciał.
Moniko, Skandynawia zimą, mam nadzieję, dopiero przede mną. Niczego nie da się porównać z norweskimi krajobrazami. Zawsze mam takie poczucie, że uczestniczę w misterium stworzenia świata. Tak, jakby dobry Pan Bóg właśnie skończył swoje dzieło i przycupnąwszy gdzieś na kamieniu między wrzosami, przygladał się z miłościa i poczuciem humoru swojemu dziełu.
Czy znasz może Moniko orginalne imie Pełnej Pomyslności Białej Tary, czczonej przez buddyzm tybetański, opiekunki tych którzy lecza duszę i ciało?
Bobiku, z pogodą w Skandynawii nie zawsze jest tak źle. We wtorek spokojnie mogłam zjeść lunch w ogródku restauracyjnym na przeciwko ratusza w Oslo, wygrzewając się w słońcu. A wiesz co jadłam? Kluski z robalami, zwane wytwornie pasta gamberoni! Popijałam czerwonym winem wznosząc toast, między innymi za cały Koszyk i Jego Szanowną Frekfencję!
Tak, Jotko, ja tez mam czesto podobne odczucia patrzac na te krajobrazy.
Nie wiem dokladnie, co rozumiesz przez oryginalne imie Bialej Tary, ktora jest jednym z aspektow Tary i szerzej kobiecosci w ogole? Wiem, ze imie pochodzi z sanskrytu i ze Tary buddyjskie (w sumie w 21 formach), to kuzynki Tary z hinduizmu, gdzie Tara sie najpierw pojawila jako jedna z bogin, razem z Saraswati, Lakshmi i Parvati. A zupelnie osobiscie, bardzo to imie lubie, bo mam przez malzenstwo dwie kuzynki Tary (nie mowiac o ciotce Laksmi, kuzynce Parvati i babce Saraswati). Zas sama Biala Tara tybetansko-buddyjska, jak sie domyslilas, jest bliska memu sercu… 🙂
A teraz z powrotem do unitasking. 😀
Moniko, pytam o to jak w sanskrycie brzmi imie: Pełna Pomyślnosci Biała Tara? Takie imie mozna otrzymac w czasie ceremonii przyjęcia Schronienia z rąk Lamy, co jak wiesz mozna porównać, do pewnego stopnia, do przjęcia chrztu czyli włączenia do społeczności wyznawców danej religii.
Od ponad godziny unitaskownie usiłuję dodzwonić się do mojej doradczyni podatkowej (do domu) i cały czas jest zajęte. Czy ona taka gadatliwa, czy też cały świat właśnie dziś postanowił zamówić sobie u niej zeznanie podatkowe? 😯
O, Jotko, widze, ze masz spore oczekiwania po mnie. 😉 Nie wiem, jak nazywa sie Pelna Pomyslnosci Biala Tara w sanskrycie, bo nie jestem specjalistka od sanskrytu. Ale wiem, ze tradycja buddyjska raczej trzyma sie tradycji jezyka Pali, i to do niego sa odwolania przy omawianiu podstawowych pojec w tej religii, bo w nim zapisane glowne teksty tej religii. Jestes pewna, ze Dalaj Lama uzywa pelnego imienia w sanskrycie wlasnie? I na wszelki wypadek moze dodam, ze nie jestem specjalistka od jezyka Pali… 😆
Bobiku, zeznania podatkowe? 😯 O tej porze roku? U nas drecza nas tym na wiosne… A ja z unitasking jednak chwilowo przerzucilam sie na multi (Zosia i Matylda), choc wiem juz teraz naukowo, ze oznacza to slaba efektywnosc… 😀
To już właściwie jest przedłużony termin, normalnie to do końca maja. A ponieważ w międzyczasie udało mi się dodzwonić, to już wiem, co było przyczyną zajętości. Rzeczywiście wszyscy dostali pisma z ostatecznym terminem oddania zeznań 7 września. 😆
No, to rzeczywiscie do 7-go musisz cwiczyc spiew (co przy Twoich przyjazniach nie bedzie trudne 😀 ), zeby Finanzamtowi wszystko wyspiewac… A jak wszyscy dostali pisma, to jest richtig. 🙂
Właśnie przed chwilą relacjonowałem tacie, że w naszym kraju oj,czystym balkon jest richtig, a brak balkonu jest nicht richtig. 😀
A przy okazji przypomniałem sobie przecudne określenie potworków architektonicznych – gargamele. 😆
Oj,czystym jak najbardziej. 😆 Teraz jednak nie same balkony sa richtig – musza byc i kolumienki. 😀 Ale wlasciwie to zawsze architektura wyrazala aspiracje i tesknoty za czyms lepszym – tylko czasem nieco bardziej estetycznie. Pod Warszawa swego czasu byl modny styl mauretanski. Ciekawa jestem, czy to teraz przebudowuja? 🙄 A prawdziwe, ogromne potworki mozna zobaczyc w Long Island na trasie 106 – bo to juz wlasciwie sa potwory jezeli chodzi o skale (cenowa tez!). Pniewaz sporo ta trasa jezdzilam, zawsze musialam uwazac, zeby nie spowodowac wypadku, bo niektore widoczki byly dosc oslupiajace. 😀
Uświadomiłem sobie, że nigdy nie byłem w takim gargamelu w środku, a pewnie też byłoby co pooglądać. Ale cóż, nie ta sfera i za wysokie progi… 🙁
Nie masz czego zalowac (nie zebym bywala tam czesto, jesli chodzi o trase 106, ale raz czy dwa – niestety). 🙂 Polaczenia wewnatrz tez osobliwe, a przy tym wszystko robione reka dekoratora wnetrz, ktory juz wie, co sie sprzedaje. Kolumny w srodku prawie gwarantowane… I duzo bezow, o dziwo – jednak to kolor, w ktorym dekoratorzy wnetrz i ich pracodawcy czuja sie najbezpieczniej. Wszystko mocno bezosobowe. Moze indywidualny gust zostaje na ogromne sypialnie… 🙄
Eee, jakieś mam dziwne wrażenie, że w tych sypialniach przy trasie 106 też dość beżowo i bez fantazji.
– Czy dziś nie boli cię głowa, darling?
– No dobrze, dobrze, niech ci już będzie, tylko po bożemu, na beżowo. 😆
Dobrze ich wyczuwasz, Bobiku. 😆 Moze jeszcze tylko dorzuc sporo urzadzen z silowni do tych sypialni, bo czescia tego lifestyle jest sporo czasu poswiecanego na cwiczenia. Podejrzewam, ze to jest glownym zajeciem w tych sypialniach, a nie po bozemu, na bezowo (no chyba, ze z personal trainer). 😆
Personal trainer? To nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby w skład standardowego wyposażenia siłowni na Long Island wchodził wibrator? 😆
Chociaż to by może było za mało beżowe. 🙄
weSolo Wam? To dobrze.
Klapouchy.
Alez Bobiku, personal trainer to jak te kolumny na zewnatrz domu i w srodku (no pun intended) – to oznaka, ze sie kupuje wersje luksusowa, i ze sie ma na to srodki. Nie mowiac o ruchu powrotu do natury… 😀
Heleno, czy b. nadal odmawia pracy i wspolpracy?
Kłapouszku, już się miałem udać na posłanko, ale po Twoim smętnym westchnieniu wysiliłem jeszcze moje szare, żeby napisać Ci pocieszającą mruczankę na dobranoc. 🙂
Osiołkowi w żłoby dano
ciepłą oraz zimną wodę,
mówiąc: lepsze to niż siano
i do życia stawia przodem.
I to kusi, i to nęci…
Osioł szybko chciał skorzystać
lecz pomimo jego chęci,
bojler na to nie chciał przystać.
No i dobrze, bo z nadmiaru
mogła biedna paść oślina,
a tak w zły nie wpadła narów
i do dzisiaj trawę wcina. 😉
Witam, pozdrawiam i pytam kto do … za… aż osiem miesięcy roku, no kto pytam? Skąd się wziął wrzesień, co on tu robi i gdzie jest biuro odwołań?
Moniko, nie wiem jak Dalaj Lama i nie wiem nawet jak Ole Nydhal – Lama na Europę – znałam kiedys, ale zapomniałam i nawet nie wiem w jakim języku to było, szkoda 🙂
Dzień dobry 🙂 Żeby przypadkiem nie było na mnie – ja tego września nie zamawiałem, a jeżeli, to w stanie, w którym nie mogłem odpowiadać za swoje czyny. I nie wiem gdzie jest biuro, mogę co najwyżej napisać odwołanie, a potem niech się kto inny martwi.
Swoją drogą, zaczął się ten niezamawiany pogodą jak z marzeń, tak że nie wiem, czy go warto odwoływać. 😉
Przyznam się cichutko, że Ole Nydahla nigdy nie umiałem traktować ze śmiertelną powagą, bo zawsze mi się pojawiali przed ślepiami duszy mojej Lasse, Bosse i Ole, to pociągało za sobą „kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej”, no i było po powadze. Ale kto wie, być może widzenie buddyjskiego lamy jako dziecka z Bullerbyn jest właśnie najsłuszniejszym podejściem? 🙂
Zresztą, we wsiach skandynawskich (i nie tylko) powszechnie uprawiana jest Chata Joga. 😆
Ale koleżką Lassego i Bossego był Olle, nie Ole. Ole kojarzy mi się raczej z Andersenem (pamiętny Ole-Zmruż-Oczko, jak go się nazywało po polsku) 😉
Olle i Ole to są oboczne formy tego samego imienia podstawowego, czyli Olafa. 🙂 W niemieckiej wersji „Dzieci z Bullerbyn” np. występuje Ole przez jedno l. Podejrzewam, że w duńskiej też. 😉 W polskiej było przez dwa l, ale mnie to jakoś nie przeszkadzało w skojarzeniach. 🙂 Pewnie dlatego, że o Nydahlu usłyszałem dawno, dawno temu od znajomych buddystów i na początku wcale nie wiedziałem jak się go pisze. 🙂
A w takiej Ameryce Południowej to na każdym kroku lama. I nie daj Boże powiedzieć czy zrobić coś nie tak – weźmie i opluje. 🙄
To salami gada 😯 koniec świata… 😆
Salami to pacjenci leżą… 🙄
zeen, czy z Twojego pojawienia się należy wnosić, że swoją łazienkę już masz gotową?
To skoczyłbyś teraz do Londynu i przeprowadził męską rozmowę z bojlerem Heleny… 😆
Bojlery to moja specjalność.
Do końca łazienki jeszcze trochę zostało, chociaż już efekty (piorunujące!) są.
Nie chcę dostać kopa od Declana…
Przeciw pogodzie to ja nie mam nic, mnie się tylko stanowczo, ale to stanowczo nie podoba ten niekontrolowany upływ czasu… i te adieu pomidory … i inne takie nostalgie … nie jestem jeszcze gotowa, tkwię dokładnie w środku lata i stanowczo protestuję … uuuuu!!!
W Norwegii znam przemiłego pastora o imieniu Lasse, to imie znałam uprzednio tylko z „Dzieci … „. I za każdym razem kiedy go spotykam to mam kłopoty z utrzymaniem powagi bo chce mi się głupkowato chichrać. Wkurzam się sama na siebie, ale … na głupotę podobno jeszcze nikt lekarstwa nie wymyślił …
Heleno, czy Ty aby z tymi szafami, biurkami nie przesadzasz? Gdzie jesteś, mam nadzieję, że Cię co nie wessało w te szafy, jakby co to krzycz !
O ile ja się znam na gwiazdach, to raczej Declanowi należy się kop… 🙄
A ogłoszenie „bojlery to moja specjalność” na tym blogu skutkuje natychmiastowymi i nieodwołalnymi zakusami matrymonialnymi.
Ja nic nie mówię, ale wolę ostrzec w porę. 😆
Ciekawe, czy skutkuje takie ogłoszenie:
orgazmy to moja specjalność 😉
No, niby orgazmy z hydrauliką w jakiś tam sposób są powiązane… 😀
Ale to musiałoby być inaczej sformułowane. Na przykład „specjalista od wytrysków zimnych i gorących przetka na miejscu”… 😉
No mówiłem! Mówiłem! Nie chwalić pogody na Zachodzie! 👿
Leje!
O orgazm to ja moge sama zadbac. Gorzej z cieknaca rura.
Jest wlasnie robiona. Ale nie Declanem, tylko innym krwiopijca.
I słusznie piesku, że leje! Coś musi przecież ostudzić tę rozpaloną głowe szczeniaka 🙁
Zważywszy, że dzisiaj jest 1 wrzesnia, czyli … no właśnie … biegniemy do szkółki … pora na baczniejsze zwrócenie uwagi na pewne, że tak powiem … znaki zapytania związane z jakością pieskowej edukacji! 🙁
Kto to widział, żeby niewinne szczenie furt o : wibratorach, orgazmach, o stanie w, którym nie odpowiada się za własne czyny? Toż to niebo samo musi nad takim upadkiem szczenięcych obyczajów zapłakać 🙁
Usiądź grzecznie piesku w koszyczku i przemyśl gruntownie rzecz całą 🙁
Wiem, dzisiejsze szczeniaki to już nie to samo, co drzewiej bywało. 🙁 Ale jak wpadam w żałość z tego powodu, to zaraz mi się przypomina porzekadło o zawracaniu Wisły kijem i humor mi wraca do normy. 🙂
A propos tego niezapraszanego miesiąca. Tata dzisiaj zerknął w kalendarz i zauważył „1 września”, na co mama automatycznie odpowiedziała „Aha. Te bomby lecą na nasz dom…”.
Ciekawe, że u pokolenia przecież niewojennego, pierwsze skojarzenie było jednak z wojną, nie ze szkołą. Szkoła pojawiła się dopiero na drugim miejscu. 😯
to się nazywa wyparcie Bobiku … , ale na pierwszym miejscu jest szkoła, potem szkoła i jeszcze raz szkołaaa, w końcu musiałam do niej dzisiaj pójść 🙁 i co z tego że wyższa, wcale mniej nie boli 🙁
a słońce tu takie, że wprost kpi ze szkoły i na wagary zaprasza 🙂
No to może nie powinienem rzeczywiście tak narzekać na ten deszcz? Zaprasza do siedzenia w domu i stukania w klawiaturę. 😉
W „Polityce” jeszcze o Kongresie Kobiet
http://www.polityka.pl/postulaty-kongresu-kobiet/Lead121,1830,300722,18/
Moja ulubiona bohaterka, ministra Radziszewska, znowu stanęła na wysokości zadania. 😯
Że się tutaj tak wyrażę ,
zaczął temat się dość wdzięczny
Helcia zaraz nam pokaże
jak się robi orgazm ręczny
w razie gdyby coś nie wyszło
w pogotowiu będę ja
dzięki moim wielu zmysłom
też opanowane mam
no więc w rękę biorę… tego…
to, co właśnie trzeba wziąć
i nie robię mu nic złego –
efekt pewny, musi ściąć!
by wyćwiczyć orgazm ręczny
śmiało w dłonie bierzmy… ten…
partner zaś podwójnie wdzięczny:
nam przyjemność, jemu sen…
zeen, dzisiaj mogę się jedynie zainteresować elegią dedykowaną tym co do szkół muszą, na resztę jestem głucha 🙁
Back in business.
Rura cenralnego ogrzewania juz nie tryska, nowa mysz do komputera zakupiona.
Witam jotke po wojazach polnocnych.
Przezylam ten ciezki okres tylko dzieki poezji Gospodarza, podgladajac co sie dzieje na blogu dzieki nieocenionej Nokii.
Wczorajsza rozmowa o bezowym zyciu w sypialni doprowadzila mnie do paroksyzmow smiechu i nawet juz zasypiajac sie smialam. Cos w tym jest…
Ide teraz czytac ten artykul z Polityki, bo juz mialam ostre objawy odstawienia od kompa (siadanie przed wygaszonym ekranem, polerowanie ekranu, nacanie myszy czy sie sama nie naprawila etc) .
Ach, zeen! Typowy mezczyzna! Ta wiara w mechanike! 😆 🙄 😆
Heleno, witam Cię serdecznie, proponuję brandy na powitanie 🙂
przeczlapawszy moje tereny zielone szukam chlodnego kacika
w mieszkaniu
Bobiku,jaki deszcz?31° w cieniu!!!!sprawdzilem!!!!!
moje tereny pomiedzy S-Bahnhof,a domem „zalane” upalem
gestym takim ostatnim tchnieniem pustyni
(i pomyslec ze wypasione zostaly w domu na nocnym)
🙂
Rysiu, obym był złym prorokiem, ale ponieważ u nas tak było wczoraj, a dziś już jest całkiem inaczej, to i w stolycy może zajść jakaś zmiana. Bo ona chyba z zachodu na wschód lezie. 🙁
biedna Ta Helena,ale tez dzielna na swoj sposob
od miesiecy wielu permanentnie „walczy” z mieszkaniem swoim
awarie,zacieki,wycieki,remonty,przenoszenie,gwozdzi wbijanie,zatykanie,utykanie,uszczelnianie,handryczenie sie z monterami,plenipotentami i to wszystko na Jej glowie
jak tak dalej bedzie napisze chyba poradnik co i jak
biedna ta Helena………. 😉
dziekuje,Bobiku!
co ma przyjsc nie ucieknie ❗
Moze to jest jakas rownowaga w przyrodzie, Bobiku i Rysiu, bo na razie u nas nie zapowiedziano tradycyjnego weekendowego deszczu tropikalnego, ktory juz sie nam – delikatnie mowiac – nieco znudzil. Niech i slonce troche poswieci i na tereny zielone w Massachusetts… 😉
no, nie wiem czy przyjdzie, w pyrlandii nadal mają być upały, ale kto wie …
acha, Rysiu berliner ring też jest glupi, glupi 🙁
Moniko,herbata wypelnia zycie trescia 😀
Tak, Rysiu, wypelnia trescia, zwlaszcza na rozgrzanym sloncem patio, co od jakiegos czasu bylo tylko teoretyczna mozliwoscia, a teraz juz moze stanie sie rzeczywistoscia. 😀
A tu znalazlam zadanie z matematyki, zeby jednak dalej pociagnac kwestie liczb. Zadanie brzmi: „kiedy rodzina Duggarow (obecnie dziewietnascioro dzieci, dwudzieste w drodze plus wnuczek) przekroczy liczebnoscia cala populacje Vermontu?”. 😀
http://www.huffingtonpost.com/2009/09/01/michelle-duggar-pregnant_n_273616.html
tymi rencami dwiema do jotki wpisu dodaje
kazdy S-Bahn od ringu do ringu GLUPI 🙄
Zważywszy, że na Łotwie odsetek samobójstw i morderstw jest bardzo wysoki, więcej Duggarów niż Łotyszy może być nawet za mniej niż 100 lat. 🙄
Nie umiem powiedzieć, czy to dla Łotyszy dobrze, czy źle. 😉
Bobiku 😀
No tak, jednak tyle jest niewaidomych, Bobiku. 🙄
Rysiu, na S-Bahny tez konieczny herbaciany zen… 😀
teraz jedzonko: cukinia,czosnkowe maciupaciu do makaronu
😀
Herbaciany zeen? 😯 Nie wierzę! zeen może być tylko wysokoprocentowy!
Przecież już starożytni mawiali „spirytus flat ubi zeen”. 😆
Rysiu, czy jesteś pewien, że w tym makaronie masz maciupaciu, a nie Machu Picchu? 😯
U nas w domu od dawna mowi sie Machu Pichu na najmniejszych rozmiarowo, choc nie co do waznosci. 😀
A co do zeena, to ja go niestety odruchowo wymawiam /zi:n/, wiec skojarzenia sa magazynowe – moze byc i magazyn butelek, wszystko jedno, z jaka zawartoscia. 🙄
Kiedyś, wieki temu, odważyłem się zapytać zeena wprost, jak się go wymawia. 🙂 Niestety, odpowiedź nie przybliżyła mnie ani o milimetr w kierunku poznania tej Tajemnicy. 😆
Ale wymowa „zin” kojarzy mi się w pierwszym rzędzie z piórkiem, a w drugim z węglem. 😀
Tak, Bobiku, sa takie Tajemnice Nie Do Poznania – czasem po prostu trzeba to uznac, nawet pod panowaniem szkielka i oka, jesli juz mowa o polaczeniach typu „piorkiem i weglem”. 😀
Dzieki, rysiu, ze sie nade mna ulitowales. Tego mi wlasnie bylo trzeba.
Wlasciwie nie znosilam tego wsystkiego za dobrze i E. twierdzi, ze zrobilam sie jak osa i ze kazda rozmowa ze mna konczy sie moim podniesionym glosem. Sama zauwazylam, ze byle co wywoluje we mnie zlosc i chec dowalenia. Dzis jakas kobieta chciala mnie wypchnac z kolejki do kasy. Nie, nie pobilam jej, nie wrzasnelam na nia, pogratulowalam jej zyciowej zaradnosci. Normalnie odpuscilabym – moze sie gdzies spieszyla. Ale nie dzis. Bylam tylko jak osa.
Wyciagaj, jotko, ten koniak. Bedzie to moj drugi koniak dzis, bo pierwszy wypilam o 11 rano, kiedy zorientowalam sie, ze zatykanie rury zajmie mu znacznie wiecej niz dwie godzina @ 90 funtow za godzine + 15% VAT + materialy. I tak mialam szczescie, ze nie byl to weekend, kiedy Pimlico Plumbers – hydraulicy obslugujacy Palac Jej Krolewskiej Mosci licza po 140 za godzine+VAT, freaking bloodsuckers „*&^<**)(.
O jedenastej, Heleno, to w porze elevenses, wiec moim zdaniem jak najbardziej na miejscu, considering the circumstances…
Elevenses -tak to sobie wlasnie wytlumaczylam, Moniko.
Udalo mi jednak (przez te zepsuta mysze komputerowa) zaprowadzic porzadek w cztrech szafach, zostala tylko ewentualna komoda – jeszcze sie zastanowie czy warto. Nie chce zostac jakims przerazliwym analnym fanatykiem porzadku. W jednym miejscu powinno pozostac naprawde bajzlowato – dla psychicznej higieny.
koniak? już się robi Heleno 🙂 rzecz jasna, Szanowna Frekwencja mile widziana 🙂 🙂 🙂
czy ktoś może polecić w miare niedrogi, sympatyczny apartament: 2 sypialnie (twin beds), kuchnia i przyległości na kilka dni w Wiedniu?
Criminal minds think alike, Heleno. 🙂 A co do porzadku, to przez jakis czas mozesz wszystkiego szukac, jesli nie zapamietalas dokladnie wedlug jakich kryteriow wszystko posegregowalas – wiec nawet przy porzadku moze i tak byc zupelnie odwrotny efekt. I psychiczna higiena. 😉
’zeen’ wymawia się z nabożnom trzciom…
Zwłaszcza jak się jest myśloncom czcinom…
Sorry, jotko, apartamenta we Widniu są mi nieznane, choć dla Krakusów niby to stolica, a nie żaden Berlin.
Czy mimo wszystko dostanę koniaku? 🙂
of course Bobiku, of course, już się robi, nawet zapomnę na chwilę o swoich dzisiejszych belferskich zapędach, Twojej małoletniości i polewam 🙂
a apartamenta w Berlinie są Ci znane?
Jak polane, to popijnę. Za osę Heleny 🙂
Bardzo mi sie podoba „popijne”, haneczko.
Przypomnial mi sie bardzo brodaty dowcip, przedwojenny:
– Co ja slysze, Panie Rozeberg! Pan podobno zyjesz z Kupermanowa?
– Aaa, tam, „zyje”… Raz sobie zywnalem.
😆 Heleno
U mnie pora herbaty, mozna ja zredefiniowac podobnie, jak elevenses, bo juz nie musze dzis siadac za kolkiem. 🙂 Niestety, apartamentow wiedenskich nie znam, oprocz tego, ktory nalezy do naszych przyjaciol, u ktorych zawsze sie zatrzymujemy.
Śliczne 😆
moze tutaj jotko
http://www.ferienwohnung-24-berlin.com/polnisch%20index.htm
lub tutaj
http://www.berlin-sofort.de/englisch/index.php?tg=26
🙂
przekartkowalem wlasnie nowy katalog „ikea”
a w nim to co zawsze i mimo to kusi
trzeba bedzie podreptac do i wooollllllllllllllllnnnnnnnnooooo
przejsc sie przez ekspozycje do konca gdzie ciasteczka i czekolady
gdy w mieszkaniu miejsca brak na nowe meble trzeba ukoic
dusze(lasuchujac)
„ikea” uwielbiam cie!!!!!!!!!!!
od jutra jesienne sombrero(tak,tak czas leci!!!)
wypasione zawatowane odczekaja do lata nowego
teraz do spania
dobranoc 😀 😀 😀
Rysiu, ja tez musze przyznac, ze zywie pewna slabosc do Ikei i zawsze z wypiekami na twarzy ogladam ich katalog. I tez lubie odwiedzac ich restauracje, biore takie frykadelki miesne oraz zielone ciasteczka, pelne numerow zaczynajacych sie na litere E. Ponadto zawsze kupuje ich musztardowy sos do gravadlax i z zamrazalnika raki. A takze plopcienne reczniki kuchenne i rozliczne inne dupersznyty. Koty zawsze jadaly na porcelanie z Ikei, jesli E. nie wyciagnela dla nich mojego wedgwooda. 27 lat temu kupilam dwie lekkie kolderki na bawelnianej watolince, ktore mozna prac i wciaz mam jedna – druga wyrzucilam w sobote, jeta szalem wyrzucania rzeczy z przelewajacych sie szaf. A byla jeszcze calkiem dobra! W niebieskie paseczki! Pewnie powinna byla zachowac?
Śpij dobrze wypasiony Rysiu 🙂
A jotko na blogu łasuchów bywasz? tam się pojawiała jakaś wiedenka i to związana z branżą hotelową o ile czegoś nie mylę. Ktoś pamięta?
Pomachuję i uciekam. Dziś knedle z prawdziwymi śliwkami węgierkami więc ręce za chwilę w mąkę. 🙂
Ostatnia Ikea: talerze 3×6 75 zł szare i bez niczego (lubię jedno i drugie), słój do nalewek, papierowe klosze do lamp.
Ciężki zawód to regały, bardzo chcieliśmy, ale niedobre ;-(
Mordka mi się zwichnęła 🙁
Wando, skąd u Ciebie prawdziwe węgierki 😯 Jej, jak dobrze, że jesteś 😀
Ach, Ikea tak – jak najbardziej. U nas w Massachusetts dopiero od paru lat, przedtem trzeba bylo jezdzic dalej, ale teraz juz tylko 50 minut drogi (usadowili sieprawie na granicy z Rhode Island). Dzieci, zywione glownie naturalna i organiczna zywnoscia, rzucaja sie na przysmaki, jak Rys i Helena, i tak przekupione laskawie zgadzaja sie na zakupy. Ostatnio – biale, bardzo proste filizanki do do picia herbaty na zewnatrz, ale okazuje sie, ze sa tak lubiane, ze pijemy z nich i w domu. No i mnostwo rzeczy do remontu – cala spizarnia w kuchni po obu stronach nowej lodowki jest z Ikei, z malymi zmianami, i dodatkami, zeby pasowala do nowoangielskiego domu. O innych licznych drobiazgach juz nie wspomne, bo lista za dluga…
Haneczko, czy ja wiem skąd? Czasem się pojawiają. One są „prawie” prawdziwe i nazywają się włoskie ale to już najbliżej jak można się tu przybliżyć. 🙂
to do następnego wpadnięcia 🙂
Apartamentów w Berlinie też nie znam, ale nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. Ich bin kein Berliner. Od tego mamy tu Rysia. 😀
To prawdziwe węgierki jeszcze robią? Myślałem, że to taki legendarny stwór, jak jednorożec. 😯
My tu niby różnych węgierkopodobnych mamy zatrzęsienie, ale według mnie one już nie są prawdziwe. A już suszonych węgierek takich, jak mają być, to z całą pewnością nie ma.
Zaznaczam, że wyznaję zasadę „jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma”. 🙂
Wando, czy u Magdy wszystko w porządku?
sombrero,gazetka i w droge zdobywac srode
do czynow 😀 😀
Dzien dobry. Z tego czekania na hydraulikow wpadlam w nawyk wstawania o przeprzyzwoicoie wczesnej porze. Nie wiem kiedy sie odzwyczaje.
Dzięki za wszystkie dobre rady, Rysiowi specjalne, za linki do apartamentów 🙂
Ja też bym chciała prawdziwe węgierki !!!
Heleno, ale się ubawiłam, prawie jakbym samą siebie widziała! Najpierw coś odkładam do wyrzucenia, potem długo medytuję czy aby na pewno nalezy to wyrzucić, a jak wyrzucę to nie mam wątpliwości, że pewnie jeszcze by się przydało 🙁 i obrastam w furę rzeczy nieużywanych, ale na wszelki wypadek zatrzymywanych i upychanych po szafach, uff!!!
Bobiku, trochę tu tego mokrego przyszło, ale tyle co, za przeproszeniem, kot napłakał, nieco pochmurnie, ale ciepło a rosliny nadal spragnione porządnego deszczu.
Jeżeli o kocie mowa, to podobno Sokrates, w czasie naszej nieobecności, wdawał się namietnie w bójki z okolicznymi kotami. Żadnych obrażeń nie ma!
Ooo, Heleno! A po co sie odzwyczajać? Co masz przeciwko tej miłej porannej porze?
Dzie: dobry 🙂 Czy Ryś nie mógłby dziś zdobyć środy również w moim imieniu? Cosik mi się dziś straśnie nie kce.
To na razie, czekając na Rysia decyzję, włączam terenówkę i ruszam całkiem niezdobywczo. 😐
Lubię poranne, siódma jest dobra 🙂 Ruszam na hektary 🙂
Wpadam na chwilę, żeby zobaczyć co nowego, a potem dalej tą terenówką przez wertepy.
Gdyby znaleźli się w miarę szybko kandydaci do wspólnego wypicia kawy, to jeszcze bym zdążył. Mogę nawet ciasteczko dołożyć. 🙂
kawa wprawdzie południowa, ale i owszem, zaraz skoczę do ogrodu po winogrona i już jestem 🙂
Słusznie, winogrona to owoce południowe, pasujące do południowej kawy jak w pysk strzelił. 🙂
Daj spokój Bobiku, po co zaraz w pysk strzelać? No, chyba, że jest to stan wyższej konieczności, jak mus to mus! 🙂
Właściwie to mi nawet na rękę… tfu, łapę, że się bez strzelania w pysk obejdzie. Jeszcze się dziś muszę ludziom pokazywać. 🙂
no to miłego pokazywania się 🙂 🙂 🙂
Ech, żłopnąłem i już obowiązek mnie bacikiem, bacikiem… 🙁
No to, komu w d…
… temu c … mój obowiązek trzyma mnie przy biurku, ale co on oczy odwróci, to ja myk na blog, ale swoje zrobić trzeba, w górę serca 🙂
??ou ?u ?óuz zs?????od ?
??ołq ?ó?ods zs???? ?ż ’?q???
???o?pz oł???op ?qł op ?q
???oł? ?u ć??s ?q?z?? ?q???
zeen
🙂 🙂 🙂
Coś się dziś rozbiła bania
z nóg na głowę przewracania,
skądś też wiem, że na Dywanie
dzisiaj tę rozbito banię,
ale do na głowie stania
chyba by się zdała bania
nieco inna. Wszak w kompanii
bez tej bani ani-ani
i pisania wspak kampanii
też nie razbieriosz bez bani. 🙂
zeen jestes mi winien 2? za proszki przeciwbolowe
czytanie stojac na glowie w moim wieku konczy sie bolem glowy
Bobiku, zdobylem srode dla
ciebie tez i jest slonecznie!!!! i cieplo!!!!
warto bylo zdobywac!! 😀
co i jak czytacie ?
tu u nas to i tak
http://wyborcza.pl/1,75475,6986085,Co_czytaja_Niemcy_.html
🙂
Uwazaj Rysiu, bo jak tak zaczniemy sie liczyc, to zeen zacznie pobierac oplaty za cwiczenia galek ocznych (u nas teraz jest troche takich ksiazek, podobno usuwajacych wady wzroku). 😆
Moniko,to ciekawe! chetnie poczytam cos takiego moje +
do czytania to ruina mojej portmonetki ciagle gdzies przepadaja
lub zostaja na siedzeniu w metrze 😳
Poszukam Rysiu, i dam link. Co prawda dotad glownie o tym slyszalam od znajomych krotkowidzow. Twierdza, ze im pomaga.
I jeszcze krotka wzmianka o robieniu kotletow mielonych z marchewka z groszkiem i ziemniakami. Okazuje sie, ze jednak nawet na chwile nie nalezy surowego miesa spuszczac z oczu, bo na przyklad Zosie bardzo chetnie widza tu pole do eksperymentow. Widzac, ze dosypalam troche soli i bulki tartej, Zosia wykorzystala moment mojej nieuwagi (krotki telefon), zeby dodac prawie cala zawartosc solniczki i i pol opakowania bulki tartej. Gdy wyrzucalam jej dzielo, wyrazila smutek, ze przyszlam za wczesnie, gdy wszystko jeszcze nie bylo porzadnie wymieszane, i przez to stracila mozliwosc sprawdzenia min czlonkow rodziny podczas probowania jej wersji kotletow… Jednym slowem – eksperymenty chemiczne, jak i na ludziach, dalej w toku. 🙂
Tu jest link do artykulu, niestety tylko po angielsku. A ksiazke widzialam u przyjaciol, wiec tez pewnie gdzies istnieje. Z internetu mozna sobie zamowic na przyklad program pt. „Eye Gym”, co brzmi dosyc groznie, i u mnie wywoluje wizje oczu w szortach i koszulce gimnastycznej. 😉
http://www.buzzle.com/editorials/7-15-2005-73185.asp
Ratunku! Zaraz do mnie przyjdzie Steuerberaterin (po niemiecku to brzmi wiele groźniej niż zwykła doradczyni podatkowa). Okaże się, że nie mam połowy niezbędnych bumag, ona mi każe szukać, ja zmitrężę kilka godzin i nie znajdę i wszystko skończy się jedną wielką katastrofą. 😥
Na dodatek nie mam pod łapą orkiestry, żeby mi do końca grała… 🙄
Ona tak przychodzi znienacka, czy zawsze wywoluje wrazenie, ze polowy dokumentow sie nie ma? Podejrzewam to ostatnie – podatki zawsze zamieniaja wszystkich w galarete, a jak do tego jest taki dlugi tytul, to tym bardziej. Moze Ty sie Bobiku przenies w jakas dzicz do Montany – tam jeszcze zyja osobniki, ktorym skutecznie udaje sie zycie bez podatkow. Tylko jeszcze na druga nieunikniona rzecz nie znalezli tam recepty (to raczej w Kaliforni). 🙄
Rysiu,
oto ćwiczenia niezwykle wzmacniajace mięśnie wokół oczu i poprawiajace jakość widzenia:
należy usiąść z prostym kręgosłupem, mozma na krześle, ale z takim podparciem żeby się nie „zapadać”, mozna na ławeczce do medytacyji, wałku do medytacyji ze skrzyzowanymi nogami – kolana mozna podeprzeć zrolowanym kocem, 'zawiesić” na petli zrobionej z paska do ćwiczeń jogi, liczy się prosty kręgosłup, dłonie ułozone swobodnie na udach wnętrzami do góry, łokcie blisko żeber i UWAGA – RÓWNY ODDECH
Wzmacnianie mięsni:
1. kierujemy wzrok na prawo x 10
2. mrugamy, albo zaciskamy powieki x 10
3. kierujemy wzrok na lewo x 10
4. jak 2
5. kierujemy wzrok w prawy, górny róg x 10
6. jak 2
7. kierujemy wzrok w lewy górny róg x 10
8. jak 2
9. kierujemy wzrok w prawy dolny róg x 10
10. jak 2
11. kierujemy wzrok w lewy dolny róg x 10
12. jak 2
13. kierujemy wzrok w górę x 10
14. jak 2
15. kierujemy wzrok w dół x 10
16. jak 2
17. „zataczamy” oczamy kółka z lewej strony na prawą x 10
18. jak 2
19. kółka z prawej na lewą x 10
20. jak 2
Praca nad ogniskowaniem:
21. palec wskazujacy prawej reki ustawiamy ok. 10 cm. od
nosa, nie ruszając głową przesuwamy go na prawo dopóki nie zniknie z pola widzenia x 10
22. jak 2
23. to samo na lewa stronę x 10
ustawiamy dwa palce wskazujące w linii prostej przed nosem, koncentrujemy na nich wzrok, przesuwamy palec bardziej oddalony dopóki nie zobaczymy trzech palców x 10
24. jak 2
Relaks oczu:
25. możemy usiąść przy stole, oprzeć przedramiona wygodnie, procy proste, swobodny oddech, z dłoni robimy „łódeczki”, „koszyczki” i zasłaniamy nimi oczy w taki sposób zeby nie dochodziło żadne swiatło, staramy się nie uciskać nosa, wpatrujemy się w ciemność mozliwie najdłużej.
Całość zabiera około 10 minut, codzienne ćwiczenie daje znakomite rezultaty. Sprawdzone między innymi w koszykarskiej reprezentacji polskich juniorów, gdzie mój kolega prowadził zajęcia, między innymi, z zakresu poszerzania pola widzenia.
Polecam 🙂
Bobiku, trzymaj się, nie daj się, strach ma wielkie oczy, trzymam kciuki 🙂
Cud się stał pewnego razu! 😯 Brakowało tylko jednej bumagi, ale okazało się, że od bidy da się bez niej obejść.
Chyba sobie zafunduję pasztetówkę z dzikiej radości! 😆
Gratulacje, Bobiku. 😀 No i nie grozi Ci jednak przechodzenie kursu survival, zeby w tej Montanie sie ukrywac…
jotko.Moniko,dziekuje!!!! 😀 😀
Bobiku,Ty masz talenty wszelkie,ja zasuwam do doradcy
podatkowego przez miasto cale i nie daj boze na czas nie bede,
a do Ciebie na wlosci ❗
dla milosnikow skandynawi dwa razy syn z ostatnich wakacji
http://farm3.static.flickr.com/2566/3880784955_6b04d97d56.jpg
http://farm3.static.flickr.com/2640/3852805436_2211ea5c91.jpg
Bornholm
Fakt, że ta doradczyni podatkowa to mi się trafiła jak ślepej kurze. Bardzo fajna dziewczyna, a żebyście wiedzieli, jak mało bierze… 😉
Tylko teraz jakoś mi się jednak szkoda zrobiło, że z tą Montaną nie spróbuję. 😀
http://www.flickr.com/photos/28471628@N08/3880784955/sizes/o/
http://www.flickr.com/photos/28471628@N08/3852805436/sizes/o/
lepsza wersja 🙄
Rysiu, jakie piekne – wspomnienia z dziecinstwa…
A co do Montany, Bobiku, to mozesz jednak sprobowac – tam i uciekinierzy podatkowi sie chronia, i ludzie, ktorzy nie uznaja rzadu federalnego (czesto to te same osoby), jak i skrajni wspolczesni luddysci (to chyba Ci jednak nie bedzie pasowalo), albo po prostu ludzie, ktorzy lubia ladne krajobrazy, co lacza czasem, ale nie zawsze, z miloscia do broni palnej. 😀
Jak przestanie być fajna pewnie będzie brać więcej… 🙄
Nikt mnie nie kocha.
Chyba pojde i kupie sobie cos czekoladowego z duza iloscia numerkow E w skladzie, jak ferrero rocher albo co tam bedzie. .
Kocha, kocha, tylko boi się podejść bliżej, bo zawsze w okolicy jacyś hydraulicy się kręcą. 😆
To mam jednak tę Montanę rozważyć? No dobra.
Za: przed podatkami chętnie bym uciekł. Rządu federalnego mogę nie uznawać, a co. On też mnie nie uznaje. Ludyzm – jak najbardziej, byle przez jedno d. Krajobrazy popieram.
Przeciw: broń palna odpada.
Cztery do jednego. Wygrała Montana. 😀
Taaak. Zostali mi juz tylko hydraulicy placeni od godziny i czekolada.
Bobiku, pewnienie nie wiesz, ze jest jeszcze jeden punkt przemawiajacy na korzysc Montany. Jej stolica nazywa sie… Helena! 😀 A tu Helena narzeka, ze nikt jej nie kocha, i grozi death by chocolate…:-( Wlasnie przynioslam mus czekoladowy ze sklepu Debry, wiec moge sie do tego czekoladowego trendu przylaczyc, chociaz nie mam zadnego innego wytlumaczenia, oprocz tego, ze lubie ten mus i ze pojawia sie on bardzo rzadko, a dzis wyjatkowo byl, zanim tluszcza spragnionych musu concordzian zdazyla go wykupic (tak, u nas tez wystepuja braki w zaopatrzeniu!). 😀
Bobiku, bylam w Montanie w charakterze turysty i musze zaznazczyc, ze jest ona dech zapierajaca uroda (jak zreszta i pobliskie Wyoming i Idaho); kraina Misia Yogi i piknikowych koszykow, Park Yellowstone, to marzenie. Tylko jedzenie jest tam nie do przyjecia. Takie zlepki z calego swiata bez niestety finezji, dlatego Yogi musial polegac na zawartosci koszykow turystow. Czy wiesz, ze Yogi to grizzly? Poznac to mozna po ksztalcie jego mordki.
Heleno, nie wiem czy nie pora spakowac manatki i przniesc sie do krainy hydraulikami plynacej czyli Ontario. Doprawdy chcialabym ci jakoc pomoc, bo to nie jest fair, ze ja mam hydrauliczne problemy zalatwione sprawnie i z predkoscia swiatla w porownaniu z hydraulikami jej Krolewskie Mosci. Sad.
Rysiu, jakie piekne to bornholmskie zdjecie.
A ja sie zalamalam i przynioslam sobie ze sklepu nie ferrero, tylko Organic Toffee Biscuits dipped in Milk Chocolate robione przez Ksiecia Walii, to znaczy jego firme Duchy Originals – bardzo swietoszkowata. W ten sposob moge sie pocieszyc, ze zrobilam dobry uczynek, bo dochody z Duchy Originals ida w calosci na Prince’s Trust, zalpzona przez niego organizacje charytatywna przyspasabiajaca do roznych fajnych zawodow mlodziez z niezamoznych srodowisk.
Odradzam natimiast kupowania szamponu Duchy Originals, jest drogi, ale do niczego.
Dzieki, kroliku, za dobre slowo. Tutejsi hydraulicy to luddysci, ktorzy najpierw napsuja, naknoca, a potem naprawiaja i nie spieszac sie zgarniaja kase.
Możemy śpiewać. Kto zgadnie, na jaką melodię? 😀
Z pieleszy zniknął mych namiętności żar
nie cieszy żaden flirt, ani nocny bar,
został tylko z całej gminy hydraulik na godziny,
nie, to nie są żadne kpiny,
to losu dar!
Dziś każdy dzień jak trudny, bojowy chrzest,
lecz zjawił w życiu brudnym się on, the best,
ten, co wznosi na wyżyny, hydraulik na godziny,
choć mnie wiedzie do ruiny,
to cóż, gdy jest.
Nadziei trwożnych pęki rozbite w pył,
tak nie ma, by od ręki się każdy mył.
Cudne szczęścia popłuczyny, hydraulik na godziny,
niech już wpuszcza mnie w maliny,
ach, byle był.
Marabou Schweizer not, z kropkami nad o. Tyle mogę w ramach czekoladowej solidarności o 23:19. Heleno, pana męża bym Ci przychyliła (na trochę 😉 ), ale Declan go nie uzna 🙁
Na pocieche, Heleno, nasi hydraulicy tez jednak zgarniaja straszna kase (nie wiem jak ci z Ontario), i znam ludzi, co odkladaja ich wizyty, mimo kapiacego kranu, bo do tego sie trzeba przygotowac finansowo. Z tym, ze jednak, jak juz przyjda, to pracuja solidnie. Zas co do czekolady, to lepiej na takie sytuacje stosowac ciemna, wysokoprocentowa – przynajmniej wesprze endorfinami…
Ochm Bobik… Poplakalam sie ze wzruszenia . Taka zalosliwa piosenka, w sam raz na moja dusze skapana we lzach.
Zwlaszcza ostatnia zwrotka:
„Cudne szczęścia popłuczyny, hydraulik na godziny,
niech już wpuszcza mnie w maliny,
ach, byle był.”
Samo zycie.
Haneczko, Declan zostal odstawiony. Jestem juz na etapie hydraulikow Jej Krolewskiej Mosci. Slynni na cale Zjednoczone Krolestwo Pimlico Plumbers. Przybywaja w ciagu godziny od zawezwania. Maja na samochodach Royal Warrant. Wspomagaja Prince’s Trust. Sasiedzi pukaja sie w glowe jak widza ich niebieska furgonetke.
Ale jak dzien po remoncie w szafie ze zbiornikiem z goraca woda leje sie z zardzewialej rury wrzatek prosto na podloge, to nie masz pola manewru.
Wlasnie uswiadomilam sobie, ze nalezalo mi sie 10% znizki, ktorej mi nie udzielono. Ach, pies ich…
http://www.pimlicoplumbers.com/
Matko jedyna, tylu ludzi rozsianych po świecie, a ja nie mam w Londynie żadnego hydraulika 🙁
Heleno, ci Pimlico Plumbers sa podobni do Rotorooter albo Servepro (na Long Island) – ich tez sie wzywa do podobnych naglych przypadkow, jak Twoj (i tez sasiedzi wspolczuja). Kiedys zalalo nam cala piwnice, po kostki (maz oczywiscie w takich przypadkach zawsze jest w podrozy) – dwa razy. Caly dzien pompowali wode i naprawiali, tez liczac od godziny. A i tak w koncu, co bylo przyczyna zalania ustalil jednak zwykly hydraulik (dlatego przychodzili dwa razy). Znizek nie oferowali, wiec nawet tego nie moge im miec za zle… I sporo rzeczy musialam wyrzucic, bo byly zupelnie przemoczone i nie do odratowania.
Jak to, nikt jeszcze nie wpadł na to, na jaką melodię trzeba śpiewać? 😯
Mysmy tez mieli w Nowym Jorku takie zalanie basementu po jakiejs tygodniowej sniezycy, kiedy pekly rury. Tam byl kufer z dokumentami, w tym moj dyplom. Ngdy nie poprosilam o kopie, na szczescie nikt sie nie domagal okazania przy przyjmowaniu do pracy w Londynie. Zobaczyla, go dopiero splesnialy i zalepiony, jak Matka sie wyprowadzila na Floryde!
Wszystko po tym zalaniu bylo do wyrzucenia. Rodzice wynosili wode wiadrami, bo Rotorooter nie mogl dojechac z powodu tego sniegu. Mama do dzis ma w sypialni persa, ktoremu wyraznie puscila farba, zanim zostal wysuszony (byl zwiniety w rulon). To bylo straszne.
Bobik, pusc farbe, nie wiem na jaka melodie. 😳
Jeszcze nie puszczę, bo w ten sposób odebrałbym szansę na rozwiązanie zagadki tym, którzy być może są w stanie ją rozwiązać.
Dla ułatwienia mogę dodać, że poszukiwana piosenka też jest dosyć hydrauliczna. 😀
Jest to jakies tango, na oko.
„Nie dla mnie kapiesz sie w tej wannie?”
Ma być na ucho, nie na oko. 😆
Na oko to może być mail do odebrania. 🙂
Moniko, ciepło, ciepło, tylko tytuł troszeczkę inaczej brzmiał. Zaczynał się od „już”. 🙂
Bobiku, nie drecz, bo ja dzis znowu probuje robic mielone, i musze ich strzec w kuchni przed Zosia, ktora dyszy checia pomocy, wiec jestem w pewnym rozkojarzeniu i stresie. 😉 Wyrzucania wszystkiego drugi raz juz tak latwo nie przejde jak wczoraj…
No, dobra, już było na tyle ciepło, że mogę uznać i przyznać nagrodę 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=NNyXKt61TNI
Dzieki, Bobiku. 🙂 Przy okazji zas rozproszyles dyszaca checia pomocy Zosie, co nie jest wcale latwym zadaniem, bo Zosia jest znanym unitasker, a ja z koniecznosci – multi-, wiec trudno ja czasem zatrzymac, gdy podejmie decyzje, zeby czegos konkretnego dokonac (na przyklad przesolenia kotletow). 😉
„Dysząca chęcią pomocy” to śliczne. 🙂
Ja chyba dyszę chęcią podokańczania na dziś tego, co się jeszcze da i padnięcia w pościel.
Mówię dobranoc z cichą nadzieją, że Ryś zdobędzie dla mnie jeszcze czwartek. 🙂
Dobranoc, Bobiku. Mam nadzieje, ze juz padles na poslanko. 🙂 Rysio na pewno podesle czwartek. A kotlety nadawaly sie na ostatni posilek przed zejsciem, mimo tego dyszenia. 😆
leje sciana wody
blyska grzmi ze jasno i glosno
sombrero lekko przecieka(chyba wsciekle ze tyle miesiecy tylko z kulkami przeciw molowymi w skrzyni nietoperzycy
utkniete lezalo)
co to bedzie, zeby tylko nie zalalo nas ( widmo hydraulikow!!!! 🙂
oczywiscie,Moniko
czwartek
czwartek to sie wie 😀
do przerwy 🙂
Miało lać, a świeci. Rysiu, przepychaj na wschód (bez burz), sucho bardzo 🙁
Zrobiłam spis rzeczy do załatwienia na dzisiaj. Wyszedł dekalog. Małe, upierdliwe drobiazgi. Najbardziej depresyjny to zdjęcie do nowego paszportu. En face, gęba martwa, pierze za uszy i z czoła. Wyglądam tak, że sama siebie bym wsadziła w odosobnione 🙁
Haneczko, ostatni raz robilam zdjecie do dokumentu ze dwa lata temu w Trojmiescie. Poszlam do prawdziwego fotografa i powiedzialam, ze chce miec zdjecie jak na okladke kobiecego pisma, bp do tej pory wszystkie moje zdjecia dokumentatch wygladaly tak, ze przed laty w Niemczech na granicy zrobiono mi rewizje bardzo ostra, sadzac, ze wygladam jak jedna z pan z bandy Baader-Meinhof na plakatatch WANTED. I powiedzialam, ze ja zawsze wychodze na zdjeciaich potwornie i popadam w depresje.
Fotograf powiedzial mi, ze od tego istnieje foto-shop, abym wygladala przecudnie. I to uczynil. Ambitny chlopak!
Rysiu, podpisuję się pod prosbą Haneczki: przepchnij trochę tej wody na wschód, sucho, jak nie powiem co.
Haneczko błagam, nie mów o zdjęciach do paszportu, staram się nie pamiętac, że to się zbliża wielkimi krokami 🙁
Lista zadań też tasiemcowa, ale raczej w stylu light.
Heleno, a jak mówiłam, że wygrałam los na loterii w postaci męża inżyniera, to machnęłas lekceważąco ręką. No, może dlatego, że nie dodałam, że jest to inżynier „złota rączka” i nie przyjmuje do wiadomosci, że czegoś „się nie da”. Raz w życiu, w latach 70. wpuscilismy do domu „specjalistów” żeby zamontowali, kultową i trofiejną w owych czasach, wielką – w porównaniu z rozmiarami łazienki – „umywalkę na nóżce”. Uznalismy, że do takiego cuda, symbolu niebywałego prestiżu, to naprawdę trzeba wysoko wykwalifikowanych fachowców. Przyszli, zrobili, skasowali. Tak długo sie to chybotało dopóki slubny tego nie zrobił własnymi ręcami.
Uczynny z niego człowiek, ale do Lodynu na cito to jednak dziebko daleko. Naprawdę nie ma tam posród Polonii przyzwoitego hydraulika?
Niestety nie potowarzyszę Ci w uczcie czekoladowej. Dopieszczam się i odstresowują „na ostro”. Może byc golonka po bawarsku z dobrze schłodzonym piwem. Jadłam cos takiego pod ratuszem, na swiezym powietrzu w Monachium, mniam! Ale koniaczkiem, naleweczką chętnie poczęstuję.
Miłego dnia 🙂
Jotko, tymczasem – odpukac!…
POlskich hydraulikow nie moge brac, bo sa najczesciej nie zarejestrowani jako firma, nie placa VATu, nie masz z nimi zadnego odwolania i jestem tez bardzo wystraszona wypadkiem z naprzeciwka sprzed 2-3 lat, kiedy zainstalowany w rodzinnym domku bojler wybuchl i rozwalil pol domu, zas ubezpieczenie odmowilo napraw, bo polski hydraulik byl „nielegalny” w oczach tutejszego prawa. Sama ledwo ublagalam ubezpieczenie, ze remontem zajmie sie Pan Andrzej ( w podobnej sytuacji) a oni mi wyplaca gotowka tyle ile by wzial robotnik zarejestrowany za naprawe i odmalowanie sufitu.
A co do koniaku, dziekuje – dzis ide w pelna abstynencje az do zachodu slonca.
Dzień dobry 🙂 Bierzcie sobie ode mnie całą dzisiejszą wodę. Za friko, żadnych opłat nie pobiorę. A może trochę silnego wiatru by się przydało? Kooomu, koooomu, bo idę do doooomu…!
Przyzwoite wyglądanie na zdjęciach paszportowych jest na pewno obłożone jakimiś tajnymi sankcjami karnymi dla fotografa i wydających paszport. Nic dziwnego, że starają się do tego nie dopuścić. 🙄
Heleno, ambitny plan 🙂 po zachodzie słońca mój barek tez się da otworzyć, więc jakby co, to wal jak w dym 🙂
Bobiku, woda i owszem, za wiatr dziękuję 🙂 Ocho! widzę niesmiałe kropelki na szybie, ciekawe jak długo to potrwa, odpukuję żeby nie zapeszyć, niech solidnie podleje mi ogród 🙂